27
Sprawdzili wszystko. Każdy zakątek i każdą ścianę. Sala ćwiczeniowa była całkowicie odgrodzona od reszty pałacu za wyjątkiem wąskiego łącznika, który jednak rzeczywiście był strzeżony. Jeżeli Ragaria była wcześniej na balkonie, musiało to oznaczać, że skorzystała z jednego z dwóch przejść, a oni znów pozostali bez absolutnie żadnych wskazówek.
Z gasnącym zdeterminowaniem opuścili budynek i wyszli na plac, gdzie gromadził się rosnący wciąż tłum. To jednak Oiris zwrócił ich uwagę. Szedł w ich stronę z rozłożonymi ramionami jakby chciał ich przytulić na powitanie. I, doprawdy, zrobił to, tuż po tym jak powiedział:
— Wszędzie was szukałem, a wy tu się na jakieś schadzki spotykacie. — Kiedy ich puścił, Eutheemia musiała aż poprawić fryzurę.
— Zgubiliśmy coś podczas treningu — wyjaśnił Rhyden, a oczy dziewczyny i Oirisa zbiegły się ze sobą, by zaraz potem popatrzeć na Gawrona.
— Wiesz, że tymi słowami wręcz potwierdziłeś jego przypuszczenia? — spytała Eutheemia, nie kryjąc śmiechu. Oiris też wyszczerzył zęby i klepnął Rhydena w ramię.
— No i dobrze, trzeba się cieszyć z życia póki nie jest mężatką! — zawołał odrobinę za głośno.
Rhyden zacisnął szczękę, a uśmiech Eutheemii zrzedł, kiedy zastanowiła się, czy przypadkiem go nie uderzy.
— A właściwie po co nas szukałeś? — zmieniła szybko temat. Oiris nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu – zdecydowanie zbyt dobrze bawił się zawstydzając Rhydena.
Przesunął dłońmi po swoim przylegającym ubraniu, jakby chcąc je wygładzić.
— Bo załatwiłem wam wizytę u króla. Chce dopytać o to jak się wiedzie w jego państwie artystom zza morza, czy jakoś tak... — Machnął ręką. — Ważne, abyście do tego czasu się nie upili. — Popatrzył im znacząco w oczy. — A ty, kolego, rozluźnij się odrobinę, to w końcu festyn! Rozumiem, że czasem bycie sztywnym pomaga, ale w tym przypadku grozi ci upadek przy pierwszym skoku.
— Ciesz się, że tobie jeszcze nic, do diaska, nie grozi — wymamrotał Rhyden, składając ręce na piersi, ale Oiris był już zbyt daleko, aby to usłyszeć. Przeniósł spojrzenie na dziewczynę. — Działa mi na nerwy.
Eutheemia bawiła się kosmykiem włosów, próbując rozczytać, co mężczyzna miał przez to na myśli.
— Wydaje mi się, że taki już po prostu jest. Jak Iveron, z tym że on ma trochę bardziej błyskotliwe odzywki i nie klei się do obcych — przyznała, nie odrywając wzroku od Rhydena. Może to była sprawka rozpalanych na placu płomieni, a może rzeczywiście jego twarz przybrała na kolorze pod naciskiem jej spojrzenia.
Wróciło to dziwne napięcie, które odczuła jeszcze w Ketmii. Sama nie wiedziała, na co liczyła mówiąc mu, że jej na nim zależy, ale na pewno nie była naszykowana na coś takiego. Gdyby powiedziała to Iveronowi, zbyłby to śmiechem, złośliwym komentarzem, i być może późniejszym przekomarzaniem, które jednak doprowadziłoby ją do jej celu. A Rhyden był teraz zupełnie inny i nie wiedziała, czy z powodu złości na nią, zażenowania, a może zakłopotania.
Wszystko zdawało się jakoś prostsze, kiedy tutaj szli, choć nie mogła ukrywać, że chwile spędzone przy nim w ciemnych ulicach w czasie drogi do pałacu nie były również nieco niezręczne. Z jednej strony potrzebowała zbudować sobie bazę do późniejszego działania, a z drugiej nie potrafiła z nim pogrywać, gdy przebywali sami. Przecież nie o to chodziło.
