III
Gdy tylko wrócili, Chris od razu sięgnął po leżące na komodzie klucze do piwnicy. Jego ręka zamarła jednak tuż nad nimi i wysłał żonie pytające spojrzenie, lecz ta tylko uśmiechnęła się spokojnie i kiwnęła głową. Nie potrzebował nic więcej: chwycił klucze i jak strzała zbiegł po schodach, pędząc do swojego małego, mechanicznego królestwa, szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Przez kolejne dwie doby praktycznie nie wychodził z piwnicy, przyniósł sobie nawet koc i poduszkę, żeby móc tam spać. Parę razy Peterowi udało się wykorzystać chwilę nieuwagi matki, by móc wymknąć się do ojca i pomóc mu w tworzeniu kolejnych mechanicznych cudów. Rachel co prawda za każdym razem, gdy orientowała się, że nie ma go w domu, wyciągała go z pracowni za ucho, jednak Peter cały czas wracał, zafascynowany wyczynami ojca.
Spojrzał z dumą na warsztat, na którym lśniło w świetle lampy jego najnowsze dzieło: automatyczny zaparzacz do herbaty. Był w stanie samodzielnie wsypać odpowiednią ilość liści do filiżanki, a drugim ramieniem wlewał doń wodę ze stalowego imbryka, podgrzewaną zawczasu na metalowej kratce, pod którą błyskały płomienie. Postawił na specjalnej podstawce filiżankę, którą przyniósł do piwnicy po którymś obiedzie i wcisnął przycisk sygnalizujący, że właściciel życzy sobie herbatę. Machina poszła w ruch i już po kilku chwilach w dłoniach Christophera znalazła się perfekcyjnie wymierzona porcja gorącego naparu. Nie był to automat idealny, wszak trzeba było regularnie dolewać wody do imbryka, ale chwilowo twórca nie miał pomysłu, jak rozwiązać ten problem. I bez tego urządzenie bez wątpienia mogło budzić podziw. Niezależnie jednak od jego zdolności, mężczyzna był najbardziej dumny z czasu, w jakim je wykonał. Co prawda już wcześniej miał wstępny projekt i jako taki szkielet maszyny, lecz nawet nie próbował doprowadzić jej do stanu używalności. Teraz, zmotywowany wizją pracy u tajemniczego Leonarda, tchnął w nią życie w zaledwie kilkanaście godzin nieustającej, morderczej pracy. Praktycznie przy tym nie myślał – czuł się, jakby jego ręce same doskonale wiedziały, co robić.
Gdy nadszedł dzień oględzin, jeszcze przed wschodem słońca Chris wyszedł na podwórko i zaczął grzebać przy swoim starym prototypie automobilu „innego niż wszystkie", na co Rachel zawsze, ale to zawsze kręciła głową z całkowitą dezapropatą, przekonana, że w tej materii już nie da się wymyślić niczego bardziej innowacyjnego. Gdy chciał ją przekonać do swojego pomysłu i przynajmniej częściowo opisać cuda, które chciał wprowadzić do swojego dzieła, by odróżnić je od pozostałych, nie chciała nawet słuchać i natychmiast się wyłączała, zajmując się zabawą z dziećmi lub porządkami. Tym razem jednak nie zwróciła na jego eksperymenty przy tym – w jej opinii – rzęchu najmniejszej uwagi – być może przez to, że ostatnio w ogóle nie było go w domu, całkowicie skoncentrowany na tym, by wypaść jak najlepiej, a być może dlatego, że jakaś mała część gdzieś w głębi jej duszy w końcu zaczęła choć odrobinę w niego wierzyć.
Podniósł klapę za siedzeniem, pod którą skrywał się silnik i dziesiątki innych elementów mających wprawić maszynę w ruch, po czym zanurzył tam ręce i spędził tak kolejne kilka godzin. Wreszcie, gdy słońce wyłoniło się już zza wysokich kamienic i stanęło wysoko na nieboskłonie, na podwórzu rozległ się pierwszy, niemal bezgłośny turkot pojazdu.
