5. Ciężar przeszłości.
POV CINDY :
Alex jak na nią przystało, nie potrafiła odpuścić. Droga powrotna do domu zdawała się być jednym, wielkim przesłuchaniem. Cała wewnątrz krzyczałam, gdyż pragnęłam powiedzieć jej prawdę, ciążąca na mnie od tak długiego czasu. Nie miałam jej za złe tego, iż pragnie dowiedzieć się jak najwięcej. Nie potrafiłam, gdyż wiedziałam, że to ja zawiniłam. Milczałam, ponieważ tylko to potrafiło uratować wszystko co kochałam. Jak na anioła przystało Alex, została o wiele dłużej niż miała to w zamiaru, jednak powrót był konieczny, gdyż kolejny staż za który zapłacił Ojciec, zbliżał się wielkimi krokami. Moment w którym opuszczała moje mieszkanie, kroił moje serce na drobne kawałeczki.
Dźwięki maszyn nie przeszkadzały mi w codziennym czytaniu książek Colinowi. Każdego wieczora, zaraz po powrocie z pracy ruszałam do szpitala, aby choć na chwilę go zobaczyć.
Rzeczywistość w każdym stopniu stawała się coraz cięższa. Z dnia na dzień obawiałam się coraz bardziej. Obawiałam się o życie bliskich, jak i poniekąd o swoje. Nie byłam w stanie ochronić ich przed moim fatum, które w dalszym ciągu na mnie ciążyło.
„ Moja róża jest efemeryczna — powiedział do siebie Mały Książę. — I ma tylko cztery kolce dla obrony przed niebezpieczeństwem. A ja zostawiłem ją samą...
To był jego pierwszy odruch żalu"
Czytałam powoli fragmenty małego księcia, gdy palec Colina poruszył się wraz z jego głową. Poderwałam się równe nogi, upuszczając książkę na podłogę. Pochyliłam się nad nim, delikatnie łapiąc go za dłoń.
— Colin... — Wyszeptałam, na co jego powieki z lekka się poruszyły. — Doktorze! — Zawołałam, po czym puściłam go, wybiegając na korytarz.
Idąca pielęgniarka przystanęła, by następnie spojrzeć na mnie nieco zaskoczonym wzrokiem.
— Mój chłopak, Colin. On... — Próbowałam wykrztusić z siebie jak najwięcej, jednak radość jak i ekscytacja nie pozwoliły zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Doktorze! — Krzyknęła znacznie głośniej kobieta w kitlu, po czym siwawy mężczyzna w pośpiechu wyszedł z gabinetu. — Proszę tu poczekać. — Odrzekła powoli, patrząc z uwagą na moją twarz. — Proszę się czegoś napić, za chwile panią zawołamy.
Pulchna pielęgniarka z wysokim, ciemnym kokiem na czubku głowy, ruszyła z lekarzem wprost do sali Colina a choć we mnie w dalszym ciągu rodziła się ekscytacja, jak i chęć skakania do góry to przysiadłam na krzesełku, nalewając sobie do plastikowego kubka zimnej wody, ze stojącego tuż przy siedzeniu automatu.
Sekundy stawały się minutami, a minuty godzinami. Siedziałam niecierpliwie, kilkukrotnie wstając, jak i wracając na miejsce. Moje palce nerwowo uderzały w kawałek plastikowego krzesełka, a noga podrygiwała w przyspieszonym tempie. Gdy tylko lekarz wyszedł z sali, gwałtownie się podniosłam, po czym szybkim krokiem ruszyłam w jego stronę.
Oczekiwałam więcej w entuzjazmu na jego twarzy, jednak Doktor zdawał się być nieco zmieszany sytuacją.
— Panno Fox. — Powiedział oschle.
— Coś nie tak z Colinem? — Zapytałam zmartwiona, lustrując jak jego oczy podejrzliwie patrzą w moją stronę.
— Przykro mi, lecz nie mogę udzielać pani żadnych informacji. — Uniósł z lekka podbródek, patrząc na mnie z góry.
— Słucham? — Moje oczy rozszerzyły się, a wargi z lekka rozchyliły, gdy z jego ust wypłynęły owe słowa.
— Pan Warner nie chce abym udzielał pani informacji na temat jego zdrowia. Ma pani również zakaz wstępu na oddział. Pan nie życzy sobie, aby Pani się tu pojawiała.
Mój puls przyspieszył, a usta jak i oczy pozostały w dalszym ciągu rozszerzone. Nie byłam przez sekundę w stanie powiedzieć niczego, gdyż czułam się jakby ktoś mnie spoliczkował.
— Ale przecież zna mnie Pan, Panie doktorze. Codziennie od trzech tygodni odwiedzam Colina w szpitalu. — Przerwałam, nabierając kilka głębokich wdechów, jak i wydechów. — Chciałabym z nim porozmawiać.
Ruszyłam się o krok, jednak lekarz stanął tuż naprzeciw mnie, nie dając możliwości przejścia dalej. — Przykro mi panno Fox. Powinna już pani iść. — Odpowiedział chłodno, na co zmierzyłam go z niedowierzaniem.
— Chcę tylko z nim porozmawiać i to wyjaśnić. Jestem jego dziewczyną! — Moje oczy pokryły się mgłą, natomiast w gardle wytworzyła się kłująca gula, która zdawała się być zbyt ciężka do przełknięcia.
— Jak widać już Pani nie jest. Miłego wieczoru Panno Fox. — Odpowiedział twardo, na co przymknęłam powieki, odwracając się na pięcie.
Choć moje kolana uginały się z lekka pod moim ciężarem, tak w dalszym ciągu kroczyłam znajomym mi korytarzem, wprost do windy. Zaciskałam mocno dłonie w pięści, czując jak paznokcie wbijają się boleśnie w moją skórę.
