#9

Była już ciemna noc, księżyc był zasłonięty ciemnymi chmurami, a gwiazdy nie świeciły wystarczająco mocno, by można było cokolwiek ujrzeć.

Ale ja nie potrzebuję oczu do patrzenia, Bóg mnie prowadzi.

Mur był już daleko za  plecami, więc nie trzeba było się martwić, że zostanie się zauważonym.

Wreszcie czuć zapach wolności. Trzeba było czekać na ten moment naprawdę długo.

Ale jest.
Mokra, brudna ziemia pod stopami. Chłodny wiatr wiejący w przemarźnięte ciało.
Powietrze, pachnące starością, zmęczeniem i irytacją całego miasteczka.
Było coś jeszcze... wraz z zapachem mokrej ziemi czuć było krew. Skąd wziął się zapach krwi?

Trudno.

Wolność. Nareszcie wolność!
Wolność przez duże ,,W".
Wolność pisane piękną kaligrafią.
Wolność, która wypisana jest w gwiazdach.
Prawdziwa ,,Wolność".

,,Dzięki Ci Boże za wszystkie dary któreś uczynił. Za wyzwolenie mnie z tego piekła, gdzie gniłem grając w karty. Dziękuję za to, że wiesz co to sprawiedliwość. W podzięce za twoje czyny mogę dla Ciebie zrobić co tylko zechcesz...
Lecz najpierw zabiję jeszcze tę jedną miłość, która nadal istnieje i tęskni za mną.
To nie jest morderstwo. To nie grzech. To kara.
Za to, że mnie kocha....
Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top