A może powinna mu powiedzieć o skandalu, który ma wywołać?
Nie. Nie, to byłoby skrajnie głupie. Osobowość Rhydena należała do tych czystych i bezkonfliktowych – zbyt honorowych, aby na to przystać.
Na szczęście jej taka nie była.
— Może gdybyś wymyślił lepszą odpowiedź, Oiris nie miałby z czego żartować — zagadała.
— Tak — mruknął nisko. — Następnym razem ty będziesz mówić.
Eutheemia rozciągnęła usta w ujmującym uśmiechu i wzięła Rhydena pod ramię, a on od razu zwrócił się w stronę sceny.
— Zapamiętam ten dzień, kiedy przyznałeś mi rację.
— A ja zapamiętam dzień, w którym nie pożałuję tego, że ci ją przyznałem. — Zaczął prowadzić ją nieco na bok, z dala od panującego zgiełku, w stronę bocznej ściany pałacu.
Wolność.
Szpon był w stanie zaoferować jej wolność, jeżeli wywoła skandal. Jeśli ludzie będą o niej mówić jako o niewiernej narzeczonej. Przez moment zaczęła rozważać zapoznanie się z księciem Rhamielem, ale jednak Rhyden był bardziej oczywistym i łatwiej dostępnym wyborem.
Łatwiej dostępnym, też coś. Od kiedy zaczęła w ten sposób myśleć o ludziach? I to o Rhydenie, który jednak dbał o nią przez cały czas jej treningu? Który zachowywał cierpliwość nawet kiedy po miesiącu nie potrafiła czegoś wykonać i który, może i z przymusu, ale spędzał z nią większość dni? Nie wspominała tamtych chwil jako tych, które chciałaby zapamiętać do końca życia, głównie przez wzgląd na wylany pot, krew i łzy, ale jednak Rhyden był doskonałym nauczycielem. Szanowała go i podziwiała, mimo że niekiedy miała ochotę trafić go nożem za to jak bezlitośnie podchodził do niej na treningach. Po nich jednak był taki jak teraz – spokojny, ułożony i przyjacielski, odgradzając wyraźną granicą to, co należało do treningów a to, co należało do życia codziennego.
Szli dalej wzdłuż pałacowych ścian, mijając kolumny obsadzone bluszczem z dzikimi kwiatami i okna obramowane rzeźbami zwierząt. Przed nimi zaczynały majaczyć ogrody, będące zapewne owocem lat starannej pracy, zważywszy na klimat tu panujący. Gorąco oblewało jej skórę pomimo dmącego wiatru, a pierś falowała szybko pod zielonym materiałem.
W końcu Eutheemia zobaczyła zgromadzonych aktorów i tancerzy, i dopiero wtedy przypomniała sobie, że rzeczywiście to tam mieli się spotkać przed występem. Przez wszystkie inne sprawy, o których bez ustanku myślała, niektóre rzeczy związane z festynem wypadały jej z głowy. Na szczęście Gawron o wszystkim pamiętał.
Gawron.
Łypnęła na niego wzrokiem, zwilżając wyschnięte wargi i przypadkiem przyłapała go na tym, że on również na nią spoglądał. Obydwoje odwrócili od razu spojrzenie, z tą różnicą, że ona obrzuciła nim zgromadzonych artystów. Kilku z nich już pochwyciło ich sylwetki wyłaniające się z cienia kolumn, lecz nie przykuło do nich większej uwagi.
Dobrze.
Już mieli minąć ostatnią kolumnę, kiedy Eutheemia odepchnęła mężczyznę w jej kierunku tak, aby znaleźli się za nią. Rhyden obił się plecami o mur, a dziewczyna przylgnęła do niego ciałem, żeby móc stanąć na palcach i sięgnąć do czubka jego głowy.
— Masz pająka we włosach. — Chciała pospiesznie wyjaśnić, ale mężczyzna złapał ją silnym chwytem za nadgarstki i zmierzył spojrzeniem. Błądził wzrokiem po jej twarzy tak długo, aż w końcu ona również skrzyżowała z nim spojrzenia, przestając patrzeć na jego włosy.
