5 "Tsaheylu"

Nadeszła pora na zakończenie tej wojny. Ludzie nieba po raz ostatni mieli zejść na ziemię, aby wygrać z Na'vi i zdobyć to, po co tu przybyli. Będąc tak blisko nie zamierzali odpuścić i liczyli się ze stratami jakie mogą ponieść.

Takie samo nastawienie mieli mieszkańcy Pandory, którzy całą noc przygotowywali się do walki. Większość z nich była już zmęczona, ale nie mogli się poddać. Nie w takim momencie.

Niektórzy Na'vi rozmieścili się po niemal całym terenie, inni bronili Drzewa Dusz. Rodzina Sullych również została rozdzielona. Jake z Neytiri atakowali w głównej części, Tha z Lo'akiem znajdowali się po przeciwnej stronie urwiska, jednak z czasem nawet oni stracili się z oczu.

Zadawali ciosy ludziom nieba, uwalniając swoje instynkty. Dziewczyna raniła ich pazurami, a Na'vi używali broni swojej jak i tej pochodzącej z Ziemi.

Wszystko zmierzało w nawet dobrym kierunku do momentu w którym generał wyszedł na urwisko w specjalnym kombinezonie, trzymając metalową częścią Lo'aka, który bezskutecznie próbował się uwolnić. Widok ten po drugiej stronie skały zaobserwowali jego rodzice, których wryło to w ziemię. Natychmiast wezwali swoje Ikrany, ale wszystko działo się o wiele za szybko.

-Miałaś jedno zadanie Lily – zwrócił się do niej mężczyzna chcąc pokazać, że to co za chwilę się wydarzy będzie z jej winy i mogła tego uniknąć. - Jedna śmierć za powrót twojej matki. I zawiodłaś.

Dziewczyna nie wiedziała jak ma go zaatakować, aby nie skrzywdzić przy tym chłopaka.

-To moja wina, dałem się złapać – Lo'ak patrzył jej w oczy wiedząc, że nie da rady się uwolnić.

-Teraz nie będziesz miała nikogo z nich – na te słowa generał bez żadnych skrupułów rzucił go w przepaść.

Tha natychmiast rzuciła się w jego stronę nawet nie patrząc na Gloricka, który wykorzystując jej nieuwagę ruszył w jej stronę z ostrzem w dłoni. Nie zdążył go jednak użyć, bo jego rękę przebiła strzała wypuszczona przez Neytiri, obserwującą z oddali całą sytuację. Ranny udał się w głąb lasu wiedząc, że jest przez nią obserwowany.

Widok wiszącego nad skałami chłopaka przyprawił obie kobiety w ogromny strach o jego życie. Ledwo trzymał się jednego miejsca na zsuwających się powoli dłoniach.

-Lo'ak! - krzyknęła Tha wyciągając w jego stronę ręce i próbując go sięgnąć. Owinęła ogon o skałę, aby móc wciągnąć go na górę, ale chłopak znajdował się za daleko.

-To się nie uda – odległość była za duża by mogli złapać się za ręce.

Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy w obawie o jego stratę.

-Nie bądź na siebie zła – powiedział nie chcąc aby czuła się winna, jeśli umrze w taki sposób. Tha nie dopuszczała do siebie myśli, że pozwoli mu spaść.

-Twój warkocz – w tamtej chwili był to jedyny pomysł na jego ocalenie, najbardziej ryzykowny, ale tylko on mógłby się udać. Po chwili chłopak domyślił się o co jej chodziło. Patrzyli sobie w oczy wiedząc, że może być to ich ostatnia chwila.

Lo'ak wysunął swój warkocz w jej stronę, a drugą dłonią podparł się jak najwyżej. Dziewczyna zrobiła to samo, a ich warkocze okazały się być na tyle długie, że dosięgnęły siebie. Reszta nie była już zależna od nich samych.

Chłopak oswoił ją, nauczył języka i porozumiewania się z innymi. Był przy niej od miesięcy, a ona pokazała mu świat, którego do tej pory nie znał. Oboje zżyli się ze sobą i mimo tak wielu różnic stworzyli wyjątkową więź. Właśnie za to odwdzięczyła im się Eywa, umożliwiając stworzenie tsaheylu.

Połączenie to było na tyle silne, że pozwoliło im złączyć się na tyle mocno, że kiedy Lo'ak puścił skałę, nie spadł w przepaść. Dziewczynie udało się wciągnąć go na górę, a gdy tylko znalazł się obok niej przytuliła go tak mocno jak tylko potrafiła.

Bardzo bała się, że go straci.

-Nic ci nie jest? - spytała sprawdzając, czy nigdzie się nie skaleczył i zauważyła otarcia na jego dłoniach.

-To nic takiego – wciąż będąc w emocjach patrzył jej w oczy, uspokajając emocje. - Stworzyliśmy tsaheylu – chłopak nie wierzył w to, co właśnie się wydarzyło. Widok wciąż splecionych ze sobą warkoczy był dla nich niesamowity.

Jego rodzice obserwowali to z odległości, również nie spodziewając się, że pomiędzy tą dwójką zdarzy się coś takiego, zwłaszcza w takich warunkach.

Walkę postanowiła dokończyć sama Eywa, zachęcając do przyłączenia się wszelkie stworzenia, a nawet rośliny. Dało to Na'vi znaczącą przewagę.

