VII

Kolejne dni upłynęły spokojnie: Chris zgodnie z obietnicą osłabił Ducha i przystąpił do budowy kolejnego konstrukta – Leonardo bardzo nalegał, żeby spróbował odtworzyć tego żołnierzyka, którego pokazał mu, gdy ten przyszedł obejrzeć jego prace. Metalowy szkielet był już niemal gotowy, gdy Chris zabrał się za mocowanie serca.

Gdy budował żołnierzyka dla Petera, postanowił na wszelki wypadek kupić nieco większy kawał jadeitu, by móc skorzystać z niego w przyszłości; aby tchnąć życie w ołowianą zabawkę, odłupał kawałek z większego kamienia i umieścił go w miejscu serca, resztę pozostawiając na inną okazję. Przenosząc swoją pracownię do Areny, oczywiście nie zapomniał o zabraniu również tego kryształu. Kiedy wziął go w dłonie, ostry zadzior, który pozostał po odłupanym sercu małego żołnierzyka, rozciął mu palec. Kilka małych kropli krwi splamiło wygładzoną bladozieloną powierzchnię.

Chris uśmiechnął się na myśl o synu. Przyszło mu kiedyś do głowy, by go tu choć raz przyprowadzić, żeby mały mógł pozachwycać się bogactwem warsztatu, który udostępnił mu Moretti i być może również trochę mu pomóc przy budowie dużego żołnierza. Szybko jednak odpędził od siebie tę wizję, wyobrażając sobie, z jaką furią zareagowałaby na ten pomysł Rachel. „Nawet nie próbuj wciągać w to Petera", mówiła. Tak, akurat. Ten chłopak sam w sobie miał olbrzymi zapał inżynierski i ciągnęło go do trybików i metali. Alchemia zaklęta w minerałach już nie fascynowała go tak bardzo, jednak rozumiał doskonale, że jest nieodłącznym elementem tych wszystkich konstrukcji i gdyby nie ona, wszystkie byłyby jedynie martwymi kupami złomu.

Bardzo ostrożnie umieścił jadeit na przygotowanej wcześniej ołowianej platformie i zabrał się za montowanie obudowy, która miała zapobiec wypadnięciu serca gdzieś w głąb konstrukta. Głowę zaś cały czas zaprzątały mu myśli o maszynie różnicowej.

Przez kilka ostatnich dni w wolnym czasie biegał po urzędach, by opatentować swój wynalazek. W końcu mu się udało: maszyna została przyjęta i w ciągu tygodnia mieli się odezwać. Miał jednak niemal stuprocentową pewność, że patent trafi w jego ręce, ponieważ mimo że jeszcze nie miał wyłącznych praw do swojego dzieła, już zakręcił się wokół niego pewien inwestor, sir Alex Dunham, którego bardzo zaintrygowała idea maszyny różnicowej i już myślał o tym, jak wprowadzić ją do powszechnego użytku. Jak się okazało, nawet pomoc Leonarda nie była potrzebna, a los zsyłał na niego łuty szczęścia raz za razem; wszak to właśnie dzięki Dunhamowi powszechnie zaczęto korzystać z automobili, więc Chris miał pewność, że jak tylko otrzyma odpowiednie pismo z urzędu, będzie mógł sprzedać swoją machinę dobrym, doświadczonym rękom. No i oczywiście nieźle zarobić dzięki procentom otrzymanym od sir Alexa z masowej sprzedaży.

Rachel, choć ostatnimi czasy widywał ją tylko przelotnie, nie miała na co narzekać. Żyła jak królowa. Dzieciaki również. Małe księżniczki i książątka, które jeszcze nie tak dawno temu były zwykłymi dziećmi z biedoty, małymi sensami życia zadłużonych po uszy rodziców. Chociaż nie... jego sensem życia były tryby.

Tryby, które w połączeniu z siarką i rtęcią zyskiwały nieziemską moc wszechwiedzy... Rtęcią, którą tak trudno było dostać w tamtym czasie i którą tylko sam Moretti potrafił sprowadzić do pracowni na życzenie Chrisa.

***

– Nie! – krzyczał, ile tylko miał sił w płucach, gdy wypychano go na arenę. – Ja nie chcę! Zostawcie mnie!

Szarpał się z całych sił, jednak gladiatorzy skutecznie powstrzymywali go swoimi wielkimi łapskami.

Wyrzucili go na ring, gdzie oślepiło go światło. Odruchowo osłonił oczy, a sekundę później usłyszał huk, z którym zamknęły się ciężkie, żelazne drzwi, przez które go tu wrzucono. Gdy oczy przywykły do blasku, rzucił się ku nim, dobijając się rozpaczliwie i błagając o wypuszczenie go stąd, jednak nikt nie miał zamiaru go słuchać.

Sam nie słyszał własnych słów. Zagłuszał je ryk tłumu.

Z drugich drzwi marszowym krokiem wystąpił ołowiany żołnierz, jego dzieło, które ukończył zaledwie dwa dni wcześniej. Patrzył na niego obsydianowymi oczami, a w dłoniach dzierżył szablę; przy jego pasku wisiał rewolwer, jednak, tak samo jak jego miniaturowy odpowiednik, nie potrafił docisnąć spustu. Konstrukt stał, lśniąc złociście i powodując oszalałe wrzaski publiczności.

