4


Mężczyzna kręcił się po kajucie od kilku minut. Nosił na głowie kapelusz z piórem jakiegoś ptaka, a na piersi miał jedynie niezapiętą kamizelkę, odsłaniającą tors i ramiona. W mroku jego opalona skóra wydawała się być niemalże tak brązowa, jak kory drzew rosnących w posiadłości Urthena.

Ilekroć Eutheemia wspominała jego imię, zawsze uśmiechała się z satysfakcją. Nareszcie. Nareszcie tego dokonała.

Była też na pokładzie statku, ale to wcale nie poprawiało jej sytuacji. To, co zrobiła było głupie, lekkomyślne i naiwne, a zarazem proste i śmieszne. Schowała się bowiem do skrzyni paerletańskiego okrętu towarowego. Oczywiście, sprawdzano tylko załadowane statki, ale tę jedną musieli wynieść i pech chciał, że po sprawdzeniu jej, odwrócili się na moment. Nikt nie spostrzegł, że piękna dziewczyna, jeszcze chwilę temu przechadzająca się obok, zniknęła bez śladu. Skrzynia pełna była węgla, czyli czegoś, czego nie brakowało w Pakcie, a czego potrzebował Paerletan. Tak, Wielki Pakt objął wszystkie tereny kopalń węgla kamiennego.

Eutheemia nie mogła odmówić temu przeklętemu Withmoore'owi sprytu, skoro udało mu się wkręcić w tak dochodowy biznes, mimo tego, co uczynił.

Jego też kiedyś zabije.

W swoim czasie.

Dziewczyna warknęła wtedy głucho, kiedy kawałki węgla przysypały jej nogę. Odczekała chwilę, wsłuchując się w krzyki marynarzy i wyszła ze skrzyni. Następnie, podejrzewając, że wszyscy zajęci będą wprawieniem łodzi w ruch, zakradła się na wyższy pokład, a gdy usłyszała czyjeś kroki, schowała się w pobliskim pomieszczeniu w zagłębieniu ściany, które szafa częściowo przykrywała.

W taki też sposób spędziła ostatni kwadrans, obserwując z cienia owego mężczyznę. Nie raz przyszło jej do głowy, by go obezwładnić. Właściwie, byłby to całkiem dobry pomysł, gdyby nie fakt, iż człowiek ten nosił na plecach dwa wykrzywione ostrza. Nie chciała nawet się do niego zbliżać. Była bystra, ale w walce wręcz przegrałaby równie szybko, co ptak z myśliwym. Nie potrafiła przecież walczyć, ale było to jej to cichym marzeniem.

Miała nadzieję, że ten człowiek nie słyszy głośnego bicia jej serca. Przyciskała do piersi zawiniątko z chlebem, ubraniami i pieniędzmi, za które chciała kupić sobie rejs na inny kontynent. Wszystko jednak szlag trafił.

W kajucie pojawiło się słabe światło świecy. Eutheemia nie mogła niestety dostrzec twarzy mężczyzny, bowiem ten siedział do niej tyłem. Zaczął spisywać coś uważnie na pergaminie i trwał w tej pozycji przez dobre kilka minut, dopóki drzwi do kajuty nie stanęły otworem. Ten jednak nawet nie obejrzał się. Powiedział po prostu:

— Dobrze, że już jesteś. — I wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. To, co uderzyło dziewczynę, to fakt, iż odezwał się po arraysku, a nie po paerletańsku. Czyżby przez swoją głupotę pomyliła statki?

Cholera, cholera, cholera...

Nie.

To było niemożliwe. Wyraźnie przecież widziała nazwę państwa wypisaną na skrzyni, w której się schowała.

Postarała się uspokoić oddech.

— Miałeś pomóc z mocowaniem lin — powiedział przybysz, którego Eutheemia nie mogła dostrzec z cienia swojej kryjówki.

Mężczyzna machnął dłonią.

— Nie chciało mi się. Nie po to wam płacę, żeby jeszcze za was robić. — Nonszalancja w jego głosie również przypomniała dziewczynie o Urthenie. Przełknęła jednak złość.

— Jesteś takim samym członkiem załogi jak każdy z nas, Iveronie.

Iveron nie skomentował tej pełnej napięcia uwagi, tylko odłożył pióro do kałamarza i złożył na pół pergamin, na którym coś spisywał.

— Zanieś to, z łaski swojej, drugiemu kapitanowi — rzekł, wręczając przybyszowi pergamin. Tamten warknął coś pod nosem, ale wyszedł z kajuty, nie mówiąc już nic więcej. Iveron schylił się na krześle i zaczął rozwiązywać wysokie buty. Eutheemia czekała, aż opuści kajutę, choć nie wiedziała i tak, co miałaby później zrobić. Znalazła się w beznadziejnej sytuacji...

