22
Sytuacja ta była dla niej w dwójnasób korzystna.
Leżąc na ławce pod arkadami, tworzącymi niejako korytarz prowadzący do pałacu, miała idealną wymówkę do spędzenia czasu z Rhydenem. Dodatkowo, wydostali się wcześniej z próby. Ich początkowy plan opierał się na dotarciu do miejsca, w którym widzieli przed chwilą Ragarię, jednak żadne zewnętrzne wejścia tam nie prowadziły.
— I po co się tak wygłupialiśmy... — powiedział mężczyzna, kiedy obeszli dookoła całą dobudówkę udając, że szukają dla Eutheemii miejsca do odpoczynku. W końcu spoczęli na kamiennej ławce skrytą za kolumną i między kwiatami, obok których latały owady. Rhyden machał wachlarzem posyłając w stronę jej twarzy łagodne podmuchy.
Całkiem ją to bawiło, zważywszy na to, że przecież Gawron uchodził za jej nauczyciela. Eutheemia trzymała rękę na czole i oddychała głęboko, aby dla każdego, kto ich widział, jasne było, że widocznie zasłabła.
— Nie przywidziało ci się? — spytał w końcu Rhyden, ale nie oderwał wzroku od sali ćwiczeniowej. Oczy miał zmrużone, bo światło odbijało się od jasnych kafelków podłogi. To również ją zaskoczyło, gdy dotarła na najwyższą kondygnację – nie było tu ani skrawka ziemi, wszystko wyłożono kafelkami z piaskowca.
— Oczywiście, że nie — odparła, mimo że wcale nie była tego taka pewna. Rhyden jakby to wyczuł i posłał jej pełne powątpiewania spojrzenie.
Podniosła się do pozycji siedzącej i poklepała miejsce obok siebie
— Nie róbmy cyrku. Na pewno pannie Giarre jest już znacznie lepiej.
— Świetnie, bo już mi ręka powoli drętwiała.
Eutheemia prychnęła śmiechem na to zdanie. Mimo wszystko, nie odważyła się jeszcze wyprostować, chciała sprawiać wrażenie słabej.
— Masz jakiś pomysł gdzie mogła się udać?
Rhyden zastanowił się przez chwilę. Jedną piętę położył na siedzeniu ławki i podciągnął bliżej klatki piersiowej, a następnie oparł przedramię o kolano.
— Na pewno jedyny korytarz prowadzi do pałacu. — Wskazał to miejsce palcem jakby od niechcenia. — Jak była ubrana?
— Nie zdążyłam się przyjrzeć, ale chyba na czarno, jak my zawsze.
— Hm — mruknął. — Nie przeszłaby przez straż, bo na pewno tam stoi. Wejście do sali nie jest chronione, ale łącznik do zamku na pewno tak. Zresztą, widać ich włócznie przez okna — dodał, a Eutheemia wytężyła wzrok w poszukiwaniu tego, o czym mówił. Okna były podłużne i strzeliste, a za nimi faktycznie stacjonowali strażnicy. Gdyby nie trzymane przez nich włócznie, migające w świetle, nie dostrzegłaby ich.
— Może w ogóle nie opuściła tego miejsca?
— Też tak uważam. — Palcami potarł żuchwę, a czyjeś sandały zaszurały za kolumną. — O zmroku możemy sprawdzić to mie...
— Głupstwa gadasz, nie będzie już czasu na przymiarkę ubrań! — przerwała mu, ale zdezorientowanie zniknęło z twarzy Rhydena tak szybko jak się pojawiło. Serce podeszło jej do gardła. Przechodzień wyminął ich, witając skinieniem głowy. Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, ale starła ten uśmiech, kiedy tylko odwrócił się do nich plecami.
— Nie miał prawa nic podsłuchać, ale nie usłyszałem go — wyznał z lekką skruchą.
— Bo coś mówiłeś. Dlatego warto współpracować — dodała wbrew sobie i przeniosła wzrok na Rhydena. Jego spojrzenie było twarde, a oczy jakby ciemniejsze niż zazwyczaj. A mimo to miała wrażenie, że wygrała w tej idiotycznej walce.
Rhyden wstał.
