#29

- Znaleźliście go?

Andreas stał oparty o drzewo i wysłuchiwał co miał mu do powiedzenia Peter. Minęły dwie godziny, odkąd rozpoczęli poszukiwania. W tym czasie nic się nie zmieniło. Nadal chodzili i szukali Austriaka.

Wellinger postanowił zadzwonić do Słoweńca z nadzieją, że może oni mają więcej szczęścia od nich, a Michael został znaleziony. Niestety mylił się. Słoweniec opowiedział, że znaleźli drewnianą, starą, małą chatke w środku lasu. Vojtech słysząc to wzdrygnął się. To właśnie tam zginęła Veronica.

Widząc jego minę, Andreas zapytał o to Czecha. Ten mu opowiedział o całym zdarzeniu. Następnie Niemiec przekazał o wszystkim Peterowi. Ten ze zdziwieniem stwierdził, że na podłoże ani ścianach nie ma żadnych śladów krwi. W powietrzu jedynie unosił się nieprzyjemny dla nosa zapach. Może ktoś starał się wszystko zamaskować?

Po krótkiej rozmowie Andreas rozłączył się i z pozostałą dwójką kontynuowali drogę na wodospad. Co prawda mieli iść tam na samym początku, jednak ich plany co chwile się zmieniały. Robili krótkie postoje, wymieniając się swoimi spostrzeżeniami bądź rozmawiając na luźne tematy.

Patrycja dalej nie poruszyła tego trudnego dla niej tematu. Nie potrafiła. Kiedy już chciała zapytać, to czuła ogromny lęk. Miała przed oczami wizję, że Andreas ją wyśmieje i zostawi samą. Mimo, że wiedziała, jaki Wellinger jest i że takie zachowanie nie jest zgodne z jego naturą, jej podświadomość mówiła zupełnie coś innego. Dlatego podjęcie decyzji było dla niej zdecydowanie za trudne.

- Zadzwonię do Viktora - odezwał się w pewnym momencie Vojtech. - Idźcie na górę, zaraz do was dołączę.

- Dobrze - zgodził się Andreas, kiwając głową na Patrycje.

Podążał dalej za polną ścieżką prowadząca na szczyt. Dziewczyna poszła jego śladami. Niepewnie stawiała kroki, dopóki nie dotarła do celu. Serce biło jej szybko, ale nie tylko z wysiłku, również z widoku.

Widać było długi, zielony las, przypominający wstęgę. W oddali zarysy gór, zachodzące mgłą. W dole ich namioty, teraz malutkie, jak czarne kropki, które przez nieuwagę można zdeptać. Kamper Norwegów, jadalnię, domek, w którym mieszkała. Rzekę, odbijającą od swojej tafli promienie słoneczne, wijącą się jak wąż. Ostre kamienie, wystające z dna. Barwną łąkę, pełną różnego rodzaju kwiatów. Wszystkie, jakby rosły kolorami, tworząc tęcze z kwiatów.
A przed nią, przed tym zapierającym dech w piersiach widokiem stał Andreas.

Niepozorny, cichy, radosny blondyn. W błękitnej koszulce, przypominającej jego błękit oczu, w które spoglądając można się zanurzyć. Czarnych jak węgiel dresach i butach w tym samym kolorze. Ręce miał oparte na biodrach, dzięki czemu pozwalając, aby wiatr targał jego ułożone blond włosy. Odwrócił się do niej, ukazując szereg idealnie równych i białych zębów. Wyciągnął do niej dłoń, a ona chwytając ją, poczuła się najszczęśliwszą osobą na świecie.

- Andreas - musiała się odezwać. Nie potrafiła zachować teraz ciszy. Wszystko wydawało się idealne, co za tym idzie, właśnie jest ten moment, na który czekała.

- Słucham? - jak to miał w zwyczaju, uśmiechnął się.

- Ze Stephanem już na ten temat rozmawiałam. Teraz muszę z tobą.

Blondyn zdziwiony uniósł brew do góry, jednak nie przerwał dziewczynie. Był ciekawy i chciał się dowiedzieć, co ma mu do powiedzenia Patrycja.

- Ten wyjazd wszystko zmienia. Przede wszystkim ludzi. Jedni się do siebie zbliżają, drudzy oddalają.
Tak właśnie czuje się względem ciebie. Staram się uciekać, jak najdalej tylko potrafię.
Pewnie chcesz zapytać, dlaczego. Przecież sporo czasu się już znamy, przyjaźnimy. Nie mamy nic do ukrycia przed sobą. A jednak.

Tu zrobiła krótką pauze, aby nabrać ponownie powietrza do ust i mówić dalej.

- Nie da się uciec przed kimś, kogo się kocha. Nie da się ukryć emocji, jakie czujesz, gdy widzisz tą osobę. Nie da się ukryć rozczarowania, kiedy nie potrafisz się przełamać. Pokonać swoje bariery. Mi się to dzisiaj udało.

Czuła, jak Andreas przysuwa się i są niebezpiecznie blisko siebie. Jego oddech na swojej skórze. Jego bliskość.

- Andreasie Wellingerze, kocham cię.

Nawet nie wiedziała, jak te słowa przyszły jej z łatwością. Poczuła zarazem wewnętrzną ulgę. Odważyła się spojrzeć w górę. Ujrzała wpatrzone w nią niebieskie oczy blondyna. Nogi się pod nią ugięły. Wellinger musnął ręką jej policzek, po czym złączył ich usta. Delikatnie objął dziewczynę w talii i przyciągnął bliżej siebie. Patrycje paliło od środka, kiedy odwzajemniała pocałunki Niemca. Czuła się w końcu szczęśliwa. I wolna.