— Co się dzieje? — spytał bezgłośnie, z pewnością myśląc, że zrobiła to specjalnie, wyczuwając zagrożenie. Pokręciła szybko głową, otwierając szerzej oczy.
— Zupełnie nic. Po prostu masz pająka na włosach i chciałam ci go zdjąć. Puścisz mnie?
Nie puścił, tylko wzmocnił uścisk na jej rękach. Nic nie powiedział, jakby nie potrafił przetworzyć tego, co się wydarzyło. Ale dla niej nie miało już to znaczenia, bo ta chwila wystarczyła, aby zwichrzyć jego włosy.
— Bardzo dziwnie się ostatnio zachowujesz — mruknął lekko zdławionym głosem i poluzował chwyt na jej nadgarstkach.
Z ulgą odsunęła się od niego o półkroku, ponieważ ciepło jego skóry w połączeniu z jej podenerwowaniem stworzyły mieszankę, która objawiła się u niej żarem rozlewającym od stóp do głów.
Jak zagłuszyć sumienie?
Jak miała to zrobić? Wydawało się to naprawdę drobnym oszustwem w porównaniu z tym, że Szpon oferował jej uwolnienie się od Ptaków. Mogłaby zacząć nowe życie z niewielką ilością pieniędzy, które uzbierała ze zleceń. Tym razem zupełnie wolna i nieścigana przez nikogo. Mogłaby być kimkolwiek.
Bo gildia Ptaków nie opierała się na bezbrzeżnej miłości do organizacji i głębokiej lojalności. Nie byli rycerzami. Byli grupą śmiertelnie niebezpiecznych ludzi, współpracujących w jednym celu – w celu szerzenia postrachu i wzajemnego wzbogacenia. To już zdążyła zauważyć. Nawet Gawron potrafił być bezwzględny, precyzyjny i niezachwiany podczas misji. Wszystkie zlecenia, które przebyła u jego boku przebiegały bezproblemowo. Myślał dziesięć kroków wprzód, zaskakiwał przeciwnika i nie wahał się, gdy ofiara błagała o litość.
Mimo to, dziewczyna była pewna, że on sam również skorzystałby z karty, jaką była wolność.
A może była głupia sądząc, że poza murami teatru czeka na nią coś więcej? Może Szpon oferował jej coś zupełnie innego, czego jeszcze nie rozumiała? Na czym polegały warunki umowy?
Nagle poczuła palce Rhydena oplecione wokół jej podbródka. Unieruchomił jej głowę, aby nie uciekła od niego spojrzeniem i zapytał:
— W co ty pogrywasz, Eutheemio? — Jego głos przeszedł niemalże w pomruk, a twarz spięła się w oczekiwaniu. Czy Rhyden mógł usłyszeć bicie jej serca? Odczytać w oczach malującą się zdradę? Wyczuć zapach oszustwa?
— Czemu zawsze mnie o coś podejrzewasz? — spytała mniej hardo niż zamierzała.
— Niektórych osób nie sposób nie podejrzewać, a ciebie lepiej nie lekceważyć — odparł, a słowa te nie zabrzmiały w najmniejszym stopniu jako komplement, choć mógłby za takowy uchodzić.
Puścił ją i odsunął się od niej, wychylając zza kolumny, a jej ciało nareszcie owiał chłodny wiatr. Ruszyła krok w krok za mężczyzną, tym razem nie ujmując go pod ramię. Rzucała pewne spojrzenia każdemu, kto spojrzał w ich kierunku, będąc świadoma, że wygrała. Ludzie patrzyli na nich i bez wątpienia czegoś się domyślali. Zarówno Eutheemia i Rhyden wyglądali na nieco speszonych, może nawet zmylonych, a dodatkowo jasne włosy mężczyzny były w nieładzie. Miała nadzieję, że udało jej się sprawić wrażenie, że właśnie po kryjomu się pocałowali.
