Rozdział 3
Siedziałam jak na szpilkach, obserwując krzątającego się po kuchni Ivana. Szykował dzbanek kawy i jakieś ciastka na wizytę dwóch kobiet, w których historie zagłębiałam się jeszcze wczorajszego wieczoru. Od zawsze umiałam szukać informacji, więc teraz nie również nie miałam z tym problemu.
Co prawda, zrobiło się niedobrze, gdy czytałam część udostępnionych akt na temat przewinień porucznika Franka Turnera, potwora z Horsetown. Całą sprawę kojarzyłam, bo odbiła się echem w naszym środowisku — w końcu to facet, który powinien ludzi bronić, a nie być ich katem — ale w ogóle nie łączyłam jego postaci z tym spokojnym miasteczkiem!
Dobrze, że już nie żył. Przynajmniej wszyscy w Horsetown odetchnęli z ulgą.
— O czym tak intensywnie myślisz?
Ponownie skupiłam wzrok na Ivanie, zauważając, że teraz stał oparty o blat z ramionami skrzyżowanymi na szerokiej klatce piersiowej. Kiedy zdążyłam odpłynąć myślami? I dlaczego on wpatrywał się we mnie tak jakby chciał odkryć każdy z moich sekretów?
— O tym jak długo będzie trwała ta szopka — mruknęłam wymijająco, ale nie mogłam nie zauważyć wędrujących do góry brwi, kiedy pokazał, że mi nie uwierzył. Westchnęłam. — No co? Sprawdziłam historie twoich znajomych.
Zmrużył groźnie oczy, ale nic się nie odezwał. Powinien zdawać sobie sprawę, że jeśli chciałam być dobrym prokuratorem, to musiałam zbierać informacje. Wszystkie i o wszystkim, przez co właśnie znalazłam się w tej sytuacji.
Na własne życzenie. Znowu nie potrafiłam odpuścić.
— Ciekawość wpędzi cię do groby, Willa. Powinnaś uważać. — Stał nieruchomo jak posąg, ponownie przyjmując pokerową minę. Czy ktoś kiedyś go skrzywdził, że tak skrzętnie ukrywał emocje? — Szanuję twoje poczucie... sprawiedliwości i podziwiam, że walczysz z całych sił z przestępczym światkiem Seattle. Jednak musisz też zacząć szanować własne życie.
Odrzuciłam do tyłu głowę, śmiejąc się głośno. Dlaczego Ivan dał sobie prawo do pouczania mnie?
— Jak przeszedłeś do takich wniosków, gdy tylko wspomniałam o googlowaniu twoich znajomych, mój drogi mężu? — Uśmiechnęłam się szeroko, nie mogąc się powstrzymać. Co za człowiek! Może ten okres fałszywego małżeństwa nie będzie taki zły!
— Jeszcze nie jestem twoim mężem, kochanie — prychnął. Widocznie go irytowałam tym stwierdzeniem, sądząc po drgającym mięśniu na jego policzku. — Jesteś jak lisica, sprytna i przebiegła. A to cię naprawdę w końcu ugryzie w tyłek.
Jakby już tego nie zrobiło.
— Nie powinieneś mnie obrażać — zamruczałam, doskonale się bawiąc jego frustracją. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, że dostarczał mi niezłej rozrywki. — Jak już będę twoją żoną...
— Chcesz dopełnić wszystkich małżeńskich obowiązków? — zapytał tak niskim głosem, że aż zaniemówiłam. W bladych oczach pojawił mu się błysk rozbawienia, kiedy tylko zauważył moją reakcję. — Noc poślubna... spłodzenie dziecka...
— Słucham?
Chyba sobie żartował!
To znaczy, na pewno, patrząc na jego rozbawioną twarz. Nie spodziewałam się, że to taki podły gad!
