23
Materac nawet nie skrzypnął pod ciężarem Rhydena. Eutheemia zerknęła na mężczyznę w odbiciu lustra, ale potem znów przystąpiła do zajmowania się swoimi włosami. Zanim się umyje, musiała wyciągnąć wszystkie te spinki, które wsunęła we fryzurę, a które po treningu były zaplątane w jej rude pukle włosów. Oczywiście, gdyby wiedziała, że jej zadaniem będzie udawanie papugi skaczącej od belki do belki, zdecydowałaby się na inne upięcie.
— Co się stało z twoim postanowieniem o nieprzebywaniu w moim pokoju? — spytała w końcu.
Sądząc po dźwięku, Rhyden zdjął buty.
— Zrewidowałem swoje plany, widząc, że sama pakujesz się w znacznie bardziej niezręczne sytuacje — wyjaśnił.
— Dziękuję — burknęła.
— Mimo wszystko, wolałbym nie przychodzić tutaj po zmroku. — Nie wiedziała czy tak głośno wypuścił powietrze, czy może to jego ubranie zaszurało o pościel. — Choć wygodnie tu.
— Prawdopodobnie dopasowali standardy do Iverona.
— Nie uważam, żeby go porwano, wiesz? — Spojrzał na jej odbicie w lustrze, przechyliwszy uprzednio głowę. Do pomieszczenia wpadała przyjemna łuna słońca.
Wtedy też dziewczyna zrozumiała, że przy Rhydenie była dziwnie spokojna. Mimo niepokoju wywołanego znalezieniem ciała i zlikwidowaniem strażnika, gdzieś podświadomie czuła, że sobie poradzą. Przy nim zniosła nawet w jakikolwiek sposób obecność Edwarda.
Przełknęła ślinę.
— Na czym właściwie stoimy? — Odwróciła się w jego kierunku, a on uniósł się na łokciach.
— To znaczy?
— Jeszcze kilka godzin temu twierdziłeś, że nie chcesz ze mną współpracować. — Wydęła nieświadomie usta w grymasie niezadowolenia. — Podejrzewam, że nadal masz mi za złe tamtą noc. — Popatrzyła gdzieś na bok. — Ale to było dawno temu.
Rhyden przypatrywał jej się tak, jakby była skomplikowaną zagadką, którą należało rozwiązać. Tak samo przyglądał się pierwszej truciźnie, którą wykonała pod jego okiem.
Powróciła do wyciągania spinek z włosów, ale przez płomień złości w swoim sercu, nie miała do tego cierpliwości. Poprawiła też ramiączko sukni, które zsunęło się za daleko, odsłaniając kawałek dekoltu.
— Dawno temu, ale zmarnowałaś tym dwa życia.
Prychnęła, obróciwszy się do niego ponownie, z gwałtownością. Jeden człowiek wtedy zginął, a Tarin zmuszony był wstąpić do Ptaków. Nie uważała tego za marnotrawstwo. Tak się po prostu zdarzyło.
— Zatem uważasz, że moje życie jest zmarnowane? Że twoje jest?
Jej spojrzenie mogłoby wtedy przeciąć skałę, ale Rhyden je wytrzymał, ruszając tylko niemiarowo nogą. Znowu też miał ten drobny sztylet w palcach, aby móc go obracać. Albo we mnie rzucić, pomyślała.
— Uznajmy, że możemy razem współpracować przez jakiś czas. Ale jeśli jedno z nas zrobi coś, co nie spodoba się drugiemu, rozdzielimy się. Złością nic nie wskóramy. — Ostatnie zdanie wyjątkowo mocno na nią zadziałało.
— Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.
— I nie odpowiem, bo nie ma sensu. — W jego głosie nagle zabrzmiała hardość, której wcześniej nie było. Usiadł. — Nie my jesteśmy od kwestionowania tego w jaki sposób żyjemy. Ale możemy dbać o żywot innych. — Niemal wypluł te słowa. Sztylet zniknął, kiedy Rhyden podniósł się i podszedł do niej. Nie wzdrygnęła się, choć ściągnęła łopatki i skrzyżowała z nim spojrzenia. To, co błyszczało w jego brązowych oczach, nie było w całości nim. Tak jak gdyby jakaś łza wściekłości utknęła w jego oku i go kłuła samą swoją obecnością. — Jeśli sam zadawałbym sobie pytanie, czy uważam, że moje życie jest zmarnowane, prawdopodobnie wyskoczyłbym z najbliższej wieży.
