31


Było coś ekscytującego w aresztowaniu podczas Nocy Trzydziestu. Eutheemia traktowała to nie jako zagrożenie, a szansę, bowiem podejrzewała, że nie zostaną na nich nałożone żadne konsekwencje za wymknięcie się za mury. Tylko za to, ponieważ przecież zabójstwa tamtego Gwardzisty nie mogli im udowodnić. Kiedy już ich przeszukano i nie znaleziono niczego, mogącego wskazać na to, że są jakkolwiek sposób zamieszani w morderstwo, a przynajmniej nie w sposób bezpośredni, postanowiono ich przesłuchać. Na to jednak skrytobójcy musieli poczekać w towarzystwie wściekłego strażnika, bowiem okazało się, że o ich losie zadecyduje sam Nassim Siendrar – prawa ręka króla.

Siedzieli tak może godzinę, wsłuchując się w wygrywaną za murami skoczną melodię, gdy wtem między jednym oddechem a drugim, wybrzmiał długi, agonalny wręcz krzyk, urwany raptownie głośnym uderzeniem o metal. Skrytobójcy popatrzyli po sobie, oniemieli w zdziwieniu. Chcieli jakoś to skomentować, lecz do ich uszu doleciał kolejny wrzask, zagłuszony jednak nadejściem Nassima.

Wkroczył do biura z dumą godną króla, nieudolnie odwracając ich uwagę od niedawnych wrzasków, zbyt mocno przypominających te, które przyszło im słyszeć podczas tortur. Eutheemia tylko raz brała udział w przesłuchaniu i ledwo dała radę patrzeć jak wyrywają więźniowi paznokcie. Tamten jednak krzyczał bardzo podobnie. To nie był ryk, wydawany w obliczu śmierci, tylko świadczący o tym, że ta upragniona śmierć nie nadejdzie jeszcze przez bardzo długi czas.

— Nie wstawajcie — powiedział Nassim, nim skrytobójcy zdążyli się podnieść. Obszedł ich krzesła, umieszczone przed biurkiem, dookoła, i zasiadł po drugiej stronie. — Zapewne zastanawiacie się czemu do tak błahej sprawy sprowadzono samego Nassima Siendrara. — Odchylił się na krześle, jakby tytułowano go co najmniej tytułem książęcym. — Otóż, w obchodach brałem udział wiele razy, a taka sytuacja jeszcze nam się nie zdarzyła. To niezmiernie ciekawe. — Eutheemia zauważyła, że Nassim zbyt mocno przeciąga literę r, nadając jej mocne brzmienie. — Zatem sam się zgłosiłem. Dzisiaj dopisuje mi szczęście. Najpierw udało nam się złapać jednego Ptaka, a teraz mogę was posłuchać. Czy to nie interesujące? — Postukał palcami o biurko, wybiwszy tym samym równy rytm. — Eutheemia Giarre i Rhyden Elar. Narzeczona Iverona Tullyra i jego przyjaciel. Niesamowite. — Skrytobójcy nie odezwali się ani słowem, kiedy na twarzy Nassima wykwitł nieprzyjemny uśmiech, a on sam obdarzył ich konspiracyjnym spojrzeniem. — Podchodzi to pod skandal, moi drodzy, ale przecież nie mnie to oceniać. Nie będę więc pytał, co robiliście poza balkonem, bo już to wiem od moich sług. O śmierci naszego Gwardzisty również słyszałem. Naprawdę podczas waszej schadzki nic nie zauważyliście?

Rhyden odchrząknął.

— Nie, dlatego sami się przeraziliśmy, kiedy nas tam nakryto. Proszę mi wierzyć, nie wybralibyśmy podobnego miejsca na spotkanie, gdybyśmy o tym wiedzieli. — Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— Więc nie dostrzegliście? — ponowił w jemu tylko znanym celu.

— Byliśmy zbyt zajęci sobą — dodała, chcąc może go onieśmielić, jednak wtedy spojrzenie jego zielonych oczu padło prosto na nią z ogromną intensywnością. Nastała pełna napięcia cisza, podczas której policzki Eutheemii zdążyły nabrać odcień szkarłatu. Dziękowała w duchu losowi, że żadne świece nie były zapalone.

Przecież go nie zabili. Nie mieli przy sobie broni.

Próbowała ze wszelkich sił zapanować nad oddechem.

Złapaliśmy jednego Ptaka. Czy te krzyki należały do niego? Czy mógł to być... Iveron?

