Rozdział 3
Wchodzę z wielkim hukiem do domu i kieruję się prosto do kuchni.
Kiedy widzę mojego ochroniarza, który rozmawia sobie z gosposią Sophie to zatrzymuje się.
-Panienko Mandy, nie za wcześnie ze szkoły przychodzisz? - pyta kobieta.
Patrzę na nią i siadam na krześle.
-Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Jest coś już do jedzenia?
On patrzy na mnie cały czas, co bardzo mnie denerwuje.
-Możesz się na mnie tak nie gapić?!
Odwraca wzrok ode mnie.
-Mogę.
-Dziękuje - przewracam oczami. - Sophie, jest coś czy nie?
-Niestety, kaczka jeszcze nie doszła.
-Pójdę do siebie - wstaje i idę do swojego pokoju.
Rzucam plecak na ziemię i kładę się na łóżku. Patrzę w swój biały sufit, a po chwili zamykam oczy i powracam do wspomnień.
-Mandy, kochanie, nie denerwuj się.
Patrzę na niego jak na idiotę i zaraz czuję, że nerwy mi puszczą.
-Ja mam się nie denerwować?! Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko, Drew! - krzyczę w jego stronę.
-Nie rozumiesz mnie!
-Jak mam cię rozumieć, jak nic innego nie robisz tylko pijesz?!Ile ty masz lat, co?!Chcesz zniszczyć swoje życie?!Ogarnij się! - wyrzucam ręce w powietrze.
Czasami się czuję jakbym chodziła z dzieckiem, a nie dorosłym facetem.
-Alkohol nie jest niczym złym.
-Pewnie! Tylko skąd na świecie tyle alkoholików, co?!Z kosmosu się biorą?!
-Nie krzycz, proszę.
-Drew, kocham cię, ale ja po prostu powoli tracę cierpliwość i zaufanie do ciebie. Martwię się - wzdycham.
Podchodzi do mnie i przytula moje ciało. Od razu robi mi się jakoś milej.
-Mandy, rozumiem wszystko, ale nie robię naprawdę nic złego.
-Boże, a ty jedno i to samo - odsuwam się od niego. - rób co chcesz, ale ja nie będę tolerowała więcej twojego zachowania.
Słyszę jak ktoś wchodzi do mojego pokoju, więc otwieram oczy i siadam na łóżku.
Patrzę na mamę i wzdycham. Już wiem co zaraz będzie.
-Czemu nie ma cię w szkole?! - krzyczy.
-Czemu nie ma cię w pracy?
-Odpowiadaj jak się ciebie pytam! - podchodzi do mnie. Widać, że zaraz nie wytrzyma i będzie ostra wojna.
-Nie mogłam w niej zostać.
-Bo? - jej brew lgnie do góry.
-Bo nie.
-Nie możesz ot tak sobie opuszczać szkoły, i tak już się strasznie opuściłaś w nauce.
-Mamo, przestań jęczeć.bNic innego nie słyszę, tylko to, że to źle robię i tamto. Też mam prawo do swoich załamań.
-Jakie dziecko ty możesz mieć załamania?! - wyrzuca ręce w powietrze i siada obok mnie.
Ah No tak, żadne...
-Już bardzo dobrze wiesz jakie - prycham.
-Kochanie.. - kładzie mi ręke na ramieniu. - wiem, że ciężko ci jest po tym chłopcu, ale uwierz, że niejednego jeszcze spotkasz.
-Bardzo pocieszające, naprawdę.
-Ale to nie jest żadne wytłumaczenie, że uciekłaś ze szkoły. Nie możesz tak robić, rozumiesz?
-Tak.
-Jednak chyba nie, zmień ton głosu, Mandy.
Patrzę na nią i mrużę oczy.
-Zrozumiałam to co do mnie powiedziałaś i obiecuję już nie opuszczać szkoły.
-I?
-Przepraszam.
-Tak trudno było?
-Uwierz, tak.