— Chodźmy już. Warto by się przed tym wszystkim wykąpać. — Wyciągnął do niej otwartą rękę, aby pomóc jej wstać. Zupełnie tak jak Iveron uczynił, kiedy przygarnęli ją do Ptaków. Tak, określenie przygarnęli pasowało znacznie bardziej niż przyjęli.
Ujęła jego dłoń, ale puściła ją, kiedy tylko stanęła na nogach.
— Pokażę ci krótszą drogę, bo zdaje się, że szłaś na około — rzucił przez plecy i, nie poczekawszy na nią, począł się oddalać.
Dziewczyna poprawiła sukienkę i ruszyła za nim, przez moment przesuwając oczami po jego sylwetce. Patrząc na jego czerwoną koszulę, złocistą kamizelkę i ciemne spodnie, nie przypuszczałaby, że nosi przy sobie taką ilość broni, o której wiedziała. Wszystko wyglądało tak schludnie i niewymuszenie. Co więcej, pokazał jej kiedyś, jak ją przymocować, aby nie wydała dźwięku przy upadku, lub aby nie wyślizgnęła się przy nagłych ruchach. Na dzisiejszym treningu okazało się to wyjątkowo przydatne.
Zrównała z nim krok. Przechodzili właśnie naprzeciwko pałacu, w drugą stronę, niż znajdowało się ich lokum. Nie zadawała jednak zbędnych pytań. Szła z nim pod ramię, czy tego chciał, czy nie, a robiła to z dwóch, znanych tylko jej, powodów.
Strzelista budowla wypełniona kolorowymi witrażami i kopułami górowała nad nimi, pnąc się tak wysoko, że Eutheemia sądziła, iż z jej szczytu można byłoby ściągnąć gwiazdy. Przed wejściem rozstawiano właśnie drewniane konstrukcje bliźniaczo podobne do tych, przy których ćwiczyli.
— Opowiesz mi o rodzinie królewskiej? — zagadała, przyglądając się niezliczonym oknom, wieżom i balkonom. Rhyden zerknął na nią, a jego napięte ramiona opadły nieznacznie.
— Nie podejrzewałbym cię o takie zainteresowanie wyższymi sferami.
— Ja ciebie nie podejrzewałabym o bycie takim sztywnym, a jednak tu stoisz.
— Co chcesz wiedzieć? — Opuścił głowę, aby rzucić jej przeciągłe spojrzenie.
— Jakieś podstawowe informacje.
— W porządku — mruknął, choć nie palił się do tej opowieści.. — Nie wiem, czy jest wiele do opowiadania. Ailinghamowie rządzą Paerletanem odkąd istnieją księgi. Obecnie na tronie zasiada król wraz z żoną. Mają dwójkę dzieci, niewiele starszych od nas. Jego Wysokość Rhamiela, będącego dziedzicem i księżniczkę Fadię. Zdaje się, że przez kilka lat po zamieszkach na kontynencie była ukrywana. Byli atakowani ze strony pustyni, o ile dobrze pamiętam. Działo się to całkiem niedawno, choć jeszcze przed moim przybyciem. Najbliżej króla, na czele Rady Królewskiej zasiada za to Nassim Siendrar, będący założycielem Gwardii Pałacowej, służącej temu państwu. — Bez wątpienia dodał to, gdyż przebywali w miejscu publicznym. — Dowodzi nią jego syn, Nollyn Siendrar, również niewiele starszy od nas. Dzisiaj mogłaś zauważyć całą czwórkę, bez Siendrarów, na spacerze z królem Withmoorem. — Może jej się zdawało, a może rzeczywiście zacisnął pięści wypowiadając to nazwisko.
— A sądzisz, że któregoś razu wejdziemy do pałacu? — mówiąc to uniosła brodę, przyciągnięta dźwiękiem skrzeczących mew.
— Myślę, że mogą nas zaprosić na kolację, jako aktorów, a może nawet będziemy tam mieli jakieś występy — odparł po chwili namysłu.