— Wierzę wam — orzekł nagle Nassim i wysunął brodę naprzód. — Jednak. — Jego palec wystrzelił w górę. — Jednak nie mogę was jeszcze wypuścić. Minęło dopiero kilka minut, a wypadnięcie na niekompetentnego w oczach króla byłoby ostatnim, czego bym pragnął. — Odsunął krzesło i podniósł się, a dzwoneczki na jego szacie zatańczyły przy tym ruchu. — Macie jakiś pomysł na spędzenie czasu? — Zadawszy to pytanie, jego szczupła i długa sylwetka poczęła przesuwać się wolno po pokoju, wyglądając za okno.

Skrytobójcy wcale nie odetchnęli z ulgą, słysząc, że chce puścić ich wolno. Poszło zbyt gładko i zdecydowanie zbyt szybko.

— Co ma pan na myśli? — Eutheemia mówiąc to, poczuła, że coś ścieka jej po nodze. Kiedy się nachyliła, dostrzegła strużkę krwi wypływającą z wcześniej obdartego kolana. Nie miała czym jej zetrzeć.

Nassim wzruszył leniwie ramionami. Stał do nich bokiem, zerkając na główny plac, przez to profil jego twarzy był aż nadto zarysowany. Wystające kości policzkowe i nos zakrzywiony niczym ptasi dziób nadawały mu wręcz karykaturalnego wyglądu.

— Cóż... — Rhyden wypuścił powietrze. — Jak się panu podobał występ?

Nassim żachnął się na tę próbę nawiązania rozmowy.

— Chłopcze, słyszałem to pytanie już wiele razy, nie mam zamiaru znowu na nie odpowiadać.

Rhyden łypnął zdezorientowanym wzrokiem na Eutheemię, ale ona nie odwzajemniła spojrzenia. Zamiast patrzyła jak Nassim, pomimo wieku, poruszał się nadzwyczaj sprawnie – niemalże płynął przez mrok pokoju, nim nie przystanął przy komodzie.

— Ale to nic, to nic — mruknął. — Mogę wam powróżyć. Bardzo lubię to robić, ale mam na to rzadko czas. W dodatku, mało kto chce wysłuchać moich wróżb, a wy nie macie zbytniego wyboru. — Może im się zdawało, a może faktycznie z jego piersi wydobył się nerwowy śmiech.

Po kilku sekundach usiadł przed nimi i rozsypał na biurku owalne kamyczki, a tuż obok, z głębokim namaszczeniem, postawił fioletowy flakon.

Rhyden zacisnął palce na materiale spodni, co Nassim od razu zauważył.

— Skąd to napięcie?

— Ja... nigdy mi nie wróżono.

— To wielka szkoda.

— Nie, nie, nie wiem nawet na czym miałoby to polegać — wydukał skonfundowany Rhyden, taksując oczyma rozkładane z cichymi kliknięciami kamyczki.

— Och, to nic. — Uśmiechnął się tajemniczo. — To tylko taka zabawa.

— A te kamienie? Do czego służą? — dopytała dziewczyna, nachyliwszy się nad biurkiem.

Nassim uniósł kąciki wąskich ust. Nie wszystkie kamyczki były czarne, niektóre przybierały przyjemny, brązowawy odcień jego skóry.

— To obsydian i kwarc dymny. Dobrałem je pod kolor waszych oczu. Pomagają połączyć się z waszą duszą, a przynajmniej tak mówiła mi moja pierwsza żona. Niech jej morze lekkim będzie — dodał pod nosem. Wzrok miał skupiony, jakby rozwiązał równanie matematyczne.

Nagle jego otwarta ręka wysunęła się przed siebie.

— Panno Giarre, zapraszam cię jako pierwszą.

Dziewczyna niepewnie wsunęła palce w jego dłoń, wciąż nie wiedząc, co sądzić o tym całym zajściu. Czy Nassim aby na pewno nie postradał zmysłów?

Obrócił jej rękę wierzchem do góry i psiknął kilka razy fioletowym płynem na jej nadgarstek. Zamknął oczy, wsypał do jej dłoni garść czarnych kamieni i potrząsnął nimi.

Sekundy mijały nadzwyczaj długo, aż w końcu Eutheemii zaczęło kręcić się w głowie od gorzkiego zapachu płynu. Nassim jednak wciąż, uparcie, się nie odzywał, więc zmuszeni byli na niego czekać.