Świat lekko spowolnił, kiedy przemierzali ostatnie kroki do ogrodów. Ktoś szepnął coś komuś na ucho. Ktoś inny delikatnie wskazał na nich brodą. Były to pojedyncze osoby, ale właśnie od nich należało zacząć – oni bowiem wiedzieli, kim jest Eutheemia Giarre i z kim się zaręczyła. A ludzie lubili gadać. Nawet w Paerletanie – państwie z niewieloma tradycjami, zapomnianą przeszłością i świetlaną przyszłością, w którym prawo było zupełnie inne niż na kontynencie, a ludzie nie przykładali aż takiej uwagi do konwenansów, zdrady nie uchodziły za coś pozytywnego. Tym bardziej, kiedy rozchodziło się o romanse, których przebieg mogło obserwować spore grono osób.
Zatrzymali się na poboczu, szukając gdzieś mistrzyni, mającej poinstruować aktorów o sposobie wkroczenia na dziedziniec, jednak patrząc na to, jak rozproszeni po różnych kątach ogrodu byli artyści, ta zapewne jeszcze się nie zjawiła. Suenna za to odnalazła ich spod cienia krzewu i zawołała do siebie gestem ręki.
Rhyden mruknął coś tylko pod nosem, ale nie odzywał się zbytnio do dziewczyny. Być może droga, którą obrała nie była najlepsza i sama sobie tylko komplikowała przebieg jej planu. Widząc napięte mięśnie na szyi mężczyzny, wiedziała, że musi go jakoś do siebie przekonać.
Ogrody również były otoczone murem z alkowami oraz strzelistymi przebiciami, wyglądającymi balkonami na bezkresny piach pustyni. Tak jakby ktoś zdołał ująć całą pobliską zieleń w zaledwie tym małym skrawku, nie zważając na bezlitosne piaski wirujące poza granicami stolicy. Zupełnie jak w ogrodzie Teatru, pomyślała Eutheemia, z tym że tamten był nieporównywalnie mniejszy i nie miał widoku na pustynne wzgórza.
— Widzieliście gdzieś Oirisa? — spytała Suenna swoim umęczonym głosem, uniósłszy wysoko cienką jak nitka brew. Mimo że jej uroda przypominała tą Eutheemii oraz Rhydena, kobieta ta zdawała się zwyczajnie blada, jeszcze mocniej kontrastując z mieszkańcami Paerletanu. Być może potęgował to wybrany przez nią strój, będący najjaśniejszym możliwym odcieniem żółci, należącym nie tyle do beżu, co niemalże do bieli.
Rhyden schował ręce w kieszeniach, przybierając nonszalancką pozę.
— Rozmawiał z nami jakieś pięć minut temu.
Westchnęła.
— Zawsze się spóźnia. Dwa razy nasza trupa musiała przez niego przełożyć występ... — narzekała, skacząc spojrzeniem między Rhydenem a Eutheemią, którą akurat rozproszyła grupka aktorów bawiąca się pozostawionym na ziemi lampionem. Było tutaj pełno tego rodzaju ozdób, choć ta jako jedyna została wyrzucona w powietrze. Przez chwilę szybowała nad ich głowami, aż w końcu wpadła na balkon pałacu i zniknęła z ich pola widzenia.
Pozostała dwójka również się temu przyglądała.
— Ciekawe kto byłby odpowiedzialny za pożar. — Rhyden nie oderwał wzroku od balkonu, ale, mimo spięcia, uniósł kącik ust.
— A Iveron? — spytała Suenna.
— Ciężko byłoby go osądzić o arsonistyczne zapędy, skoro nawet go z nami nie ma — odparł Rhyden bez chwili zawahania, na co Suenna poruszyła w grymasie ustami.
— Nie o tym mówię. Wiecie w końcu czy będzie?
Eutheemia chyba musiała wczuć się w rolę narzeczonej, zatem splotła ręce na piersi.
— Czemu tak o to dopytujesz?
— To chyba nie jest twój problem, panno Giarre? — zaironizowała. — Ty jakoś radzisz sobie bez jego towarzystwa. — Położyła nacisk na słowo bez, a w jej jasnych oczach zapłonął niespotykany dotąd płomień.