Przystając tuż przy windzie wcisnęłam guzik, dzięki czemu drzwi rozsunęły się a ja ostatni raz rzuciłam spojrzenie na korytarz na którym w dalszym ciągu stał nieco skonsternowany lekarz. Nasze oczy napotkały się, przez co odwróciłam głowę znikając za zasuwającymi się już drzwiami windy.
Mimo ciemności, która spowiła ulice Vegas, z zewnątrz temperatura była wręcz idealna. Rozładowany telefon przeszkodził w zamówieniu ubiera, tak więc moje zwiotczałe nogi już od pół godziny prowadziły mnie w stronę domu. W głowie odtwarzała się każda przyjęmna sytuacja związana z Colinem. Każdy jego drobny uśmiech, jak i zaczepka w moją stronę była niczym sztylet wbijany na nowo w moje serce.
Ocierałam dłońmi spływające, czarne łzy, które zostały zabarwione od tuszu do rzęs. Nie musiałam patrzeć na swoją twarz, by wiedzieć jak wyglądam. Spojrzenia przechodniów, idealnie zdołały mi to uświadomić. Pociągałam nosem, próbując choć w drobnym stopniu zrozumieć Colina. Wina leżała tylko i wyłącznie po mojej stronie i przez chwile pomyślałam co by było gdybym powiedziała prawdę. Co Colin zrobiłby w owej sytuacji? I co oni zrobili by Colinowi?
Kolejna łza smagała mój policzek, przez co momentalnie ją otarłam. Ujrzawszy na jakiej ulicy obecnie się znajduje, zlustrowałam ją z lekka spojrzeniem, patrząc w stronę gdzie nie połyskiwał już różowy szyld, popularnego klubu „Wens". Przełknęłam z trudem, idąc przed siebie. Taśmy policyjne w dalszym ciągu odgradzały miejsce od codziennego dudniącego życia, toczącego się na ulicach. Wens zdawał się zatrzymać w momencie, w którym stracił swojego właściciela. A ja choć uporczywie walczyłam, tak również zatrzymałam się w momencie, w którym pewna cząstka mnie odeszła.
Zaledwie dwie ulice dalej na murku dostrzegłam siedzącą kobietę, która popijającą butelkę wina. Skąpy strój, niemal przypominał mi ten, który nosiłam w klubie Santino. Gdy tylko podeszłam nieco bliżej, zdołałam dostrzec, iż jest to jedna z pracownic klubu.
Nieco zwolniłam, gdyż nie wiedziałam co należy zrobić. Siedząca, jak i chwiejąca się kobieta nie zdawała się wyglądać najlepiej a zważając na fakt, iż przychodziłam tam w przebraniu nie pomagało. Nieznajoma w końcu odchyliła się, upadając w tył. Każda wątpliwość rozpłynęła się w sekundę, gdy podbiegłam do niej, po czym wyjrzałam zza murku.
— Hallo? Proszę Pani? — Zapytałam niepewnie, wyciągając w jej kierunku dłoń — Czy wszystko w porządku?
Kobieta uniosła z lekka głowę, kiwając nią. Jej usta wymawiały bełkotliwe słowa, których nie byłam w stanie zrozumieć. Chwyciła moją dłoń, dzięki czemu pociągnęłam ją, przez co ponownie zajmowała miejsce na murku.
— Dziękuję — Wybełkotała, unosząc z lekka butelkę ku górze.
— Może wezwać karetkę? — Zapytałam, na co szatynka zmrużyła oczy.
— Nie, nie — Pokręciła głową, przystawiając butelkę do ust — Ale jeżeli chcesz możesz się ze mną napić.
— Nie, dziękuję — Uśmiechnęłam się z lekka, na co kobieta prychnęła.
Jej potargane włosy, jak i rozmazany już makijaż świadczył o tym, iż również owy dzień nie należał do niej. Gorset, jak i krótkie czarne spodenki, zostały dopełnione kabaretkami z dużymi oczkami. Wysokie czerwone szpilki sprawiły, iż z pewnością gdyby tylko się podniosła, przewyższałaby mnie o głowę.
— Masz rację, lepiej nie chlać tego gówna. — Spojrzawszy na mnie uśmiechnęła się, przejeżdżając językiem po swojej dolnej wardze. — Ty też miałaś chujowy dzień?
Zmarszczyłam z lekka brwi, gdyż kobieta w dalszym ciągu bełkotała, przez co większość słów wypowiadała niezrozumiałe. Nie zdołałam odpowiedzieć, ponieważ kobieta wybuchła płaczem, ocierając dłońmi swoje oczy.
— Będę do końca życia skończona. Mój biedny Santino — Wychrypiła, spuszczając głowę w dół.
Rozchyliłam wargi, po czym położyłam dłoń na jej ramieniu.
— Słyszałam o tym — Powiedziałam z zawahaniem, powstrzymując narastającą gulę.
— Zdołałam go zobaczyć przez ramię jednego z policjantów — Urwała, by przełknąć głośno ślinę — Jego ręce były związane a on.. On, chodź już nie żył, był w pozycji klęczącej, oparty o śmietnik — Jej dłonie zasłoniły twarz, gdy z ust wydobył się szloch — Uwalniali jego szyję z supła, z liny, którą został przywiązany do rączki klapy śmietnika. I w tym samym czasie ujrzałam jego twarz. On... On nie miał oczu, kilku zębów, jak i języka — Załkała kręcąc głową.
Niemal wstrzymałam oddech. Przez moment zdołałam dostrzec kolorowe plamy przed oczami, jednak mrugając kilka razy, usiłowałam dalej utrzymać się przy płaczącej kobiecie.
— Megan! — Krzyknął kobiecy głos. Ciężki stukot szpilek zbliżał się z każdą sekundą.
Obie skierowaliśmy spojrzenie w stronę źródła dźwięku, dostrzegając kobietę, która jest kropla w kroplę podobna to tej, siedzącej tuż przede mną.
— Wszędzie cię szukam! — Krzyknęła.