Po około minucie puścił ją, a obsydianowe kamyki rozsypały się po blacie.

Przyklasnął.

— Bardzo ciekawe. Teraz pan Elar. — Wyciągnął dłoń i spojrzał na Eutheemię. — Wasze wróżby przedstawię wam razem.

Cały proces powtórzył się, z tym że Rhyden otrzymał kwarc zamiast obsydianu. Dziewczyna bacznie obserwowała poczynania Nassima, nie pojmując jak można robić otwarcie coś tak niedorzecznego.

Po wróżbie Rhydena Nassim nie był jednak tak zadowolony z siebie. Gawronowi również zrzedła mina.

— Wyczytał pan, że umrę, czy stracę fortunę? — spytał z wyczuwalną ironią.

— Nie, nie... — W zamyśleniu zbierał kamienie. — Tęsknisz za rodziną, ale nie możesz do nich wrócić. Ktoś wkrótce pana zdradzi — odparł, na co brwi Rhydena uniosły się wysoko. — A ty... — Westchnął, spojrzawszy w stronę dziewczyny. — Masz nienawiść w sercu. Ta nienawiść napędza cię do działania, ale też niszczy. Nienawidzisz kogoś tak bardzo, że każdego dnia życzysz mu śmierci. Nie, chwila... — Rozproszył się i skupił znowu na kamieniach z obsydianu. — Może to nie nienawiść? Może to chęć zemsty? — Nabrał powietrza przez nos. — W każdym razie, to było ogromnie fascynujące. Nie musicie komentować moich wróżb, są one dla was. Możecie iść. Straże! — I w ten nagły sposób wypędził ich ze swojego biura.

Będąc jeszcze poza zasięgiem słuchu strażników, Eutheemia spytała Rhydena po cichu:

— To ten człowiek jest prawą ręką króla? Przecież to wariat.

Strażnicy otworzyli wrota, a w tym samej chwili Nassim zawołał:

— Zaczekajcie! Rozmyśliłem się. Poproszę pana Elara o pozostanie w moim gabinecie. Panna Giarre może iść.

Odwrócili się natychmiast, by za sekundę skrzyżować ze sobą spojrzenia. Rhyden niemal niezauważalnie skinął do niej głową, gdy strażnicy wymijali ich, wkraczając do pokoju.

— Czy mój przyjaciel czymś zawinił? — zapytała Eutheemia, nie dając się wypchnąć na zewnątrz.

Ostatnim, co widziała, był słodki jak miód uśmiech Nassima.

— Skądże, moja piękna. Mam po prostu do niego pewien interes.

Drzwi przytrzasnęłyby jej stopę, gdyby w porę nie odskoczyła. Ich huk był niczym śmiech, drwiący z jej sytuacji.

Czego właśnie doświadczyła? W pierwszym odruchu zapragnęła uderzyć pięścią w drzwi i żądać wpuszczenia jej do środka, jednak przecież nie była nikim ważnym, aby ją wysłuchano. Co takiego Nassim mógł chcieć od Rhydena? Czyżby jednak czymś się zdradzili? Lecz wtedy i ona byłaby zatrzymana, a nawet aresztowana...

Dziewczyna postąpiła o kilka kroków do tyłu na szerokim korytarzu, przyglądając się wyrysowanym na ścianach słoniom. Skąpano je w złocie rozmaitych zdobień, i mimo iż już raz tędy szła, dopiero teraz odważyła się im przypatrzeć, choć nie doszukiwała się w nich piękna godnego zapamiętania. Zastanawiała się, czy było tutaj cokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń, jednak raczej nie odrąbałaby kła z marmurowej rzeźby tygrysa.

Delikatna bryza w akompaniamencie cichego podzwaniania przykuła jej uwagę. Eutheemia przeszła pod kotarą po prawej stronie korytarza i trafiła na inny, znacznie bardziej rozległy i przede wszystkim – pusty. Nie widziała w pobliżu ani jednego strażnika, co napawało ją większym spokojem, podobnie jak dzika, pełna nieprzemijającej młodości muzyka z dziedzińca.

Dziewczyna bez zastanowienia wyszła na otwarty balkon, dostrzegając daleko pod sobą drogę, którą wcześniej spacerowali z Rhydenem, a nawet kolumny, pod którymi chowali się tuż po występie.

I wtedy też zrozumiała, że właśnie z tego balkonu obserwowała ją Ragaria.