Zmarszczyła brwi. Stał bardzo blisko, jakby próbował jej wyperswadować swoje myśli tym skróconym dystansem.
Ale ona ich nie pojmowała. Dla niej zostanie skrytobójczynią było ratunkiem od beznadziejnego świata, iskrą koloru pośród beznadziei. Rhyden powinien to zrozumieć – przecież omal nie został wciągnięty do domu publicznego.
Chyba pokręciła głową z niezrozumieniem, bo na ustach mężczyzny wykwitł uśmiech. Ten jednak był słaby i chłodny, stanowiący przeciwieństwo tego, czego doświadczyła na próbie.
Zwilżył usta.
— Wyjdźmy stąd przed zmierzchem, żeby mieć czas na przeszukanie sali treningowej — rzucił z zamiarem odejścia.
— Zostań — powiedziała krótko, zatrzymując go. Piersi miała skrzyżowane na ramionach, a jej stopa wystukiwała nerwowo rytm. — Jeśli mamy współpracować. — Powoli zaczynała mieć dość tego zachowania. Nie zamierzała go przecież przepraszać, a zdawała sobie doskonale sprawę, że nie rozumie jego idei ani jego emocji. Dlatego też uznała, że musi chociaż wiedzieć jak powinna się zachowywać i co on właściwie do niej czuje. Jest zawiedziony? Wściekły? Smutny? Zniesmaczony? Istniało wiele określeń, a wszystkie prowadziły tylko i wyłącznie do tego, że ich współpraca stawała się toporna, sztuczna i niemożliwa.
I, przede wszystkim, jego niechęć, podkopywała jej plany co do zadania, które otrzymała od Szpona.
Jego ramiona opadły. Zmierzył ją spojrzeniem.
— Do diaska — prychnął ze zrezygnowaniem. — Próbuję, Eutheemio. Nie wiem, co mam ci więcej powiedzieć, poza tym, że w takich chwilach ledwo trawię twoją obecność — przyznał nadzwyczaj szczerze i swobodnie, jak gdyby prawił o pogodzie. Ale, mimo wszystko, za jego plecami wciąż majaczyło napięcie. Wyczytała to z jego zmrużonych powiek, których rzęsy niemalże stykały się z piegami na nosie.
Pomyślała nagle o tych wszystkich kobietach, które przebywały w posiadłości Urthena. Gardziła nimi, ale... ale może podpatrzone od nich metody by tu zadziałały? Nauczyła się kokietowania szybciej niż paerletańskiego języka i tańca. A raczej nauczyła się tego Eutheemia Giarre – wiecznie roześmiana i słodka aktorka.
Używanie jakiejkolwiek z tych praktyk będąc w pełni sobą wywoływało w jej żołądku wzbieranie się żółci.
Choć, czy rzeczywiście była kiedykolwiek w pełni sobą, a nie istotą wykreowaną na potrzeby sytuacji?
Cel uświęcał środki.
— Mogę wyjść, zanim znowu dojdzie do jakiejś bezsensownej sprzeczki? — spytał retorycznie, uniósłszy brew.
— Proszę tylko o chwilę rozmowy. — Westchnęła, patrząc mu w oczy. — Kiedy to wszystko się zacznie, nie będzie już na to czasu.
W tamtej chwili nie zdawała sobie do końca sprawy jak komicznie wyglądali, przepoceni i w rozczochranych włosach, a dyskutując na tak ważne tematy.
Rhyden powoli miękł.
— Możemy, choć bardzo ciężko jest rozmawiać z kimś, kto nie rozumie drugiej strony.
— Ale ja chcę zrozumieć, więc nie możesz tak po prostu odejść. — Jej serce waliło jak szalone.
— Od kiedy chcesz zrozumieć? I niby czemu? — Był to cichy pomruk powątpiewania i delikatnej pogardy.
— Bo mi chyba na tobie zależy.
Spuściła wzrok. Nie dlatego, że się speszyła, a dlatego, że te słowa pozostawiły szramy w jej gardle, jakby przełknęła garść stłuczonego szkła. Miała ochotę wszystko odwołać albo wykrzyczeć setki przekleństw. Nawet samo to zdanie było sklecone skrajnie nienaturalnie...