Nagle stało się coś, czego dziewczyna bynajmniej się nie spodziewała. Najpierw poczuła coś, co skojarzyło jej się z silnymi zawrotami głowy, a chwilę później jej ciało poleciało bezwładnie na ścianę obok. Usłyszała huk przewracającego się krzesła i wzmożony szum fal. Wszystko, co trzymała, wyleciało jej z rąk, kiedy starała się złapać równowagę.

Czyżby tonęli?

Serce podeszło jej do gardła. Nie chciała zginąć na morzu...

Stanęła wreszcie na nogach, a gdy pierwszy szok minął, przeraziła się faktem, że właśnie wyszła ze swojej kryjówki. Lecz czy to cokolwiek zmieniało?

Tonęli.

Świeca zgasła przy kolejnym przechyleniu się pokładu. To uderzenie fal posłało Eutheemię na podłogę. Nie umiała pływać... nie chciała utonąć...

— Wszyscy święci — usłyszała nad sobą głos Iverona, więc uniosła się na łokciach i przekręciła na plecy. Nadal kołysało pokładem, podejrzewała, że gdzieś na dole była dziura i do środka nalewała się woda... — Kim ty jesteś? — spytał mężczyzna, zdejmując kapelusz. Stał nad nią, a ponieważ nie miała nawet gdzie uciec, zaczęła się wycofywać. Iveron rozpalił ponownie świecę i umocował ją w szklanym słoju wiszącym na ścianie. Była to chyba jakaś lampa. — Z pieca wyszłaś? Co ty tu robisz i czemu jesteś cała brudna? — Zadawał kolejne pytania. Och, jakiż głupi musiał być, jeżeli nawet nie przejął się tym, co się działo.

— A co za różnica? — warknęła. Gdy wycofała się do samej ściany, udało jej się wstać. Była rozdarta między chęcią poszukania jakiejś broni a marazmem, w który popadała przez to, że prawdopodobnie statek zaczynał tonąć.

— Dla mnie dosyć spora, bo nie rozmawiam z babami, które siedzą w piecach — odparł, podpierając się na krześle. — Mam taką zasadę w życiu.

— Naprawdę interesuje cię to bardziej od własnego życia? — prychnęła. — Daj mi spokój, zostaw mnie i sam się ratuj — wyrzuciła z siebie, gdy znowu zakołysało pokładem. Złapała się kurczowo pobliskiej szafy.

— Słucham? — spytał Iveron, wysuwając nieco głowę do przodu, jakby się jej przyglądał. — Czemu miałbym się ratować? — Uśmiechnął się z rozbawieniem.

Zarzuciło nimi na drugą stronę. A raczej nią, bo mężczyzna stał raczej stabilnie.

— A to?! — krzyknęła głośniej, niż chciała.

— Co?

— Przecież... — zaczęła, ale straciła gdzieś całą waleczność, ponieważ nie dostrzegła na jego twarzy nawet cienia przestrachu. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała spojrzenia z Iveronem.

— Przecież co? — naciskał.

— Wydawało mi się, że coś się dzieje ze statkiem — powiedziała po chwili milczenia, podczas której trzymała się kurczowo szafki i pustej półki. — Że toniemy — dodała jeszcze, widząc, że nieznajomy nie zrozumiał nic z jej wypowiedzi.

Znowu zapadłą cisza, a potem Iveron wybuchł śmiechem, który wydał jej się zbyt wysoki jak na jego głos. W końcu przestał się śmiać i potarł podbródek, spoglądając raz po raz na Eutheemię.

— Ty chyba naprawdę wyszłaś z pieca. Nie toniemy. To normalne na statku. Płyniemy z wiatrem, nabraliśmy prędkości, ale morze jest dosyć wzburzone. Jakbyśmy tonęli to uwierz mi, już dawno byłbym na szalupie.

Nie miała pojęcia, czym była szalupa, o tym akurat nigdy nie słyszała, ale nie skomentowała tego. Iveron przypatrywał jej się jeszcze przez pewien czas, po czym odsunął czubkiem buta krzesło po drugiej stronie stolika.

— Choć, usiądź sobie.

— Wolę stać.

— A ja wolałbym, abyś nie rozbijała się po mojej kajucie przy każdym pochyleniu. — Eutheemia nie poruszyła się. — Wszyscy święci, ależ ty uparta — westchnął. — Dobrze, stój tam sobie, jak ci tak wygodnie. I jeżeli to tylko nie naruszy twojej wygody, to możesz też w trakcie opowiedzieć kim jesteś i jak się tutaj znalazłaś. Ja mam na imię Iveron — przedstawił się, pochylając lekko głowę, choć wyglądało to bardziej na prześmiewczy gest.