Natychmiast obróciła się za siebie, jakby skrytobójczyni naprawdę mogła się tutaj czaić, co przecież było niedorzeczne. A potem w murach znów rozległ się urywany krzyk. Przytłumiony i dobiegający znad gabinetu Nassima Siendrara. Być może mniej czułe ucho nawet by go przegapiło, ale ona nie. Zamknęła oczy, próbując odciąć się od innych bodźców, takich jak zapach egzotycznych kwiatów czy powiew pustyni na jej ramionach, lecz nie usłyszała już nic podobnego.

Przez sekundę zastanawiała się, czy może nie powinna spróbować poeksplorować pałacowych korytarzy, ale nie sądziła, by miała jeszcze takie szczęście w nieobecności strażników na innych piętrach.

A krzyczący mężczyzna mógł być Iveronem. Nie wiedziała, jakim cudem dał się schwytać i nie zdołać się zabić, nim trafił do niewoli, jednak...

Cóż, bez względu na to, kim ten więzień był, Ptaki miały obowiązek wydostać lub zlikwidować takiego człowieka.

I mógł być to Iveron, pomyślała znowu, ale wywołało to w niej odrobinę paniki. W dodatku Rhyden został w pokoju wraz z Nassimem.

Na wszystkie morza, co powinna zrobić?

Kręcąc się po korytarzu rozmyślała nad potencjalnymi wyjściami z tej sytuacji, aż w końcu, kiedy grajkowie zmienili utwór po raz trzeci, uznała, że nie ma sensu dłużej czekać na Rhydena. Nie słyszała żadnych odgłosów walki ani krzątaniny, jedynie przytłumioną rozmowę, toteż obrała kierunek na schody, u których szczytu czekało dwóch gwardzistów. Jeden z nich odprowadził ją na sam dół, aż do tylnego wyjścia do ogrodów. Drzwi zamknięto za nią z głośnym hukiem.

Została sama. I paradoksalnie po raz pierwszy tę samotność odczuła.

Spacerując cicho w cieniu, niemalże chowając się za kolumnami, zasłyszała w końcu skrawki rozmowy w jednym z balkonów. Obiło jej się o uszy słowo niewolnicy, a kiedy przyspieszyła, aby ujrzeć rozmówców, dyskusja już się zakończyła. Wyczuła zbliżającego się człowieka, ale nie zwolniła, by celowo wpaść na...

Na Edwarda Withmoore'a.

Serce stanęło jej w piersi, kiedy przytrzymał ją za talię, aby się nie przewróciła. Oczywiście, nie straciłaby równowagi, lecz ten drań zapewne wykorzystał tę chwilę.

— Co za miła niespodzianka. — Obrzucił ją wzrokiem stalowych oczu. — Czyżbyś też odpoczywała od zgiełku?

— Tak, Wasza... Wasza Wysokość — zająknęła się, nim wzięła się w garść. Z tej odległości widziała wszystkie drobne zmarszczki na jego skórze. Chciała się wyrwać, lecz przecież był to Edward Withmoore, i taki ruch mógłby nie skończyć się dla niej dobrze.

Jedyną bronią było poddanie się mu i wykorzystanie sytuacji, przynajmniej tak wtedy myślała. Z trudem oparła dłoń na jego przedramieniu.

— A pan naprawdę szwęda się tutaj tak bez celu? — zaszczebiotała, naśladując ton, który zasłyszała od niektórych dziewcząt.

— Każdy ma jakiś cel — odparł zdawkowo. — Może moim celem było wpadnięcie na ciebie?

Chyba zrobiło jej się niedobrze. Sądząc po jego aparycji, uwodził w ten sposób wiele kobiet. Podobnie jak Urthen. Wykorzystywał je, tworząc iluzję dawanych im przez to korzyści.

Musiała więc z nim chwilę porozmawiać, a potem mieć nadzieję, że ją zostawi. Gdyby tylko miała broń, mogłaby... mogłaby mu wbić nóż w tchawicę, aby już nigdy...

— Byłabym niezwykłą szczęściarą, gdyby to była prawda — odparła ze śmiechem, wbrew sobie.

— Kobiety z Array zawsze wydawały się jakieś piękniejsze — wyznał nagle i przejechał palcem po jej policzku. — Nie zdziwiłbym się, gdyby mój syn stracił kiedyś dla jednej głowę. — Przesunął palcami po jej rozgrzanej skórze, nim zabrał z niej tę paskudną łapę. Eutheemia starała się zachować równy oddech. — Ja sam kochałem kiedyś jedną Arraykę. Twoje portrety mi o niej przypomniały. Ale na żywo nie masz rudych włosów, a przynajmniej nie tak intensywnych jak na plakatach. Szkoda — dodał, taksując ją wzrokiem.

