16
— Proszę, usiądźcie, zaraz wypływamy — mruknął Szpon, otaczając dłonią zastawiony stół.
Eutheemia drgnęła na dźwięk jego głosu. Nie widziała go. Stał w cieniu mostka, poza zasięgiem wzroku przechodniów. Znajdował się również poza zasięgiem słuchu, przez fale uderzające o burtę. Dziewczyna łypnęła na biesiadników. Martwe oczy wpatrywały się w nią tępo.
Znała wiele przekleństw, a teraz wypowiadała w myślach je wszystkie.
— Nie zapomnijcie się uśmiechać — upomniał ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Podziałało. Eutheemia jak na komendę roześmiała się wesoło, biorąc Iverona pod rękę, a ten przeczesał włosy i złożył ręce za plecami, uprzednio stając pewniej na rozkołysanym pokładzie. Mimo wszystko, Iveron jakby zapomniał, kto tu jest najlepszym aktorem. Krew odpłynęła mu z twarzy i Eutheemii zdawało się, że to nie on ją trzymał, a ona jego.
— Chodź kochanie, musimy się przywitać! — pisnęła dziewczyna, co wyrwało Iverona z transu. Namalował sobie na ustach uśmiech, który był tylko trochę niewiarygodny.
Puściła więc na moment mężczyznę i wychyliła się przez burtę, a jej oczy błądziły dokoła z przestrachem. Czy powinni uciekać, bronić się, walczyć, czy może zwyczajnie jako pierwsi zaatakować? Lecz ten, kto do nich przemawiał bez wątpienia był Szponem. Choć widziała go tylko raz to słyszała przynajmniej trzykrotnie, a jego głos był czymś nie do podrobienia. Jeżeli też Iveron nie zauważył różnicy, nie miała powodów aby kwestionować swój osąd.
Po plecach przeszły jej ciarki, kiedy pomyślała o tym, co się za nimi znajduje.
Zacisnęła umalowane paznokcie na barierce, aby pomachać zgromadzonemu na pomoście tłumowi. Szmer zachwytu połaskotał jej uszy, zatem posłała też kilka pocałunków. Iveron zrobił to samo. Oczywiście, mężczyzna wytłumaczył jej, że statek ten miał odpłynąć po raz pierwszy po blisko dekadzie dokowania w celach dekoracyjnych, więc było to ogromne wydarzenie – ekscytacja tych ludzi była jak najbardziej zrozumiała, choć zupełnie nieadekwatna.
Szumiało jej w uszach i bynajmniej nie było to spowodowane wiatrem.
Nie żyją.
Ci wszyscy ludzie zasiadający przy stole nie żyją.
Czemu?
Nie zważała na to. Jeden zły ruch i podzieli ich los. Nie, nie tylko ona – Iveron również. Żagle już od dawna były opuszczone, a teraz kilka nieznanych dla niej sylwetek poczęło odkręcać kabestan, a łańcuch kotwicy hałasował nieprzyjemnie. Zagadała więc jegomościa, który miał zasiadać obok niej, aby dla kogoś, kto pochwycił tę sytuację, zdawało się to naturalne.
Dla niej takie nie było.
Gawędziła z trupem, modląc się do bogów, których nie znała, aby rejs rozpoczął się jak najszybciej. Skóra tego mężczyzny była blada, oczy niewyraźne, a palce zaciśnięte na serwetce. Nie potrafiła jednak znaleźć na ciele żadnej rany, mimo że przyzwyczaiła już wzrok do panującego tu półmroku. Żadne dźwięki do niej nie docierały. Zapomniała jak ruszać kończynami. Błądziła spojrzeniem po wszystkich twarzach, rozumiejąc, że nie znała większości z nich.
I wtedy zobaczyła drobne naruszenia obok ich mostków. Tuż pod sercem.
Szklane ostrza.
Lubiła je, nie pozostawiały śladu...
Czy na ich ciałach też nie zostanie nawet ślad? Jakim cudem zabito tyle osób naraz?