Oddaliłam się gdy chwyciła jej butelkę, po czym wyrzuciła ją na ulicę, przez do szkło rozbiło się na drobne kawałeczki.
— Miałaś już nie pić. Ja pierdole Megan — Syknęła i chwyciwszy kobietę pod rękę, spojrzała na mnie — Bardzo panią przepraszam. Mam nadzieję że nie była zbyt nachalna.
— Nie — Uśmiechnęłam się lekko — Potrzebujesz pomocy? — Zapytałam drżącym głosem, gdyż w dalszym ciągu to co usłyszałam, szumiało mi w głowie.
— Nie. Zaraz przyjedzie masz brat. Dziękuję za przypilnowanie — Posłała mi zawstydzony uśmiech, po czym ruszyła z chwiejącą się kobietą wprost przed siebie.
~ . ~
Nie potrafiłam zmrużyć oka przez całą noc. Po telefonie jaki wykonałam do Alex, opowiadając jej o sytuacji ze szpitala. Non stop otrzymywałam od niej wiadomości pocieszenia, jak i głosówki, za co byłam jej niesamowicie wdzięczna. Przez brak snu, skupienie się na czymkolwiek zdawało się być zbyt trudne. A jakikolwiek sen przez następne trzy miesiące, był niemalże uciążliwy.
Koszmary w dalszym ciągu pożerały mnie żywcem, pozostawiając coraz to większy ciężar.
Czarne oczy,
Rude włosy,
Wytatuowane dłonie,
Krew,
Twarz Arona jak i stos palących się róż.
To wszystko dane było mi dostrzec, gdy zdołałam choć w jakimś stopniu przysnąć na dłużej, niż 5 godzin.
Próby kontaktu z Colinem były moją klęska. Żadne połączenie nie zostało odebrane, a wiadomości pozostawały bez odpowiedzi. Anonimy ucichły, lecz to w dalszym ciągu nie zdołało nawet na chwile uśpić mojej czujności. Nim się położyłam, za każdym razem sprawdzałam czy aby na pewno drzwi pozostały zamknięte, a w mieszkaniu zamontowałam niewielkiej wielkości kamerę, dzięki czemu po wyjściu z mieszkania miałam pewność, że nikt się tam nie kręci.
Najmniejszy pstryk długopisu, czy zbyt mocniejsze naciśnięcie myszki przez kogokolwiek, sprawiał, że buzowałam od środka. Wypicie mocnej kawy, zdołało pomóc jedynie na kilka godzin, jednak sen w dalszym ciągu ciążył na powiekach, usiłując je zamykając.
— Kurwa Cindy, przez chwile było znośnie ale znów wyglądasz jak gówno. Co ty robisz po nocach? Pomidory sadzisz? — Sara patrzyła na mnie z niesmakiem, bawiąc się kolczykiem w nosie.
— Nie mogę spać przez sąsiadów — Powiedziałam, próbując nie spuszczać spojrzenia z ekranu komputera.
W pewnym sensie było to kłamstwo. Sąsiedzi czasami dali popalić, wszczynając między sobą kłótnie, jednak nie przeszkadzało mi to w zaśnięciu, gdyż moment zamknięcia drzwi od sypialni, odcinał mnie od wszystkiego.
— To co oni tam robią? Na bębnach grają?
— Na cymbałkach
— Ty jesteś cymbał Cindy. Wstawaj, idziemy na ciastko. Jeżeli wypijesz kolejna kawę, to spędzisz następne 20 minut w toalecie, a wtedy już całkiem nie będę mogła na ciebie patrzeć — Sara podniosła się, zgarniając ze sobą materiałową torbę. — No dupa do góry, jestem w tym momencie gotowa zabić za szarlotkę z lodami.
Niemalże całą drogę usta Sary nadawały każdą historię z jej życia. Od bobasa, po dorosłe życie. Jednakże, najwięcej uwagi skupiła na swojej ostatniej randce, która okazała się jedną, wielką klapą.
— Facet był okropnie nudny. Wiesz, gdy pisaliśmy to potrafiliśmy przez całą noc nie iść spać bo nie kończyły nam się tematy. Ale gdy tylko usiadłam naprzeciw niego — Pokręciła głową — Wyobraź sobie że prócz tego, że rozmowa totalnie się nie kleiła, to kazał mi zapłacić bo ''On nie będzie miał później na ubiera'' — Zacytowała kąśliwie.
Prychnęłam pod nosem, przez co Sara szturchnęła mnie z lekka w ramię.
— Oo moja droga, myślisz że to koniec? To słuchaj tego! Gdy siedzieliśmy przy stole zorientowałam się, że jakiś mężczyzna przygląda się naszemu stolikowi. I muszę przyznać że był przystojny, przez co urosła we mnie nikła nadzieja że patrzy na mnie. Gdy cała ta klapa się zakończyła, zaczęliśmy się zbliżać do wyjścia i w tym momencie wstał ten mężczyzna. Zaczęło mi walić serce ze szczęścia i gdy mój ''wspaniały towarzysz'' otworzył drzwi, odsuwając się na bok, zobaczyłam że ten drugi robi to samo. Myślisz sobie dwóch dżentelmenów co? — Powiedziała energicznie — Nie kurwa. Rozumiesz, że uszczypnął go w tyłek, wsadzając mu liścik do kieszeni?
Zszokowana spojrzałam na Sarę, próbując powstrzymać nagły wybuch śmiechu. Moje kąciki ust z lekka drgały, jednakże nie pozwoliłam sobie na utratę kontroli.
— Chciałabym ci powiedzieć coś, co mogłoby cię pocieszyć, ale cholera jasna... — Skrzywiłam się lekko, drapiąc opuszkami palców po głowie — Dostałaś podwójne kosze.
— Kosze? To był porządny kop na klatę. Nigdy więcej nie pójdę na randkę.