— Jestem Eutheemia — zaczęła. Udało jej się już uspokoić oddech, ale teraz czuła suchość w ustach. — I dostałam się tutaj w skrzyni z węglem, nie siedziałam w żadnym piecu, dla twojej wiadomości.

Iveron parsknął śmiechem. Skubał piórko z kapelusza, który leżał na stoliku.

— A szkoda. Czemu wlazłaś do skrzyni z węglem?

— Nie starczyłoby mi pieniędzy na rejs i żywność, więc chciałam oszczędzić na tym, co mnie nie zabije — skłamała.

— I twój plan kończył się na tym, aby dostać się na pokład? Myślałaś nad tym, co będziesz robić przez następny miesiąc na statku płynącym na inny kontynent?

Przełknęła ślinę. Fale znów obiły się z szumem o burtę, ale tym razem Eutheemii udało się utrzymać równowagę. Mimo wszystko w jej sercu pojawił się okruch nadziei, który próbowała zgasić. Powiedział na inny kontynent. Paerletan leżał na innym kontynencie.

— Zapewne o tym nie myślałaś — stwierdził, kiedy mu nie odpowiedziała. — Ale powiem ci, że płynięcie w skrzyni z węglem przez bity miesiąc nie byłoby dla ciebie najprzyjemniejszym doświadczeniem. Gdyby ktoś cię znalazł, kazałby wyrzucić cię za burtę. Ja też mogę im kazać to zaraz zrobić.

Odpowiedzią Eutheemii znów było milczenie. Jej przyprószone węglem jasne włosy opadały na jej równie brudną od sadzy twarz. Bladożółta suknia także nie ostała się przed czernią surowca, a wszystko to jedynie podbijało chudość i bladość jej rąk oraz szyi.

Czuła się coraz słabiej, ale nie zamierzała dać się wyrzucić temu mężczyźnie za burtę.

— Weź moje pieniądze. Są w tamtej sakwie. — Wskazała brodą na porzucony na podłodze woreczek. Iveron posłał w tamtą stronę przeciągłe spojrzenie.

— I tak zamierzam to zrobić. Nie wyrzuciłbym cię do morza z pieniędzmi.

Eutheemia zacisnęła lewą dłoń w pięść. Przed jej oczyma stanęła wizji zabójstwa tego mężczyzny, ale wiedziała, że musiała się opanować. Nie chciała ciągle zabijać, nie chciała widzieć więcej krwi. Miała być wolna, a w ten sposób by tego nie osiągnęła.

Zdławiła w sobie wszystkie te myśli.

— Nie zrobisz tego — powiedziała hardo, uczepiając się głupiej nadziei, że być może jej ton go powstrzyma. Iveron podparł się o swoją dłoń, wsuwając palce w brązowe włosy.

— Raczej nie, ale być może powinienem. Przynajmniej wtedy byłabyś czysta.

Drwił z niej. Bez wątpienia z niej drwił, a ona nienawidziła być tak traktowana. Znów zalała ją fala wściekłości.

— Więc co zrobisz? — Musiała wiedzieć, jaki ma plan, aby starać się go przeciągnąć na swoją stronę. Była gotowa zaryzykować jeszcze więcej niż ryzykowała dotąd.

Iveron wzruszył ramionami.

— Wysadzimy cię w najbliższym porcie — oznajmił, po czym podparł się kolan i wstał. Eutheemia wyszła mu naprzeciw. Czuła od Iverona zapach dymu.

— Gdzie jest najbliższy port?

— W Edgerrze — odpowiedział, ale nie próbował jej wyminąć. Czekał, aż zejdzie mu z drogi, choć ona nie zamierzała tego robić. Zaczęła kręcić głową.

— Nie. — Powstrzymała go, gdy nareszcie podjął próbę przepchnięcia się obok niej w przejściu. Miał rozpaloną od słońca skórę, mimo iż spędził pod pokładem już dobrą godzinę.

Mężczyzna uniósł brwi.

— Nie? To nie było pytanie.

— Na pewno jest coś, co mogę zrobić — naciskała, cały czas szukając z nim kontaktu wzrokowego.

Nie mogę wysiąść w Edgerrze, pomyślała, to niczego nie zmienia.

— Nie, nic takiego nie ma, daj mi przejść — mruknął, łapiąc ją za nadgarstek. Wyrwała mu się i jeszcze raz chwyciła go za ramiona.

— Zrobię wszystko, żeby dostać się do Paerletanu — powiedziała w końcu, a słowa te wybrzmiały dziwnie głośno w pustej kajucie. Jej tętno wzmogło się. Czuła jak pulsują jej żyły. Iveron początkowo pokręcił głową, ale potem spojrzał na nią badawczo.