Gdy tylko Chris ukończył żołnierza, Moretti znów wezwał go do siebie. W rozliczeniu, które zdawał co dwa tygodnie, nie zgadzała się ilość rtęci. Głupi, głupi! Przyznał się, że użył jej do maszyny różnicowej. Jaki głupi! „Co się odwlecze, to nie uciecze, Chris" – tak Leonardo skwitował wyrok, który na niego wydał. Wyrok, którego wykonanie będzie rozciągało sekundy do miary eonów, okraszone nieustającym, niemal zwierzęcym rykiem publiki. „Jak wygrasz, to stawiam ci butelkę najlepszej whisky, jaką tylko uda mi się dostać", zapewniał go jeszcze. „Użyj mózgu, Chris. To twoje dzieło, znasz je najlepiej ze wszystkich, wiesz, co robić, by je pokonać. Możemy skorzystać obaj: w takich przypadkach wszyscy stawiają na maszynę. Może znów dostaniesz procent?".

Był jednak pewien problem: w głowie miał tylko pustkę, w której echem odbijały się nawoływania tłumu.

***

– Mamo, a możemy się jeszcze pobawić z Sammym? – zapytał mały Peter błagalnym tonem, robiąc swoje słynne, słodkie oczy szczeniaczka, którym nadzwyczaj łatwo ulegali nawet najbardziej surowi dorośli.

Rachel spojrzała niepewnie na zegar, który wskazywał już dziesięć po dziewiątej, a potem popatrzyła na małego Sama, który energicznie wierzgał nóżkami, przepełniony entuzjazmem. W końcu westchnęła.

– Dobrze, ale tylko do w pół do dziesiątej! Potem w piżamy i idziemy spać.

– Spaaać... Spać nie! – wykrzyknął roześmiany Sam, a Peter radośnie wziął go na ręce i popędził do pokoju, by nie tracić na jego wciąż dość niepewny chód cennych minut obiecanych przez matkę.

***

– Szanowni państwo! – Głos Leonarda brzmiał trybun niczym dzwon. – Witam na Arenie Morettiego! Dziś mamy dla państwa niezwykły pokaz: Christopher, nasz inżynier, budowniczy potężnego Ducha Wikinga i twórca protezy oraz dawca drugiego życia dla Mechanicznego Ricka, zmierzy się dziś w walce ze swym najnowszym dziełem, Ołowianym Żołnierzykiem! Co okaże się silniejsze: moc i potęga maszyny, czy siła umysłu genialnego inżyniera? Zakłady przedłużone, można je robić do końca walki! A teraz przekonajmy się, czy konstruktor potrafi pokonać własne dzieło!

To był sygnał startu. Do Chrisa dotarło już, że nie ma dla niego ucieczki, więc chwycił w drżącą dłoń szablę, którą wrzucono tam razem z nim, by mieć choć nikłe szanse na uniknięcie ataku żołnierza. Postarał się odciąć od jaskrawego blasku świateł i dzikich wrzasków publiki. Myśl, Chris, myśl... Na plecach... na plecach ma blaszkę, którą można zdjąć i wyrwać mu serce, wtedy padnie! Ale potrzebny jest śrubokręt... Szabla może? Nie, za wąska.

Olśniło go.

Klucze!

Konstrukt skoczył ku niemu.

***

Sammy wręcz rzucił się na pudełko z zabawkami i przewrócił je, wysypując całą zawartość na dywan. Wygrzebał spośród bałaganu błyszczącego żołnierzyka kupionego niedawno przez matkę.

– Pif-paf! – wołał, śmiejąc się.

Peter odgarnął wszystkie nowe, kupne zabawki, jednak nie znalazł tego, czego szukał. Po chwili sobie przypomniał. Podszedł do szafki stojącej przy jego łóżku i z szuflady wyciągnął małego, ołowianego żołnierzyka o kwarcowych oczach, którego kilka lat temu zrobił dla niego ojciec.

– Uwaga! – zawołał, podbiegając do Sama i siadając tuż przed nim. – Generał Peter staje do walki na śmierć i życie z generałem Samuelem! Zwycięzca dostanie własny zamek i zostanie królem, a przegrany będzie łapał po kanałach szczury!

***

Coraz niezdarniej odbijał kolejne uderzenia szabli, jednak miał coraz mocniejsze wrażenie, że lada moment po prostu się przewróci. Kiedy konstrukt po raz kolejny się zamachnął, Chris uskoczył na bok. Miał tylko jedną szansę. Rzucił się na plecy maszyny, by odkręcić blaszkę chroniącą jadeitowe serce. Żołnierz zaczął rzucać się jak wściekły byk na corridzie, próbując zrzucić z siebie intruza, lecz nadaremnie. Mężczyzna wyciągnął pęk kluczy z kieszeni i próbował zębami najcieńszego z nich poruszyć drobne śruby. Wisząc na miotającym się w szale konstrukcie, dopingowany oszalałą publiką, odkręcił jedną. Jeszcze trzy.