Kiedy w końcu odsunęli się od siebie, Andreas ponownie się pochylił i szepnął do ucha dziewczyny:

- Też cię kocham Patrycjo.

W końcu to usłyszała z jego ust. Miała ochotę skakać z radości, płakać ze szczęścia. Wypuścić te wszystkie emocje. Jedyne co zrobiła, to posłała szeroki uśmiech Andreasowi. Tylko na tyle było ją stać.

- Uciekajcie!

Coś musiało przerwać ich szczęście. Albo ktoś. Rozległ się donośny krzyk Vojtecha, następnie usłyszeli strzał. Wystraszona Patrycja zrobiła krok w tył. Złapała Andreasa za rękę.

- Słyszałeś to? - zapytała drżącym głosem, jednak Wellinger jej nie odpowiedział. - Co my teraz zrobimy?

- Hej, uspokój się - odwrócił się i ujął jej drobną twarz w dłoniach. - Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Damy rade.

Blondyna pokiwała tylko głową, a w jej oczach Andreas ujrzał łzy, które powoli zaczęły spływać po policzkach. Poczuł ukłucie w sercu. Trzymając kurczowo dłoń dziewczyny obrócił się do przodu.

- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy.

Teraz. Czy akurat wszystko co złe, musi dziać się teraz? pomyślał rozgoryczony Niemiec. Dopiero co wyznali sobie uczucia z Patrycją. Teraz stoi przed nim morderca. Osoba, odpowiedzialna za te wszystkie śmierci. To on wprowadził chaos. To przez niego ból i cierpienie.

- Nic nie powiesz? - zaśmiał się szyderczo. Do kieszeni płaszczu włożył trzymany w dłoni pistolet. - Co się chowasz? Boisz się spojrzeć śmieci prosto w twarz?

- Twarzą nie jest maska - odparł szorstko Andreas.

- Słuszna uwaga. Nie martw się. Moją twarz za niedługo poznasz.

Zbliżał się. Podchodził do nich. Patrycja cała drżała. Strach opanował  jej ciało oraz umysł. Cofała się do tyłu, ciągnąc Andreasa.

- Gdzieś się wybieracie? - zapytał mężczyzna. - Jeśli już, jedynie ja mogę stąd odejść.

Zaczął biec. Z całych sił pchnął Wellingera. Chłopak zachwiał się i zachował równowagę. Stojąca za nim Patrycja straciła ją. Nie czuła gruntu pod nogami. Z głośnym krzykiem runęła w dół, ciągnąc tym samym chłopaka. Ich palce rozplotły się dopiero w powietrzu.

Andreas uderzył całą masą ciała w taflę rzeki. Jego lewa noga uderzyła w kamień i wygięła się w nienaturalny sposób. Kamień przerysował również  twarz chłopaka. Nie wynurzał się. Widział rozmazaną sylwetkę napastnika stojąca na szczycie. Musi pozostać dłużej pod wodą. Dopiero jak mężczyzna odejdzie.

Po kilku sekundach wynurzył się. Zaczął kaszleć, wypluwając z ust wodę. Starał się nabrać powietrza. Czuł ostry ból w klatce piersiowej, jakby ktoś wiercił go od wewnątrz. Skrzywił się. Nie mógł poruszać lewą nogą. Starał się dostać do brzegu. Gdy do niego dotarł, podciągnął się do góry, wychodząc z wody. Usiadł na trawie i odetchnął głęboko.

Czuł się fatalnie. Ból nie ustępował. Wręcz z każdą sekundą się nasilał. Zaciskał zęby i próbował o tym nie myśleć. Zignorować go. Doczołgał się do drzewa i oparł o pień. Zamknął oczy. Nie wiedział, czy ma wzywać pomoc. A co, jeśli morderca go usłyszy? Idzie tą drogą do swojej kryjówki i chce się upewnić, czy pozbył się ich? Nie warto ryzykować. Trzeba poczekać.

Wpatrywał się w taflę jeziora i wypatrywał Patrycje. Może jej też udało się wyjść na brzeg. Cieszył się, że upadek z wysokości nie skończył się dla niego gorzej. Mógł spaść centralnie na wystające kamienie. Poszczęściło mu się.

Zauważył dużą rzecz płynąca ze strony wodospadu. Poczuł suchość w gardle. To była ona. Twarz zanurzona w wodzie. Nie dawała żadnych oznak życia. Jej ciało bezwładnie płynęło wraz z prądem. Nie mógł nic na to poradzić. Z bezsilności zaczął uderzać ręką w ziemię. Po jego policzkach płynęły łzy, których nawet nie ocierał. Pozwolił emocją wziąść górę. Zapowiadało się tak pięknie. Pocałunek, wyznanie miłości. A skończyło się na tym, że tkwi teraz tutaj sam, ranny, zdany na los.

- Halo! - zdecydował się zawołać. - Potrzebuje pomocy!

Powtórzył to jeszcze raz. Nikt mu nie odpowiedział. Głucha cisza, jaka go ogarniała pozostała. Powieki Andreasa stały się cięższe, a nasilający się ból i wycieńczenie sprawiły, że zemdlał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top