Kto pierwszy dorwie fartuch, ten lekarz!
Ach, właśnie wyszłam z psychiatryka... To super okazja, by przybliżyć wattpadowym twórcom, jak ów szpital wygląda, bo z tematyką szpitala psychiatrycznego z całą pewnością się kiedyś spotkaliście.
Szpitale psychiatryczne to genialna wręcz pożywka dla popkultury. Są owiane tajemnicą, bo tak naprawdę mało kto tam był, mało kto wie, jak to w rzeczywistości wygląda i większość z nas kojarzy psychiatryki tylko z takich rzeczy jak „Lot nad kukułczym gniazdem" czy z innego Lectera. Szpitale takie kojarzą się z psychopatami i ludźmi całkowicie odstającymi od społeczeństwa, oszalałymi do reszty. Psychiatryki wydają się ponure i straszne... Poniekąd słusznie.
UWAGA! Będę tu pisać wyłącznie o moich obserwacjach i przemyśleniach oraz o realiach szpitala, w którym byłam; nie zjeździłam wszystkich psychiatryków w Polsce, więc nie wiem, jakimi prawami rządzą się inne.
Od czego by tu zacząć... To temat rzeka. Może od najprostszej rzeczy: dlaczego ponure i straszne? Otóż zauważyłam, że szpital ten był strasznie... nudny. Średnia wieku 60+, dwa telewizory, na których na zmianę leciała „Ukryta prawda" i „Trudne sprawy", regał z tanimi harlekinami z kiosku, kilka niepełnych zestawów puzzli, zepsuty rowerek stacjonarny i terapia zajęciowa, na której robiło się na drutach i kolorowało obrazki. Bida z nyndzą i nuda do sześcianu. Raz dziennie dla chętnych spacer po ogródku o powierzchni jakichś czterdziestu metrów kwadratowych, z między 8:00 a 9:00 oraz 18:00 a 19:30 wydawanie telefonów. Nie, nie można mieć żadnej elektroniki, wszystko zabierają. Podobnie jak wszelkie golarki, pęsety, suszarki, prostownice, kable, paski, wisiorki czy buty ze sznurówkami. Pieniądze też są zabierane i trzymane w depozycie, wydawane do ręki i co do grosza spisywane. W sumie ma to sens. Nie ma kradzieży kasy. Kradzieże innych rzeczy są raczej powszechne. Ludzie w szpitalach mają naprawdę przeróżne zaburzenia, a niektórzy cierpią też na kleptomanię (która de facto również jest uznawana za zaburzenie psychiczne), w związku z czym nierzadko zdarza się, że ktoś komuś coś zakosi. Zwykle jednak gdy coś ginie, wiadomo, u kogo tej rzeczy szukać. W mojej sali na przykład była Marlena, która uwielbiała wręcz „pożyczać" od innych kosmetyki, natomiast na dole Ania, która często ciągnęła swoją torebkę po ziemi, w związku z czym wszystko z niej wypadało, a potem leciały oskarżenia o kradzieże.
Dlaczego jednak szpital jest ponury? Bo jest wręcz przesiąknięty tragicznymi historiami.
Pani Bogusia, która uczestniczyła w wypadku auta z tirem, w wyniku którego jej syn został kaleką.
Patrycja, która ma lekooporną dwubiegunówkę i osobowość Borderline, przez co nie może normalnie funkcjonować w społeczeństwie i ma orzeczenie o niezdolności do pracy, mimo że ma dopiero 19 lat.
Marta, która ma depresję reaktywną z powodu agresywnego męża, który usiłuje odebrać jej prawo do opieki nad półrocznym synkiem.
Pani Ela, ledwo odratowana po próbie samobójczej.
Małgosia, zupełnie niemająca kontaktu z rzeczywistością i odrzucona przez rodzinę.
Pani Marzena, której córka nie potrafi zaakceptować, że jej matka jest chora i krzyczy na nią przy każdej okazji, myśląc, że to wyciągnie ją z depresji.
W szpitalu dużo płakałam. Płakałam właśnie nad tymi wszystkimi ludźmi, którzy mają tak ciężko, a którym nijak nie mogę pomóc. Mogłam dać im tylko kilka łez.
Co jeszcze... A, tak. Można zapomnieć o jakiejkolwiek prywatności. Nawet w toaletach – jedyne zamknięcie, na jakie można liczyć to klamka lub magnes, nie ma żadnych blokad. Niczym dziwnym też nie jest widok jakiejś babci paradującej po łazience czy sali nago. Nie ma żadnych parawanów ani nic takiego, by móc się przebrać, wszystko odbywa się na widoku. Nie jest niczym niezwykłym również czyjaś prośba o pomoc w kąpieli lub widok pielęgniarek zmieniających starszym paniom pieluchy. It's life.
Prawie codziennie po całym oddziale przechadzał się lekarz, rozmawiając z każdym pacjentem, pytając o zmiany w nastroju i o sen oraz dyktując pielęgniarkom zalecenia. Jeśli podczas takiego obchodu lekarz wyraził zgodę, można było wyjść z kimś z rodziny na maksimum dwie godziny na spacer po terenie szpitala. Odwiedzający mogli też przynosić różne rzeczy (przede wszystkim żarcie i czyste pranie), jednak wszystko trzeba było dawać pielęgniarkom do oględzin, żeby mogły skonfiskować ewentualne niebezpieczne przedmioty.
Podczas wyjścia na przepustkę na te dwie godziny zobaczyłam, że każdy oddział rządzi się własnymi prawami. Na niektórych były inne godziny odwiedzin (u mnie akurat od 9:00 do 18:00), na niektórych ograniczenia wiekowe dla odwiedzających, na niektórych inne listy rzeczy, które musiał posiadać pacjent, na niektórych listy rzeczy, których odwiedzający nie mogą wnosić na teren oddziału.
Właśnie! Rzeczy!
Trzeba było mieć wiele własnych rzeczy, bo szpital nie zapewniał prawie niczego. Posiłki były trzy razy dziennie w mniej więcej pięciogodzinnych odstępach, a jeśli to zbyt rzadko... cóż, trzeba było mieć swoje. W szpitalu poznałam więc wszystkie smaki Knorra i Jogobelli. Widziałam, że na niektórych oddziałach trzeba było mieć własne sztućce, na moim jednak były wydawane przy posiłkach. Znaczy, łyżki i widelce. Noże wydawali okazjonalnie, ale potem dokładnie sprawdzali, czy wróciły wszystkie. Można było jednak mieć swój, plastikowy. Łyżeczek jednak nie dawali, więc trzeba było mieć swoje. Kubek też był wskazany. W kuchni co prawda były, jednak było ich mniej niż pacjentów, poza tym kubek szpitalny można było bezkarnie zakosić, prywatnego zaś nie. I rzecz nie do końca oczywista: papier toaletowy. Nie, w łazienkach nie było, trzeba mieć swój.
Wracając jeszcze do pieniędzy: codziennie między 12:00 a 15:00 pielęgniarki szły do pobliskiej Biedronki. Można było dać im listę rzeczy, których się potrzebuje, one to kupowały i odliczały cenę od sumy w depozycie. Same też miały tzw. kawiarenkę, czyli szafkę pełną jakichś kaw i przekąsek, które można było kupić. W dodatku w dni robocze około 9:00 przychodziła taka miła pani z koszyczkiem pełnym świeżych produktów: jakichś owocowych deserów, sałatek itp., od której też można było coś sobie kupić, jednak jedno jabłko kosztowało u niej więcej niż kilogram jabłek w normalnym sklepie.
O czymś zapomniałam? Jeśli tak, to piszcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top