— Słyszałaś, skarbie. — Posłał mi piękny uśmiech, rozplatając ręce i opierając je o blat za sobą. Och, rany, jakie życie byłoby prostsze, gdybym moim udawanym mężem był facet, którego nie pożądałam! — Chociaż to nie są dawne czasy, więc możemy zacząć już zaraz. Kto wie, może staniesz się bardziej posłuszna?
Rzuciłam w niego poduszką zanim zdążyłam się zastanowić. Roześmiał się głośno, łapiąc ją bez trudu. Co za człowiek!
— Jak śmiesz! Nie będę uprawiać z tobą seksu, ty gałganie! — zawołałam, powodując u Ivana jeszcze głośniejszy śmiech.
— Czy ja usłyszałam słowo "seks"? Powinnyśmy już wyjść?
Odwróciłam gwałtownie głowę w stronę wejścia do salonu, gdzie stały dwie kobiety: szczupła brunetka o dużych oczach i bladej cerze oraz blondynka z krótkimi włosami i bystrym spojrzeniu.
Jessica i Deborah. Moje dwie przyszłe strażniczki.
— Ivan skarży się na jego brak, ale powiedziałam mu, żeby czekał do ślubu. — Wzruszyłam ramionami, a mężczyzna próbował zabić mnie wzrokiem. — Wiecie, frustracja i te sprawy.
Ivan prychnął, po czym ruszył w kierunku dwóch kobiet. Brunteka posłała mu szeroki uśmiech, wpadając w jego ramiona.
Aż tak mocno byli zżyci?
— Jestem Deborah, dla przyjaciół Debbie — przedstawiła się blondynka, podchodząc w tym czasie do mnie. Wstałam, ściskając jej wyciągniętą dłoń. Nie mogłam nie zauważyć cienkiej blizny na twarz kobiety; pewnie pamiątka po tym psychopacie. — Ivan wspominał, że jesteś wredna i wścibska. To prawda?
Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
— A siebie jak określił? Mam parę pomysłów, którymi chętnie się podzielę.
Parsknęła śmiechem, przyciągając uwagę Jessici i Ivana. Podeszli do nas, a Ivan posłał mi podejrzliwe spojrzenie. Och, oczywiście, pewnie uznał, że nie byłam w stanie funkcjonować bez wrodzonej wredoty, więc jakim cudem rozśmieszyłam jego znajomą?
— Widzę, że szybko się dogadałyście — mruknął z przekąsem Ivan, przez co zarobił sójkę w bok od Deborah.
— Trudno się nie dogadać jak gada z sensem — oznajmiła, puszczając do mnie oczko.
— No dobra, wy się już wszyscy znacie, a ja mnie nikt nie przedstawił — odezwała się brunetka, uśmiechając się nieśmiało. Ciekawe, próbowała udawać pewną siebie, ale takie szczegóły pokazywały niezbyt udaną grę aktorską. — Jestem Jessica.
— A ja Willow, ale możecie mówić Willa, Will czy jak tam chcecie. — Zaplotłam ramiona pod piersiami, patrząc na obie kobiety. Historię Deborah znalazłam, ale Jessici? Czy była taka niepewna, bo ktoś kiedyś ją prześladował w szkole? Czy wtedy tak dobrze by się dogadywała z Debbie i Sophie?
Nie, zdecydowanie nie. Zranione dusze zawsze się znajdą. A w tym pomieszczeniu każdy był w jakiś sposób skrzywdzony.
— To... wepchnęłaś się między dwa gangi, po czym zebrałaś na nie dowody, a one się o tym dowiedziały i jesteś w niebezpieczeństwie? — podsumowała Deborah, patrząc na mnie, a potem przesunęła wzrok na Ivana. Skinęłam głową. — A ja prosiłam tylko o jedne święta bez żadnych przygód!
Jessica roześmiała się głośno, kładąc dłonie na biodrach.
