Rozdział drugi

Rozdział drugi
|Carlos|
Miasto na horyzoncie.

✧══════•❁❀❁•══════✧

Szliśmy lasem już prawie dwie godziny. Bez żadnej przerwy. Zacząłem odnosić wrażenie, że Jane chce nas tym marszem zamęczyć na śmierć. Chociaż mogła po prostu zapomnieć o tym, że jesteśmy młodsi i mniej wytrwali od niej, przez co nie możemy iść cały dzień bez żadnego postoju.

– Jane, powinniśmy zrobić sobie przynajmniej pięciominutową przerwę. – usłyszałem głos Dennisa. Takie pytania lub propozycje były bezsensowne. Jane i tak nie zmieni zdania. Oprócz tego, że była wytrwała, była też strasznie uparta. Bardziej upartej osoby niż ona nie spotkałem nigdy w swoim szesnastoletnim życiu.

Jane zatrzymała się, po czym odwróciła się i spojrzała na nas spojrzeniem, w którym widniała irytacja.

– Mówiłam, że zatrzymamy się dopiero wieczorem. Na pół godziny. A potem przez całą noc będziemy szli. Inaczej nie zdążymy na czas. – oznajmiła, po czym odwróciła się i, nie czekając na nas, ruszyła przed siebie. Przewróciłem oczami. Jak tak bardzo chciała zdążyć na czas, to mogliśmy wyruszyć od razu po dostaniu listu, a nie tydzień przed ustalonym terminem. Ale Jane, jak to Jane, uparła się, że wyruszymy dopiero po zakończeniu roku szkolnego.

Westchnąłem, po czym razem z Dennisen ruszyłem za siostrą.

•| ⊱✿⊰ |•

Las nocą wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż normalnie. Każdy cień wydawał się potworem czającym się między drzewami.

Westchnąłem. Wielka wyobraźnia po raz kolejny płata mi figle. Pamiętam, jak kiedyś wydawało mi się, że w mojej szafie mieszka wampir, a potem okazało się, że to tylko rodzina myszy. Albo kiedyś bałem się przejść mostem nad rzeką, bo wydawało mi się, że ławica ryb to smok morski.

Gdzieś nad nami przeleciał jakiś ptak. Wzdrygnąłem się, otrząsając się z myśli i spojrzałem na idącą przed nami Jane z latarką w ręku. Jak zwykle pomyślałem, że jest bardzo piękna. I jak zwykle przez głowę przebiegło mi pytanie, nad którym razem z Dennisem głowiliśmy się od paru lat. A dokładniej, jakim cudem ona nie znalazła sobie jeszcze chłopaka?

Nawet nasza babcia Nelly uważała, że Jane jest chodzącym ideałem i powinna już dawno znaleźć sobie chłopaka.

Otrząsnąłem się z myśli, po czym uniosłem głowę i zacząłem przyglądać się gwiazdom. W pewnej chwili zahaczyłem nogą o korzeń i upadłem na ziemię. Przekląłem w myślach, rozcierając obolałe kolano.

– Nic ci nie jest? – spytał Dennis, wyciągając w moją stronę rękę. Chwyciłem ją i, z pomocą brata, podniosłem się z ziemi.

– Wszystko dobrze. – powiedziałem, po czym wskazałem na oddalającą się Jane. – Ale lepiej już chodźmy, bo zaraz zgubimy naszą kochaną siostrę.

Mój brat w odpowiedzi pokiwał głową, po czym oboje ruszyliśmy biegiem za Jane. Dziewczyna była chyba tak zajęta drogą przed siebie, że nawet nie zauważyła, że zostaliśmy w tyle. Pewnie zorientowałaby się dopiero rano, kiedy zatrzymałaby się na postój.

•| ⊱✿⊰ |•

Po wielogodzinnym marszu wszyscy byliśmy przemęczeni. Nawet Jane zaczęła okazywać zmęczenie.

Zatrzymaliśmy się dopiero na jakąś godzinę przed świtem. Od razu padliśmy zmęczeni na ziemię. Dennis i Jane zasnęli prawie od razu. Ja za to najpierw sięgnąłem po budzik do torby i nastawiłem go na godzinę. Postawiłem go na ziemi i oparłem się o drzewo, z zamiarem odejścia w krainę snów, kiedy nagle zobaczyłem żółto-zielone oczy wpatrujące się we mnie z drugiej strony polany. Bez wątpienia były to oczy zwierzęce, ale patrzyły na mnie z nienaturalną ludzką inteligencją. Poczułem, jak serce we mnie zamiera.

Po paru minutach, które wydawały mi się wiecznością, ślepia zamrugały, po czym zniknęły w mroku lasu. Czekałem chwilę, pewny, że jeszcze się pojawią, ale jak po paru minutach dalej ich nie było, uspokoiłem się i zamknąłem oczy, próbując zasnąć. Niestety, dalej pod powiekami widziałem oczy wpatrujące się we mnie w ciemności. Wiele czasu minęło, zanim pozbyłem się tego obrazu. Kiedy już znajdowałem się w stanie półsnu, zadzwonił budzik.