Sara bez żadnych skrupułów kontynuowała jadkę na dwóch mężczyzn, jednak gdy tylko dotarliśmy do kafejki, przysiadając na stoliku z widokiem na ulicę umilkła, skupiając całą swoją uwagę na karcie, którą właśnie czytała.
Kelnerka zbliżyła się, na co kobieta od razu bez żadnego zawahania zamówiła dwie szarlotki z lodami, nie pytając mnie nawet o zdanie.
— Hej! — Syknęłam, gdy tylko kelnerka oddaliła się od stolika — Nie mówiłam że ja też chcę.
— Oczywiście że chcesz — Odpowiedziała oburzona — W innym przypadku podjadałabyś moją, a tak będziesz skubać swoją.
Miała rację. Zawsze uwielbiałam podjadać z nieswojego talerza.
Nie czekałyśmy długo na zamówienie. Pół ciasta, jak i lodów pochłonęłyśmy w ciszy. Smak jabłek, cynamonu, jak i lodów waniliowych idealnie rozprowadzał się po języku. Moje kubki smakowe wręcz szalały ze szczęścia, a umysł nieco zdołał się rozluźnić. Dopiero w momencie skonsumowania całego ciasta, jak i dodatku, zorientowałam się jak głodna byłam. Sara w końcu odłożyła swoją łyżeczkę, wpatrując się we mnie z uwagą.
— Co się stało Cindy? Dlaczego ostatnio wyglądasz jak chodzące gówno?
— Colin był w szpitalu i do tego zerwaliśmy — Odpowiedziałam bez zastanowienia, na co oczy kobiety z rozszerzyły się.
— Pieprzysz.
— Chciałabym — Westchnęłam z rezygnacją.
Wiedziałam, że moje rozstanie z Colinem nie pozostanie żadną tajemnicą. Nie dzieliłam się zbytnio swoim życiem, jednakże Thomas uwielbiał rozmawiać o innych, jak i wiedzieć wszystko. Tak więc wolałam aby Sara dowiedziała się ode mnie, a nie od kogoś z zewnątrz.
— Teraz to ja nie wiem co powiedzieć — Mruknęła nieco zmieszana — To cholernie przykre i uważam, że żadne słowa nie są teraz odpowiednie.
— Wolałabym o tym nie rozmawiać. Wydarzyło się i tyle — Westchnęłam ciężko, szurając łyżeczka w pustym już talerzu.
Wspomnienie tego jak potoczyło się nasze rozstanie, jak i wydarzenia ze szpitala, kąsało moje serce. Colin mnie nie chciał, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Czy należało wobec tego walczyć? Czy odpuścić i dać mu żyć życiem, na jakie zasługiwał. Z kobietą, która nie będzie tak popsuta jak ja.
— Uważam że powinnaś wziąć trochę wolnego. Wiesz, czasami każdy potrzebuje odpoczynku. W dalszym ciągu nie ma zbyt wielu zleceń.
Westchnęłam ciężko, posyłając jej znaczący, jak i porozumiewawczy uśmiech.
— Może i masz rację. Mama by się ucieszyła z odwiedzin — Uśmiechnęłam się blado, na myśl iż aby ją zobaczyć, będę zmuszona przekroczyć progi miasta Grand City, którego unikałam za wszelka cenę.
— Będziesz musiała mi przywieźć to pyszne ciasto, które robi twoja mama!
— Metrowiec? — Czułam jak mój uśmiech staje się znacznie szerszy na myśl o wypiekach mamy, czy też porannej kawie, która zawsze nam zaparzała.
— Tak! — Krzyknęła podekscytowana, wywracając oczami — Niebo w gębie normalnie.
„Mi cielo" — Słowa Dragona zawsze będą nawiedzać moją głowę. W dalszym ciągu barwa jego głosu, który pamiętałam, przyprawiała mnie o dreszcze.
— Cindy? — Zmarszczone brwi Sary, uświadomiły mi, że byt mocno zdołałam utonąć w swoich myślach. W myślach o chrapliwym tembrze głosu, tatuażach, jak i czarnych oczach, które momentami połyskiwały, niczym kilka drobnych gwiazd na niebie.
— Myślę co jeszcze mogłabym ci przywieźć od mamy. Kawy raczej nie chcesz.
— Matko jeżeli zrobi ją twoja mama, to uwierz mi chcę!
~ . ~
Dwa tygodnie urlopu, który dostałam spadł na mnie niczym deszcz, na zbyt suchą ziemię. Pakowałam już ostatnie ubrania, jak i drobny prezent, który kupiłam dla mamy. Mój przyjazd był niespodzianką, więc miałam ogromną nadzieję że zastanę ją w domu. Po rehabilitacji jaką odbyła, jak i zadbaniu o swoje zdrowie w każdym możliwym aspekcie, jej stan się polepszył, dzięki czemu znalazła pracę w kwiaciarni. Wiodła spokojne życie, gdyż właśnie takie uwielbiała.
Moja taksówka czekała już pod blokiem. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na mieszkanie, upewniając się czy woda, jak i gaz są zakręcone oraz czy okna są szczelnie zamknięte. Małe mieszkanie do którego zwykłam wracać każdego razu, było teraz tylko i wyłącznie moja małą samotnią, do której już pragnęłam wrócić.
Zamykający suwak walizki, który chwyciłam wydawał z siebie głośny dźwięk. Był on jedynym, co można było usłyszeć w pustej przestrzeni. Poza stłumionym dźwiękiem biegających dzieci zza okien, nie było tu nikogo.
Byłam sama...
Chwyciwszy walizkę, rzuciłam ostatnie spojrzenie na pomieszczenie, zatrzymując je na niebieskiej kanapie. Uśmiechnęłam się lekko, po czym opuściłam swoje cztery ściany zamykając drzwi. Korytarz również zdawał się pusty. Nie czułam obecności starszej kobiety, której Alex nie znosiła od pierwszego wejrzenia, jak i kłótliwej rodziny, mieszkającej tuż nade mną.
