Łańcuch
Nikt mnie nie widzi. Jestem sam w czterech ścianach i tylko one na mnie patrzą, tylko one mnie słuchają. Biorę do ręki mój łańcuch - to takie trafne określenie. Krągłe koraliki nawleczone na sznurek tworzą splątaną, ciemną aureolkę zwieńczoną prostym symbolem. Żegnam się szybko, a twoje słowa wracają do mnie, jakbyś je dopiero co wypowiedział.
- Jest guz - mówiłeś gdzieś po drugiej stronie połączenia. - Nie mogę w to uwierzyć. Jakoś to do mnie nie dociera.
Waham się pod ciosem wspomnienia. Nie potrafię wyobrazić sobie twojej twarzy, kiedy wyrok wydostaje się ze ściśniętego gardła wprost do słuchawki. Dusznym szeptem daję wybrzmieć pierwszym słowom. Pater noster, qui es in caelis. Chciałbym chwycić za telefon i jeszcze raz do ciebie zadzwonić, przecież jestem twoim bratem. Sanctificetur nomen tuum. Adveniat regnum tuum.
Chciałbym, naprawdę chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo mnie to uderzyło. Naprawdę chciałbym wyrwać sobie serce i pokazać ci je, zmiażdżone tą nowiną. Fiat voluntas tua. Zamykam oczy i czuję pieczenie pod powiekami, jak gdyby żal chciał mi je wypalić.
- Wiem, że to musi być straszne - wykrztusiłem w którymś momencie. - Ale musisz wierzyć, że będzie dobrze. To wszystko dzieje się po coś. Jesteś silny, wytrzymasz to.
Ręka, w której trzymałem telefon, drżała mi niemiłosiernie. Teraz dłonie znów mi drżą i łańcuch trzęsie się razem z nimi. Umyka mi fragment modlitwy. Et ne nos inducas in tentationem.
- Czy jest coś, co mógłbym zrobić? - spytałem, jak gdybym doskonale panował nad sytuacją. Jakbym potrafił być dla kogoś wsparciem. Jakbym w ogóle nie wątpił.
- Módl się za mnie. Żebym Boga za to nie winił.
Rozdygotanie rozmyło w pamięci ton, którym kategorycznie wyraziłeś swoją słabość. Załamał się? Czy może był mocniejszy od mojego?
Paciorki płyną między opuszkami, wygłaskane i rozgrzane ciepłem ciała. Twój głos towarzyszy mi, gdy raz za razem wzywam imienia Matki. Wiem, że słucha. Ale nie wiem, czy uda mi się powstrzymać wyraz bólu, gdy cię zobaczę. Czy powstrzymam moje serce, mój strach i mój smutek, kiedy spojrzę ci w oczy, a ty się uśmiechniesz, jakby naprawdę nic złego się nie działo.
Jakoś tak grzeje mnie ten łańcuch i słowa lejące się w ciszy jak żywy potok. Nie słucham tych słów, te słowa mnie słuchają, a słuchając mnie, widzą ciebie. Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto.
- Naprawdę będzie dobrze.
- Wiem. Dziękuję.
Znów dociera do mnie, że nie mam pojęcia, za co mi dziękujesz, kiedy jedyne, co mogę - to do upadłego okręcać się łańcuchem. Czuję, jak jesteśmy nim związani. Ty i ja. Ty, ja i ten przebrzydły wyrok. Ty, ja i to braterstwo, które sięga dalej niż śmierć. Ty, ja i Bóg, który z nas czyni braci.
- Nie jesteś sam - szepczę, lecz nie rozpoznaję w tym siebie.
Symbol boleści, który czyni łańcuch całością, migocze w słabym świetle, a migotanie to przypomina uśmiech. No tak. Nie jesteśmy sami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top