36


Jak wyglądał teatr na kontynencie?

Eutheemia prawdopodobnie nigdy nie chciała się tego dowiedzieć. Czuła, że jej życie poniekąd zaczynało należeć do tego państwa i do tej kultury. Do jej żył powoli wpływał piach i gorąc, a zupełnie niestonowane kolory i otwartość Paerletańczyków wydawała jej się czymś pięknym. Czymś zupełnie niesubtelnym, ale powściągliwym i jednocześnie kontrolowanie chaotycznym. Odnajdywała się też na scenie. I mimo że ukradkiem przełykała chcące zdradliwie popłynąć łzy, a zarazem wypuszczała powietrze, nie dając narosnąć wściekłości, wiedziała, że nareszcie jest poniekąd na swoim miejscu. Przez te wszystkie miesiące niemalże uzależniła się od oklasków, ciągłych uważnych spojrzeń i zaduchu panującego na tyłach teatru. Zapachu pudru, materiałów i kurzu, a także skrywanych przez aktorów sekretów.

Nie przypadała dzisiaj Eutheemii główna rola, ale wraz z Rhydenem mieli odegrać drugoplanową, ściskającą za serce historię o zdradzie. Być może taka właśnie rola im teraz pasowała. Zdradzili przyjaciela i samych siebie. Swoje wartości. Jeżeli Eutheemia w ogóle je miała.

Rhyden odnalazł ją na kilka minut przed rozpoczęciem przedstawienia po tym, jak w towarzystwie dwóch służących przyodziała skomplikowaną kreację ze stelażem, mającą przedstawiać ich południową kulturę i modę. Prawdopodobnie tylko dlatego zostali osadzeni w tych rolach, resztę wypełniali Paerletańczycy i mieszkańcy północy. Rhyden też miał na sobie śmieszną kreację, wzorowaną na południowej zbroi, w której ledwo się poruszał. Wiatr absolutnie nie przynosił ulgi, bowiem otoczony murami i zapełniony ludźmi ogród, gdzie postawiono scenę, zatrzymywał w sobie wszelkie podmuchy.

A mimo to Rhyden wyglądał pięknie.

Tak, pomimo całej tej brzydoty swoich przewinień i śmierci, mogła stwierdzić, że mężczyzna był czystym pięknem. Dobrze zbudowany i z łagodnymi oczami usadzonymi w ostro zarysowanej w promieniach słońca twarzy wyglądał jak prawdziwy wojownik. Nawet zbroja, mimo że spreparowana na tę okazję, zdawała się mu pasować. A on chyba cieszył się, że ją nosił. Eutheemię samą zdziwiło to, że była skłonna do takich refleksji.

— Zdradziłaś mnie — powiedział niskim głosem, gdy znalazł się wystarczająco blisko i przestała słyszeć szczęk jego zbroi.

Serce podeszło jej do gardła i odważnie podniosła głowę do góry, próbując spojrzeć mu w oczy. Czyżby ją przejrzał? Czy...

— Trzymałem wszystkie listy, miłości moja, a ty je przekazałaś; pękła nasza zbroja — zarzucił jej, a ona odetchnęła z ulgą, gdy uświadomiła sobie, że cytował swoje kwestie. Niemalże się zaśmiała.

— Przysięgałam i przysięgnę raz jeszcze, luby. Nigdy nie doprowadziłabym do waszej zguby — odpowiedziała z przesadną dramaturgią, pozwalając by nawet załamał jej się głos. Rhyden zwilżył usta.

— Do diaska, dobra jesteś.

Eutheemia uśmiechnęła się słodko i wzruszyła ramionami.

— Miesiące praktyki.

Pod okiem mistrza.

To już nie mogło przejść jej przez gardło. Rhyden dostrzegł tę zmianę na jej twarzy i niespodziewanie nachylił się nad nią, przysłaniając poranne, rażące promienie słońca.

— Nie załamuj się teraz. Zrób to dla niego.