Poczuła szturchnięcie, więc odwróciła przerażoną twarz w prawą stronę. Z ulgą stwierdziła, że to Iveron zajmował miejsce obok. Z nie mniejszą ulgą przyjęła również fakt, że był żywy w przeciwieństwie do reszty pasażerów. Jego usta poruszały się, a źrenice pozostawały rozszerzone. Ciepła ręka dotykała jej nadgarstka.
— Opanuj się — szepnął i sprawnie złapał kieliszek, który pod wpływem mocniejszej fali omal się nie przewrócił.
Ten ruch jakoś ją ocucił. Spojrzała na niego znowu, tym razem przytomnie. Latarnie kołysały się nad nimi w rytm wzburzonego morza, w które wypłynęli, a wiatr rozwiewał brązowe włosy Iverona. Poza tym panowała cisza. W pobliżu nie było też śladu Szpona, jak gdyby gdzieś poszedł. A może obserwował ich z cienia? Dziewczyna przechyliła się do przodu, nad stół, aby zerknąć na twarz Iverona. Zrobiła to jednak bardzo subtelnie, rozumiejąc, że muszą trzymać się prosto i prezentować nienagannie w obecności mistrza. Niezależnie od tego w jak cholernie makabrycznej sytuacji ich postawił.
Iveron wyglądał niczym posąg zaklęty w wiecznej zadumie. Nieporuszony, nienaganny, niebezpieczny w swojej hardości. A jednak oparte już na blacie łokcie były chyba jedynym, co powstrzymywało go od zsunięcia się pod stół, prosto na pokładowe deski.
Rozejrzała się. Otaczała ją ciemność, zwiększająca się z każdą sekundą, w której oddalali się od Charranu. Jego monstrualne arkady chowające pod sobą dziesiątki statków, wysoka, pnąca się w górę zabudowa i światła barwiące miasto na złote kolory zmywały się wraz z mgłą, w którą wpływali. Był to pierwszy raz, gdy dziewczyna widziała Charran z daleka od momentu, kiedy tutaj przypłynęła dwa lata temu.
Nie mogła też stwierdzić z całą pewnością, że nie był to zarazem ostatni.
Chciała zatem skupić się na czymś innym, na czymś, co nie było wyzbytym z życia człowiekiem. Nie mogła odpędzić się od tych twarzy. Otaczały ją, więc po prostu taksowała ciemnymi i rozszerzonymi z przerażenia oczyma niebieską pokrywkę zwieńczoną perłą. Leżała obok pełnego półmiska z kryształu, który przyjemnie odbijał światła z przymocowanego obok świecznika i rozpraszał je na inne pobliskie potrawy. Danie na nim naszykowane przyprawione było żurawiną, pieprzem i liśćmi bazylii, a także nakryte grzybami. Pod sosem wyraźnie zarysowywał się kształt jakiegoś ptaka, być może kury.
Ogień zatańczył na knocie, rzucając przeraźliwy cień na twarz siedzącej przed nią kobiety. Gęsia skórka pokryła skórę jej przedramion.
— Co robimy? — wydukała w końcu, lecz Iveron milczał jak zaklęty. — To chyba nie był ten twój plan? — spytała bruneta najciszej jak potrafiła, jednak upewniła się, by jej głos nie ociekał zagubieniem.
Nie doczekała się odpowiedzi, bowiem właz przed mostkiem kapitańskim otworzył się i wypuścił z siebie cztery osoby – Szpona, dwóch strażników oraz jakąś mniejszą postać. Wszyscy trzej, z wyjątkiem mistrza, stanęli w równym rzędzie na krańcu schodów, a on trzymał się o dwa kroki z przodu. Biała maska z wykrzywionym dziobem wyraźnie odznaczała się na tle ponurego otoczenia.
— Nie było to zbyt miłe powitanie, nie będę tego ukrywać — zaczął mistrz, przekrzykując wiatr. — Ludzie, których macie przed sobą, nie byli tymi, z którymi mieliście się spotkać, za wyjątkiem pewnej pary. — Uniósł dłoń i wskazał na Eutheemię, a raczej na ludzi zasiadających obok. Mimowolnie dziewczyna spojrzała na ich twarze. Mogliby dożyć czterdziestki, gdyby nie zostali zabici. Na ich nadgarstkach widniały bransolety świadczące o małżeństwie.