Zerwałem się z ziemi jak oparzony i rozejrzałem się po okolicy. Okazało się, że zaczyna już świtać. Odetchnąłem i usiadłem na ziemi, czekając, aż Jane i Dennis wstaną.

– No, teraz pora na ostatni dzień wędrówki. – powiedziała Jane od razu po obudzeniu.

– Spaliśmy stanowczo za krótko. – stwierdził Dennis, rozciągając się i ziewając. Pokiwałem twierdzącą głową. Dobrze, że czekała nas już tylko końcówka drogi, bo inaczej chyba nie dałbym rady iść dalej.

– Jak dotrzemy do Elvénir, to się porządnie wyśpisz. – mruknęła Jane. Zebrała swoje rzeczy i szybko ruszyła przez las, a nam pozostało jedynie ruszyć za nią.

•| ⊱✿⊰ |•

Przez całą drogę przez las czułem się obserwany. Parę razy wydawało mi się, że widzę jakąś postać szybko przebiegającą przez ścieżkę przed nami. Byłem prawie pewny, że nie jest to wytwór mojej bujnej wyobraźni.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy wyszliśmy z lasu na piękną łąkę, z strumykiem szemrzącym między trawą. Po drugiej stronie polany dało się dostrzec wysokie szczyty górskie, na których zalegał jeszcze zimowy śnieg.

Odwróciłem się w stronę lasu, radosny, że nie wrócę do niego w najbliższym czasie. Ale prawie od razu moje szczęście zmieniło się w strach. Pomiędzy drzewami, skąd dopiero wyszliśmy, dostrzegłem jakąś postać, przemykającą w cieniu. Na sekundę spojrzała w moją stronę i dostrzegłem jej oczy - żółto-zielone zwierzęce oczy. Te same, które widziałem jakiś czas wcześniej w lesie.

– Hej, ziemia do Carlosa! – wykrzyknął Dennis, machając mi ręką przed oczami. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałem na niego, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.

– Co się stało? – spytałem nieprzytomnym głosem. Zanim brat zdążył mi odpowiedzieć, poczułem mocne uderzenie w policzek, które od razu rozjaśniło mi umysł.

– Ej, to bolało! – wykrzyknąłem, dotykając ręką policzka. Nie widziałem swojej twarzy, ale byłem pewny, że widnieje na policzku czerwony ślad po ręce Jane.

– To następnym razem nie zasypiaj na stojąco. – warknęła w moją stronę Jane. – Musimy jeszcze przejść przez góry, a zostało nam ledwie parę godzin. Chodźmy.

Ruszyliśmy przez polanę, a ja dalej nie mogłem się pozbyć wrażenia bycia obserwowanym. Nie miałem odwagi odwrócić się i spojrzeć na las, który właśnie opuściliśmy. I mimo, że nie widziałem jego skraju, byłem pewny, że na jego skraju stoi postać o zwierzęcych oczach i uważnie śledzi każdy nasz ruch.

Wrażenie, że byłem obserwowany, towarzyszyło mi, kiedy szliśmy przez polanę i zniknęło dopiero, gdy zaczęliśmy się wspinać po zboczu góry. Wtedy też postanowiłem wreszcie odwrócić się w stronę lasu. Byłem prawie pewny, że zobaczę idącą przez polanę postać z zwierzęcymi oczami.

Ale tak się nie stało. Zobaczyłem tylko postać znikającą w mroku lasu. Zanim jednak całkowicie zniknęła w cieniu, odwróciła się w stronę gór, a w ciemności widać było błysk oka.

Parę chwil po tym, jak postać zniknęła w lesie, znad wschodu zaczęła przypływać gęsta mgła. Wydawała się równocześnie mroczna, jak i pociągająca. Bardzo chciałem jej dotknąć, poczuć jej dotyk na dłoni.

I mimo, że w głębi duszy wiedziałem, że nie powinienem tego robić, zrobiłem jeden krok w stronę lasu. A potem kolejny. I jeszcze parę następnych. Przestałem kontrolować moje ruchy i w chwili, gdy miałem zacząć biec na spotkanie mgły, poczułem, jak ktoś mocno chwyta mnie za ramiona i mocno mną potrząsa.

– Carlos, do cholery jasnej, co ty wyprawiasz!? – usłyszałem krzyk Jane, ale dobiegał jakby przez mgłę. Mój wzrok znowu skierował się w stronę mgły i na nowo chciałem ruszyć w jej stronę. Już miałem wyrwać się Jane i ruszyć biegiem w stronę mgły, kiedy poczułem chłodną wodę rozlewającą się po całym moim ciele. Otrząsnąłem się i szybko zamrugałem oczami. Wróciła mi jasność umysłu.

– Carlos, co ty wyprawiasz? Wiesz, że mamy mało czasu, a i tak odstawiasz takie przedstawienia. – powiedziała Jane.

– Ja... Przepraszam. – wydukałem. – Chyba mi się przysnęło i lunatykowałem.

Może i było to słabe kłamstwo, ale byłem w stanie w je uwierzyć, byleby nie dopuścić do siebie tego, co było prawdą. Bo przecież...

