Rozdział 5
Kiedy dojeżdżamy pod szpital, ona natychmiast wysiada i idzie do wejścia.
-Poczekaj! - krzyczę za nią, ale nie czeka na mnie.
Szybko zamykam auto i biegnę za nią. Zauważam ją przy recepcji, więc podchodzę do niej.
Patrzy na mnie i powraca do rozmowy z pielęgniarką.
-Mogłaby pani poprosić moją mamę, Victorię Wilson?
-Już proszę.
Dziewczyna znów patrzy na mnie.
-Sorry, że nie zaczekałam, ale chciałam jak najszybciej zawołać mamę.
-Okej, ale mogłaś uprzedzić - kładę na jej ramieniu swoją dłoń.
Odsuwa się ode mnie trochę i zauważam, że ciut się zarumieniła. Uśmiecham się pod nosem.
Z końca korytarza dostrzegam moją szefową, a matkę Mandy, która idzie w pośpiechu do nas.
-Mandy, chodźcie tutaj - woła nas.
Podchodzimy więc do niej.
-Pójdźmy do pokoju pielęgniarek, porozmawiamy na spokojnie.
Mandy POV
Wystraszona jak nigdy idę za mamą, obok Shawna do tego pokoju, aby porozmawiać i się uspokoić.
Kiedy wchodzimy do środka, mama zamyka drzwi na klucz, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
-Kochanie, musisz tak jakby wyjechać na parę tygodni do babci - rzuca mama.
-Co?! - krzyczę.
-Nie krzycz.
-Ale dlaczego muszę wyjechać?!
-Bo musimy z tatą pozbyć się problemów.
Chcemy żebyś była bezpieczna.
-A u babci będę?
-Tak, już z nią rozmawiałam.
-Aha, fajnie! - fukam. - Ale co się dzieje z firmą taty, ma jakieś poważne problemy, że muszę wyjechać?
-Nie obrażaj się tylko teraz jedźcie do domu i jak najszyciej się spakuj. - przerywa, skubie skórki od palców. - Tata ma trochę długów u konkurencji, ale nic się nie martw, damy sobie z tym radę. Shawn cię zawiezie, prawda? - zwraca się do chłopaka.
-Oczywiście.
-Ach, Shawn. Domyślasz się chyba, że też będziesz razem z Mandy u jej babci, tak?
-Taka moja praca - uśmiecha się.
Pewnie wyobraża sobie nie wiadomo co. Idiota.
-Fajny z ciebie chłopak, Shawn -uśmiecha się do niego.
Widać, że jest zmieszany, więc tylko uśmiecha się szeroko.
-Dobra, zbierajcie się. Mandy, jak będziesz na miejscu to koniecznie zadzwoń, albo ty Shawn.
-Okej.
Po godzinie jesteśmy już w drodzę do Miami. Spoglądam w niebo zastanawiając się, czy dawać znać Natalie. Powinnam, ale mama zawsze mówiła, że jakby coś się u nas działo to mam nikomu nie mówić, ani Natalie.
-Za jakieś 20 minut będziemy na miejscu - mówi Shawn.
-Po co mi to mówisz? - pytam oschle.
-Żebyś wiedziała.
-Dzięki - mówię od niechcenia.
-Słuchaj..
-Nie mam ochoty na rozmowę - przerywam mu.
Słyszę tylko ciężkie westchnięcie.
Nie chce z nim rozmawiać. Chce mieć święty spokój.
Zakładam więc słuchawki i włączam piosenkę. Od razu, gdy słyszę głos Katy Perry mam przed oczami jego twarz.
Schodzę po schodach na dół, aby otworzyć drzwi. Kiedy je otwieram widzę mojego chłopaka. A potem jego zmasakrowaną twarz.
-Co ci się stało?! - wrzeszczę.
-Wpuścisz mnie do środka? - pyta.
Łapie go za dłoń i wpuszczam do domu. Zamykam drzwi i kieruje się na górę do mojego pokoju.