— Tak między nami — zaczęła drżącym głosem, próbując grać w jego grę. — To je farbuję. Naturalnie jestem blondynką. Ponieważ nie wzięłam ze sobą farby, to... — Urwała, wzruszywszy ramionami.

Edward uniósł kącik ust. Jego oczy jednak pozostały chłodne i niedostępne. Wyrachowane.

— Rozumiem — odrzekł. — Kiedyś zamówię wasz występ do Reedial, a dla ciebie i mnie... może znajdę lepsze zajęcie. Na pewno się dogadamy — mruknął.

— Mam narzeczonego. — Miała nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt poważnie. Nie chciała go w tamtej chwili rozgniewać. Zabić, tak. Rozgniewać – absolutnie nie. Zbyt mocno się go bała.

— Ale czy na pewno jest tym jedynym? Słyszałem już kilku ludzi mówiących o romansie dwóch aktorów a ty zapewne jesteś jednym z nich. — Odsunął się z podejrzliwym uśmiechem. — Chciałbym zostać, ale muszę już iść. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Mam nadzieję, że nie, rzekła w myślach, gdy ją wymijał. Kroki oddaliły się znacząco i dopiero wtedy jej ciało się rozluźniło. W miejscach, w których ją dotykał, pozostał nieprzyjemnie ciepły ślad, jakby wypalił piętno na jej skórze.

Nienawidziła Edwarda Withmoore'a tak mocno, że mogło to uchodzić za obsesję. Jej marzeniem było zgładzenie go. Rozmowa z Rhydenem może nieco ostudziła jej chęć mordu, jednak i tak była gotowa zaprzedać duszę, byleby tylko wymazać tego człowieka z kart historii.

Eutheemia szła wzdłuż ogrodów, tępo spoglądając na przebywające tam pary i czasem uciekając wzrokiem na rozsypane po nieboskłonie gwiazdy. Unikała spojrzeń i jakichkolwiek spotkań, chcąc oczyścić umysł. Wykluczyła na razie Edwarda ze swojej głowy i skupiła się na tym, jak mogliby dostać się do pałacu. Patrzyła na te strzeliste wieże wzbijające się nad rzędami kopuł i na dziesiątki balkonów, obstawione strażnikami i Gwardzistami.

Sama chęć zdecydowanie nie była wystarczającą do tego, by się tam wedrzeć. Potrzebowaliby planów pałacu, a nie mieli jak skontaktować się z innymi Ptakami.

Chyba że...

Wpadła na pewien nieprzemyślany pomysł, który jednak miał szanse powodzenia. Musiała tylko kogoś znaleźć.

Oirisa.

Pytała o niego, na co kilka kobiet zareagowało niezadowolonym prychnięciem. Jedna nawet spytała ją, czy dwóch mężczyzn już jej nie wystarczy, jednak Eutheemia nie miała czasu na słuchanie tych głupstw. W duchu cieszyło ją, że okazywanie udawanego uczucia Rhydenowi przyniosło swój owoc, ale była skupiona na czymś innym.

Jakaś miła dusza pokierowała ją wreszcie na zewnętrzne tarasy, z których rozciągał się widok na miasto. Zeszła na niższą kondygnację, również wypełnioną po brzegi feerią barw i gąszczem biesiadników. Z dala od nich wszystkich siedział zbyt wypiękniony i zbyt idealny z wyglądu mężczyzna, wpatrujący się z uwielbieniem w horyzont. Zauważył ją.

— Och, moja kochana aktoreczka! — zawołał Oiris, a jego zwężone oczy przemknęły po jej ciele. — Czemuż to tak ci się do mnie spieszy? — Wyciągnął do niej ręce, jakby liczył, że usiądzie mu na kolanach, ale ona zatrzymała się w bezpiecznej odległości. A może tylko jej się tak zdawało. Na dzisiejszy wieczór miała dość podejrzanych mężczyzn. Najpierw Nassim, potem Withmoore, a teraz jeszcze Oiris. Z nich wszystkich ten hazardzista wydawał jej się najmniej szkodliwy. Był po prostu głośny.

— A ty? Gdzie grono twoich wielbicieli?