Nie, to nie mogło być to. Przecież to jest niemożliwe. Przynajmniej tak mi się wydaje...

– Eh, chyba jednak powinniśmy robić sobie dłuższe przerwy. – westchnęła Jane. Nie sądziłem, że przyjmie moje kłamstwo z takim spokojem. – Carlos, tak mi przykro, że jesteś niewyspany. Wytrzymaj jeszcze trochę. Za tą górą powinno już być Elvénir.

– Dobrze, no to chodźmy. – powiedziałem, siląc się na uśmiech. Jane i Dennis ruszyli na nowo pod górę, a ja jeszcze raz zetknąłem przez ramię na mgłę. Była już znacznie bliżej niż wcześniej i coraz szybciej się przemieszczała.

Szybko się odwróciłem od niej, podbiegłem do mojego rodzeństwa i je wyprzedziłem.

– Lepiej się pospieszmy. Nie chciałbym iść w tej mgle. – powiedziałem.

– W jakiej mgle, Carlos? – spytał Dennis. Zdziwiłem się, jakim cudem jej nie zauważył, skoro była tak gęsta, że prawie przypominała czarny kłębek wełny.

– No, tamta na wschodzie. Jest właśnie nad lasem. – powiedziałem, wskazując w tamtym kierunku. Jane i Dennis odwrócili się w tamtą stronę. Po chwili Jane z powrotem odwróciła się w moją stronę, marszcząc brwi.

– Carlos, ty chyba naprawdę potrzebujesz się przespać. – powiedziała. – Tam nie ma żadnej mgły. Jest czyste, niebieskie niebo bez żadnej chmurki.

Patrzyłem na nią osłupiały. Przecież dokładnie widziałem czarne strzępy mgły płynące ponad lasem.

– Chodźmy już. I lepiej się pospieszmy. Do zachodu słońca zostały dwie godziny, a chciałabym tam dotrzeć jeszcze przed nim. – postanowiła Jane, ruszając po raz kolejny pod górę. Dennis ruszył za nią. Ja za to stałem w miejscu i dalej wpatrywałem się w mgłę. Było w niej coś dziwnego, tajemniczego i przyciągającego.

W pewnej chwili poczułem, jak ktoś mnie szturcha, przez co udało mi się po raz kolejny tego dnia oczyścić umysł.

– Chodź. Nie możemy tu tak stać. – mruknął do mnie brat. Chciałem spytać, czy widzi mgłę, ale zanim zdążyłem otworzyć usta, powiedział:

– Nie wiem, czemu widzisz coś, czego nie ma, ale to pewnie przez zmęczenie. Ale i tak powinniśmy stąd iść. Czuję w powietrzu coś niedobrego. Coś strasznego, co z każdą chwilą nabiera mocy. W lesie czułem to samo. I w dodatku słyszałem różne chrapliwe głosy. – wzdrygnął się, widocznie na dźwięk tych wspomnień. – Niektóre z nich mówiły „Zabić ich”, a inne „Poczekajcie. To ich zabije. Potem będziemy mogli się nimi pożywić, tak samo jak tymi głupcami z wioski.”. Mówię ci, to było przerażające.

– Wierzę ci. A teraz chodźmy, bo nigdy nie dogonimy Jane. – powiedziałem, po czym razem z bratem pobiegłem za wspinającą się siostrą, starając się nie myśleć o mgle, postaci o zwierzęcych oczach i szeptach, które słyszał Dennis.

Prawie na nią wpadliśmy, kiedy zatrzymała się nad krawędzią urwiska.

– Wow. – wymknęło mi się, kiedy zobaczyłem piękną dolinę górską. Strome zbocze gór było porośnięte szmaragdowo-zieloną trawą. Widać było piękne kwiaty rosnące w każdym z ośmiu ogródków miasta, które znajdowało się na dole doliny, tuż obok wielkiego jeziora. Sześć z budynków wyglądało na mieszkalne, jeden wyglądał na urzędowy, a ostatni był większy i wyglądał na miejscową kawiarenkę.

W oddali dało się też dostrzec ruiny jakiś budowli. Mimo, że były tylko szczątkami dawnych budowli i porośnięte bluszczem, prezentowały się pięknie.

Tuż obok nas, w zboczu góry, zostały wyrzeźbione piękne, kamienne schody, prowadzące na sam dół doliny.

Gdzie kończyły się schody, zaczynała się lekko zarośnięta ścieżka, która prowadziła tuż obok jeziora, do którego wpadały potoki i strumyki górskie. Był nawet jeden wielki wodospad.

– Oto cel naszej wędrówki. – powiedziała Jane, wpatrując się oniemiałym wzrokiem w dolinę. – Oto Elvénir.

✧══════•❁❀❁•══════✧

Hej. Oto i kolejna część tego opowiadania. Mam nadzieję, że wam się spodobała ^^ (chociaż wątpię w to xd). Macie jakieś teorie odnośnie kontynuacji? Bardzo chętnie je sobie poczytam.
Cóż, i to chyba wszystko. Liczę na wasze opinie w komentarzach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top