To nie były miejsce i czas na takie rozmowy, ale mnóstwo niewypowiedzianych pytań zawisło między nimi. Być może jeszcze przez długi czas mieli o tym nie rozmawiać. Śmierć Iverona rzucała się cieniem na ich dni, znów budząc w Eutheemii kiełkujące poczucie niesprawiedliwości. Za co on zginął? Czemu dał się pojmać? Czy mogła jakoś dopełnić zemsty? Życia zabitych przez ostatnie dni strażników nie wydawały jej się wystarczającą ceną za śmierć przyjaciela.

— Widzę, że znowu to robisz — szepnął Rhyden w skupieniu.

— Co?

— Myślisz. Przestań myśleć. Przynajmniej na czas przedstawienia.

Zacisnęła nieświadomie zęby i musiała teraz poruszyć szczęką, aby ją rozluźnić.

— Tobie to pomaga?

— Chyba tylko dlatego nie postradałem jeszcze zmysłów. Nie zbawisz świata zadręczając się. Ani też nie przywrócisz nikomu życia.

— Panie i Panowie! — Głos mistrzyni skutecznie odwrócił ich uwagę od rozmowy. Aktorzy krzątali się teraz w skupieniu za kurtyną, szukając rekwizytów lub odpowiedniego miejsca na przeczekanie scen, w których nie brali udziału. Oiris wyminął ich, ale nie spojrzał im w oczy, jak zresztą na wszystkich poprzednich próbach.

Pobliska grupka dziewcząt wymieszanych z młodymi mężczyznami dyskutowała za to niezbyt cicho o tym, że w repertuarze zdecydowanie brakuje Iverona, a panna Giarre wcale nie była rudowłosą pięknością tylko blondynką. Śmiali się, że może była dublerką, a prawdziwa panna Giarre uciekła ze swoim narzeczonym, choć wszyscy wiedzieli, że to ona. A Eutheemia sama poniekąd nad tym ubolewała, bowiem nie wzięła ze sobą barwnika, którym farbowała raz w tygodniu włosy. Bardzo szybko traciły kolor i musiała często powtarzać proces, a od ostatniego farbowania minęły prawie dwa tygodnie.

— Muszę pójść po perfumy — przypomniała sobie i rozejrzała się w poszukiwaniu swojej szkatułki. Te dwie służące ciągle ją gdzieś przekładały...

Rhyden postąpił o krok w jej kierunku i sięgnął za jej plecy.

— O tych mówisz? — spytał, unosząc na wysokość jej oczu fiolkę obwiązaną fioletową wstążką.

— Tak — odparła i podniosła rękę, ale Rhyden zignorował to i odkorkował buteleczkę.

— Pozwól. — Ujął ją za nadgarstek, a drugą dłonią skropił jej skórę. Intensywny zapach lawendy rozpostarł się wokół nich, zagłuszając niemalże pierwsze słowa przedstawienia.

Nie wiedziała, co powiedzieć, zatem nic nie powiedziała. Obserwowała tylko jak swoimi dużymi, pokrytymi bliznami, dłońmi zamyka perfumy i odkłada je do szkatułki.

A potem czekali.

Eutheemia nie poznała czegoś takiego jak trema. Chyba nawet Rhyden jej doświadczał, choć ona sama jej po prostu nie pojmowała. Nie interesowało jej zdanie ludzi, wiedziała też, że nie zapomni tekstu, a jeśli tylko będzie się dobrze prezentować, nikt nie zwróci na nią uwagi. Stresowała się tylko podczas misji, a na scenie czuła się sobą. Bo zawsze pragnęła być kimś innym. Być może właśnie dlatego teatr tak bardzo przypadł jej do gustu. Mimo że musiała wywalczyć swoje własne imię, aby nie być po prostu Larą, Eutheemia również jej nie pasowała. Nawet Sójka. Pragnęła być kimś innym. Sobą, ale nieuchwytną. Teatr jej na to pozwalał.

W chwilach oczekiwania zawsze starała się jak najbardziej skupić na granej roli, a pomagało przypominanie sobie jej poprzednich występów. Lubiła wspominać wszystkie piękne stroje, romantyczną scenerię oraz wyciskające łzy momenty. Pławiła się przecież w spojrzeniach ludzi, bo tylko ona wiedziała o skrywanej tajemnicy. Oni widzieli tylko fasadę tego, co ukrywał teatr.