W Eutheemii wywołało to niemały szok, mimo że właśnie tego powinna się spodziewać. Nie obchodziło jej zdanie tej paniusi, lecz chyba nie była w pełni naszykowana na wszystkie konsekwencje swojego postępowania. Kątem oka spostrzegła, że Rhyden porusza palcami tak, jakby chciał obracać w nich sztylet, a – z oczywistych względów – nie mógł.
Eutheemia pokręciła głową i wypuściła powietrze przez nos.
— Iveron wie, że jestem bezpieczna przy jego najbliższym przyjacielu i z pewnością nie chciałby, abym się smuciła. Jednak, jak widzę, nie wszyscy potrafią sobie poradzić z brakiem mojego narzeczonego. — Zdanie to zwieńczyła sztucznym uśmiechem posłanym w stronę dziewczyny.
— Zgodzę się z tym — wtrącił niespodziewanie Rhyden i przeczesał ręką włosy, dopiero teraz jakoś je układając. — Ja sam sobie ledwie radzę — rzucił od niechcenia, zbyt poważnym tonem, aby uznać to za sarkazm, a mimo to Eutheemia dostrzegła w jego oku błysk. Uśmiechnęła się tym razem szczerze, widząc, że zupełnie zbiło to Suennę z tropu. — Chyba czas na nas. Musimy jeszcze dowiązać wstęgi do rąk, prawda? — Było to pytanie czysto retoryczne i też nie pozostawiające pola do sprzeciwu, ponieważ Rhyden skinął krótko głową do Suenny, a następnie otoczył Eutheemię ramieniem i odciągnął na bok, w stronę Paerletanki trzymającej kosz ze wstążkami.
— Dzięki — wydukała dziewczyna, ale Rhyden przełknął ciężko ślinę, jakby wcale nie była to taka błahostka.
— Już mamy wystarczająco dużo wrogów, o których nawet nie wiemy, żeby robić sobie nowych. — Światło lampionów zailuminowało na jego złotych włosach. — Ale przecież nie przestaniemy nagle ze sobą przebywać.
Właśnie.
— Postaram się nieco milej odpowiadać, ale to nie nasza wina, że Suenna jest zazdrosna o Iverona. — Próbowała przekształcić całą sytuację tak, aby wspomnienie o tym, że jej wcale nie brakuje narzeczonego, zeszło u Rhydena na dalszy plan.
— Poznałem ją zaledwie dzień wcześniej i wtedy też od razu o niego zapytała — rzekł. — Chociaż jakoś mnie to nie dziwi, on zawsze był otoczony gronem wielbicielek.
— Och, bez wątpienia — wyznała Eutheemia.
Mimo iż wspomnienie niewoli u Urthena odchodziło u niej na coraz dalszy plan, często zastanawiała się jak teraz odnalazłaby się u niego na dworze. Czy byłaby równie obłudna i cwana jak wszystkie przebywające tam kobiety? A Iveron? Czy on nie pasował doskonale do właśnie takiego środowiska?
Czy nie trafiła z deszczu pod rynnę?
Starała się o tym nie myśleć, lecz tego typu wnioski nieraz same jej się nasuwały.
Odebrali ozdoby od dziewczyny z koszem i odeszli kawałek dalej. Rhyden przerzucił sobie materiał przez rękę i chwycił zębami jeden jego koniec, aby go zawiązać.
— Pomogę ci — zaoferowała Eutheemia i złapała obie strony wstążki. Ramię mężczyzny nawet nie drgnęło, chociaż czuła, że ten jej się przypatruje.
Odsunęła rękaw koszuli znad jego nadgarstka i na jedno uderzenie serca zamarła. Jego skórę w tym miejscu pokrywały podłużne blizny, układające się w przekreślone wzory podobne do tych, które widziała na piwnicznych ścianach Urthena. Obrzuciła szybko wzrokiem to, czego nie zasłaniało ubranie, i zrozumiała, że wzory te ciągną się jeszcze wyżej, co najmniej na wysokość łokcia.
— Nie widziałaś wcześniej? — spytał gardłowym głosem, a Eutheemia podniosła głowę.