Grupa służących z koszami wyminęła ich, trzymając spuszczony wzrok. Były chwile, że Eutheemia nadal bardziej identyfikowała się z nimi, niż z arystokratami, z którymi ostatnio tak często przebywała. Nawet waleczne i cwane Ptaki często nie oddawały w pełni jej charakteru i przyzwyczajeń, nieważne jak bardzo starała się je przezwyciężyć. Wszystkie jej zachowania były wyuczone i podpatrzone, i mimo iż stawały się coraz bardziej naturalne, nadal nie były w pełni jej. Wstydziła się tej zakorzenionej głęboko części siebie, ponieważ nie potrafiła jej wydrzeć. Edward Withmoore swym atakiem na Array zmusił jej rodziców do sprzedania jej do niewoli i tym samym wykreował cały jej późniejszy los. A jeśli to, co mówili o rodzinie – o tym, że to ona kształtuje człowieka – było prawdą, Withmoore mógł uchodzić bardziej za jej ojca niż człowiek, który ją spłodził.
Zerknęła na Rhydena.
Choć dziewczyna nigdy nie poznała pełnej jego historii, los Gawrona bez wątpienia również został uformowany przez tyrana z Reedial. Wiedziała już, że trafił do domu publicznego, a potem do Ptaków, zatem z pewnością wiódł lepszy żywot niż ten, który czekał na niego w ojczyźnie. A może od początku chciał się zaciągnąć do skrytobójców tylko źle trafił?
— Czemu tak na mnie patrzysz? — spytał cicho Rhyden, zwracając ku niej brązowe oczy. Eutheemia machnęła ręką.
— Myślałam o Array — wyznała cierpko. — I o tym, że byłby to nasz dom, gdyby nie...
Rhyden zastąpił jej drogę, patrząc na nią poważnie. Jego sylwetka rzucała na nią cień, nad jego głową krążyły ptaki.
— Nie mów tutaj nic głupiego — szepnął ledwie słyszalnie i udał, że zdejmuje coś z jej rudawych włosów. Ciepło jego dłoni otarło się o jej czoło. — A na pewno nie wypowiadaj jego nazwiska w takim kontekście. Ten człowiek ma wielu popleczników, być może nawet wśród Paerletańczyków — upomniał. Rozchyliła zaczerwienione usta, aby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła, widząc jego minę. Skinęła głową i ruszyli dalej. — To o czym jeszcze myślałaś? — zagadał, gdy zaczęli schodzić z najwyższego piętra stolicy.
— O tym, jak wyglądałoby nasze życie tam. Ja zapewne nigdy nie odwiedziłabym stolicy i nie występowała na scenie.
Mężczyzna wsunął ręce w kieszenie, mimo że ona podpierała się pobliskiej poręczy. Schodzili w dół luźnym, niespiesznym krokiem. Już chyba dawno temu nauczyli się nie spieszyć, kiedy nie było to potrzebne. Nawet jeśli wieczorem mieli szukać przyjaciela.
— Szkoda, bo doskonale się na niej odnajdujesz. Może przyjechałbym cię zobaczyć. — Zdanie to było podejrzanie napełnione emocjami jak na coś, co wypowiedział Rhyden.
— Przecież nawet nie widziałeś żadnego mojego występu.
Odwrócił głowę, a jego wzrok zakotwiczył się na wzburzonych falach. Nieopodal, w kierunku schodów, znajdowała się dolina, ciągnąca się brzegiem kamieniami i wypełniona pojedynczymi budynkami. Góra po jej lewej stronie była ostatnim, co odgraniczało stolicę od nieskończonej pustyni.
— Nie spędziłem wszystkich tych miesięcy poza Charranem.
Omal nie zgubiła kroku – tak bardzo skupiła się na tym, co przed chwilą powiedział.
— To znaczy, że... że... — Nie dokończyła, nie mogąc zdecydować, o co chce go zapytać.
— Nigdy nie mówiłam i nigdy tego nie rzeknę, lecz w myślach pozostanie: jakeście wy szpetne — zacytował pewną sztukę, posyłając jej wątły uśmiech. — Raz już czytałem ten dramat i okropnie mnie wynudził, ale ty z Iveronem na scenie nieco zmieniliście moje poglądy.
Przez chwilę nie potrafiła do końca nabrać powietrza ze zdziwienia. To był jej ulubiony dramat, jedyny, który zdołał poruszyć ją dogłębnie i pojawiać się w jej umyśle, kiedy zasypiała. Opowiadał o skrytobójcy i dwórce, a poznała go dopiero, kiedy dowiedziała się, że mają go wystawiać.