Nim się obejrzała, rozpoczęła się trzecia scena, a wraz z nią Eutheemia wybiegła zza kurtyny, aby złożyć przysięgę małżeńską swemu rycerzowi. Rhyden trzymał ją za ręce i patrzył jej w oczy, a jego niski i tubalny głos mógł przyprawić młode kobiety o omdlenie. Tak, właśnie dlatego ludzie lubili widzieć go na scenie. Iveron był uwodzicielski i tajemniczy, ale od Rhydena biła spotykana już nieczęsto męskość.

Uniosła wzrok i zamrugała, aby łzy nie zmyły z jej policzków pudru.

Iveron. Cholera, po co on dał się złapać? Czemu akurat oni musieli skrócić jego cierpienia?

Musiała grać dalej. Musiała nadać swoim emocjom po prostu innego biegu, aby uwydatnić nimi to, co działo się na scenie.

Wkrótce Rhyden odszedł za kulisy, a ona w wątłym świetle świecy skrobała na pergaminie zdradliwe słowa. Na drugiej jego stronie znajdował się zaś list miłosny. Recytowała obie te rzeczy z pamięci. Naprzemiennie.

Aż w końcu jej czas dobiegł końca. Patrzyli na siebie z Rhydenem z dwóch różnych końców sceny, skryci za kolumnami i zwiniętymi zasłonami. Akt drugi wprowadził ich na powrót do historii nieszczęśliwe zakochanej królowej. Eutheemia odgrywała jej zdradliwą służącą. Paerletanka o pięknej sylwetce i lśniącej ciemnym złotem skórze krzątała się po ogrodzie. Wyszła nawet między widownię w poszukiwaniu ukochanego, ale odnalazła jedynie Rhydena – rycerza, który poprzysiągł ją chronić.

Potem na scenę wpadła reszta aktorów ubrana we wrogie barwy i akt drugi dobiegł końca.

Trzeci rozpoczął się ostatnią rozmową służki i rycerza, nieświadomego tego, że go zdradziła. Dopiero później, po nieudanym zamachu, miał jej to wykrzyczeć w twarz. Teraz jednak wyznawał jej miłość w atmosferze żałoby i zguby.

Mówił o tym, że był ślepy, a jego serce pogrążone w ciemności i pokryte lodową skorupą. O tym, że nocami zaczytywał się w listach od niej i nigdy ich nie spalił. O tym, że nawet jeśliby spłonęły, to jej manuskrypty pozostałby i tak wyryte głęboko w jego sercu.

Za plecami, w kokardzie kreacji, w której zaczynała się już pocić, trzymała atrapę sztyletu, który miała wyciągnąć i w miłosnym uścisku wbić mu w nieosłonięty hełmem kark. Na razie jednak siedziała na obrośniętej sztucznym bluszczem huśtawce i wpatrywała się z wyćwiczonym uwielbieniem w Rhydena. Gdy skończył swój monolog, po widowni rozlały się ciche westchnienia.

Wstała, powoli i z wyuczoną kocią gracją. Udała jednocześnie, że zrywa z krzewu kwiat, który następnie schowała za plecami, gdzie trzymała również nóż. Kilka słów przeskoczyło między nimi w odpowiednim tempie, dopasowanym do jej kroków. Muzyka zmieniła się, a widownia wstrzymała oddech.

Eutheemia za kilka sekund miała go przytulić. Ale co gdyby go pocałowała? Czy pomimo tego, że brali udział w przedstawieniu, ludzie uwierzyliby w to, co próbowała przez ostatnie dni zbudować? Czy rozeszłaby się plotka o tym, że w tym przedstawieniu nikt nikogo nie całował? Czy nareszcie przekroczyłaby granicę, która wystarczyłaby Szponowi do wręczenia jej nagrody?

Warto było spróbować. Tak, zdecydowanie. Tym bardziej, że czuła na swoich pomalowanych czerwienią ustach wzrok Rhydena.

To dodałoby pikanterii do całej historii.

Zbliżyła się zatem do niego i jedną dłoń oparła na ramieniu, aby uwiesić się na nim swoim ciężarem, który on przytrzymał.