Ruszyłam schodami w dół, podtrzymując walizkę w ręku. Starałam się nie uderzać kółkami o kanty schodków, gdyż była nowa. Delikatna, różowa walizka z białymi rączkami, pasowała w tym momencie idealnie to mojej bluzki, która nosiła te same barwy.
Różowy za duży T-shirt, miał drobne logo króliczka PlayBoya, a moje nogi okrywały jedynie beżowe, kolarskie spodenki.
Z przewieszona, drobna torebka przez ramię kroczyłam po schodach, docierając w końcu na parter, przystanęłam ocierając delikatnie czoło, z którego już zdążyły spłynąć pierwsze krople potu. Pogoda w Las Vegas, była niczym dzikie zwierzę, nie do okiełznania.
Żółta taksówka stała już zaparkowana. Dostrzegając nieco starszego mężczyznę, innej nacji, momentalnie smagnęłam dłonią torebkę, upewniając się, iż w środku znajdowała się broń.
Nie byłam rasistką, jednak po przez maratony nieszczęść jakie przeszłam, byłam zawsze ostrożna. Zawsze posiadałam przy sobie coś do obrony, gdyż każdy demon mógł czyhać za rogiem, jak i w każdym napotkanym człowieku.
Mężczyzna wysiadł z samochodu, przez co lekko odstający brzuch przez szarą koszulkę rzucił się jako pierwszy w oczy. Odziany był w granatowe spodnie, które dopełniały brązowe buty. Ciemne, krótkie włosy, zbliżone były kolorem do pilotek, które zakrywały jego oczy.
— Dzień Dobry — Uśmiechnął się, otwierając bagażnik.
— Dzień Dobry — Odwzajemniłam uśmiech, stając tuż przy bagażniku.
Mężczyzna chwycił walizkę, ukazując lekkie zaskoczenie na twarzy.
— Lekka — Stwierdził zaskoczony, po czym spojrzał na mnie — Spodziewałem się masy kosmetyków, ciuchów, jak i trupa — Zaśmiał się, a ja zaraz za nim.
— Nie tym razem. Szybka podróż, a trupa zostawiłam w wannie.
Mężczyzna odchylił z lekka okulary, unosząc kąciki ust do góry.
— Morderczyni idealna widzę.
— A to istnieje morderstwo idealne?
— Jeżeli tak, to z pewnością żaden śmiertelnik o nim nie wie.
Choć niepewność biła mnie po głowie, staram sobie wybić z niej myśli, które robiły ze mnie histeryczkę. Nie mogłam w tej sposób reagować. Nie mogłam oceniać ludzi, na podstawie tego co przeżyłam.
Musiałam w końcu żyć normalnie...
Podróż z mężczyzną okazała się przyjemna. Był zabawny i nieco kąśliwy, przez co oboje odnaleźliśmy wspólny język.
Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle. Kierowca spojrzał w lusterko, przez co nasze spojrzenie zetknęły się ze sobą. Zdążył ściągnąć okulary, dzięki czemu brązowe oczy nie zdawały się być podejrzane. Jego ręka sięgnęła do schowka, by następnie go otworzyć.
— Dla każdego mam mały drobiazg.
— Drobiazg? — Uniosłam brew ku górze, kładąc dłoń na torebce.
— Oczywiście. Proszę nie być taką podejrzliwą.
— Dla panów też miewa Pan prezenty?
— Oczywiście. Choć nie zawsze są zadowoleni. Bardziej panie doceniają drobne gesty.
Mężczyzna wyciągnął kwiat róży, jak i kartkę przez co cała zesztywniałam.
— Moja żona zajmuje się ogrodem jednego z niepełnosprawnych mężczyzn. Był żołnierzem i podczas akcji stracił obydwie nogi. Lubi dzielić się z ludźmi wszystkim, nawet kwiatami a jego wnuczka rysuje, jak i pisze wierszyki o zwierzętach. Czasami rozwiesza je w szkole, ale niestety zdzierają je inni uczniowie — Mówił mężczyzna z przekonaniem, przez co momentalnie karciłam się w środku — Zawsze gdy przyjeżdżam po żonę daje mi kilka drobiazgów z nadzieją że dam je komuś, kto ją w końcu odkryje.
Uśmiechnęłam się, po czym chwyciłam kartkę papieru, jak i kwiat róży, który był zaledwie rozkwitającym pąkiem. Mimo wszystko wstrząsnął mną dreszcz. Owe prezenty, które ostatnimi czasy dostawałam, wywiercały dziurę w brzuchu, a żołądek wiązały w ciasny supeł.
Odłożyłam kwiat na bok, po czym otworzyłam kartkę. Zmarszczyłam brwi, śledząc w pospiesznym tempie słowa, napisane charakterystycznym, pochyłym pismem z lekkimi zawijasami.
„Owy kwiat powoli rozkwita, a twa przeszłość w szponach cię wciąż zamyka"
Uniosłam powieki, lecz w tym samym momencie rozbrzmiał brzęk zamków. Mężczyzna zakrywając usta jak i nos materiałem swojej koszulki, prysnął mi w twarz substancją, która zdawała się być zaledwie dymem, bądź i mgłą, za którą widziałam zaledwie czerń.
~ . ~
Coś kołatało pod moją głową, jak i telepało całym ciałem. Twarda powierzchnia na której leżałam sprawiła, że moje ciało boleśnie zawyło. Jęknęłam gdy wszystko podskoczyło a stłumiony, kobiecy krzyk momentalnie sprawił, iż otworzyłam swoje ociężałe oczy.
Zielony i nieco ciemny neon umieszczony na suficie pojazdu, sprawił że zdołałam dostrzec cokolwiek. Przełknęłam z trudem, powstrzymując swój krzyk, jaki pragnął wydrzeć się z ust.
