1#Praca i Sen

   Pochodziłam po cmentarzu. Wokół panowała mroczna i przeraźliwie cicha atmosfera. To tutaj leżą moje ofiary. Zaczęłam iść w ich stronę. Wszystkie groby coś różniło. Na jednym leżały białe kwiaty. Od razu spostrzegłam, że sztuczne. W następnym były dwa czerwone znicze, w środku których paliły się świece, a za nimi zobaczyłam, tym razem prawdziwe, bratki. W jeszcze kolejnym leżały kwiaty. Poza nimi było też parę cukierek. Zapewne to była osoba z zagranicy. Zerknęłam na napis. Miałam rację, cyrylica. Podeszłam do jednej z moich ofiar. Na grobie było mnóstwo kwiatów sztucznych i prawdziwych, paliło się też pełno zniczy. Nic dziwnego, to była ważna osoba. Posiedziałam chwilkę, po czym wstałam i poszłam do wyjścia. Dalej niczego nie było słychać,  poza pękającymi gałązkami pod moimi nogami. Wychodząc z cmentarza otworzyłam starą, zardzewiałą, metalową furtkę, która skrzypnęła. A w ogóle nie przedstawiłam się. Nazywam się Kate. Nie powiem wam niczego więcej, bo po co wam to? Zresztą nie czas na pogaduchy. Czas na kolejną ofiarę. 

                            ~~~

Byłam ostrożna. Była to ważna osoba.  Prezydent USA! Schowałam się w łazience. W pomieszczeniu nie było nikogo. W środku mieściły się cztery ubikacje, kryjące się za szarymi drzwiami, które zatrzymywały się z pół metra nad ziemią. Na przeciwko były cztery zlewy, które miały automatyczne krany, a nad zlewami było mydło w płynie, które pieniło się w kontakcie z skórą. Obok podajników były wielkie,  piękne lustra. Tam nałożyłam kostium wyglądający na jego żonę i zmieniłam głos dzięki modulatorowi głosu. Wyszłam i zaczęłam iść dość szerokim korytarzem, mijając po drodze parę drewnianych drzwi. Nie byłam przyzwyczajona do kostiumu. Ja byłam dosyć szczupła w porównaniu do pierwszej damy. Weszłam do pokoju i podeszłam do "męża". On siedział już na czerwono-złotym krześle przy wielkim brązowym stole razem z innymi ważnymi osobami. W pomieszczeniu po za wspomnianymi meblami, nie znajdowało się za dużo rzeczy. Jakaś korkowa tablica wisząca na ścianie oraz biała tablica z nóżkami do pisania markerami.
Zaczęło się publiczne spotkanie. Gdy się skończyło, poszliśmy do pokoju.  Korzystając z prywatności zaatakowałam mój cel wiążąc. Musiał być żywy, więc nie zabiłam go, tylko porwałam. A prezydenta zastąpił mój pomocnik, udając go. Zabrałam prezydenta do ustalonego miejsca. W pomieszczeniu nie było prawie niczego. Jedynymi rzeczami,  była żarówka świecąca u góry oraz krzesło przeznaczone na wiązanie różnych ofiar. Ściany były koloru szarozielonego, a podłoga szara. W pomieszczeniu stał szef. Nie można było go za bardzo opisać, ponieważ strój był luźny, a poza tym na głowie miał kaptur zakrywający włosy, które zapewne posiada oraz maska zakrywająca całą twarz. Wszystko na nim było szare. Posadziłam więźnia na krzesło,  położyłam jego ręce na oparciach tym samym pozwalając, by zakuły go przyczepione do krzesła kajdany.

-Brawo! - Szef jak zwykle był ze mnie dumny. Byłam jedną z najlepszych pracowników.

-Gdzie hajs? - Spytałam. 

-Spokojnie. Jak go przesłuchany dostaniesz te 100 000. 

-Mam nadzieję. -Burknęłam. 

Zaczęliśmy go przepytywać. Nie chciał niczego nam powiedzieć, więc zaczęliśmy go torturować. On płakał i krzyczał. Prosił, by go puścili. Miałam gdzieś jego użalania. W końcu znudziło mi się. Przytknęłam spluwę do jego skroni. Strzeliłam. 

On upadł, a krew była wszędzie. Jednak nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zgarnęłam kasę i wróciłam do domu, po czym położyłam się spać. 

                              ~~~

- Przestań zabijać ludzi. 

Rozejrzałam się. Ale nic nie zobaczyłam. 

-Proszę. Jeśli nie przestaniesz będziesz miała kłopoty! Póki nie jest za późno! 

-Nie mam zamiaru słuchać nieznajomego - stwierdziłam. 

I wtedy się obudziłam. 

__________________________________

Miniaturka zrobiona przez @Marisanna na Samequizy, która zainspirowała mnie do stworzenia tego opowiadania. Bardzo długo robiłam tę książkę. Poświęciłam dużo czasu i energii, by ją napisać i trochę popoprawiać, więc mam nadzieję, że wam się spodoba.

Początki często są słabe, dajcie szansę tej książce, bo może ona was jeszcze miło zaskoczyć.

Zapewne książka ma wiele błędów, za które przepraszam. Jeśli więc ujrzycie jakiś błąd to śmiało mi napiszcie, a ja poprawię.

Podobało się? Pewnie nie, a ja jak zwykle "usłyszę" świerszcze, ale trudno. Lubię pisać i nawet jeśli nikt nie lubi moich książek, nie mam zamiaru zrezygnować. Bo kto wie? Może kiedyś ktoś ją doceni?
Poza tym mam wiele pomysłów i fajnie, że one w jakiś sposób istnieją.

Next: pewnie jutro

Słów: 685

Wiem, trochę krótkie, ale następne będą dłuższe. 

To bye!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top