Objęcie i dźgnięcie. Albo pocałunek i dźgnięcie.

Podjęła decyzję i chwyciła nadarzającą się okazję. Musiała to zrobić. Przesunęła dłoń na jego kark i odchyliła głowę, a wtedy...

Dźwięk trąb zagłuszył wszystkie jej myśli. Dobiegał chyba ze wszystkich wież pałacowych i niósł się echem przez stolicę. Gruchnęły dzwony.

— Wojna!? — krzyknął ktoś piskliwie, a inni zerwali się z krzeseł. Rhyden i Eutheemia stanęli pewniej, obserwując postępujący chaos. Nawet reszta aktorów wyszła zza kurtyny w momencie, w którym na mury otaczające ogród wkroczył książę Rhamiel w towarzystwie przybocznej straży. Ale nie patrzyła na niego. Przyglądała się zatrwożonym mieszczanom na granicy płaczu.

Oraz Edwardowi Withmoore'owi, którego stalowe spojrzenie na moment zbiegło się z jej własnym.

Odwróciła wzrok. Słońce stało akurat w całym swoim żarze na horyzoncie tuż za ciemną sylwetką księcia, więc dziewczyna nie potrafiła dostrzec, co się dzieje. Do ogrodu wybiegli też służący oraz ci, którzy przebywali w pałacu, ale nie oglądali przedstawienia. Obok brata pojawiła się Fadia Ailingham, podtrzymywana przez Nollyna Siendrara – zanosiła się płaczem, co było słychać, ale uspokoiła się szybko, zapewne wiedząc, że patrzą na nich poddani.

Rhamiel zaczął coś mówić, ale głos mu się załamał i musiał odchrząknąć.

Poczuła zarazem, że Rhyden kładzie uspokajająco dłoń na dole jej pleców. Do czego musiało dojść, jeżeli wprawiło to w taką rozpacz rodzinę królewską?

Eutheemia znów przeskoczyła wzrokiem na Edwarda, lecz ten na szczęście już nie patrzył na nią, tylko... gdzieś dalej... gdzieś za kolumnę, za którą stał Nassim Siendrar. Ten ułamek sekundy, w którym jej serce akurat nie biło, ukazał dwa krótkie spojrzenia, które sobie posłali. Na wąskich ustach Edwarda Withmoore'a pojawił się nawet cień uśmiechu, szybko startego pod fasadą powagi i przejęcia.

Zimny pot spłynął jej po czole.

— Dotarły do nas straszne wieści — zaczął Rhamiel, który wreszcie uspokoił się na tyle, aby przemawiać. — Nasi... rodzice, a wasi władcy... — Jednak nie. Jednak nie potrafił tego powiedzieć. — Otrzymaliśmy informację o tym, że ich statek rozbił się przez niesprzyjającą ostatnio pogodę. Zginęli. — Jego ciemne pięści były zaciśnięte na szatach w kolorze chabrów. Wśród poddanych zapanowało poruszenie. Rhyden i Eutheemia popatrzyli na siebie pełnym niepokoju wzrokiem. Co to dla nich oznaczało? — Obchody Nocy Trzydziestu są zatem odwołane. Prosimy udać się do swoich domów, zdjąć dekoracje, i rozpocząć żałobę.

Cały pochód zniknął za murami tak szybko jak się pojawił, a trąby znów zaczęły wygrywać żałobną melodię, która niosła się echem jeszcze przez wiele godzin.


Jak może zauważyliście, tydzień temu nie było rozdziału, ale to dlatego, że pojawiło się ostatnie z czterech opowiadań w antologii Królewskiego Lamentu. Która, notabene, dzieje się w tym samym uniwersum co Obsesja i Dziedzic... :P

Dzisiaj mamy trochę długo wyczekiwanego teatru i pewną informację... informację, którą może moi stali czytelnicy kojarzą z dylogii, a mianowicie - starzy Ailinghamowie zginęli na morzu. Jakie to będzie miało konsekwencje dla Sójki i Gawrona?

PS za miesiąc kończymy publikację! Nie mogę w to uwierzyć... aż ciężko będzie mi się rozstać z dzieleniem się z Wami tą historią, o samej historii nie wspominając 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top