Moje oczy prócz obskurnego wnętrza dziwnego wozu dostawczego, zlustrowało jeszcze kilka kobiet, które kuliły się, pragnąc wręcz wniknąć w rogi samochodu.
Cztery kobiety zdawały się być wrakiem człowieka. Wyglądały nieco inaczej ode mnie, jednak rozmazany makijaż, jak i znaczna ilość odkrytego ciała sugerowało, iż musiały wracać z jakiejś imprezy.
Ich przerażone spojrzenia patrzyły to na mnie, to na obiekt, który znajdował się naprzeciw nich. Z trudem spojrzałam w owe miejsce, dostrzegając mężczyznę, zakrytego po same dłonie, jak i twarz z karabinem. Wpatrywał się w milczeniu w każdą z nas. Z trudem powstrzymywałam kolejny krzyk, próbujący wydrzeć moje gardło, niczym nieokiełznane, dzikie zwierzę.
— Nie drzyj się. Nie chce mi się wstawać i cię usypiać — Warknął, poprawiając karabin.
Moje oczy się zaszkliły, a pierwsze łzy w sekundowym tempie spływały po moich policzkach. Wsparłam się na drżących rękach, próbując podnieść się do siadu, lecz momentalnie upadłam, uderzając o twarda powierzchnię.
— Leż — Powiedział mężczyzna.
Pozostałam w tej samej pozycji, nie mając siły się odwrócić w żadna stronę. Choć czułam mrowienie w ciele, byłam zbyt słaba, by chociażby ruszyć palcem.
Chęć rzucenia się na faceta zdawała się być najgłupszym pomysłem. Słyszałam pociąganie nosem, jak i swój płacz, który nie był jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Szloch nieznajomych kobiet, również był słyszalny. Świadomość tego, co właśnie się stało, wydzierało ze mnie wszystko. Byłam rozbitym wazonem, którego już nic nie zdoła skleić.
Nie miałam pojęcia ile jechaliśmy, lecz gdy pojazd się zatrzymał zakwitła we mnie nadzieja. Pilnujący nas mężczyzna wstał, po czym odbezpieczył drzwi, wyskakując na zewnątrz.
— Postój na siku, nie zamierzam po was sprzątać. Najpierw my, potem wy. Chyba nie muszę przypominać co się stanie, jeżeli czegokolwiek spróbujecie.
Kobiety niemalże zadrżały, a ja wraz z nimi. Nie zamierzałam zgrywać przed nimi, ani przed samą sobą bohaterki. Byłam bezbronna w obecnej sytuacji, nie mając zupełnie niczego do obrony.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, przez co pojazd z lekka się zatrząsł. Z trudem Uniosłam głowę, patrząc na czwórkę skulonych kobiet.
— Wiecie gdzie jesteśmy?
Trzy kobiety milczały, jakby obawiały się z jestem samym wysłannikiem diabła, bądź ludzi, którzy nas przetrzymywali.
— Byliśmy na jednej jednym pustkowiu, jednak ty spałaś — Powiedziała niepewnie kobieta, która jako jedyna miała kasztanowe włosy — Jeden z nich nie mówi w naszym języku, kiedy rozmawia przez telefon — Gdy tylko po raz kolejny zabrała głos, jedna z kobiet szturchnęła ją w ramię.
— Zamknij się — Wysyczała — A ty lepiej niczego nie próbuj. Jedna z nas już chciała zgrywać bohaterkę. Zastrzelił ją i wyrzucił na poboczu — Kobieta mówiła ściszonym, jak i pełnym przerażenia głosem.
Wszystkie moje wnętrzności ścisnęły się na myśl, że w owy sposób może skończyć każda z nas. Uniosłam się z trudem na rękach, by następnie usiąść, opierając się plecami o ściany samochodu. Serce waliło jak oszalałe, a z oczu w dalszym ciągu ciekły łzy. Wpatrywałam się w zielony neon, który mimo swojego ciemnego odcienia, zaczynał drażnić moje oczy.
Zieleń zawsze zdawała się być kolorem nadziei, czegoś nowego i dobrego. W tym momencie miałam wrażenie, iż mój własny los ze mnie kpił. Patrząc w światło, widziałam jedynie trutkę, rzuconą na moje życie.
Drzwi wydały z siebie dźwięk i gdy tylko otworzyły się, przed nimi stanęło trzech mężczyzn. Dwóch z nich miało na sobie jedynie maski w przeciwieństwie do tego, który nas pilnował. On był zakryty w każdym możliwym calu. Jedynie ukazał oczy. Ciemne, brązowe oczy, które lustrowały nas uważnie.
— Pojedynczo — Syknął największy z nich z nieco dziwacznym akcentem — Ty — Skinął w moja stronę — Pójdziesz pierwsza bo jeszcze nie byłaś.
Skinęłam głową, po czym próbowałam się podnieść, lecz za każdym razem moja próba kończyła się upadkiem. Kolana zdawały się zbyt miękkie, by utrzymać ciężar, który zwiększał się z każdą chwilą. Zirytowany jak i zamaskowany mężczyzna wsiadł do samochodu, po czym chwycił mnie pod ramię, podnosząc ku górze. Jęknęłam, gdyż delikatność zdawała się być obca dla tego człowieka.
Zmrużyłam powieki, gdy oboje wyszliśmy z samochodu. Wschód słońca parzył moje oczy, a nogi niemal odmawiały posłuszeństwa. Utrzymywałam się tylko dzięki uścisku mężczyzny, który bezlitośnie ciągnął mnie w niewielki, przesuszony krzak.
— Sikaj.
Oswobodził swój uścisk, przez co momentalnie upadłam na kolana. Piach uniósł się w powietrzu, wpadając mi do oczu. Krzyknęłam, pocierając swoją twarz, jak i oczy, na co mężczyzna podszedł i zamachując się nogą, wymierzył cios w brzuch.