-Przestań się zadręczać i zacznij żyć bez niego. Jesteś dopiero młoda, życie przed tobą i nie możesz się załamywać po pierwszym chłopaku..
-Dobra, skończ - wzdycham.
-Jakbyś chciała pogadać to wiesz, że zawsze znajdę dla ciebie czas.
Jako dziecko, przychodziłam z każdym problemem do mamy. Ona zawsze potrafiła mi doradzić i wysłuchać. Nawet jak płakałam, kiedy nie dostałam piątki z plastyki. Cóż, wtedy taki problem to nie problem.
Teraz jak sobie myślę, że miałabym iść do niej i powiedzieć co mi siedzi w głowie, już wolałabym iść pod pociąg.
Moja mama jest ogólnie bardzo słabo odporna psychicznie. Ma za miękkie serce, pewnie dlatego wylądowała jako lekarz w szpitalu.
Ja zaś pewnie odziedziczyłam charakter po tacie. Wie czego chce i jak coś mu nie pasuje to potrafi to powiedzieć. Chociaż z wiekiem jego zachowanie się zmieniło, tylko nie wiem czy na dobre.
-Tak, wiem - odpowiadam.
-Tata tak samo.
-Wiem - mówię lekko zirytowana.
-Jadę teraz do szpitala, więc jak coś to Sophie jest i Shawn.
-Shawn? - pytam zdziwiona.
-Twój ochroniarz - chichocze.
-On ma na imię Shawn?
-Tak, a co nie wiedziałaś?
-Nie.
-To teraz wiesz - puszcza mi oczko i wychodzi z pokoju.
-Shawn? - pytam siebie po cichu. - nie pasuje.
Po dwóch godzinach schodzę na dół do salonu.Włączam telewizor i akurat trafiam na mój lubiony serial.
-Co oglądasz?
Patrzę na drzwi i widzę w nich..tego Shawna.
-A co cię to interesuje?
Zapomniałam, że nie jestem sama w domu i będę musiała go znosić.
-Niegrzecznie jest, odpowiadać pytaniem na pytanie - siada obok mnie.
Patrzę na niego oszołomiona.
-Chyba tutaj pracujesz, co nie?
-Tak.
-Więc lepiej zajmij się pracą niż zajmowaniem mojego cennego czasu - patrzę na telewizor.
-Przecież właśnie pracuje - śmieje się.
-Jasne.
-Wdaje się z tobą w rozmowę, to też należy do moich obowiązków.
-Nie mam ochoty na rozmowę z tobą - uśmiecham się do niego wrednie.
-Widzę, że się z tobą nie dogadam - wstaje z kanapy. - a szkoda.
-Mhm - mruczę pod nosem, patrząc na niego.
-A może chcesz gdzieś jechać?
-Nie.
-Na pewno?
-Tak.
-Jak coś to będę w pobliżu, więc gadaj śmiało - puszcza mi oczko i wychodzi.
Nie potrzebuje mieć z nim świetnego kontaktu.Jest tylko moim ochroniarzem i nie zamierzam tego zmieniać. Jakbym chciała kogoś poznać to pobrałabym jakiś portal randkowy albo coś w tym stylu.
Shawn's POV
Nie wiem już jak dotrzeć do tej dziewczyny. Jej rodzice powiedzieli mi o wszystkim i doskonale ją rozumiem, dlaczego pała do mnie taką nienawiścią, ale no bez przesady. Chyba widzi, że mam zamiar się z nią jakoś zaprzyjaźnić, a nie jej zagrozić. Może ona właśnie tego się boi? Że będzie dobrze, a potem nagle coś się stanie i znów się zepsuje. Że coś do mnie poczuje, a ja zniknę.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem to..coś mnie tknęło. Od ponad dwóch lat coś się we mnie zmieniło. Może to ta dziewczyna?Może ona zmieni jakoś to moje szare i nudne życie? Choć mocno w to wątpię, widząc jak reaguje na moją osobę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top