— Czy ty się jeszcze nie nauczyłaś, że w tym mieście nigdy nie jest spokojnie? Zwłaszcza, gdy przychodzą duchy na Boże Narodzenie? — zapytała pomiędzy salwami śmiechu, wywołując grymas na twarzy Ivana. — O Boże, to na pewno jacyś ludzie, którzy nas nigdy nie lubili! Ściągają tu jakichś psychopatów!
— To może trzeba zrobić seans? Mam znajomą z Nowego Orleanu.
Po mojej propozycji nastała cisza, ale Deborah parsknęła z rozbawieniem. Jessica uśmiechnęła się szeroko, bez nieśmiałości. Może jednak potrzebowała chwili na poznanie nowej osoby?
— Kurczę, zawsze chciałam zatańczyć na jednej z tamtejszych ulic i poznać jakiegoś przystojnego Kreola, który by mnie porwał i pokazał magię voodoo — rozmarzyła się Jess. Tego po niej się nie spodziewałam, ale co mogłam o tej kobiecie wiedzieć? — Chyba Dan by mnie przykuł kajdankami do grzejnika, jakby to usłyszał.
Przyłożyłam dłoń do ust, próbując powstrzymać śmiech. Co za agentka! Jednak bardzo przyjemnie patrzyło się na ten ciepły błysk w jej oczach, kiedy wspomniała o swoim facecie. Bo chyba ten cały Dan nim był, prawda?
— Idziemy do Sophie? Ma dzisiaj zmianę w kawiarni, a twoją narzeczoną trzeba przedstawić w Horsetown. — Deborah skinęła na nas głową, ruszając w stronę wyjścia.
I co, niby tak od ręki mieliśmy wyjść?
— Muszę się przebrać — powiedziałam spokojnie, głosem nieznoszącym sprzeciwu; przydawał się w sądzie. I zazwyczaj ludzie na niego reagowali ulegle, ale patrząc po Deborah... och, ona na pewno nie dała się na to nabrać.
Zmierzyłyśmy się wzrokiem, po czym skinęła delikatnie głową. Prawie warknęłam, wiedząc, że ustąpiła mi pola. Pewnie myślała, że tym samym wygrywa tę potyczkę. Myliła się — to ja będę rządziła swoim czasem w Horsetown. Nie dałam się zastraszyć gangom, więc tym bardziej nie będzie mną rządził.
Ivan też powinien sobie to uświadomić.
— Co ty odwalasz?
Przewróciłam oczami, ściągając z siebie koszulkę, kiedy tylko usłyszałam jak zamknął drzwi do sypialni. Czemu był taki zły?
— O co ci chodzi? — zapytałam, odwracając się do niego z uniesionymi brami. Zauważyłam jak jego wzrok powędrował na mój biust, okryty teraz jedynie koralową balkonetką. — Skarbie, oczy mam wyżej.
— One chcą ci pomóc, a ty wyskakujesz z jakimś przebieraniem się? Co cię ugryzło, do cholery? — Ups, chyba udało mi się wyprowadzić spokojnego policjanta z równowagi, przez co stał się jeszcze bardziej pociągający. — Możesz mi to wytłumaczyć, księżniczko?
— Księżniczko? — Rzuciłam koszulkę na łóżko i oparłam dłonie na biodrach. O nie, zamierzałam korzystać z każdej broni jaką miałam pod ręką, a z rozbawieniem obserwowałam jak starał się patrzeć mi tylko w twarz. — Widzę, że oprócz opisania mnie jako wrednej i wścibskiej, znalazłeś mi przezwisko. Słodko.
Zacisnął zęby i zmrużył oczy, robiąc parę kroków w moim kierunku. Uniosłam podbródek wyżej, patrząc na niego wyzywająco.
Jeszcze kawałek, skarbie, a ugryzę.
— Igrasz z ogniem, Willow — warknął, na co prychnęłam lekceważąco. — Uważaj, bo się w końcu sparzysz, a nie będziesz miała kogo poprosić o pomoc.
