Gdzie publikować?
Pod wpisem, w którym informowałam o moim nowym projekcie, Kawkata rzuciła pomysł, żebym zrobiła porównanie miejsc, w których można podzielić się swoją twórczością. Jak widać – postanowiłam stworzyć taki wpis. Nie będę jednak pierwsza na Wattpadzie; neuromantyk już jakiś czas temu opublikował w swojej „Rutynie pisania" rozdział „Najlepsze miejsca do publikowania" i tam też polecam Wam zajrzeć, bo w tym wpisie omawiam jedynie serwisy, które tam zostały pominięte – można wręcz powiedzieć, że ten wpis jest jego kontynuacją i uzupełnieniem, więc tym bardziej zapraszam Was do Rutyny, żebyście mieli pełne spojrzenie. Odniosę się tu jedynie kilka razy do Blogspota, bo fajnie by było przynajmniej po części porównać go z Wordpressem.
Sweek
Na potrzeby tego wpisu założyłam sobie tam konto i muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Nie jest to klon Wattpada, tylko wręcz jego bardziej zoptymalizowana wersja – choć oczywiście nie jest to serwis idealny.
Zalety:
– darmowa i szybka rejestracja;
– bardzo fajny podział na kategorie. Nie przyglądałam się zbytnio społeczności, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy mylenie kategorii też jest tam taką plagą jak na Wattpadzie. Pozwolę sobie wymienić kategorie, które są na Sweeku, a nie ma ich na Watt (większość z pozostałych kategorii jest taka sama na obu serwisach): kultura i sztuka, biografie, blogi, biznes i zarządzanie, edukacja i nauczanie, zdrowie i jedzenie, dziennikarstwo, zwierzęta, nauka, sport, podróże, dzieci oraz... erotyka. Tak, zrobili to. Wielki ukłon dla Sweeka za rozgraniczenie erotyki i romansu;
– możliwość filtrowania wyników wyszukiwania – czyli coś, czego mi i prawdopodobnie wielu osobom na Watt niezmiernie brakuje. Możemy filtrować wyniki według długości (przeliczanej na czas czytania), statusu (zakończone/w trakcie), daty ostatniej aktualizacji (pozwala unikać martwych prac), oceny (czyli filtrowanie według treści 18+) oraz języka (więc angielski tytuł i polska treść nie powinny robić tam zamieszania);
– możliwość przypisywania pracy do dwóch kategorii. Wattpad ostatnimi czasy się trochę przestawił i zamiast kategorii przypisuje po tagach, ale oficjalnie kategorię można nadać tylko jedną. Na Sweeku mamy do wyboru dwie, choć oczywiście nie musimy korzystać z tej drugiej;
– możliwość czytania w trybie offline. Wypróbowałam to i w sumie działa całkiem przyzwoicie: nie potrzebujemy połączenia z internetem, by kontynuować czytanie historii, którą mamy w bibliotece. Wymóg jest jedynie taki, że musimy przynajmniej raz otworzyć ją w trybie online, żeby zdążyła zapisać się lokalnie;
– aplikacja mobilna. Ma ona bardzo wiele wad i jest dość gnojona na Sklepie Google Play, ale wygląda, jakby wciąż była w fazie testów, więc wiele można jej wybaczyć. Jak dla mnie jest ona też zdecydowanie bardziej intuicyjna i łatwiejsza w obsłudze niż klasyczna wersja przeglądarkowa;
– duże wsparcie dla self-publisherów. Za pośrednictwem Sweeka możemy edytować i sprzedawać książki, w tym również uzyskać dla nich numer ISBN czy stworzyć wersję papierową. Są to oczywiście płatne opcje, ale jeśli ktoś chce pójść tą drogą, można zwrócić na to uwagę. Ze względów oczywistych nie przetestowałam wszystkich możliwości, ale wygląda to dość przyjaźnie, choć oczywiście trzeba liczyć się z kosztami.