— A Iveron? — zapytała w końcu. — Wiedział?
— Oczywiście, że tak. Często się widywaliśmy.
Aż sapnęła, ale z pewnych przyczyn nie potrafiła wykrzesać z siebie ani krzty złości. Próbowała sobie go przypomnieć gdzieś na widowni, którą przecież tak często taksowała wzrokiem w poszukiwaniu go. Myślała, że właśnie w ten sposób się zobaczą – w teatrze, nadal urażeni i niechętni do rozmowy.
A Rhyden przez ten cały czas tam był. Żywo ją teraz zainteresowało, co widział i przede wszystkim: co myślał o tych wszystkich występach.
I wtedy coś jej zaświtało.
— Wczoraj mówiłeś, że mnie nie poznałeś przez rude włosy.
Jego ramiona uniosły się na chwilę, jakby jego piersią poruszył krótki śmiech.
— Nie lubię kłamać, ale musiałem coś wymyślić, abyś nie nabrała podejrzeń.
— A teraz dzielisz się tym ze mną, bo...? — zachęciła, ale nie otrzymała odpowiedzi. Jego wyraz twarzy mówił, że sam nie wie, czemu to robi.
Przemierzali dalej ulice, aż w końcu wstąpili do tunelu biegnącego pod tarasem, na którym wcześniej się spotkali.
Pasaż pełen pustych straganów nakreślił się półmrokiem przed ich oczyma. Czuć tu było rozmokłymi roślinami, a widmo perfum nalatywało do nich co jakiś czas. Prześwity w postaci wąskich okien umocowanych tuż pod sklepieniem były pozasłaniane, przez co utworzył się przeciąg, chłostający ich po łydkach i odsłoniętych ramionach.
— Teraz tu — wskazał na prawo i tam też skręcili, lecz Rhyden nagle stanął jak wryty, zasłoniwszy Eutheemię ramieniem. Cmoknął cicho, z niezadowoleniem, nim opuścił rękę. Dziewczyna natychmiast zajrzała za zakręt.
Początkowo spostrzegła tylko buty, ale potem zobaczyła, że w butach tych były nogi, a dalej – całe ciało, sztywno leżące na ziemi. Oczy nieboszczyka były szeroko otwarte, a z rany na jego szyi nadal płynęła krew.
Skrytobójcy rozejrzeli się i, nic nie mówiąc, zbliżyli do trupa.
— Pilnuj wejścia — zakomenderował Gawron, zatem odwróciła się i wyjrzała na zewnątrz. Pusto. Wiatr poruszył niemrawo kilkoma proporczykami, a Rhyden nagle wciągnął powietrze ze świstem.
— Co?
— Do diaska. Gwardia. On był z Gwardii. — Odsunął się, jakby człowiek ten mógł zarazić go trądem. Przestąpił przez ciało i stanął obok niej, wciąż mu się przyglądając. — I, co gorsze, podejrzewam, że nasi to zrobili.
Nie spytała czemu. Nie, bo z cienia pasażu dobiegło do nich poruszenie. Kroki. Jednego człowieka.
Mięśnie Eutheemii napięły się.
— Hej! — zakrzyknął. Zachowała spokój. — Nie ruszać się!
— Kim jesteś?! — zawołał Rhyden niskim głosem. Objął ją opiekuńczo ramieniem, choć tak naprawdę chował sztylet za jej plecami.
— Odsuńcie się od ciała. — To zdanie brzmiało jeszcze bardziej stanowczo.
— To mamy się nie ruszać czy odsunąć od ciała? — Eutheemia nie wytrzymała. Rhyden posłał jej szybkie spojrzenie, a ona wzruszyła ramionami.
— Pokaż twarz — rozkazał Gawron. — Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś mordercą? — Ruszył w jego stronę, bo już lepiej wiedzieli, gdzie stoi.
Nieznajomy również posunął się o kilka kroków naprzód.
— Jestem z Gwardii Pałacowej. Nie podchodź bliżej.
