Brzoskwinie i fuksja

Pamiętam tamten dzień. Był ciepły i słoneczny. Niebo rozzścielało nad nami błękit, drzewa zieleniły się radosnym latem. Od samego rana czepiały się mnie czułe ręce, niektóre profesjonalne, inne roztrzęsione od emocji. Tyle kobiet wokół mnie. Jedna wyczarowała z moich włosów złote wężyki, inna uczyniła ze mnie portret prawdziwej piękności. Jeszcze inna złożyła w moje ręce kwiaty pachnące doskonałymi kolorami. U samego końca czekała mnie ta ukochana kobieta, która jak wulkan dopieściła mnie gorącem swojej miłości. Z tkliwością i obawą, jakby miała zakłócić misterium, dopełniła dzieła. Wszystko dla tego jednego momentu, dla jednego człowieka, na jedno wspólne życie.

Tyle razy myślałam odtąd, że miłość ma kolor fuksji, tak jak ta wstążka, która zdobiła mnie jak idealny podarunek.

Nie pamiętam już, co wtedy czułam. Och, z pewnością czułam się piękna. I z pewnością byłam poruszona. Bo klamka zapadła i całą swoją wolę złożyłam w ręce Odwiecznego, ale nie sama. On zrobił to ze mną. Był, jest i będzie, bo tak przyrzekł.

Ty też przyrzekłaś, ale inaczej. I byłaś tam wtedy. Miałaś na sobie bladoróżową sukienkę i włosy upięte misternie, w sam raz na uroczystość. Jeszcze trzeba było dotknięciem zręcznych palców rozświetlić twoją urodę, choć i bez tego zawsze byłaś dla mnie piękna. Dostałaś kwiatki na rękę - mały bukiecik z różyczką, a ta różyczka była w kolorze fuksji. Tak bardzo pasowałaś do mnie, trochę jak cień, lecz w niczym ci to nie ujmowało, przyjaciółko. Byłaś tam dla nas, byłaś dla mnie. Wierna i cicha, gdy przyszło ci hamować łzy.

Przypominam sobie ciebie wtedy i przypominam sobie ciebie teraz. I dla mnie wciąż jesteś wierna i cicha, nawet gdy czas jakoś tak zręcznie zaciera wspomnienie lub proste życie ściele między nami mile. Niekiedy widzę cię, gdy leżę przy nim, i wiem, że myślisz o mnie, bo nas nić światła powiązała jak bliźnięta syjamskie. Masz włosy długie i śliczne - przypominają mi zawsze karmel. Uśmiechasz się łagodnie, jakbyś zaraz tym uśmiechem miała ukoić wszelki ból, nawet swój własny. Tylu słów nie mówisz, a one malują się same na tym obrazie pełnym wdzięku i przywiązania. Kocham twoje oczy. Upierasz się, że są zielone - i ja to widzę doskonale, lecz dla mnie zawsze będą złote. Cała dla mnie jesteś złota, jak miąższ brzoskwiń oblanych syropem. Tak samo słodka i miękka, choć nieraz wyślizgujesz się z uchwytu i nie dajesz poznać się do końca.

Wtedy też byłaś brzoskwinią we wszystkich barwach i nawet róż sukienki pasował doskonale. Bo był nieśmiały jak ty. I był jak zarumieniona skórka owocu, całkiem przyjemna w dotyku. Pamiętasz? W nocy wylałaś na nią sok. Dobrze, że to nie był barszcz.

Wracam myślami do tamtego dnia, kiedy dzieli nas nie tak znowu dużo, a jednak zbyt wiele. Czy mogę powiedzieć coś oprócz tego, że tęsknię? Przymykam oczy i widzę cię znowu, taką samą, a ty uśmiechasz się do mnie - słodki owoc skąpany w ciepłym świetle wieczoru. Zawsze gotowa, by mnie wesprzeć, zawsze czujna, by jako świadek wyrzec mądre słowo. Dziękuję.

Wracam myślami do tamtego dnia. I wiem, że wierność wygląda jak brzoskwinia opleciona fuksjową wstążką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top