— Ja... — Nie było już sensu w udawaniu, że nic nie zauważyła.
Spojrzenie brązowych oczu pociemniało.
— Daj, sam zawiążę. — Po czym na powrót zabrał od niej wstęgę i okręcił się o pół obrotu od niej.
Sama również przystąpiła do wiązania swoich ozdób, ale co chwilę zerkała na Rhydena, obecnie zbyt skupionego, aby to dostrzec.
Co oznaczały te blizny? Była to pamiątka po niewoli lub więzieniu?
Rhyden nie wyglądał jej na mężczyznę, który miałby znaleźć się w więzieniu, zatem obstawiała to pierwsze.
Mimo wszystko, zdał jej się zaskoczony, że wcześniej tego nie zobaczyła, więc zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze ominęła. Co spotkało go w przeszłości?
Nie dane jej było dłużej nad tym rozmyślać, bowiem z balkonu schodziła właśnie mistrzyni z Oirisem u swego boku, żwawo o czymś dyskutując. Kiedy tylko zobaczyła czekających na nią tancerzy, urwała rozmowę i wydała kilka krótkich instrukcji.
Mieli przejść przez główny hol, przekroczyć patio, salę tronową, i wyjść głównymi wrotami w dwóch rzędach. Przejścia obok pałacu były już zagrodzone, zatem nie mogli obejść budowli.
Kiedy wszyscy wiedzieli co mają zrobić, bez słowa zebrali się w holu i poczekali, aż reszta również zajmie swoje miejsca. Było ciemno i cicho. Zostali przeszukani, choć niezbyt dokładnie. Eutheemia co rusz zerkała na Rhydena, a raz przyłapała go na tym, że on również na nią patrzył. W powietrzu unosiła się aura determinacji i koncentracji, przypominająca jej chwile na moment przed rozsunięciem kurtyny i wkroczeniem na scenę.
Przymknęła oczy i uspokoiła oddech. Słyszała kilka cięższych westchnień, szuranie butów o posadzkę i ostatnie prowadzone szeptem rozmowy.
Aż w końcu ruszyli, a w korytarzu rozległ się stukot obcasów.
Zgiełk panujący na zewnątrz był nie do opanowania. Ognie już się paliły, lampiony zostały wyrzucone w górę, a od tłumu odgradzały ich rzędy strażników. Eutheemia udała się na lewą stronę, a Rhyden na prawą, zaś Oiris stanął dokładnie pośrodku, szykując się na występ. Za plecami dziewczyny stacjonowało dwóch Gwardzistów, którzy, choć oddaleni o prawie dwa metry, wywoływali w niej niepokój.
Eutheemia spojrzała z oddali na Gawrona, żywo dyskutującego z mistrzynią od tańca. Nie sposób było wyczytać cokolwiek z ruchu jego warg, choć po minie mężczyzny wnioskowała, że wcale nie był zadowolony z przebiegu tej rozmowy. Kręcił głową, jakby subtelnie starał się wyperswadować jej swoje zdanie.
W końcu się poddał. Wymienił z kobietą jeszcze kilka słów, po czym sięgnął do paska spodni i wyciągnął z nich materiał koszuli, a następnie ściągnął ją przez głowę, uprzednio usuwając kamizelkę.
Eutheemia ze zdziwienia aż zakryła usta dłonią, a Rhyden zerknął na nią bokiem, nim przewrócił oczami. Nie odrywał od niej wzroku, kiedy podciągał związane wstęgi wyżej, prawdopodobnie po to, aby zakryć blizny, i nakładał na siebie kamizelkę, w której przecież miał schowane sztylety. Mistrzyni schowała się gdzieś wraz z jego koszulą, odchodząc z pola widzenia. Eutheemia zmarszczyła brwi, starając się przekazać mu swoje zdziwienie samą tylko mimiką, ale Gawron przyłożył palec do ust i wskazał brodą na balkon, na którym stał ceremoniarz.
Ktoś uderzył dwa razy w bęben.
Zastępy strażników rozstąpiły się, odsłaniając tancerzy oraz pałacowe wrota, przez które wnoszono właśnie lektyki z tronami.