-Zakończmy to – powiedział Lo'ak, po czym oboje znaleźli się na jednym z Thanatorów, które dzięki więzi z Eywą nawiązały na czas wojny pokój z mieszkańcami, aby przekierować zabójczy instynkt na ludzi nieba.

Tha zamierzała wytropić Gloricka, wiedząc, że nie zniesie on przegranej i prawdopodobnie jest w drodze na swój statek. Nad swoimi głowami zobaczyli lecących na Ikranach rodziców chłopaka , którzy zamierzali zeskoczyć, aby kontynuować walkę po ich stronie. Lo'ak z dziewczyną zeszli na ziemię, a Tha natychmiast ruszyła w kierunku maszyny.

Widok generała sprawił, że ponownie obudził się w niej instynkt. Tym razem miała inne emocje niż podczas ich ostatniego spotkania. Po tym jak sprytnie ją zmanipulował, nie zamierzała drugi raz mu na to pozwolić.

W pełni świadoma jego osoby podeszła bliżej i przyjęła pozycję do ataku.

-Dlaczego mnie stworzyłeś? - potrzebowała odpowiedzi na siedzące w jej głowie pytania i była świadoma, że to jedyna szansa na ich usłyszenie.

-Pewnego dnia hybrydy zniszczą Na'vi – po jego wyrazie twarzy nie dało się stwierdzić, czy mówił prawdę. Był bardzo pewny siebie. - Miałaś to zapoczątkować.

-Nie spodziewałeś się, że nawiążę z nimi więź.

-Miałem nadzieję, że to zrobisz.

Tha nie wiedziała czy tymi słowami próbował namieszać w jej głowie, ale było to jedyne sensowne wyjaśnienie. Nie mógł przecież przewidzieć, że spotka Lo'aka i zapozna się z jego rodziną.

-Nie wiedzą, że dopuścili do siebie wroga – prowokował ją i tylko bardziej rozbudzał w niej nienawiść. - W końcu zdadzą sobie sprawę, że jesteś zwierzęciem. Ale będzie już za późno. Jestem jedyną osobą, która może ci pomóc.

-Może i pochodzę od Thanatora. Ale nie jestem zwierzęciem.

Tha fuknęła na niego głośno, po czym rzuciła się w jego stronę. Wykorzystując fakt, że jego ręka jest zraniona przekierowała na nią swoją złość, a kiedy ten postanowił ją odrzucić ugryzła go w ranę wywołując tym głośny krzyk.

Wiedziała, że na pewne pytania tylko on może udzielić jej odpowiedzi. Ale utrzymanie go przy życiu raczej nie wchodziło w grę.

-Stworzyłeś mnie. Ale nie masz nade mną kontroli – wraz z tymi słowami zerwała z jego klatki piersiowej części kombinezonu i z całej siły wbiła w nią pazury tak głęboko, że z ust generała zaczęła wypływać krew.

Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Mężczyzna z hukiem upadł na ziemię cały czas patrząc w oczy dziewczyny.

-To nie był mój pomysł żeby cię stworzyć – zaśmiał jej się prosto w twarz.

Tha miała już wystarczającą przewagę aby to zakończyć. Jednak to co się wydarzyło było dla niej trudne. Zabójstwo z zimną krwią... Nie chciała taka być.

Miała w głowie jego słowa o tym, że Na'vi w końcu zdadzą sobie sprawę, że jest zwierzęciem. W tamtej chwili czuła się jak bestia.

Niespodziewanie wyszedł do nich Jake widząc ją nachyloną nad rannym, śmiejącym się generałem. Zorientował się co się właśnie wydarzyło.

Podszedł do nich bliżej, kładąc dłoń na ramieniu niemal trzęsącej się dziewczyny.

-Ja to zrobię – powiedział zauważając w jakim jest stanie. Nie chciał żeby zabójstwo generała bardziej na nią wpłynęło. Tha spojrzała mu w oczy i po chwili odsunęła się trochę, zwalniając mu miejsce.

Jake wymierzył w jego stronę broń, ale mężczyzna zdążył coś jeszcze powiedzieć.

-Na'vi czeka koniec.

Brzmiał jakby majaczył przed śmiercią, lub chciał zostawić coś po sobie w ich głowach. Jake nie czekając dłużej wystrzelił.

Znalazł ich również Lo'ak, który widząc siedzącą na ziemi dziewczynę podbiegł do niej sprawdzając czy nie jest ranna.

-W porządku? - widok krwi na jej rękach mocno go zaniepokoił.

Na początku Tha próbowała powstrzymać łzy, ale w końcu się nimi zalała.

-Zrobiłaś to co było konieczne – Lo'ak wiedział, że to jego ojciec zabił generała, ale nie chciał aby czuła się ona w jakiś sposób winna.

-Co jeśli właśnie taka jestem? - patrzyła na swoje dłonie z których spływała krew.

-Gdyby tak było nie uratowałabyś mnie. Hej, spójrz na mnie – skierował na siebie jej wzrok. - Masz w sobie dobro. Musisz to zaakceptować.

Przytulił ją, aby pokazać, że nie ma czego się obawiać, jednak słowa jakie przed chwilą usłyszała utkwiły w jej pamięci.

^^

Przed nami jeszcze jeden finałowy rozdział, jak zwykle za dwa dni. Mam nadzieję, że wam się podoba i cieszę się, że jest was tu coraz więcej. Trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top