Cóż, przynajmniej zginęli razem, pomyślała, bo rozważania tego typu odwodziły ją od szoku, który jeszcze przed chwilą przeżywała. To nie mogło się nigdy więcej powtórzyć. Była skrytobójczynią, a nie panienką z dworu, która nie widziała nawet martwej myszy w swoim życiu.
W jej wewnętrznym zażenowaniu pocieszał ją tylko fakt, że Iveron również wydawał się zniesmaczony tym widokiem.
— Można więc powiedzieć, że los im nie sprzyjał. Ci ludzie to osoby podszywające się pod kilku kupców, magnata, a w tym także dwóch szpiegów królewskich, których mieliście nazajutrz zneutralizować. — Mogłaby przysiąc, że jego wzrok spoczął na Iveronie. — Byłem jednak zobowiązany wziąć sprawy w swoje ręce. Nie czeka was z tego względu żadna kara — dodał po chwili milczenia, a dziewczyna usłyszała jak Iveron wypuszcza powoli powietrze.
Oczywiście, nabierało to teraz sensu. Ona sama została zamknięta na piętnaście dni w brudnej jaskini, kiedy narobiła zbyt dużo hałasu, bałaganu, i trafiła kogoś, kogo nie powinna, podczas pewnego felernego zadania, co stanowiło dla niej wyjątkową torturę, bowiem właśnie tak kojarzyła piwnicę, w której spędziła dekadę ze swojego życia. Uczestniczyła też w jednej egzekucji. Iveron z pewnością był przesiąknięty strachem o swoje życie widząc to zajście.
— Płyniemy do stolicy — kontynuował. — Pod pokładem znajduje się więcej Ptaków, nawet z innych Gniazd, z tego też względu nie możecie się z nimi zobaczyć. A przynajmniej nie w tym stanie. Będzie wam towarzyszyć moja protegowana, Zięba. Więcej dowiecie się na dniach. Pozbądźcie się ciał. Jak już zejdziecie na dół, nie wyjdziecie stamtąd aż do końca podróży. — Zawsze wypowiadał się właśnie w ten sposób – zwięźle, lecz zarazem wyczerpująco. Nie mogła zaprzeczyć, że była to miła odmiana od przebywania pod komendą Iverona, który lubował się w ekstrawaganckości, a co za tym szło – w zatajaniu pewnych informacji.
Szpon odwrócił się na pięcie i chyba zeskoczył na niższy pokład, bowiem było za nim widać jedynie łopoczący płaszcz.
Do stolicy.
Więc płynęli na festyn. Z całą pewnością płynęli na festyn. Zacisnęła dłoni w pięści. Czemu on jej o tym nie powiedział? Mieli wyruszyć dopiero jutro.
Dwóch strażników ruszyło im naprzeciw i bez zbędnych pytań chwyciło pierwsze z brzegu osoby, aby następnie przerzucić je przez burtę. Eutheemia wraz z Iveronem wstała, ale nie wykonali żadnego ruchu, bowiem postać stojąca uprzednio u boku Szpona podeszła do nich prężnym krokiem, ściągając czarną chustę z twarzy.
Zapadła dziwna cisza.
Trzy pary oczu się spotkały i na moment nawet wiatr przestał dąć w ich plecy.
Eutheemia wyczuła napięcie jeszcze zanim jej towarzysz powiedział:
— Ragaria. — Iveronowi po raz pierwszy w życiu załamał się głos, zachłysnął się nawet powietrzem. Dziewczyna odrzuciła sięgający pasa warkocz usytuowany na czubku głowy i uśmiechnęła się tak, jakby wcale nie stała naprzeciw tuzina martwych ludzi, a potem schyliła się, by przeszukać najbliższe ciało. — Ragaria, ty... — Mężczyzna obszedł stół, ale utrzymał od niej dystans. Przerwała wykonywaną czynność, ale nie odezwała się wcale. Zmierzyła go spojrzeniem. Wyciągnęła broszkę, lecz nie włożyła jej do kieszeni, bo Iveron chwycił ją za ramię. — Co ty tu robisz? Ja... Ja myślałem, że nie żyjesz. To naprawdę ty?