Wady:
– edytor tekstu jeszcze uboższy niż na Wattpadzie. Teraz już wiem, że ci, którzy narzekają na wattpadową biedę w tej kwestii, prawdopodobnie nigdy Sweeka nie widzieli. Mamy do dyspozycji wyłącznie pogrubienie i kursywę – i nic poza tym. Nawet durnego wyśrodkowania nie ma;
– niezbyt orientacyjne menu. Może to kwestia przyzwyczajenia, jednak ja musiałam się trochę naklikać, zanim znalazłam interesujące mnie opcje, niektórych zaś nie znalazłam w ogóle. Nie mamy do dyspozycji choćby konwersacji na profilu czy list lektur, wszystkie obserwowane prace lądują w jednej bibliotece;
– niepełne usuwanie prac i kont. Prawdopodobnie to jakiś błąd, który zostanie z czasem naprawiony, no ale jednak jest. Pierwsza praca, w którą spróbowałam wejść, okazała się usunięta, tak samo jak konto jej autora. Wszystko jednak wciąż wyświetla się na stronie głównej;
– mała społeczność. Sweek jest zdecydowanie mniej popularny od Wattpada, co przekłada się na mniejszą liczbę użytkowników. Mniej użytkowników = mniejszy potencjalny zasięg, który możemy zdobyć. Może to co prawda być jednocześnie zaleta, bo dzięki temu możemy stworzyć tam nieco bardziej kameralny klimat, ale jednocześnie możemy mieć znacznie większe trudności z dotarciem do czytelników;
– brak możliwości zaznaczenia tekstu. Na Wattpadzie co prawda też nie można kopiować, ale postanowiłam o tym wspomnieć, bo wiem, że niektórym wygodniej się czyta, kiedy zaznaczają sobie czytaną aktualnie linijkę. Na Sweeku niestety nie można tego zrobić;
– brak ochrony treści na poziomie kodu. Tutaj spojrzenie odrobinę bardziej informatyczne, ale pozwoliłam sobie na poruszenie tego, bo to ciekawy myk, o którym Wattpad pomyślał, a Sweek już nie. Na stronach internetowych kod HTML może podejrzeć sobie każdy, ale strona internetowa to przeważnie więcej rzeczy niż HTML i te wszystkie „pozostałe" już jawne nie są – JavaScript czy PHP już nie są takie łatwe do podejrzenia. Teksty, które publikujemy na Wattpadzie, są ukryte dość głęboko i dokopanie się do nich może stanowić spory problem, więc gdy ktoś wchodzi w kod źródłowy, raczej nie może ich podejrzeć i tą drogą skopiować. Na Sweeku wszystko siedzi na samym wierzchu HTML-u, więc tamtejsze blokady kopiowania są trochę gówno warte, bo można je w banalny sposób obejść, po prostu kopiując tekst z jawnego kodu strony.
Wordpress
Wybrałam ten serwis, żeby uruchomić mojego bloga „Słowami o słowach" (to nie jest reklama, ale wbijajcie, bo dzisiaj wrzuciłam wpis o tym, do czego przy pisaniu przydaje się wędzony śledź i TO NIE JEST REKLAMA, ale wrzucę linka do tego wpisu w komentarzu pod akapitem i jak najbardziej możecie się ze mnie śmiać, ale chcę tego bloga trochę rozruszać xD). Jak wspominałam we wstępie, będę go nieco porównywać do Blogspota, bo podobieństwa między nimi miejscami są dość spore.
