#39

Peter zamknął oczy i odłożył na bok gazetę. Siedział w szpitalu od tygodnia. Nie miał ochoty na rozmowę z nikim. Pielęgniarki, które zmieniały mu opatrunek ze współczuciem przyglądały mu się, jednak żadna nie podjęła rozmowy ze Słoweńcem. Może nie potrafiły rozmawiać po angielsku albo widziały  nastawienie chłopaka do nich. Niechęć i obojętność. Jego niebieskie oczy straciły zupełnie blask, a sam Peter zamknął się w sobie.

Czytał. Bardzo dużo czytał. To było jego jedyne zajęcie. Pogrążony w artykułach zapominał o świece, który go otaczał. Osobach, które się o niego martwią. Tęsknią za dawnym Peterem, który odszedł już w zapomnienie i nie chce wracać.

Zapomniał o obozie. Przynajmniej chciał zapomnieć i nie wracać do niego myślami. Co prawda jeszcze gdy cały koszmar trwał, bawił się w detektywa. Szukał nowych tropów, rozwiązań, które doprowadziłyby go do sprawcy. Przez cały ten czas był nieskuteczny. Jego potencjalni podejrzani zginęli, a sam był bliski pożegnania się z tym światem. Los jednak chciał, aby jeszcze został. Gdyby nie Stephan i Domen, patrzyłby teraz na nich z góry. Znałby sprawcę i nie musiałby się martwić zupełnie niczym. Tylko czekać na resztę, którzy by do niego dołączyli. Może i tak byłoby lepiej? - zadawał sobie pytanie, widząc funkcjonariuszy czekających przed jego salą. Raz byli, chcieli, aby złożył zeznania, jednak Peter nie miał ochoty rozmawiać. Nie powiedział nic. Kolejnym razem już ich nie wpuścił do środka. Nie chciał teraz sobie przypominać o tym co przeżył. Nie był na to gotowy.

Zsunął z siebie kołdrę, po czym podciągnął się rękami do pozycji siedzącej. Poczuł ból w prawym udzie. Kilka dni temu przeszedł operację, podczas której pocisk został usunięty. Teraz rana się goiła, jednak przy każdym delikatnym ruchu Słoweniec odczuwał ból, który promieniował. Nie mógł wstać, zrobić kilka kroków po sali. Bezczynne leżenie
w szpitalnym łóżku go dobijało, ale nie mógł nic z tym zrobić. Czas leczy rany, a Peterowi potrzeba było teraz cierpliwości.

- Hej.

Ciszę przerwała osoba, która weszła do sali. Po cichu zamknęła za sobą drzwi, po czym uśmiechnęła się do chłopaka. Peter westchnął, po czym obrócił głowę w drugą stronę.

- Chyba nie jesteś zadowolony, że przyszedłem... - Domen zabrał krzesełko stojące przy ścianie
i postawił je obok łóżka brata. - Nie mogę patrzeć, jak nie masz na nic ochoty. Zrozum to, świat się nie skończył, a tobie każdy chce pomóc. Wzajemnie się o siebie martwimy.

Westchnął, oczekując na jego reakcje. Peter jednak uparcie wpatrywał się
w ścianę, starając się zignorować Domena. Tak było cały czas podczas jego odwiedzin. Nie odezwał się za każdym razem, mimo to Domen się nie zraził. Dalej przychodził i starał się przekonać do siebie brata. Ponownie zdobyć jego zaufanie.

- Jak się czujesz? - zadał pytanie. Nie uzyskał odpowiedzi. Peter był zbyt uparty.

- Dużo czytasz.

Podniósł leżącą na kołdrze gazetę. Dzisiejsze wydanie. Już na samym początku rzucił mu się w oczy nagłówek - ,,Nowe tropy w sprawie sprzed tygodnia". Przekręcił stronę
i zaczął czytać artykuł. Spodziewał się, czego może on dotyczyć. Dziennikarze rozpisywali się o tym, media rozgłaśniały sprawę. Każdy miał swoją wersję, podejrzenia
i przedstawiał to w różny sposób. Morderstwa w obozie każdego zaintrygowały. Chcieli poznać szczegóły, a przede wszystkim poznać sprawcę. Ludzie, którzy nie mieli nic
z tym wspólnego. Żyjący własnym życiem, potrafią się nagle zainteresować czyimś.

Czytał dalej. ,,Na miejscu została znaleziona maska, która należała do mordercy". Domen wzdrygnął się i odłożył gazetę na bok. Dalej nie poznał tożsamości mordercy, chociaż podczas rozmowy z funkcjonariuszem prowadzącym tą sprawę, ten wyznał mu, że przesłuchują dwóch potencjalnych sprawców. Nie zdradził, kto to. Ciekawość chłopaka wzrosła.

Poczuł wibracje w kieszeni. Włożył do niej rękę i wyciągnął ze środka telefon. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie Viktora,  który próbował się do niego dodzwonić.

- Zaraz wracam - zwrócił się do Petera, podnosząc z miejsca i wychodząc z sali.

Starszy z braci położył się i przykrył kołdrą aż po dam czubek nosa. Chciał jak najlepiej dać znać do zrozumienia Domenowi, że dalsza próba podjęcia z nim rozmowy nie ma sensu.

- Peter!

Słysząc ponownie głos brata, Peter naciągnął mocniej kołdrę na głowę.

- Dzwonił Viktor - kontynuował. - Wiemy, kto jest mordercą. To nie wszystko... On nie chce się przyznać, nic nie powie, dopóki nie porozmawia z tobą. .

- Nie chce o tym rozmawiać - stwierdził Peter. - Nie wracam do przeszłości. Nie było żadnego obozu, mordercy.

- Peter, ale musimy to zakończyć!

- Ja już to zakończyłem! - podniósł głos, wpatrując się w Domena. Czuł jak serce przyspiesza mu rytm.

- Bez ciebie nam się nie uda! - chłopak złapał brata za rękę. Wpatrywał się w niego, aż w jego oczach pojawiły się łzy. - Ja wiem, to jest bolesne dla nas wszystkich, ale proszę Cię!

Zamilkł, ocierając ręką spływające po policzkach łzy. Miał dość bólu, cierpienia i wylanych łez. Ten rozdział powinni zamknąć. Bez pomocy Petera nie uda się. Każdy musi się w to zaangażować, jednak wkład Petera musi być szczególny.

- Co mam zrobić? - Peter odrzucił kołdrę na bok, prostując się na łóżku.

- Porozmawiać z nim. Nikomu innemu nic nie powie. Ty jesteś jego najbliższym przyjacielem. Tobie ufa.

- Z kim mam porozmawiać?

- Z Kamilem Stochem.

- Przecież on nie żyje - wydusił Peter, ale widząc reakcje brata zamknął usta.

- Żyje i to on za wszystkim stoi.

- Proszę cie, wyjdź - starszy Prevc złapał się za głowę. - Wyjdź i wróć jutro.

Domen pożegnał się i spełnił prośbę brata. Peter szybko sięgnął po telefon leżący na stoliku. Wszedł w wiadomości. Starał się znaleźć filmik, który ktoś my przysłał podczas ich pobytu na obozie. Jednak nie mógł go znaleźć. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Peter nie wiedział co myśleć. Widział filmik, na którym Kamil ginie. Morderca zatłukł go kijem bejsbolowym. W takim razie, dlaczego Domen powiedział mu, że Stoch żyję? Nie wiedział co myśleć. Uderzył pięścią w poduszkę, a po jego policzkach pociekły łzy. Pierwsze emocje, jakie okazał po tym horrorze. Smutek i bezsilność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top