– No proszę! – Usłyszał znajomy głos z włoskim akcentem. Z bramy właśnie wyłonił się Leonardo, ubrany równie jaskrawo co przy pierwszym spotkaniu, na głowie mając chyba jeszcze wyższy niż ostatnio cylinder, który, jak zwykle, uniósł lekko, kłaniając się gospodarzowi. – Piękne powitanie, aż miło się słucha! Dzień dobry, Chris. A jeździ to cudo?
Przyglądał się z zaciekawieniem pojazdowi, równie ekscentrycznemu co on sam. Tym razem karzeł wydawał się nieco wyższy niż przy ostatnim spotkaniu, gdyż przyszedł bez obstawy w postaci swoich olbrzymich przybocznych. Konstruktor wyłonił się spod klapy i na ten widok odetchnął z nieskrywaną ulgą. Kiedy Moretti był w pobliżu, jego banda osiłków nie wydawała się już tak przerażająca, jednak mimo to czuł się znacznie pewniej bez ich obecności. Zawsze to mniej par oczu, które będą oglądać jego możliwą kompromitację, choć z całego serca wierzył, że do niej nie dojdzie.
– Jeszcze nie sprawdzałem – przyznał nieśmiało umorusany w smarze wynalazca. – Ale powinno.
– Znakomicie! W takim razie wsiadaj i spróbuj nim ruszyć.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Niemal natychmiast wskoczył na skórzany fotel. Niepewnie przesunął w górę wajchę, która miała wprawić w ruch koła i położył dłoń na drążku regulującym prędkość i kierunek, po czym minimalnie popchnął go do przodu. Nic się nie stało. Pojazd nadal był w tym samym miejscu, jedynie jego silnik cicho poburkiwał.
Chris miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Nie wyszło! Moretti przyszedł, a ten pokazuje mu niedziałający automobil!
Po dłuższej chwili cichego, napiętego oczekiwania nagle coś drgnęło. Koła leniwie zaczęły się obracać, a maszyna bardzo powoli ruszyła z miejsca, zaś wynalazcę oblała fala niewysłowionej ulgi. Lekko poruszył drążkiem do przodu, a pojazd poderwał się gwałtownie, jednak udało mu się wyhamować przed ścianą kamienicy. Udało mu się zrobić niezdarne okrążenie wokół podwórza, a potem zatrzymać się na środku i wyłączyć silnik.
– Jeszcze muszę opanować sterowanie...
– Wygląda zupełnie inaczej niż te wszystkie automobile, które widuję na ulicach. – Moretti całkowicie zignorował jego zmieszanie i przejechał ręką po idealnie okrągłej pionowej obręczy, na której bazowała cała konstrukcja. – Czemu akurat tak?
– Chciałem, żeby był jak najwęższy, bo chcę go jeszcze ulepszyć, żeby mógł jeździć też po wodzie. Będzie miał na dole rozkładane platformy po obu stronach i wiatrak z tyłu, który będzie go pchał, a ta rama będzie mogła robić za coś w rodzaju masztu. Oczywiście muszę ją jeszcze odrobinę zmodyfikować i zamontować wysuwany w górę drąg, żeby dało się zamontować żagiel.
– Interesujące, nawet bardzo. – Włoch wydawał się bardzo zamyślony. – Niezły z ciebie inżynier, Chris. Pomysłowy. Takich ludzi mi potrzeba. Masz jeszcze coś ciekawego do pokazania?
– Jasne! – wykrzyknął nieco bardziej entuzjastycznie niż miał zamiar, ale nie przejął się tym zbytnio, tylko machnął na Leonarda, by podążał za nim, i szybkim krokiem skierował się do piwnicy.
Moretti niepewnie zszedł w ciemność za inżynierem, z pewną dozą przestrachu patrząc na mrok rozlewający się po zakamarkach schodów, z których żółtawy blask sufitowej lampki nie potrafił go wypędzić. Uważnie patrzył też pod nogi, spodziewając się, że na stopniach rozwinęła się śliska pleśń, która nieuważnego odwiedzającego mogła w kilka chwil posłać na sam dół. Całe zejście jednak było bardzo zadbane, zaś same schody niemal każdego dnia były dokładnie polerowane podeszwami butów, czy to Chrisa, czy to Petera, czy to zirytowanej Rachel, która raz po raz niemal siłą ich stamtąd wyciągała.