Zalety:
– duża gama darmowych szablonów oraz szerokie możliwości personalizacji. Kto korzystał z Blogspota, ten wie, że zasadniczą różnicą między oferowanymi przez niego szablonami jest paleta kolorów i właściwie nic poza tym – jeśli chcesz coś innego, musisz napisać kod samodzielnie (co, jeśli nigdy wcześniej nie bawiłeś się w takie rzeczy, może być drogą przez mękę) lub znaleźć kogoś, kto zrobi to za Ciebie. Na Wordpressie gotowych szablonów za darmo mamy dosyć dużo, w dodatku różnią się one od siebie w znaczący sposób; możemy więc stworzyć coś na kształt Pudelka, strony z przepisami, Reddita, czy też Poważnego Czasopisma z Białym Tłem i Bez Żadnych Pasków Bocznych. W dodatku ich edycja jest bardzo dowolna;
– edytowanie szablonu „na żywej stronie" – na Blogspocie w układzie strony mamy po prostu okienko, do którego przeciągamy różne dodatki, które chcemy na swoim blogu mieć. Na Wordpressie edycji szablonu dokonujemy bezpośrednio na edytowanej stronie, w związku z czym na bieżąco widzimy, jak wyglądają zmiany przez nas wprowadzane i nie musimy odpalać sobie tego nigdzie z boku, w drugiej karcie;
– możliwość przemiany w samodzielną stronę. Wordpress od samego początku oferuje przekształcenie strony w całkowicie samodzielną, z zachowaniem wszystkich jej treści i tak dalej; po prostu rejestrujesz domenę i masz swoją własną stronę, bez końcówki „wordpress" w adresie, nie musisz niczego przenosić;
– pełny edytor tekstu. To, co mamy na Wattpadzie, to bieda do kwadratu, na Blogspocie jest już trochę lepiej. Wordpress natomiast oferuje pełnowymiarowy edytor tekstu, taki jak w Wordzie, z wgranymi znakami specjalnymi, szeroką gamą czcionek, możliwością ustawiania wcięć akapitowych i tak dalej. Minus jest jedynie taki, że edytor ten nie jest domyślny i trzeba go ręcznie włączyć. Oprócz tego wspomnę tu też, że możemy zarządzić, by, po wejściu na stronę bloga, wpisy nie wyświetlały się w całości, tylko fragmentami, przy czym możemy samodzielnie ustawić, który fragment ma się pokazywać albo nawet napisać ogólny opis posta, który się w jego treści nie zawiera;
– kategorie postów. To była chyba ta opcja, która przeważyła szalę Wordpressa, gdy podejmowałam decyzję, na jakiej platformie będę tworzyć bloga. Do dyspozycji mamy tagi – i na Blogspocie jak najbardziej również są – ale oprócz tego możemy dzielić wpisy na kategorie, tworząc niejako bloki tematyczne, co może bardzo ułatwić poruszanie się po stronie;
– widgety. Tutaj mogłabym zrobić każdy jako osobną zaletę, ale wypiszę je zbiorczo. Analogicznie do Blogspota, który oferuje je pod nazwą „gadżety", są to te wszystkie bloczki, które możemy wstawić do paska bocznego/stopki/gdziekolwiek. Wordpress jednak oferuje ich zdecydowanie więcej i są one – przynajmniej w mojej opinii – znacznie ciekawsze i bardziej przydatne. Są to m. in.: wewnętrzna wyszukiwarka postów, galeria (na przykład w formie karuzeli), Twitter, Instagram lub Facebook powiązany ze stroną, wyświetlający najnowsze aktywności, dedykowana wtyczka do obserwowania mediów społecznościowych, mapa oraz informacje kontaktowe, menu nawigacyjne, czat czy wyskakujące okienko z newsletterem (wiem, to jest irytujące, ale wstawić można... nie, nie zrobię Wam tego);
– przyjazna aplikacja mobilna. Szczerze mówiąc, Wordpress ma jedną z lepszych aplikacji mobilnych ogólnie, z jakich kiedykolwiek korzystałam. Poza tym system powiadomień o nowych komentarzach czy obserwujących jest wręcz błyskawiczny – powiadomienia z takiego Wattpada potrafią mi czasem przyjść z kilkudniowym opóźnieniem (o ile w ogóle przyjdą), podczas gdy z Wordpressa przychodzą praktycznie natychmiast;
– powiadomienia między blogami. Jeśli link do mojego bloga zostanie umieszczony na innej stronie opartej na Wordpressie, zostanę o tym powiadomiona i oczywiście działa to też w drugą stronę – jeśli ja zalinkuję kogoś, on również dostanie o tym informację;
– możliwość importowania swoich treści z innych serwisów. Jeśli chcemy przenieść się na Wordpressa, nie jesteśmy skazani na mozolne kopiowanie posta po poście, tylko możemy załatwić to jednym kliknięciem. Z serwisów, które przewijają się w Polsce nieco częściej, Wordpress oferuje import z Blogspota, Wixa, Tublra czy innej strony Wordpress – serwisów tych jest oczywiście więcej. Spoiler: Wattpada wśród nich nie ma.
Dobra, dość tych zalet.