Drew siada na moim łóżku, a ja idę do łazienki po apteczkę. Zamykam swoje drzwi na klucz i podchodzę do szatyna, a następnie siadam na ziemii przed nim.
-Spójrz na mnie - mówię do niego.
Spogląda na mnie, a moje serce łamie się na kawałki.Wiele razy widziałam go pobitego, ale nie aż tak.
Samotna łza wydostaje się z mojego oka, ale szybko ją wycieram.
-Nie płacz.. - szepcze i dotyka mojego policzka, ale odchylam się do tyłu.
-Obiecałeś.
-Wiem - wzdycha.
Otwieram apteczkę, wyciągam z niej wacik i wodę utlenioną. Zauważam, jak bardzo moje dłonie się trzęsą.
-Co ci jest?
-Nic.
Nalewam wody na wacik i wycieram brew Drewowi, która jest rozcięta i pełna w krwi.
-Ja już nie mam siły - wzdycham. - Ile razy mi obiecałeś, że z tym skończysz? - pytam.
-Mandy..
-Nie, Drew. Ja chcę mieć normalnego chłopaka, który będzie się starał o mnie, a nie ja o niego.
-To był ostatni raz.
-Wcześniej też tak mówiłeś - szepcze cicho i patrzę mu w oczy.
-Słonko, ja musiałem to załatwić. To był naprawdę ostatni raz.
-Nic nie musiałeś - znów łza spływa po moim policzku.
-Kocham cię..
-Przestań! Myślisz, że tymi słowami mnie udobruchasz?! - wrzeszczę.
-Uspokój się..
-Tyle czasu byłam spokojna i to wszystko znosiłam! Ja nie mam już siły, Drew!
-Teraz już wszystko będzie dobrze, zobaczysz - łapie mnie za policzka i całuje.
Oddaje każdy pocałunek, ale nagle czuję zapach damskich perfum. Odpycham go od siebie i marszczę brwi.
I to wszystko teraz do mnie nagle dociera.
-Jesteś dupkiem! Wynoś się stąd!
-O co ci znowu chodzi?! - wstaje z łóżka.
-Zdradziłeś mnie?! - pytam.
Zamiera. Wzdycha ciężko i wyciąga dłoń żeby mnie dotknąć, ale się oddałam. Wiedziałam...
-Wyjdź stąd - mówię mroźnym tonem. - Wyjdź i nigdy tu nie przychodź! Zapomnij o mnie, zapomnij o tym co było między nami!
-Ale..
-Żadnego ale, wynoś się stąd!
Czuję jak auto się zatrzymuje, więc otwieram oczy. Orientuje się, że stoimy w korku.
Patrzę na Shawna, który także patrzy na mnie.
-Co? - pytam.
Dotyka mojego policzka i wyciera go. Odpycham jego dłoń jak poparzona.
-Co ty robisz?!
-Miałaś łzę na policzku..
-Mogłeś mi powiedzieć, a nie mnie dotykać. Nie życzę sobie tego.
Zbyt gwałtownie zareagowałam, bo nie pamiętam już jak to jest czuć obcy dotyk na sobie. To takie smutne.
-Wybacz - odwraca ode mnie wzrok.
-Jeszcze raz mnie dotkniesz to...
-Już przestań biadolić, bo mam dość - podnosi ton swojego głosu. - Ciągle robię coś źle. Staram się, żeby jakoś złapać z tobą kontakt, ale się do chuja nie da! - uderza w kierownice.
Patrzę oszołomiona na niego i dopadają mnie znów wyrzuty sumienia.
-Przepraszam - mówię cicho i spuszczam głowę.
On tylko prycha i rusza autem.
Już do końca podróży nic się nie odzywam.
Wiem, że moje zachowanie źle o mnie świadczy, ale taka jestem. Zmieniłam się na gorsze i nie wiem jak się wydostać z tej ciemnej otchłani.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top