Nie mogła powstrzymać czerwieni wspinającej się na jej policzki. Tej złości. Zdrady. Kłamstwa.
Cholera, musiała to jakoś opanować...
Z niejaką ulgą przyjęła, że, gdy uniosła oczy, Rhyden wyglądał na równie skonfundowanego. Zaciskał wydatne usta w wąską linię, ale i w jego przypadku nie pomogło to w pojawieniu się rumieńca. Intensywnie karmazynowy pokój jedynie potęgował ten odcień.
Nic nie słyszała przez szum w głowie. To krew tak szumiała – ona również była w kolorze jej kłamstwa.
Nigdy jeszcze nie posunęła się do podobnej rzeczy. Nigdy nie okłamała znanej jej osoby.
Ale Rhyden nie był tylko znaną jej osobą. Był jednym z dwóch najbliższych jej ludzi, mimo tego wszystkiego, co między nimi zaszło.
— Co takiego? — wydukał zdławionym głosem po kilku sekundach, które zdawały się trwać wieczność.
Panika przejęła jej ciało. Nie potrafiła już patrzeć mu w oczy.
Jak zachowałaby się spłoszona, zakochana dziewczyna?
— Przepraszam, mogłam tego nie mówić — wymamrotała szybko, udając zdezorientowaną. Nie, nie udawała – naprawdę była zdezorientowana. Rozejrzała się dokoła i ruszyła w stronę parawanu. — Muszę wziąć kąpiel, wyjdź już proszę. — Wyprosiła go i zniknęła za zakryciem. Położyła dłoń na falującej piersi.
Rhyden nie ruszał się przez kilkanaście uderzeń jej szaleńczo bijącego serca, a potem, tak jak go prosiła, opuścił jej pokój.
Kiedy kilka minut później zanurzyła się w balii pełnej wody, wciąż miała przed oczyma twarz Rhydena. Nawet gdy przemywała szyję i starała się umyć przepocone włosy, z których wciąż wyciągała spinki, nie potrafiła odpędzić od siebie tego widoku.
Czy ona do końca oszalała?
Miała wywołać skandal.
Skandal, też coś!
Nie miała pojęcia, czy to w jakiś sposób przekona do niej Rhydena, ale jeśli nie, wolała to wiedzieć już teraz, dopóki miała czas na znalezienie kogoś innego. To była przekalkulowana decyzja.
A jednak zżerało ją to od środka.
— Uspokój się — szepnęła do siebie.
Tłumaczyła sobie, że to, co rozpoczęła, było zaledwie kolejnym zleceniem, takim jak każde inne.
Tym razem polowała po prostu na własne sumienie.
⋇⊶⊰❣⊱⊷⋇
Gawron czekał na nią przed jej drzwiami, w spokoju opierając się o ścianę. Kiedy tylko wyszła na korytarz, zlustrował ją powoli wzrokiem od stóp do głów, a gest ten sprawił, że zastygła w bezruchu.
W każdej innej okoliczności uznałaby to za dobrą oznakę, gdyby nie jego oczy, analizujące jak zwykle każdy najmniejszy szczegół.
Nie wyglądał już na speszonego. Jego poza wręcz emanowała pewnością siebie, kiedy stał tak z szerokimi ramionami splecionymi na torsie i połyskującym ubraniem, gotowym na festyn.
Był... inny. Jeszcze przed kilkoma godzinami miała wrażenie, że się otworzył, nieco bardziej rozluźnił, a teraz był taki jak wczoraj. Nieporuszony. Silny. Spokojny.
Czyżby ją przejrzał?
Co należało teraz zrobić? Grać dalej, czy na razie udawać, że nic się nie stało? Nie znosiła uczucia, które właśnie rosło w jej sercu – rozrywającego ją uczucia przegranej, skompromitowanej i słabej.
A może ona sama wmawiała sobie, że tak się czuje?
— Pozwolisz na chwilę? — spytał Rhyden niskim głosem, wskazując ruchem głowy na swój pokój i, nie poczekawszy na jej odpowiedź, wszedł do środka, zostawiając za sobą otwarte przejście. Eutheemia podążyła za nim, lecz najpierw rozejrzała się, czy nikt ich nie obserwuje.
Kiedy znalazła się w jego sypialni, mężczyzna przebierał w szafie między ubraniami.