W pomieszczeniu również panował półmrok, jednak mężczyzna zadbał o to, żeby projekty, które najbardziej chciał zaprezentować swojemu być może przyszłemu pracodawcy, były pięknie wyeksponowane w złocistym świetle przygotowanej już zawczasu lampy naftowej.
– Ładnie tu... – stwierdził Leonardo niepewnym głosem, wciąż z pewnym przestrachem rozglądając się po kątach. Wzdrygnął się, gdy usłyszał cichy brzęk metalu zwiastujący uruchomienie jednej ze stojących na stole konstrukcji.
– Zrobiłem go dwa lata temu dla syna.
Włoch popatrzył na stół i ujrzał niedużego, ołowianego żołnierzyka, który sztywnym krokiem spacerował po stole.
– Bazuje na silnikach Stirlinga, a wewnątrz – Chris wziął figurkę w dłonie, która momentalnie znieruchomiała, i sprawnym ruchem zdjął blaszkę na jej plecach, ukazując świetliste wnętrze – ma szklaną bańkę z rozgrzaną naftą, której ciepło napędza ręce i nogi, a żeby Peter się nie poparzył, metalowy wierzch odizolowałem warstwą wełny...
– Technikaliów tłumaczyć nie musisz. – Uśmiechnął się serdecznie Leonardo. – Ja inżynierem nie jestem, dlatego szukam specjalisty. Bardziej mnie interesuje, co twoje cuda potrafią zrobić. Rozumiem, że na alchemii też się nieco znasz?
– To jasne jak słońce! Nad tą szklaną bańką ma jadeitowe serce, a oczy zrobiłem mu z kwarcu górskiego. Proszę tylko spojrzeć, co potrafi dać takie połączenie!
Z powrotem nałożył blaszkę na plecy żołnierzyka, po czym postawił go znów na stole. Figurka znów ożyła i pomaszerowała pewnie ku krawędzi blatu. Gdy dotarła na sam koniec, zamiast spaść, zeskoczyła na posadzkę z gracją niezwykłą jak dla zwyczajnego kawałka metalu, a następnie w marszu skręciła, zatrzymując się tuż przed stopami wynalazcy.
– Zaiste, niezwykła sztuka... – przyznał Leonardo z wyraźną aprobatą w głosie. Widział już większe cuda nauki, jednak skrycie ich w tak małym, ołowianym ciele, wydało mu się nie lada osiągnięciem wymagającym ogromnej precyzji. – Co jeszcze umie?
– Niewiele... Znaczy, próbowałem go nauczyć czy to strzelania z miniaturowej atrapy rewolweru, czy to walki szablą i choć to drugie całkiem nieźle mu idzie, do rewolweru jest za mały i za słaby. Oczywiście potrafi go utrzymać, ale nie jest w stanie pociągnąć za spust tak, żeby kliknęło. Gdyby był większy... Chociaż też może to być kwestia jego palców. Podejrzewam, że wskazujący może mieć jakąś małą wypukłość, przez którą nie mieści się pod osłonę spustu, ale nie mogę jej znaleźć. O, właśnie! – Chris wysunął z cienia stojącą na drewnianej platformie większą maszynę przypominającą nieco dwa miniaturowe żurawie portowe scalone w jeden, a dziób każdego z nich zakończony był metalowym uchwytem. – Moja najnowsza konstrukcja, ta machina potrafi sama parzyć herbatę. Tutaj mam jeszcze...
Już sięgał po kolejną z przygotowanych do prezentacji, dokładnie wyczyszczonych i odnowionych zabawek Petera swojej konstrukcji, jednak Moretti gestem go powstrzymał.
– Już wystarczy. Chris... Potrafiłbyś może zbudować większą wersję tego żołnierzyka?
