Pan I Władca Wód?

Na środku oceanu płynął statek dwu, nie trzy pokładowy o potężnych jedwabnych żaglach oraz drewnianych oknach, a za oknami balisty elfickie skorpiony, dzieło wyśmienitych elfickich mistrzów rzemieślnictwo. Okręt jest zbudowany z egzotycznego twardego drewna, tak wytrzymałego jak stal. Pokryte specjalną mieszaniną żywic, które zmacniały cały statek jednocześnie wywołując wrażenie, że statek jest jakby ze złota. Obity dodatkowo metalowymi elementami wykonanymi na wyspach Lauran co z elfickiego oznacza dom. Pan i władca wód, niedościgły kolos, fort, nie cytadela na morzu. Widzący tysiące bitew, liczący sobie dwa wieki. A jednak wciąż na łasce oceanu. Kapitan statku właśnie był na dziobie statku, jeden krok dzielił go od końca dzioba, a dwa od morskiej otchłani, statek powoli dryfował na środku oceanu. Nie było niczego słychać, wiatru nie było, jedyne odgłosy pochodziły od elfickiej załogi. Kapitan wiedział co się święci, był przecież jednym z 40 Admirałów elfickiej floty, pamiętał czasy jeszcze jedności elfów, gdy nie było mrocznych, wysokich, leśnych, morskich czy innych podziałów wśród społeczności elfickiej, dzisiejsi królowie, on zna ich od czasów młodzieńczych. Każdy kto chce być Admirałem musi mieć przynajmniej tysiąc lat na morzu, a on miał o wiele więcej, był w końcu jednym z najstarszych. Zaczął chodzić po statku, rozkazał zwijać żagle, beczki i pakunki pod pokład znosić kazał, gromił pytające spojrzenia niczym piorun pali drzewa, dodatkowo przeszywał ich aż do szpiku kości. Nie minęło więcej niż pół godziny, aż z bocianiego gniazda było słychać:

-Kapitanie, sztorm przed nami!

(Wśród Admirałów tejże rasy był zwyczaj iż do Admirała można było powiedzieć kapitan, ale musi wywodzić się z załogi danego Admirała)

-Szybko, wynoś się stamtąd! Krzyknął Admirał tak, wyraźnie i donośnie, że marynarz bez problemów usłyszał polecenie.

Marynarz już po chwili zszedł z bocianiego gniazda. Burzowe chmury były tuż nad horyzontem . Nie minęło piętnaście minut nim sztorm dopadł statek, nic nie dała ani niesamowita szybkość statku, ani próba wyminięcia sztormu. Niebo zaszyły ciemnością chmury czarne niczym węgiel, nie można było zobaczyć światła ni nieba. Wiatr się wzmógł, wiał z olbrzymią szybkością powodując iż nawet doświadczeni marynarze mieli wielkie problemy z chodzeniem. Deszcz lunął kroplami wielkości kamieni, fale mające po piętnaście metrów waliły w statek. A przyjemne ciepło zmieniło się w przeszywające zimno. Zobaczyli obraz jakby byli u wrót świata zmarłych, było im dane zobaczyć widok przerażających fal i mroku w oddali dzięki, piorunom które zaczęły walić wszędzie dając im światło, ale czy czegoś takiego chcieli?

Marynarze byli przerażeni, żegnali się z życiem, błagali bogów o nie, byli jak dzieci bez matki tylko niektórzy zostali przy zmysłach. Admirał przechadzał się po statku jakby nie było wiatru, piorunów, deszczu czy grozy, jakby wszędzie było światło. Chodził i kornościł jak ojciec syna którego kocha. Widział to marynarz trzymający się głównego masztu, widział i nie wierzył, nie był młody na statku, nikt na tym statku nie pływał od dziś, ale każdy się dziwił jak to robią kapitan i pierwszy oficer, który też się przyłączył pomagając innym. Nie wiadomo ile minęło czy dziesięć minut czy pół-, czy też pełna godzina, a może i nawet więcej, stracili poczucie czasu jakby byli w jakiejś matni poza czasem poza światem. Wtedy Admirał nie wytrzymał, wszedł na sam kraniec dziobu statku krok go dzielił od czarnej i przeraźliwej wody:

-Nie pokonasz mnie, rzuć mi wyzwanie, a ja cie pokonam!