Wady:
– duże ograniczenie przez płatne opcje. Stety lub niestety, Wordpress jest darmowy, ale ma opcję typu „pay to win" i nie daje o tym zapomnieć, ponieważ wiele możliwości, z których chciałoby się czasem skorzystać, wymaga zarejestrowania domeny i wykupienia hostingu. Kusi to tym bardziej, że widzimy dokładnie, co oferuje ta opcja „premium", ale nie możemy żadnego z tych dodatków użyć;
– brak pozycjonowania i SEO. Znaczy, brak w wersji darmowej – w płatnej już jak najbardziej można się tym bawić i próbować przekabacić Gugla na naszą stronę. Dopóki jednak korzystamy z wersji darmowej, o jakimkolwiek pozycjonowaniu czy zarabianiu na reklamach możemy jedynie pomarzyć, bo Wordpress bardzo sprytnie blokuje wszelkie możliwości dogadania się z Guglem na własną rękę;
– zróżnicowanie tematyczne. Na Wordpressie opiera się bardzo wiele stron, nie tylko tych związanych z pisaniem. Trzeba o tym pamiętać podczas tworzenia swojej własnej witryny – jesteśmy tylko kroplą w morzu, w dodatku w dość wąskiej niszy, ponieważ blogów okołopisarskich zbyt wielu nie ma (przynajmniej na Wordpressie). Łatwo więc w tym morzu utonąć;
– trudności z dotarciem do czytelników. Z powodu braku pozycjonowania na poziomie opcji strony, marne są szanse, że ktoś trafi na bloga przez wyszukiwarkę i prawdopodobnie większość naszych czytelników będą stanowiły osoby, którym sami o naszym blogasku powiemy. Raczej nie bardzo możemy liczyć na to, że przypałęta się do nas jakiś random. Poza tym – tu już wchodzi moja własna teoria – ludzie w Polsce są znacznie bardziej oswojeni z Blogspotem, tj. widzą tę końcówkę „blogspot.com" i już wiedzą, z czym mają do czynienia, ponieważ ta usługa miała już u nas całkiem niezłą popularność. Wordpress może więc gdzieniegdzie budzić pewną nieufność;
– brak możliwości edycji kodu. Znaczy, znowu – w wersji darmowej. W płatnej już można się w to bawić. Jeśli ktoś to ogarnia, może mieć chęć pogrzebania w kodzie źródłowym i dodania paru elementów, ale musi obejść się ze smakiem. Jedyne rzeczy, które Wordpress w tej materii oferuje, to edycja elementów strony (w tym postów) w HTML-u (a nie całego kodu, choć cały kod byłby zdecydowanie bardziej przydatny) oraz dopisanie kilku linijek CSS do szablonu – nie można jednak edytować kodu jako całości;
– brak blokady kopiowania. Jeśli komuś zależy na tej opcji, na Wordpressie jej nie uświadczy; być może ona również jest udostępniona w „pakiecie premium", jednak do tej pory jej nie wypatrzyłam.
AO3 (ArchiveOfOurOwn)
Jest to platforma zdecydowanie zdominowana przez anglojęzycznych twórców (w związku z czym cały interfejs również jest po angielsku), jednak polskich użytkowników również można tam znaleźć. Jest to serwis nastawiony przede wszystkim na fanfiction.