— Tak? — spytał, mrużąc oczy. Eutheemii nie spodobał się ten wzrok i przeszły ją ciarki, ale potwierdziła skinieniem. Iveron zacisnął usta i sięgnął do klamki. — Nie wychodź stąd. Wieczorem po ciebie przyjdę.

⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇

Zrobił tak, jak powiedział.

Kiedy zaczynało zmierzchać, Eutheemia usłyszała kroki dochodzące z wąskich schodów obok kajuty Iverona. Dziewczyna wstała z jego koi i podparła się o krzesło, nie wiedząc, co może ją spotkać; nie wiedząc, na co się pisała. Desperacja jednak sprawiła, że niczego się nie bała i udało jej się nawet zasnąć na jakiś czas po tym, jak mężczyzna opuścił pomieszczenie. Nie pytając o pozwolenie skorzystała też z wiadra z wodą, aby obmyć się z węgla i przebrała się w pierwszą zakupioną przez siebie suknię w kolorze granatowym. Spędziła również blisko kwadrans na rozplątywaniu włosów i czyszczeniu ran, ale nie żałowała tego wszystkiego — dobra aparycja pomagała jej w przezwyciężeniu strachu i upokorzenia, więc właśnie tego się trzymała.

Iveron wkroczył do kajuty, tym razem odziany w zieloną koszulę. Kapelusza jednak nie zmienił i niebieskie piórko podrygiwało przy każdym jego ruchu. Rzucił w kąt jakąś torbę i spojrzał na Eutheemię. Początkowo jedynie otworzył usta, jakby powstrzymywał to, co miał zamiar powiedzieć.

— O, widzę, że już nie wyglądasz jak córka górnika.

O ile dobrze pamiętała, była córką górnika, ale nie mogła być tego w pełni pewna.

— Więc czego chcesz w zamian za przetransportowanie mnie do Paerletanu? — spytała od razu, prostując nieświadomie plecy. Chciała wyglądać na wyższą, silniejszą i starszą, choć głupia złość w jej oczach wszystko zdradzała. Iveron zerknął na nią, na chwilę przerywając przeglądanie swojej szafy. Podszedł do dziewczyny.

— Popraw mnie jeśli się mylę, ale chyba nie lubisz owijać w bawełnę.

— Mów, czego chcesz — warknęła nieco zbyt ostro, co wywołało głupi uśmiech na opalonej twarzy mężczyzny.

— Czegoś pozornie głupiego — zaczął, opierając się oburącz o krzesło. Popatrzył jej w oczy. Jego własne były niebieskie jak pióro, które przyczepił do kapelusza. — Zaraz dopłyniemy do Edgerry, a rankiem na statek załadują kolejne towary. Wtedy też... — Przerwał i westchnął. — Cóż, wtedy na pokład wejdzie też mój ojciec. Jest strasznie sztywny, podobnie jak ty — dodał, na co Eutheemia zacisnęła zęby.

— Do rzeczy.

— Ojciec nie daje mi spokoju, bo w moim wieku miał już żonę. A ponieważ zamierzam zostawić tego starego pryka w Paerletanie i uciec innym statkiem na wyspy Shalaevaru, potrzebuję uśpić jego czujność. Uwierz mi, ma tu wszędzie swoich znajomych, którzy mnie kontrolują. W każdym razie, plan jest taki, żebyś udawała moją narzeczoną, a ja w zamian załatwię ci miejsce na tym statku, razem z jedzeniem, oddzielną kajutą i... — Na jego twarzy pojawił się grymas, gdy otaksował ją wzrokiem. — I, wszyscy święci, kupię ci coś do ubrania, bo wyglądasz fatalnie. Jeśli jednak zrobisz coś głupiego albo nie będziesz mnie słuchać, wrzucę cię na szalupę i zostawię na środku morza. Rozumiesz?

Eutheemia w rzeczywistości nie rozumiała, czego właśnie doświadczała, ale po chwili wydusiła:

— Rozumiem.

— Wchodzisz w to?

Jej piersią wstrząsnął nerwowy śmiech, który szybko zdusiła.

— Tak, ale...

— Świetnie. — Wyciągnął do niej rękę, którą dziewczyna bez dalszego wahania uścisnęła. Oto bowiem przed nią rozciągnęła się wizja ucieczki do Paerletanu, która tym razem miała szansę się powieść.

Iveron jest trochę... podejrzany, nieprawdaż? ;D Jak myślicie, czy to, co powiedział Eutheemii to wszystko, czego od niej chce? I myślicie, że Eutheemia w końcu na wszystko przystanie? Przecież to potencjalnie kolejne więzy, które będą ją trzymać do końca podróży.

Przypominam, że następny rozdział już za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top