Wrzeszczał nie wiadomo do kogo.

Marynaż który trzymał się środkowego i największego z trzech masztów, odskoczył w ostatniej chwili, tuż przed uderzeniem pioruna, który walnął w maszt, wiatr się wzmógł, powalając kilku marynarzy, pioruny zaczęły walić w statek, fale też się zwiększyły dwadzieścia, -dwa, -pięć metrów waliły w statek. A deszcz zmienił się w grad, wielkości żwiru... Nie wielkości kamieni . To wszystko wyglądało jakby ocean chciał obedrzeć ich z dumny, zmielić na pył potęgę .

Admirał się poślizgnął i wiatr go przewrócił, lecąc jak by się wydawało w oceaniczną otchłań jednakże , złapał się deski i dzięki potężnej sile podciągnął i wspiął się na statek biegł po deskach nie patrząc na swe przemoczone ubrania na drzazgi które wbiły się w podłogę biegł dalej chcąc chwycić za ster odepchnął już pół żywego sterownika, a tamten są już odskoczył wręcz od kapitana jakby ten miał nieszczęścia te wszystkie sprowadzać, a może to była prawda? Kapitan chwycił za ster starając się wyrwać z tej matni chcąc uratować siebie i załogę . Mijał jedbak czas, a statek dalej płynął z falami, pioruny dalej waliły, a czerni nie ustępowała wszędzie była ciemności, a krajobraz wręcz krzyczał, że chce zniszczyć okręt wyglądała jakby ocean i niebo uznało, że okręt pływając po wodach korzystając z wiatru i wyglądając na oceanie niczym diament w koronie życia im wyzwanie, a oni chcieli odpowiedzieć i odpowiedzieli . Admirał mimo tego wszystkiego trzymał popękany ster ostatkiem sił, mając wbite kilka drzazg, z głowy jego leciała krew, ostatkiem sił trzymał ster, padł na kolano i powiedział cichym, zmęczonym oraz przerażonym głosem:

-wygrałeś… oszczę... dź…. cho.. ciąż.... mo...ją... zało…

Admirał padł ze zmęczenia, wycieńczenia i ran. Statek zaczął jakby sam płynąć, mało kto wie co się stało, nie wiedzą czy płynęli czy co się stało.

Zobaczyli światło, wszystkie głowy jak jeden mąż spojrzeli w górę, światło ich oślepiło, łzy zaczęły im się zbierać i płynąć, klęczeli, gdy oczy się przyzwyczaiły zobaczyli błękitne niebo, uderzyła w nich fala gorąca, po chwili usłyszeli przyjemne fale, które odbijają się o statek.

Chociaż wielu było rannych, trochę zabitych, to jednak nie płakali, śpiewali, dziękowali za to, że wciąż żyją na płacz będzie czas później, ale jeden z nich ten sam który trzymał się wcześniej masztu, poleciał do kapitan,tak samo jak pierwszy oficer. Marynarz ten wiedział co się stało, dane było mu ujrzeć dwie ręce wykonane jakby z wody i powietrza na popękanym sterze, widział w morzu przy statku kuzynów jednorożców morskie konie z wodnymi ogonami o pięknych łuskach i płetwami które były z wody. Gdy biegł do Admirała w wietrze usłyszał”Jestem z wami dopóki wy jesteście ze mną, pamiętaj o tym.” Efl przerażony rozejrzał na boki, ale nie zobaczył, żeby ktoś mówił do niego, widział wszystko w zwolnieniu, nienaturalnie wolne jednakże podbiegł do kapitana, łzy ronił gdy zobaczył jego ciało klęknął przy nim, złapał za rękę zamknął oczy. Oficer który stał obok patrzył zszokowany :

-Czemu płaczesz?

-Bo Admirał nie żyje-rzekł Elf

Admirał:

-Ile razy mam ci mówić nie zaczyna się zdania od bo i nie mów mi Admirale tylko kapitanie, i nie życz mi śmierci

Elf poczuł jak coś łapie go za rękę spojrzał i zobaczył oczy Admirała, po których spływa łza z uśmiechem

Elf:

-Kapitanie!

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I jak da się przeczytać? Jeśli tak to napisz w komentarzu tak samo z jakimiś uwagami chętnie zobaczę jeśli robię coś źle.
Rozdział poprawiony przez Michal-kun.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top