Zalety:
– bardzo prosty i przejrzysty interfejs. Strona jako ogół jest bardzo prosto skonstruowana, bez krzykliwych nagłówków, bez chaosu i natłoku treści, wszystko jest pokazane w najprostszy możliwy sposób – niektórzy mogą uznać to za niezbyt estetyczne, ale ja odbieram to jako uporządkowany minimalizm, co jest jak najbardziej na plus;
– podział na fandomy. I to dość szczegółowy. Gdy wejdziemy w jakąś kategorię, na przykład „książki", możemy przewijać i przewijać w poszukiwaniu interesującego nas fandomu. Wszystko znów jest bardzo przejrzyste, bez zbędnych multimediów, które mogłyby spowalniać ładowanie się strony, w porządku alfabetycznym, a obcojęzyczne tytuły są tłumaczone na angielski;
– możliwość filtrowania opowiadań. Mamy filtry według grup wiekowych, do których jest skierowane opowiadanie, poszczególnych typów ostrzeżeń (obrazowe opisy przemocy, śmierć głównych bohaterów, gwałt itp.), kategorii pairingów (bxb, gxg itp.) oraz konkretnych shippów bohaterów (przez to dowiedziałam się, że istnieją fanfiki shippujące Johna Locke'a z Benjaminem... Dżizas, co za chory umysł to wymyślił), dodatkowych fandomów (bo dość często się one mieszają), ogólnie występujących w opowiadaniu bohaterów, statusu opowieści (zakończona/trwająca), liczby słów, a także czegoś na kształt gatunków (smutne, humorystyczne, crossover, alternatywna wersja świata itp.)... Ogólnie filtrów jest od groma i jeszcze trochę, przez co możemy znaleźć dokładnie to, czego poszukujemy – bo odnoszę wrażenie, że na AO3 jest dosłownie wszystko, o czym tylko fan może zamarzyć;
– bardzo rozbudowane opcje, które możemy nadać opowiadaniu. Wpisujemy dane, które pozwolą działać wyżej wymienionym filtrom, ale także możemy zaznaczyć, że nasza publikacja jest tłumaczeniem, pokazywać pracę wyłącznie zalogowanym użytkownikom, zaplanować datę publikacji, a także mamy do dyspozycji osobne okienko do notek odautorskich;
– przyzwoity edytor tekstu. Wygląda on podobnie jak na Blogspocie – nie jest co prawda pełny, ale zawiera w sobie podstawowe opcje, jak chociażby justowanie.
Wady:
– nastawienie wyłącznie na fanfiction. Jeśli ktoś chce stworzyć coś własnego, na AO3 nie ma czego szukać. Znajdują się tam wyłącznie fanfiki, czasem fanfiki do fanfików, ewentualnie fanfiki do fanfików do fanfików;
– cały interfejs po angielsku i brak możliwości zmiany języka. Jak najbardziej można pisać po polsku i wyszukiwać opowiadania w języku polskim, ale cała strona jest po angielsku, co może stanowić pewną trudność dla osób, które są z tym językiem trochę na bakier;
– długi i złożony proces rejestracji. Żeby się zarejestrować, trzeba podać maila, a oni w ciągu kilku dni (w zależności od tego, ile osób czeka w kolejce) wysyłają wiadomość z zaproszeniem, i dopiero poprzez tę wiadomość można się zarejestrować, a potem trzeba czekać na jeszcze jedną wiadomość z linkiem weryfikacyjnym, i dopiero wtedy można się zalogować. Ogólnie rzecz biorąc, proces rejestracji jest zdecydowanie bardziej skomplikowany niż to konieczne;
– brak jakiejkolwiek blokady kopiowania;
– niewielki odsetek polskojęzycznych użytkowników. Tak samo jak w przypadku pozostałych serwisów, może to generować pewne trudności z pozyskaniem czytelników i otrzymaniem jakiegokolwiek feedbacku;
– brak możliwości publikowania multimediów. Na AO3 nie wrzucicie do opka żadnej grafiki czy filmu z YouTube. Jak dla mnie – takie rzeczy są zupełnie niepotrzebne i tylko zaburzają odbiór treści, ale są osoby, które uważają dokładnie odwrotnie. Jeśli więc zdecydują się na publikowanie na AO3, będą musiały poradzić sobie bez takich dodatków.
Gdzie najlepiej pójść?
Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami, bo każdy ma nieco inne oczekiwania. Przypominam, żebyście wpadli do neuromantyka, żeby przeczytać omówienie kilku innych serwisów. Jeśli chcecie wypróbować kilka z nich – śmiało, zakładajcie sobie na nich konta. To nic nie kosztuje, a pozwala zapoznać się z dostępnymi opcjami i całą obsługą strony. Nie bójcie się testować i próbować nowych rzeczy, bo tego typu porównania są jedynie małą wskazówką, która nijak nie powie Wam, czy korzystanie z danego serwisu będzie dla Was wygodne. Bo chyba przede wszystkim o to chodzi, prawda?
Do następnego, kalafiorki (i wpadajcie na bloga, częstuję śledziami)!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top