Rhyden szedł dalej. Sylwetka tamtego mężczyzny była szczupła, a on sam był podobnego wzrostu co Gawron.
— Nie podchodź bliżej! — powtórzył nieznajomy, na co Rhyden wzruszył ramionami.
— Nie chcesz nam się pokazać, to uznałem, że sam o to zadbam.
Eutheemia również zbliżyła się o kilka metrów, pilnując, aby znajdować się za plecami Rhydena, poza zasięgiem wzroku tamtego człowieka.
— Mówię po raz ostatni, nie podchodź!
Wtedy Rhyden doskoczył do niego tak, jakby chciał go przewalić, ale mu się to nie udało. Gwardzista, który naprawdę nosił emblematy, chwycił go za ramiona i przerzucił, odsłaniając swoje plecy. Rhyden stęknął, gdy jego żebra zderzyły się z ziemią, jednak nie poprzestał na tym. Podciął nogą kolano napastnika, unikając zarazem ciosu, który ten miał wymierzyć ostrzem.
Eutheemia wiedziała, co ma robić. Wsunęła rękę pod spódnicę i wyciągnęła ostrze sprawnym ruchem. W ułamku sekundy znalazła się przy strażniku, bo nie chciała ryzykować rzutu sztyletem. Pięć szybkich kroków. Trzy wypowiedziane przez niego do Gawrona słowa. Dwie sekundy jego nieuwagi. I jeden sztylet wbity prosto w tchawicę.
Wyobraziła sobie, że jest to Edward Withmoore.
Przekręciła ostrze, ale nie wyjęła go, z trudem walcząc z ciężarem mężczyzny. Rhyden podniósł się natychmiast, chwytając umierającego członka Gwardii.
— Dobra robota — stęknął, ułożywszy ciało. Obydwoje ciężko dyszeli. — Odsuń się, żeby krew nie trysnęła — polecił jej i sam wyjął sztylet, a następnie otarł go o ubranie nieboszczyka. Schowała broń na swoje miejsce.
Między Rhydenem a jego dawną uczennicą zawisła cisza.
— Musimy iść — zauważyła dziewczyna, przestępując z nogi na nogę. Ciągle oglądała się za siebie. Jeśli ktokolwiek wejdzie do tego pasażu, nie wytłumaczą się z tego. Mimo wszystko, było to o dwóch członków Gwardii mniej jednego dnia.
Jej serce waliło jak oszalałe. Gdyby się wycofali, bez wątpienia zostaliby przeszukani, a nie mogli tego ryzykować. Brak zaangażowania w walkę ze strony Gwardzisty wydawał jej się dziwny, choć jeśli tylko uda im się uciec ze sceny zbrodni, bez wątpienia zyskają na całym tym zajściu.
Rhyden nadal się nie poruszył i wciąż kucał obok ciała.
— Czemu zabójca nie schował ciała? — zadał pytanie, które odbijało się również w jej głowie.
— Może nie miał czasu?
— To po co zabił? — Wstał. Zauważyła, że zagryzł od środka wargę. — To oczywiste, że jeden pilnuje drugiego. Ale chyba... chyba pomyślimy o tym po drodze. — Wyciągnął szyję, jakby chciał dojrzeć to, co znajdowało się za zakrętem.
— Ile jest wyjść z pasażu? — zapytała, kiedy pokonali już kilka metrów.
— Idąc w tę stronę, jedno.
Mieli zatem cholerne szczęście, że pierwszy okrzyk rozległ się z końca pasażu dopiero wtedy, kiedy go opuścili. Nie zwlekając ani chwili dłużej, lawirowali między budynkami i alejami. Rhyden okazał się doskonałym przewodnikiem, a Eutheemia starała się spamiętać całą tę drogę.
Dotarłszy zaś do Ketmii, zamknęli drzwi w obszernym pokoju Eutheemii, czując się tak, jakby już ich ścigano.
Hej! Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię poznawać te drobne szczegóły z ich przeszłości :D dzisiaj też dokonali podejrzanie prostego morderstwa, które jednak z pewnością nie będzie ostatnim, a Eutheemia uskutecznia powoli swój plan... a raczej plan powierzony jej przez Szpona ;D
PS zauważyliście nowe banery? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top