— Zawsze muszą upatrzyć sobie głupie szmaty — Warknął, po czym nachylił się ku mnie, chwytając za gumkę spodenek kolarskich.
— Zostaw! — Choć moje gardło zaschło, tak wydałam z siebie bolesny krzyk, kopiąc nieznajomego w rękę.
Mężczyzna zamachnął się po raz kolejny, uderzając tym razem ręką, prosto w moją twarz.
— Myślisz że chciałbym tykać coś takiego jak ty? — Chwycił moją szczękę, zmuszając mnie tym samym, abym na niego spojrzała — Nigdy kurwa nie podnoś na mnie swoich nic nie wartych i brudnych łap — Wymierzył kolejny cios, przez co tym razem zdołałam poczuć metaliczny smak w ustach.
— Nie wiem kto tu ma brudniejsze łapska — Wysyczałam, na co mężczyzna wstał.
— Będziesz spała w swoich własnych szczynach. I radzę ci z nich skorzystać, bo nie dostaniesz wody, póki nie przemyślisz swojego zachowania.
Starałam się przyjrzeć otoczeniu w którym przebywałam, jednakże mężczyzna momentalnie założył mi worek na głowie, przez co nie zdołałam dostrzec nawet zielonego, ledowego światła w furgonetce, którą jechałyśmy.
Mój słuch się wyostrzył, przez co słyszałam jedynie ciężkie oddechy kobiet, jak i szelest karabinu, który jak zdołałam sobie wyobrazić, zmieniał pozycję wraz z jego właścicielem.
Starałam się powstrzymać szloch, wyrywający się z moich ust, jak i chęć krzyku. To nie mogło dziać się drugi raz. Nie zrobiłam niczego, by zadać komukolwiek cios, a jednak ktoś pragnął zadać go mnie i to ze zdwojona siła.
~ . ~
Czułam pod sobą coś znacznie miększego. Nic nie telepało moim ciałem, a szelest karabinu, jak i licznych, nerwowych oddechów ucichło. Mrugnąwszy zaledwie kilka razy, zdołałam zlustrować pomieszczenie, które nie wyglądało jak furgon, którym wcześniej się poruszaliśmy.
Odór wilgoci, stęchlizny, jak i moczu, przyprawiał o wymioty. Podparłam się na łokciu, dostrzegając pod sobą zaplamiony materac. Na mojej twarzy ukazało się niezadowolenie, przez co zdołałam usłyszeć prychnięcie z naprzeciwka.
— Czystszego nie dostaniesz — Odezwał się kobiecy głos.
Zwróciłam spojrzenie w owym kierunku, dostrzegając tą samą kobietę, która jako jedyna rozmawiała ze mną w furgonetce.
— Doprawdy? Liczyłam jeszcze na jakiś baldachim.
— Doskwiera ci humor jak na kogoś, kto jest w czarnej dupie — Tembr jej głosu zdawał się być zachrypnięty, jakby krzyczała przez kilkanaście godzin.
— Wiesz dlaczego tu jesteśmy? I przede wszystkim gdzie się znajdujemy?
Przełknęła z trudem, po czym podniosła się do siadu, opierając o skamieniałą ścianę.
— Nie wiem gdzie jesteśmy — Odpowiedziała na tyle cicho, że ledwo zdołałam ją usłyszeć. — Ale wiem, że chcą nas sprzedać — Jej warga zadrżała, a moje oczy omal nie wypadły, gdy dotarły do mnie wypowiedziane słowa.
— O czym ty mówisz? — Zająkałam się, ponownie lustrując pomieszczenie.
Pokój oświetlała zwisająca, pojedyncza żarówka, w dość ciemnych barwach. Brak jakiegokolwiek okna, nie zadziwił mnie nawet na sekundę. Dwa brudne materace spoczywały na ziemi po dwóch innych stronach, natomiast na przeciw drzwi, znajdował się jedynie obskurny sedes.
— Jak nic niewarte gówno — Wysyczała, uderzając z lekka tyłem głowy o ścianę.
— Skąd wiesz?
Kobieta spojrzała w moją stronę pogardliwie, jednak momentalnie odwróciła spojrzenie, wpatrując się w żarówkę, dzięki której zdołaliśmy dostrzec cokolwiek.
— Byłam prostytutką. Wiem jak to działa. Miałam styczność z takimi ludźmi. Nie bez powodu pilnował nas facet z karabinem — Kobieta splotła dłonie na kolanach, po czym nerwowo zaczęła wyginać swoje palce.
Zamek wydał z siebie potwornie głośny dźwięk. Gdy tylko drzwi rozchyliły się na rozcież, obie dostrzegłyśmy zamaskowanych mężczyzn. Usta, dłonie... Każdy najmniejszy znak, jaki mogłybyśmy zapamiętać, został skryty pod czarnym materiałem. Jedynie przeraźliwe, ciemne oczy, patrzyły na nas, jak na coś gorszego.
Największy mężczyzna wszedł do środka, natomiast dwóch pozostało przy drzwiach, łapiąc za bronie. Nieznajomy zbliżał się a jego kroki były ciężkie. Miałam wrażenie jakby wszystko na czym stanie, ukruszy się pod jego ciężarem. Przystanął pomiędzy mną, a nieznajomą kobietą.
— Blondyna — Powiedział jeden ze stojących za drzwiami.
Mężczyzna zwrócił się w moją stronę. Przykucnął, a materiał na jego twarzy nieco się napiął, przez co miałam wrażenie, że się uśmiechnął.
— Obyś była warta tego zachodu. — Wychrypiał, mrużąc swoje ciemne, brązowe oczy.