– Niekoniecznie mam pieniądze na materiały, ale zasadniczo tak – odparł bez zająknięcia, nie mając najmniejszych wątpliwości co do poziomu swoich umiejętności. Liczył na to, że Moretti wprost poprosi go o stworzenie takiej konstrukcji, bo w głębi duszy bardzo chciał podjąć się takiego wyzwania, lecz finanse go powstrzymywały. Może i miniatura wymagała wręcz chirurgicznej precyzji, ale duża wersja zdecydowanie budziłaby większy podziw oglądających, a inżyniera napawałaby dumą o poziomie adekwatnym do rozmiarów dzieła.
– Dziś o siódmej wieczorem przy Sherwood Street. Na samym końcu ulicy. Zobaczysz, jakich dokładnie konstruktów potrzebuję i zaczniesz od naprawienia tych, które już są. Jak już będą działać jak należy, weźmiesz się za budowanie własnych. Oczywiście zorganizuję ci wszystkie potrzebne materiały, gdy tylko dostarczysz mi listę, czego dokładnie potrzebujesz.
Chris całkowicie zaniemówił na moment i wpatrywał się tępo w Leonarda przez dłuższą chwilę.
– To znaczy, że jestem przyjęty? – wydusił wreszcie.
– Tak.
***
Moretti odmówił wstąpienia na herbatę i kawałek ciasta, mówiąc, że ma dziś jeszcze kilka spraw do załatwienia, po czym spokojnym krokiem opuścił podwórko, a jego drobna sylwetka zniknęła w tłumie, porwana gdzieś przez gwar ulicy.
Na schodach rozległ się głośny tupot. Po chwili do mieszkania wpadł uradowany Chris.
– Udało się! – wykrzyknął i chwycił w ręce Jane, kręcąc się z nią w kółko, a ta głośno piszczała z radości.
– Dostałeś tę pracę? – Z kuchni wyjrzała zaskoczona Rachel, trzymając w dłoni chochlę ubrudzoną jakimś sosem.
– Tak!
– To cudownie, kochanie!
Dawno nie widział Rachel tak rozpromienionej. Wulkan ucichł, niebo rozbłysło złotem słońca, a cisza, która tak długo panowała między nimi, została rozerwana na strzępy świergotem ptaków. W jego sercu nareszcie nastała wiosna. Zakwitły przebiśniegi nadziei i krokusy spokoju... Choć wielokrotnie w sprzeczkach powtarzał, że „wszystko się ułoży", nigdy nie wierzył w to do końca. Teraz, choć jeszcze nie miał przed sobą żadnych szczegółów nowego fachu, czuł, że może to powiedzieć z całkowitą pewnością. Pierwszy raz mógł przyznać się przed samym sobą, że rzeczywiście wierzy, że teraz już naprawdę będzie dobrze.
Podszedł do żony i ją ucałował, starając się nie ubrudzić jej smarami i olejami z automobilu, w których nadal był cały umorusany.
– Lepiej się umyj i przebierz. – Twarz kobiety przybrała surowy wyraz, jednak jej oczy śmiały się, a kąciki ust z trudem powstrzymywały się przed uniesieniem. Poczuł niewysłowioną ulgę. Przez tyle czasu panował między nimi przeraźliwy ziąb, a w surowości Rachel nie było ani krzty żartu. Lód wreszcie stopniał, a on znów mógł być z nią szczęśliwy.
Szybko doprowadził się do porządku i cały dzień przesiedział jak na szpilkach, zajmując swój czas zabawą z dziećmi, ponieważ z okazji wizyty Leonarda wygrzebał ze starych pudeł i szafek wszystkie zabawki, jakie kiedykolwiek dla nich stworzył. Czas wlókł się dla niego niemiłosiernie i co kawałek spoglądał na stary zegar, którego wskazówki znowu zdawały się poruszać niesamowicie wolno – tym razem jednak z zupełnie innego powodu pragnął, by przyspieszyły. Gdy wybiło w pół do siódmej, zerwał się z miejsca i szybko zebrał do wyjścia.
– Kiedy wrócisz? – zapytała Rachel, gdy stał już w drzwiach.
– Nie mam pojęcia. Pewnie jakoś przed północą.
Nie czekając na odpowiedź, zamknął za sobą drzwi i popędził ku Sherwood Street.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top