— Kim ona jest? — spytała wreszcie Eutheemia, a Iveron spojrzał na nią pustym wzrokiem. — Powiesz coś? — zwróciła się do Zięby, lecz ta pokręciła głową.
— Co się stało? — Iveron zadał kolejne pytanie, lecz tym razem Ragaria patrzyła mu prosto w oczy ze zrezygnowaniem. Wykonała nieokreślony ruch ręką przy swoich ustach. — Nie możesz mówić.
Potwierdziła.
— Ej! Nie słyszeliście? Wyrzućcie te ciała! — krzyknął do nich jeden z przybocznych strażników Szpona.
Zabrała się zatem bez słowa do pracy, aby pozbyć się ciał, choć pochłonięta była ukradkowym obserwowaniem Iverona i Ragarii, którzy prawdopodobnie znaleźli sposób na komunikację pomimo niedyspozycji Zięby. Fakt, że brunet starał się nawiązać z nią wcześniej rozmowę świadczył o tym, iż nie zawsze była niemową, co jedynie bardziej ciekawiło Eutheemię. Czy to faktycznie mogła być dziewczyna, o której niegdyś słyszała? Jeśli tak, to czemu znalazła się tutaj, wśród nich? I to jako protegowana mistrza?
Teraz, gdy nie byli już otoczeni blisko tuzinem ciał, atmosfera zdawała się nieco bardziej znośna. Eutheemia pochwyciła nawet pół banana, nim dwóch zamaskowanych ludzi zaczęło zbierać jedzenie w wątpliwym stanie. Kufle poprzewracały się, a dwa kielichy stłukły, choć sporo rzeczy nadawało się do odratowania.
Dopóki nie nadeszła mocniejsza fala i nie strąciła następnego talerza, który Eutheemia w ostatniej chwili chwyciła, wypuszczając przy tym nadgryzionego banana. Bez słowa odstawiła danie na stół i popatrzyła z lekkim zawodem na owoc, który leżał właśnie na deskach pokładowych.
Już nie była głodna.
Właściwie w ogóle nie odczuwała potrzeby przebywania tutaj. Iveron był zajęty niezbyt udolną komunikacją z Ragarią, a ona nie chciała im przeszkadzać. Wygodniej było po prostu zaszyć się pod pokładem i czekać na dalsze wskazówki Szpona.
Ledwo jednak postawiła krok w kierunku schodów, a drogę zastąpił jej strażnik, balansując na rozchybotanym pokładzie. Jego ciemne oczy taksowały jej sylwetkę, jakby dziewczyna miała coś przed nim chować.
— Żadnego wychodzenia z kajuty w trakcie rejsu — powiedział z północnym akcentem, którego prawie nie zrozumiała. Odwróciła się, żeby pochwycić jeszcze raz Iverona spojrzeniem, ale strażnik popchnął ją w dół schodów i zamknął właz, a ją otoczyła ciemność, bo nikt nie rozpalił latarni.
Wtedy pożałowała, że nie zdecydowała się zostać na tym przeklętym pokładzie chwili dłużej.
Dzisiejszy fragment wypadł nieco bardziej makabrycznie niż poprzednie, choć gdyby to kogoś przeraziło, to zapewniam, że nie będzie ich wiele :P
Świetnie się też bawię, przedstawiając zagubienie Eutheemii - jak niektórzy z Was mogli już zauważyć, dziewczyna ma pewien problem z emocjami. Nie do końca je rozumie, nie zawsze potrafi nad nimi panować, i często nie wie, co powinna myśleć. Niedługo rozpocznie się też już ta właściwa akcja - festyn - i nie mogę się doczekać, aż Wy również do niego dołączycie!
I wiem, że rozdział miał być w weekend, ale przez zjazd na studiach nie miałam kiedy go wstawić, więc dostajecie go z jednodniowym opóźnieniem. Następny wypada jednak w Święta, zatem może się zdarzyć, że wstawię dwa ;)
Stay tuned!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top