Znów podwójne walnięcie.
Powtórzono to jeszcze piętnaście razy, aby serce Paerletanu wybiło tej nocy trzydzieści uderzeń. Noc Trzydziestu.
Trony wniesiono na podwyższenia widoczne nawet z niższej części dziedzińca, i wtedy też tancerze mieli podejść bliżej środka. Eutheemia zrobiła to, pomimo dziwnie znajomej woni falującej gdzieś przy jej twarzy. Zapach dymu łaskotał ją w nos, a drobinki popiołu osadzały się na jej włosach i skórze. Światło migotało żwawo przed jej oczyma, zasłaniając poniekąd widok i każąc skupić się tylko na występie, który zaraz miał się rozpocząć. Lecz ona nawet w tej chwili wciąż wyszukiwała w tłumie znajomej twarzy. Wciąż liczyła na to, że Iveron gdzieś tutaj jest i wcale nie będą musieli znacząco naginać swoich planów i obowiązków, aby go odszukać. Tysiące nieznajomych twarzy wpatrywało się w nich, a ona z całych sił próbowała stanąć prosto tuż obok Gawrona. W końcu rozpalono przed nimi kolejne ognisko, a jego światło zakryło dwójkę skrytobójców.
Eutheemia czuła się jak w teatrze, ale tym razem u jej boku nie stał irytujący skrytobójca o duszy artysty, a Rhyden, którego spokój przenikał ją do głębi. Na powrót skupiła się na otoczeniu. Tym razem tylko na nim, a nie również na tym, kogo brakowało na widowni. Gorąco przesiąkało jej skórę i zaczynała się pocić.
— Trzęsiesz się — mruknął Rhyden i chwycił ją za rękę. Wciąż stali w cieniu płomieni, poza zasięgiem wzroku publiczności, chociaż ci, którzy siedzieli za nimi, z pewnością to dostrzegli.
Uniosła ku niemu szeroko otwarte oczy.
— Chyba się nie stresujesz, Iskierko? — zwrócił się do niej nisko i żartobliwie przezwiskiem, które wymyślił dla niej Iveron, ale w jego ustach brzmiało zupełnie inaczej bez cienia złośliwości. Jakby miało zagrzać ją do boju.
Płomienie iluminowały na jego twarzy.
— Nie, to raczej sprawka wina — wyznała żartem, rozciągając usta w uśmiechu i pokazując zęby. Ale naprawdę kręciło jej się głowie. Lico Rhydena stawało się coraz mniej wyraźne, a kończyny zachowywały, jakby wcale nie były jej. — I nie nazywaj mnie tak, bo...
Czuła się ociężała.
Nie.
Nabrała głęboko powietrza, próbując odgonić to uczucie. Chyba jej się to udało, bo kiedy bębniarze zaczęli wygrywać właściwy rytm, będący wstępem do paerletańskiego hymnu, widziała noc znacznie wyraźniej. Gwiazdy lśniły jasno za dymem i płomieniami, i spoglądały na nich, włączając się do spektaklu. I, przede wszystkim, raziły ją...
— Bo to idiotyczne przezwisko — dokończyła w końcu. Nie lubiła przezwisk. Już jeden człowiek odebrał jej prawdziwe...
— Nie zamierzam. Wolę twoje prawdziwe imię. — Rhyden przerwał jej myśli, a ona aż drgnęła, bowiem jego słowa były zbyt podobne do tego, co chodziło jej po głowie. Czyżby wypowiedziała to na głos?
Takie wyznania ze strony Rhydena zawsze ją dziwiły i zachwiewały wszystko, co sądziła o swoim nauczycielu.
I wtedy też zrozumiała, że Rhyden faktycznie zwracał się do niej tylko po imieniu. Nie było żadnych moich drogich, Lar, Iskierek, czy panien Giarre. Była po prostu Eutheemia. Albo Euthe. Euthe.
Od kiedy zaczął tak na nią mówić? Rhyden, który w jej oczach odmalowywał się jako niewzruszony posąg?
Nie było już czasu na rozmyślania. Mimo dziwnego poczucia ciężkości, Eutheemia, kiedy tylko usłyszała pierwsze rytmy, doskonale wiedziała, co ma robić.
