Trochę śmiesznie - przedsionek piekła
Laptop jest już gorący od nieustannego wtulania się w narzutę na kanapie. Wciąż jednak pozostaje wierny, choć zmieniając pozycję po raz kolejny jak niezdarna słonica siadam na myszce i jakimś niewiarygodnym cudem trafiam w krzyżyk, co skutkuje zamknięciem aplikacji, wyłączeniem muzyki i wyparowaniem pliku z notatkami.
To taki uroczy obrazek, próg przestrzeni, gdzie trzeba być odpowiedzialnym, poukładanym, błyskotliwym i nade wszystko pokornym. Tutaj plecy bolą od dziwnych figur przybieranych nad pokładami wiedzy, kawa i herbata kończą się za szybko, a porządnych nut nigdy dość. Odbicie w lustrze tańczy razem ze mną do niezastąpionego soundtracku Strażników Galaktyki, który znam na pamięć. Doprawdy, nie ma czym się martwić. To tylko mała apokalipsa.
Nieduża dziewczyneczka pochyla się nad przenośnym komputerem i stuka w klawiaturę. Ma na sobie biały T-shirt i spodnie w słonecznych kolorach lata. Wielkie słuchawki dominują nad jej głową, w której bynajmniej nie mieszczą się najistotniejsze informacje. Jest już po północy, a końca materiałów nie widać. To nic - jeszcze tylko wiadomość do przyjaciółki, szereg memów, jeszcze trochę cukru z brzoskwiniowej ice tea. A później się zobaczy, to tylko termin zerowy.
Za mniej niż dwanaście godzin. A pamiętam tylko, że Thorndike był od kotów, a Skinner od szczurów.
Dzień później kolokwium końcowe. Ćwiczenia to nie przelewki. Człowiek przy zdrowych zmysłach wolałby raczej oblać się benzyną, podpalić i pokazowo skoczyć z mostu, jak płonący znak sprzeciwu wobec prowadzącego - niskiego jak poziom wiedzy studenta podczas egzaminu i strasznego jak pytanie otwarte dotyczące definicji słowa, które widzi się pierwszy raz na oczy.
Czwartek - kolejne kolokwium końcowe. Jeszcze większy problem. Definicja zajęć konwersatoryjnych zakłada, że prowadzący będzie konwersował ze studentami. Powodzenia. Po wyjściu z sali nikt nawet nie wie, o czym przemiły i fajtłapowaty pan w polarze mówił przez półtorej godziny. Ostatnio koleżanka pytała mnie, co było tydzień wcześniej na zajęciach. Ona na nich nie była, a ja tak. Poziom naszego poinformowania był identyczny.
Tańczę dalej, a dziewczyneczka w lustrze w słonecznych spodniach tańczy razem ze mną, siedząc po turecku. Prawdziwa sesja jeszcze się zacznie. Teraz to tylko przedsionek piekła.
To naprawdę nie tak, że mam trzydzieści kilka stron gęstych notatek do przejrzenia, lecz zamiast tego piszę tekst, który zaraz opublikuję na Wattpadzie. Naprawdę. Poza tym - przejrzałam już około czterdziestu stron notatek. Były o wiele nudniejsze niż się spodziewałam i zapamiętałam z nich o wiele mniej niż miałam nadzieję zapamiętać.
Jest tak późno, że przyjaciółka idzie spać, a ja nie mam najmniejszego pojęcia, co czytam. Tym bardziej nie będę miała za chwilę pojęcia, o czym piszę, ale jeszcze się trzymam na tej bombie napędzanej rozbawioną rozpaczą. Życie studenta jest śmieszne. Życie studenta, który na swoje barki wziął związek małżeński, zobowiązania, odpowiedzialność za przyszłość bliższą i dalszą, jest jeszcze śmieszniejsze.
Obrazeczek wyrwany jak ze zdzieranego kalendarza. Widzę, jak frunie na podłogę, słoneczne kolory przykrywa poczucie bezradności i po chwili spada z furkotem deszcz kartek z napisem "Rzucam to wszystko w cholerę".
Nie sądziłam, że będzie z tego jakiś morał.
Pewnych rzeczy po prostu nie da się rzucić w cholerę. Zmęczony uśmiech - pozostałość po histerycznym napadzie śmiechu przy oglądaniu przeprawdziwych memów o studiowaniu i życiu - zostaje zmyty z mojej twarzy przez ciężką, jakże ironicznie dorosłą świadomość.
Czasem chyba trzeba zacisnąć zęby i alegorycznie dać w skórę temu rozbawionemu dziecku, które próbuje wszystko olać albo się załamać i w konsekwencji - też wszystko olać.
Uśmiecham się znów, bo wiem, że kocham to dziecko i że zostanie ono ze mną aż po kres mych dni, a może jeszcze dłużej. Zaciskam zęby, bo pierwsza w nocy to jeszcze nie tak późno. To da się zrobić.
Prawda?
Tylko jedno jeszcze dorzucę od siebie. Coś, co właśnie gra mi w głowie, kiedy moje malowanie słowami jest raczej tworzeniem wyjątkowo chaotycznej sztuki współczesnej (bez urazy dla miłośników sztuki współczesnej).
Gdy nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać - lepiej się śmiać, nie płakać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top