Nagle gwałtowne szarpnięcie wyrwało mu klucze z dłoni i wyrzuciło je na kilka metrów. Upadły z wygłuszonym przez piach brzęknięciem, podobnie jak nadzieja Chrisa na zwycięstwo.

Mężczyzna, niewiele myśląc, zeskoczył z grzbietu konstrukta i rzucił się ku nim. Padł na piach i doczołgał się do kluczy. Gdy chwycił je w dłoń, obrócił się na plecy i wyciągnął bezradnie w stronę konstrukta, jakby w nadziei, że będzie w stanie odbić nimi kolejny zamach szabli. Zaskoczyło go, że zamiast cienkiego ostrza ujrzał przed sobą czerń i zimną pustkę lufy rewolweru.

***

– Pif-paf, pif-paf, pif-paf! – krzyczał radośnie Sammy. – Będę miał zamek! Zamek!

Peter celowo odpuszczał bratu, wywijając cienką jak wykałaczka szpadą w dłoniach żołnierzyka. W końcu jednak wyciągnął miniaturową atrapę rewolweru zza paska zabawki, a ta posłusznie chwyciła ją w maleńkie dłonie.

– Ha, twoje dni są policzone! – zawołał do Sama i udał, że żołnierzyk strzela.

Klik.

Obaj chłopcy z zaskoczeniem spojrzeli na figurkę, która stała nieruchomo z wyciągniętą przed siebie ręką dzierżącą pistolet.

– Kliknęło! Kliknęło! Pif-paf! – Sammy zaczął machać swoją figurką, odpowiadając ogniem.

– Nigdy nie umiał... – wymamrotał do siebie Peter, jednak gdy Sammy rozpoczął natarcie, odpędził te myśli z głowy i wrócił do walki o zamek i koronę.

***

Nie słyszał ryków publiki, nie widział oślepiających lamp. Cały jego świat stał się w tej chwili tym czarnym kołem, w którym nagle zobaczył całe swoje życie.

Klik.

Miał wrażenie, jakby czas zgęstniał i się rozciągnął, a kliknięcie niemal zatrzymało jego serce w przerażeniu, ale też niesamowitej dumie. Jednak działa. Zobaczył rozbłysk iskry wewnątrz lufy, a czerń wypełniła się złotawym blaskiem naboju. Nie było szans.

Huk wystrzału. Chris padł martwy na ziemię, a publika, choć przez moment zmrożona szokiem, wstała z dzikim wrzaskiem i oklaskami.

Na jego czole rozkwitła czerwienią mała dziura, w której z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej krwi, a piasek, na który padła jego głowa, przesiąkał kolorem, ciemniejąc z każdą chwilą.

Ołowiany Żołnierzyk zamarł w bezruchu, a z lufy unosiła się cienka smuga dymu. Obsydianowe oczy wlepione miał w zwłoki swojego twórcy.

***

Tego dnia chmury wyjątkowo zapomniały o Anglii, a słońce lśniło szyderczo nad żałobnikami zebranymi na cmentarzu, którzy niemal gotowali się w czarnych strojach. Powietrze przygniatało wszystkich ciężarem upału. Rachel, trzymając za ręce Jane i Petera, skinęła głową do sir Alexa Dunhama – podczas stypy mieli się zająć formalnościami związanymi ze sprzedażą maszyny różnicowej Chrisa, co zapewniłoby godny byt całej rodzinie na długie lata. Następnie jej wzrok powędrował ku Morettiemu, jak zwykle otoczonemu przez kilku ze swoich sługusów. Skrywał twarz w cieniu szerokiego ronda kapelusza, by nikt nie był w stanie dojrzeć, czy płacze, czy uśmiecha się skrycie. Osobiście powiedział jej o śmierci męża, a teraz pewnie zniknie z uroczystości jak cień, by powrócić do swoich szemranych interesów i żyć dalej, jakby zupełnie nic się nie stało, jakby ona nie została wdową, a jej dzieci półsierotami. Dla niego to tylko kolejna śmierć w statystyce. W pobliżu stali też jej rodzice, jednak na twarzy ani matki, ani ojca, nie dostrzegła nawet cienia jakichkolwiek emocji. W oczach stanęły jej łzy. Samotność w żalu po jego utracie tak bardzo ją przytłoczyła, że poczuła się, jakby miała lada moment zemdleć – czy to przez gotujące się wewnątrz uczucia, czy to przez wszechobecne gorąco i prażące promienie słońca padające na ciemne, żałobne stroje.

Peter z bardzo poważną miną przyglądał się księdzu, który odprawiał obrzędy pogrzebowe. W pewnej chwili pociągnął Rachel za rękaw.

– Mamo?

– Tak, kochanie?

– Jak dorosnę, będę konstruktorem. – Mimo wciąż dziecięcej buzi, jego oczy wpatrujące się w świeży grób ojca przypominały teraz oczy starca. – Tak samo jak tata.

Gdzieś w oddali rozbrzmiał ostrzegawczy pomruk burzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top