Byli zaledwie tłem dla wyczynów Oirisa, choć spojrzenie ludzi i tak co jakiś wędrowało w górę, nad płomienie, nad którymi rozgrywali istny spektakl. Tancerze pod spodem wymachiwali wstęgami w kolorach ognia, tworząc wrażenie pożaru będącego poza kontrolą. A Eutheemia wraz z Rhydenem, skupiona na zadaniu, wykonywała kolejne ruchy i skoki, mimo że z każdym postawionym krokiem traciła pewność, czy następny będzie tym właściwym.
Wskoczyli na platformę. Rozległ się wysoki śpiew opowiadający o pierwszym wojowniku broniącym Paerletanu podczas Nocy Trzydziestu. Był tym najsprawniejszym i tym, który poprowadził ludzi do boju, dlatego festyn zaczynał się wyczynami akrobatycznymi. Wszystko miało tutaj swoje znaczenie i przez kolejne godziny miała przewinąć się symbolika pozostałych dziewięciu zwycięzców. To samo działo się przez następne dwie noce, choć Eutheemia nie spamiętała wszystkiego tego, co opowiedział jej Rhyden podczas próby.
Lecz mimo to czuła się bardzo dziwnie. Nadal trochę śnięta, nie do końca obecna, ale nie odurzona.
Sekwencja z platformy już miała się zakończyć. Metal szczęknął, gdy przypięli sobie nawzajem haki. Ogień płonął i skwierczał, tancerze klaskali w rytm bębnów, a pieśniarze wchodzili na coraz wyższe rejestry. Oiris z pewnością gdzieś tam był, choć... choć zdecydowanie bliżej niż zapamiętała. Ogień również błyskał jakoś bardziej...
Ocknęła się dopiero kiedy jej stopa nie znalazła oparcia na platformie. Musiała skoczyć, i zrobiła to, mimo tego, że nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje. Lecz nie zsunęła się z gracją po wstędze, tylko zwyczajnie poleciała w dół, wplątując się po drodze w materiał. Lina nie była doczepiona, spadła jeszcze przed nią. Ręce odmawiały jej posłuszeństwa, ale była pewna, że jakoś dała radę zamortyzować...
Ktoś ją złapał.
Nie, nie ktoś.
Rhyden.
Nie siedziała na jego ramieniu, jak było to zaplanowane, a wpadła prosto w jego ramiona, zbyt roztrzęsiona by cokolwiek powiedzieć.
Nie rozumiała, co działo się z jej ciałem i umysłem.
Rozległy się brawa.
Czemu klaskali?
Jedynie brwi Rhydena, zbiegnięte ze sobą, wyrażały, że rzeczywiście coś było nie tak. Zajrzał jej głęboko w oczy.
— Do diaska — warknął po swojemu. — Trovatta.
Dzisiaj dostaliście ode mnie prawie dwa razy dłuższy rozdział niż zazwyczaj... i to nie jest ostatni raz, gdy taki czytacie :P Pochwalę się też, że oficjalnie skończyłam pisać Obsesję! Na poprawki rezerwuję czas za miesiąc, ale ogromnie się cieszę, że wreszcie, po takim czasie, doprowadziłam ten projekt do końca <3 Pomysł na nią pojawił się już w 2019, ale został porzucony na rzecz innych. Potem próbowałam coś napisać na początku 2022 roku, lecz powstało tylko kilka kolejnych rozdziałów i dopiero we wrześniu 2023 wzięłam się porządnie za ten projekt. Niestety, Obsesja była tą książką, która przeszła wraz ze mną przez pewną blokadę pisarską, dlatego zakończenie jej jest dla mnie tak istotnym wydarzeniem. Mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną aż do końca tej przygody!
Widzimy się za tydzień!
PS uwielbiam Rhydena XD
PPS od poniedziałku będę brała udział w szkoleniu na Ambasadorów Wattpada, także trzymajcie za mnie kciuki, bo być może, jeśli wszystko pójdzie dobrze, już za miesiąc nim zostanę :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top