— Zamknij drzwi — polecił jej, a ona posłuchała go i oparła się o nie. Przyjęła podobną pozę do tej, w której on jeszcze niedawno stał.
— Co się dzieje? — zapytała wreszcie, a Rhyden wyciągnął akurat coś z głębi szafy. Przez panujący półmrok nie była jednak w stanie stwierdzić, co to takiego było.
— Gdzie schowałaś swój płaszcz? — Wyglądał na rozproszonego; jego spojrzenie skakało po pokoju, jakby nie mógł czegoś znaleźć.
— Z tyłu, pod spódnicą — odrzekła, odwracając się lekko, aby pokazać wybrzuszenie pod kością ogonową. Umocowała go tak, aby sprawiał wrażenie stelażu, mającego unieść tylne warstwy. Z oczywistych względów przebrała się też w wygodniejszą kreację z bardziej rozciągliwego, zielonego materiału, pod którą musiała założyć krótkie spodenki w tym samym kolorze, ponieważ przód sukni nie był połączony i odsłaniał całe jej nogi. Spódnica zaczynała się przed jej biodrami i opadała do tyłu, kończąc tuż nad kolanami.
W Array zostałaby wzięta za kobietę do towarzystwa.
Rhyden zbliżył się do niej, taksując spojrzeniem jej ubranie. Czarny materiał zwisał z jego ramienia.
— Myślisz, że dałabyś radę schować również mój? — Ściągnął płaszcz z ramienia, a ona wzięła go w ręce.
— Niby są całkiem cienkie, ale nie wiem, czy nie wyglądałoby to podejrzanie — przyznała.
— Dawno nie musiałem upychać gdzieś płaszcza, a te dostarczone przez nich wdzianka ledwo zakrywają moją broń. — Poklepał się po udzie, na którym, przy tym ruchu, faktycznie można było zauważyć zarys sztyletu.
— A są nam w ogóle potrzebne? Mamy przecież prawo przebywać w tamtej sali — zauważyła i odłożyła płaszcz na komodę. — I tak chyba nie zamierzamy skradać się w nich po dachach?
Rhyden nie wyglądał na przekonanego. Potarł twarz dłonią, wyglądając za okno. Eutheemia również na moment tam spojrzała, ale to na mężczyźnie skupiła swoją uwagę. Pachniał świeżym powietrzem i mydłem, a jego zaczesane do tyłu jasne włosy nie wyschły jeszcze do końca. Tym razem to ona próbowała go rozgryźć.
Nagle otworzył szerzej oczy.
— Nie możemy wnieść broni. Przeszukują przed występami wszystkich artystów. — Sięgnął do kieszeni i wyciągnął przez jej dziurę sztylet umocowany na udzie.
— Przecież musimy być jakkolwiek uzbrojeni — zaprotestowała.
Rhyden cmoknął.
— Wolę być nieuzbrojony niż dać się złapać. Co masz ze sobą?
— Tylko dwa sztylety i truciznę.
Zbliżył się o dwa kroki, patrząc na nią wyczekująco.
— Gdzie?
— Na ramieniu i przy pasku. — Rozłożyła ręce, dając mu przyzwolenie na sprawdzenie jej. Oklepał jej ręce, a potem talię i plecy wraz z brzuchem.
— Bardzo dziwne są te rękawy, ale nic nie wyczułem. Możesz teraz ty?
— Co?
— Kamizelkę.
Skinęła głową i wyciągnęła ręce, aby dotknąć jego torsu. Wyczuła zgrubienie na żebrach i poklepała je.
Rhyden spuścił wzrok.
— To akurat nie sztylet, tylko zapięcie koszuli.
— To gdzie go masz?
— Obok. — Uśmiechnął się z zadowoleniem.
— W porządku. — Parsknęła. — Jak ją zdejmiesz to coś widać?
— Nie, to akurat sprawdzałem.
— Masz coś jeszcze?
— Truciznę w bransolecie. — Uniósł nadgarstek, połyskując złotą ozdobą. Chociaż, prawdopodobnie nie była ze złota.
— Czyli możemy iść? — Zadała kolejne pytanie.
— Zaraz. Odwróć się. — Dotknął jej ramienia, aby skłonić ją do tego ruchu, więc. Obejrzała się za siebie.
