Rozdział 21

Ja: Moi rodzice chcą separacji :))))))))))))

Natix: COOOOOO?

Jenny: Współczuję kochana :/ Moi rodzice po tym się rozwiedli..

Ja: Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja nie ubolewam jakoś nad tym. Uśmiecham się normalnie i w ogóle..chyba jestem chora psychicznie

Jenny: Później to do ciebie dotrze, spokojnie

Natix: Jezu Mandy załamujesz mnie

Ja: Sama siebie załamuje laski

Natix: Może skype?

Jenny: Ja dzisiaj nie mogę, muszę się uczyć na biologię :((((((

Ja: A ja jakoś nie mam ochoty na rozmowę.Z resztą jak zwykle

Natix: Cóż, takie życie.Jedni umierają, drudzy się rozwodzą, rozstają.Ktoś się rodzi itd..taki już jest los tych ludzi echhhh

Ja: Mądra myśl Nat

Jenny: W końcu ma 5 z literatury cnie

Natix: Ojej bo się zarumienie ;p

Ja: Okej, ja się będę zbierać.Jakoś głowa zaczyna mnie boleć, muszę trochę pomyśleć.Coraz częściej to robię..

Jenny: To chyba dobrze

Ja: Może mam depresję?

Natix: Chyba w dupie -,-

Ja: Może i w dupie xD Okej, do jutra dziewczyny

Natix: Dobranoc xx

Jenny: Branoc Mandy ;*

Ja: <3

Odkładam telefon na szafkę nocną i kładę się na łóżku.

Życie nas potrafi nieźle zaskoczyć. Jedni sobie radzą z trudnościami, a drudzy nie. Popadają w depresję, zaczynają pić i tak dalej.

W sumie to ja siebie kompletnie nie czaje. Moi rodzice oznajmili mi, że ich małżeństwo się wali, a ja nic nie czuję. Powinnam czuć żal do nich, być zła, płakać, a ja nie robię nic.Jest mi to obojętne. Czuję się pusta. Jakbym nie miała serca. Nie..mam serce, ale nie mam uczuć.

>>>

Dwa dni później słyszę jakieś pukanie w szybę.Podnoszę się do pozycji siedzącej i patrzę na nią.Widzę jakąś postać.

Zaspana podchodzę do okna i patrzę na Drewa.Otwieram je.

-Czego? - warczę.

-To było niechcący. Idź spać dalej.

-Jasne. Możesz mnie nie podglądać?

-Lubię to robić. Jestem wtedy blisko ciebie.

-Spadaj. Ile razy mam ci to powtarzać?

-Wpuść mnie.

Otwieram szerzej oczy.

-Pojebało cię do reszty.

-Na twoim punkcie - uśmiecha się.

-Daj mi spokój - ziewam.

-To mnie wpuść.

-Niby po co?

-Jak mnie wpuścisz to sie przekonasz - puszcza mi oczko.

Z jednej strony chcę go wpuścić, ale boję się, że tata wejdzie i go rozniesie. A z drugiej chciałabym go zepchnąć z tego balkonu.

-Nie - burczę.

-Proszę.

-Idź się napić.

-Nie chcę.

-To idź się zjaraj.

-Tego również nie chcę.

Marszczę brwi.

-To czego chcesz?

-Ciebie - uśmiecha się szeroko. - Wpuść mnie.

-Nie ma mowy - mówię lodowatym tonem i zamykam okno.

Jebany, kurwa, zbok. Niech idzie na dziwki.

Patrzę na niego zza szyby. Jego twarz jest jakby smutna, ale i też dziwnie wesoła. Teraz dociera do mnie, że on już jest zjarany. Dupek.

Znów puka, a ja kładę się na łóżku. Mój telefon zaczyna brzęczeć, a ja wykończona podchodzę do okna i je otwieram. Jak zdobył mój nowy numer?!

-Możesz sobie pójść? - pytam, będąc wściekła.

-Pójdę jak mnie wpuścisz.

-Jesteś zjarany.

-I co z tego?

-Pstro.Wynoś się stąd.

-Och, Mandy - śmieje się cicho. - Jaka ty jesteś dziecinna.

-Jasne - prycham. - Może mi się to podoba.

-Proszę, wpuść mnie.Nie zrobię ci krzywdy - mówi smutnym głosem.

Jak on mną manipuluje..Między innymi za to go nienawidzę.

Otwieram okno balkonowe i wpuszczam go do środka.

I właśnie w tym momencie dochodzi do mnie, że jestem przed nim w samej nocnej koszuli, która sięga mi do połowy ud. Mogę iść się zabić?

-Ładny strój - lustruje moje ciało od stóp do głowy.

-Bo mój.

Podchodzi do mnie bliżej, a ja odruchowo się cofam. Czuję za sobą biurko. Niech to szlag.

Kiedy jego ciało jest blisko mojego, budzi się we mnie ta tęsknota.

-Powiedz coś - szepcze i dotyka mojego policzka.

Zamykam oczy i wstrzymuję oddech.

-Niby co? - patrzę na niego.

-Na przykład, że mnie pragniesz - uśmiecha się zadziornie.

-Nie pragnę cię, Drew.

-Kłamiesz - jego usta są coraz bliżej moich.

Patrzę głęboko w jego oczy, w których byłam kiedyś szaleńczo zakochana.

-To ty pragniesz mnie - mówię.

-Rozgryzłaś mnie - przyznaje tuż przy moich ustach, a moje serce zatrzymuje się.

Jego druga dłoń ląduje koło mojego tyłka, na biurku. Przełykam ślinę i patrzę wyzywająco w jego oczy.

-I co teraz? - uśmiech z jego twarzy nie znika.

-W filmach już by się całowali, ale my nie jesteśmy w filmie, więc pozwól, że na tym skończymy.

Oblizuje swoje wargi i całuje mnie. Łapie za moje policzka, a ja pogłębiam pocałunek.

Boże, to samobójstwo. Co ja robię. Ale nie mogę się od niego oderwać. Tak długo nie smakowałam jego ust, tęskniłam za nimi.

Sadza mnie na biurku, a ja oplatam swoje nogi wokół jego bioder. Moje dłonie szarpią jego końcówki włosów, a jego błądzą po moim ciele. Kiedy podwija moją piżamę i dotyka moich ud, wydaję z siebie jęk. Jezu, zaraz się zastrzele.

-Twoja skóra nadal taka delikatna - mruczy w moje usta.

Przybliżam jego ciało do mojego i gryzę jego wargę. Dłonie Drewa dosięgają koronki moich majtek, a ja wstrzymuję oddech. Kiedy materiał bielizny odkrywa moje miejsce intymne, palce chłopaka od razu odnajdują moją przyjaciółkę.

-Drew - szepczę. - Przestań.

Atakuję moją szyję, a ja będąc już nieźle pobudzona i podniecona, sięgam dłońmi do jego paska od spodni.

-Tęskniłem, maleńka.

Zanurza we mnie jeden palec, a ja syczę cicho. Sięga coraz głębiej, a ja poruszam się niespokojnie.

-Właśnie, tak.

Drew nie przestaje całować mojej szyi, a ja rozsuwam mu rozporek.

Ale nagle robi się jasno i dostrzegam rozwścieczonego tatę w drzwiach.



-----------

Dziękuję za 1k!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top