— Tak uważasz? — zapytałam, wyciągając z szafy koszulę. Nie patrzyłam na niego, ale wiedziałam, że teraz sobie pozwolił na obejrzenie widocznego ciała. Może uda mi się go skusić, jeśli nie będzie mnie wkurzał. — Bo ja myślę, że muszę pokazać swoją pozycję. Na samym początku, jak zawsze.
Wzdrygnęłam się, czując gorący dotyk, kiedy przesunął opuszkami palców po moim kręgosłupie. Nie powinien tego robić; nie wiedziałam czy będę umiała się powstrzymać, jeśli stanie się bardziej zdecydowany.
— Ta broń jest obosieczna, mopoka — szepnął, oddechem pieszcząc moje ucho. — Masz pozycję w moim domu, ale nie podoba mi się to, co stało się przed chwilą. Nie powinnaś tak traktować Debbie. Przeżyła wystarczająco...
— I dlatego mam ją traktować inaczej? — Odwróciłam głowę w jego stronę, muskając nosem szorstki policzek. Mruknął coś pod nosem. — Nie tylko ona ma smutną przeszłość, której jej szczerze współczuję. Ale nie pozwolę sobie wejść na głowę. Zapamiętaj to, Aristow.
Patrzyliśmy sobie w oczy, a żadne z nas nie chciało przegrać tej bitwy. Wiedziałam, że chciał zdominować tę relację, ale ja nie byłam nigdy posłuszna i nigdy taka nie będę. Nie stanowiłam szarej myszki, która potulnie zgodził się na wszystko. Może jego znajome takie były... ale ja już w dzieciństwie przemieniłam się w lwicę.
Wywalczę dla siebie wszystko, nie oglądając się za siebie.
— Znam twoją przeszłość — powiedział cicho. Zamarłam. — Szanuję twoją autonomię. Teraz potrzebujesz pomocy, mimo że sama tego nie chcesz zauważyć. Wkurwia cię to, że nie umiesz sobie poradzić sama. Ale uważaj, bo ja też mogę zacząć być nieprzyjemny.
— Nie znasz mnie — zaprzeczyłam i prawie na niego wrzasnęłam, gdy zobaczyłam w oczach Ivana błysk rozbawienia. — Nie udawaj, że mnie znasz. Potrzebuję ochrony, a nie przyjaciela.
Posłał mi krzywy uśmiech, odsuwając się o krok.
— Wiecznie jesteś samowystarczalna, mopoka? — zapytał, a w jego tonie głosu usłyszałam nutę irytacji. — Wiesz wszystko najlepiej, sama sobie radzisz i nie potrzebujesz nikogo? Nikt na świecie taki nie jest.
Przewróciłam po raz kolejny oczami, zakładając ciemną koszulę. Uwielbiałam ją; ładnie podkreślała moją talię i miała całkiem fajny dekolt, którym chciałam jeszcze bardziej zdenerwować mojego stróża. Nie dam się zamknąć.
Nigdy więcej.
— Nie potrzebuję przyjaciół na chwilę, Ivan — oznajmiłam, wiedząc, że czekał na moją odpowiedź. Spojrzałam na niego uważnie. — Będziemy udawać, że jest to prawdziwa do momentu aż cała sytuacja się wyjaśni. Możemy się tolerować i rozmawiać. Ale nie waż mi się mówić, że mam się z kimś przyjaźnić. To tak nie działa. I tak, jestem samowystarczalna.
Przekrzywił głowę, unosząc delikatnie brwi. Wyglądał na w pełni wyluzowanego, ale widziałam jego napięte barki, co próbował ukryć.
— Zobaczymy, księżniczko. A teraz się zbieraj.
Odwrócił się i wyszedł, a poduszka trafiła w drewnianą powłokę drzwi, wydając cichy odgłos uderzenia. Prychnęłam pod nosem, słysząc śmiech.
— I nie nazywaj mnie księżniczką!
COraz bardziej go nie znosiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top