— Starałem się ich zgubić, i najwyraźniej bardzo dobrze mi to wyszło. Swoją drogą, nieco się zmartwiłem, kiedy straciłaś równowagę na występie. Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś? — Nie wyglądał na szczególnie przejętego.

Poprawiła włosy.

— Dodaliśmy to dla większego dramatyzmu.

— I z tego samego powodu nie zjawiliście się u króla? Wiesz, że drugi raz może mi się nie udać tego załatwić?

Eutheemia odruchowo spojrzała do góry, ale przecież nie mogła określić w ten sposób godziny. Naprawdę było już po północy.

— Niezbyt dobrze się prezentowaliśmy po tym występie.

— Rozumiem. — Uśmiech na jego ustach mógł uchodzić za niemal lubieżny.

Odetchnęła.

— Rano powiedziałeś, że lubisz pomagać ludziom z szemranymi interesami — oznajmiła bez ogródek, a równo przystrzyżone brwi Oirisa powędrowały do góry.

— Czyżbyś była jednym z nich?

— Być może.

— A czego pragniesz? — zapytał, jakby był cudotwórcą i poprawił swoje czerwone szaty, w które przebrał się po występie.

— Planów pałacu.

Oiris gwizdnął z podziwem i zaśmiał się nisko.

— Odważnie. Planujesz wkraść się do komnaty księcia Rhamiela?

Wypuściła wolno powietrze. Tylko spokojnie. Nie denerwuj się.

— To, do czego ich potrzebuję, nie powinno cię interesować. Znasz kogoś, kto może mi je dostarczyć? Najpóźniej jutro?

Mężczyzna znowu wyszczerzył zęby i zakręcił palcem jeden z opadających mu na twarz loków.

— Jesteś niesamowita. I głupia. Oczywiście, że znam, co to za pytanie? Teraz to chyba nieodpowiednie miejsce, ale mogę z tobą o to zagrać w karty. Znajdę cię w odpowiednim czasie.

Albo strażnicy znajdą ją pierwsi, jeśli Oiris ją wrobi.

Nie przedłużając, pozostawiła go w cieniu kolumny i skierowała się na główny dziedziniec. Rhydena nadal nigdzie nie było. Festyn za to trwał w najlepsze – pary skradały zakazane pocałunki po kątach dziedzińca, w osłoniętym ogrodzie roiło się od roztańczonych i pijanych grup ludzi, a dzika, wyzwolona i zmysłowa muzyka przesączała się do najgłębszych zakamarków jej umysłu. Była się jak w transie, kiedy mijała te wszystkie wspaniałości i znowuż czuła, że nie pasuje do tego miejsca. Miała wszak być aktorką. Angażować się w życie społeczne. Grać. Zawsze grać.

A tymczasem snuła się jak duch, mając nadzieję na to, że nikt jej nie zauważy, choć chyba wszyscy widzieli.

Odgrywała teatrzyk, który stworzył Szpon, będąc tylko marionetką w jego rękach. Tak jak Rhyden i Iveron.

Rhyden, który został zatrzymany przez Nassima i Iveron, który być może był przez niego torturowany.

Nie pamiętała reszty drogi. W pewnym momencie kolory po prostu zniknęły, zastąpione nieco spokojniejszymi, acz i tak rozgrzanymi emocjami ulicami. Tym razem nie musiała włamywać się do pokoju Rhydena, bo ten przed występem dał jej drugi zestaw kluczy, o czym prawie zapomniała, gdyż zajęła się poszukiwaniami Ragarii i Iverona. Gdy jednak wpadła do jego sypialni, z zamiarem zaczekania na niego, nie zdołała długo pozostać na nogach.

Ledwo jednak zmrużyła oczy, kiedy przeciąg smagnął ją po stopach.

— Wstawaj, Iskiereczko. 



Tydzień temu było bez notatki do mnie, a dzisiaj jest nieco opóźnione, bo powinno być w weekend, ale ważne że udało mi się wstawić :D Ostatnio mam okropnie zabiegany czas, zatem nawet na social mediach mnie mniej

Chyba ukończyłam szkolenie na ambasadora, zatem wyczekujcie odznaki na moim profilu :P ale na gratulacje przyjdzie czas, gdy faktycznie będę ją miała XD

W tym rozdziale spotkaliśmy się z wieloma duchami przeszłości, ale też odkryto nam pewne karty... Dostrzegliście pewne niuanse, które się pojawiły? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top