— Co robisz? — spytała, kiedy Rhyden ukucnął na za jej plecami.
— Już ustaliliśmy, że nie idziemy z płaszczami, więc trzeba ci go odpiąć. — Bez pytania podniósł tył jej spódnicy, a dziewczyna, mimo że miała przecież na sobie jeszcze spodnie, zaczerwieniła się na twarzy. Tak, to co robił było znacznie szybsze, niż gdyby sama miała się tym zająć, jednak...
— Zaczynam powątpiewać w prawdziwy powód sprowadzenia mnie tutaj — stwierdziła z przekąsem w chwili, w której Rhyden odpiął akurat jej płaszcz. Ciężar opadł z jej bioder, a mężczyzna wstał.
— Euthe, tańczymy razem, naprawdę miałem już do tego znacznie więcej okazji — mruknął cicho. Nie spodziewała się tego. Gawron stanął naprzeciwko niej i podparł się pod boki. — Masz jeszcze w głowie jakieś błyskotliwe komentarze, czy możemy już iść?
Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, rażąc go spojrzeniem.
— Nigdy nie dało się z tobą przekomarzać. — Wzruszyła ramionami, a on wypuścił ją na zewnątrz. Trzymał się jednak nadzwyczaj blisko, na tyle, że mogła chwycić go pod ramię. Nie zamierzała się w tej kwestii poddawać.
Rhyden oczywiście, prawdopodobnie z kultury, nie odsunął się, i zeszli tak razem po schodach. Gospoda była dziwnie cicha, jak ciało pozostawione bez duszy. Dało się jednak słyszeć pojedyncze śmiechy z dolnych pięter oraz wyczuć przeróżne, słodkawe wonie, pomieszane z zapachem palonych świec.
Eutheemia napawała się tym wszystkim przemierzając kolejne stopnie. Jej pierś falowała niemiarowo, po trosze z podekscytowania, a po trosze z niepokoju. Z jednej bowiem strony, cieszyła się na myśl wydarzenia, którego miała doświadczyć, a z drugiej wciąż nie wiedziała, jak podołają zadaniu. Ilu członków Gwardii uda im się zabić, nim ich przyłapią? Gdzie przebywał Iveron? I czy na sali treningowej naprawdę widziała Ragarię?
Starała się oczyścić umysł, jednak myśli te bombardowały ją z każdej strony, z nachalnością godną przydrożnego sprzedawcy.
W końcu znaleźli się na parterze, wyminęli główny hol i wyszli na zewnątrz, uderzeni ciepłem dzisiejszej nocy.
Jej oczy nie od razu przystosowały się do tego, co na nie czekało.
Wkroczyli wszak do nieznanego jej dotąd świata – miejsca, gdzie blask zabawy nigdy nie gasł. Miejsca pełnego muzyki, tańców i kolorów, tak oślepiających, że działały na biesiadników lepiej od alkoholu. Ubrań tak pięknych, że nie sposób było się nie zakochać i zapachów tak uwodzicielskich, że przyprawiały o omdlenie.
Przystanęła jeszcze na moment na skraju Ketmii, rozglądając się. Rhyden trwał niewzruszenie przy jej boku, odległy jak zawsze, a jednocześnie namacalnie bliski.
Tak, widziała w tym świecie wiele zalet, o których wcześniej nie ośmieliłaby się nawet pomyśleć. I mimo że był to świat pełen możliwość, dla niej stanowił przede wszystkim siedlisko kłamstw i obiekt gry, w którą sama zaczęła grać.
Sumienie ulokowane z tyłu głowy szeptało o nadziei na to, że Rhyden jej to wszystko wybaczy.
No, to nawywijała dziewczyna... XD bardzo lubię ten fragment - jest taki chaotyczny i sugestywny zarazem. Jak myślicie, co czuje teraz Gawron?
PS Następne dwa rozdziały będą z innej perspektywy, ale nie będzie to perspektywa Rhydena! Czy ktoś ma jakieś podejrzenia co do bohatera?
Po tych dwóch rozdziałach będziemy też już w połowie historii, a od lipca zaczynamy publikację co tydzień! Do skończenia pisania Obsesji zostało mi jeszcze około dziesięciu rozdziałów, jednak decyduję się na szybszą publikację, aby przy końcówce dostać kopa motywacyjnego w postaci krótszych deadline'ów ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top