POV NERO :
Głośne, dławiące się jęki blondynki niemal zagłuszały dudniącą muzykę, która dobiegała zza drzwi pokoju. Klęcząca, jak i wytatuowana Hailey wypinała się w moją stronę, dzięki czemu widok na jej podskakujące pośladki niemal wywoływał palący się żar, który zaczął namacalnie pulsować w całym ciele. Na jej głowie spoczywała dłoń Fabio, którego opuszki palców zostały wplątane w jej potargane już włosy. Ręka nadawała tempa blond głowie, która poruszała się w tył i w przód, podczas gdy moje dłonie zaciskały się na jej talii, a podbrzusze uderzało o jej pełne pośladki. Hailey z precyzją przejeżdżała językiem po całej długości penisa Fabio, by następnie zanurzyć go w swoich ustach. Brunet z uwagą wpatrywał się w poczynania blondynki, która dołożyła dłoń do ruchów swoich ust, aby doznania stały się znaczniej intensywniejsze, przez co odgłosy pojękiwań, mieszały się z odbijającymi się o siebie ciałami. Zagryzałem swoją dolną wargę, poruszając się znacznie gwałtownie, przez co Hailey, krzyknęła.
Fabio ponownie nadał nowe tempo jej głowie, a ruchy moich bioder starały się do nich dopasować. Powietrze w pomieszczeniu stawało się coraz gęstsze. Zapach, jak i temperatura panująca w nim sprawiała, iż po naszych ciałach spływały krople potu. Nieco zamglonymi oczami wpatrywałem się w ziejącego ogniem, ogromnego smoka, który widniał na plecach Hailey, by następnie przymknąć powieki, gdy moim ciałem wstrząsnęło namacalne uczucie. Ostatni ruch bioder, jak i chrapliwy jęk Fabio sprawił, że wykonałem ostatni ruch bioder, zaciskając znacznie mocniej dłonie na talii kobiety. Odetchnęliśmy ciężko, przez co Hailey uniosła głowę, wypuszczając z ust całą okazałość Fabio. Spojrzała to na niego, to na mnie, ukazując na swojej twarzy grymas niezadowolenia.
— Możesz już iść. — Brunet posłał jej cwaniacki uśmiech, na co kobieta spiorunowała go spojrzeniem.
Hailey rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak gdy Fabio uniósł biodra z kanapy, wsuwając na siebie spodnie, kobieta zwróciła się do mnie, na co pokręciłem głową.
— Mamy coś do omówienia. — Skwitowałem, na co uniosła się z podłogi, podnosząc z ziemi górę od bielizny.
— Dragon nigdy taki nie był. — Syknęła kąśliwie, zakładając na piersi stanik, który praktycznie niczego jej nie zakrywał.
Oczy Fabio momentalnie spoczęły na mojej twarzy, przez co zacisnąłem szczękę. Czułem jak moje nozdrza zafalowały, jednak pragnąłem zachować każdą cząstkę opanowania, by nie zrobić krzywdy kobiecie.
Zbliżyłem się o krok, a Hailey momentalnie się odsunęła.
— Przepraszam to nie tak miało...
Przerwałem jej, chwytając jej szczupłą szyję.
— A jak miało to zabrzmieć? Hy?! — Syknąłem, zbliżając swoją twarz, do twarzy Hailey. — Dragona tu kurwa nie ma jakbyś nie zauważyła i nigdy nie wypowiadaj jego imienia zaraz po tym jak miałaś w gębie fiuta.
— Nero. — Powiedział ostrzegawczo Fabio, patrząc uważnie na rozgrywającą się tuż przed nim scenę. — Puść ją.
— Wynocha Hailey. — Warknąłem, oswobadzając jej szyję z uścisku.
Hailey spojrzała na mnie załzawionymi oczami, chwytając się za miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu widniała moja dłoń. Rzuciła ostatnie spojrzenie Fabio, po czym wyszła pospiesznie, zamykając za sobą drzwi.
— Musisz się hamować Nero — Zaczął Fabio, zapinając rozporek swoich spodni.
— Nie Fabio, to ona ma się kurwa hamować i nie zapominać kim jesteśmy. — Czułem jak złość w dalszym ciągu buzuje w mojej głowie, zagłuszając nawet muzykę zza drzwi.
Zbliżyłem się do kanapy na przeciw Fabio, by następnie zasiąść na niej, wydając z siebie głośne westchnienie. Przetarłem dłonią policzek, po czym spojrzałem na obserwującego mnie bruneta.
— Co?
— Ona jest nam potrzebna.
— Za dużo kłapie jęzorem.
— Ale za to sporo zarabia. Ma stałych klientów. Musisz o tym pamiętać, gdy następnym razem będziesz miażdżył jej szyję.
— Myślę że to ona będzie następnym razem pamiętać, nim powie o kilka słów za dużo — Odpowiedziałem z nutą irytacji w głosie.
Chcąc uniknąć drażniącego spojrzenia Fabio, błądziłem oczami po całym w wnętrzu pokoju Scelty. Od pamiętnego zdarzenia, nie zmieniłem tu niczego. Każdy najmniejszy szczegół, pozostał nienaruszony. Nawet butelki, które zostały pozostawione przez Dragona, zawsze są tej samej marki, odkładane w to samo miejsce.
— Musisz zejść na ziemię Nero.
— Już dawno na nią zszedłem i stąpam po niej twardo. Po prostu niektórych granic nikt nie powinien przekraczać a w szczególności Hailey.
Fabio uniósł dłonie ku górze, ukazując tym samym że się poddaje.
— Nic więcej nie mówię.
W pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Oboje spojrzeliśmy w ową stronę, dostrzegając w ich progu z lekka kuśtykającego Lorenzo. Wraz z brunetem zmarszczyliśmy brwi, gdy dostrzegliśmy zmierzającego w nasza stronę mężczyznę. Jego twarz zdawała się być lodowata, jednak zaciskające się usta utwierdziły nas w przekonaniu, iż coś jest nie tak.
— Co jest? — Zapytałem, lustrując przyjaciela.
— Dopadli nasz wagon. Wszystko wyleciało w powietrze — Słowa wymawiał przez zaciśnięte zęby, podczas gdy jego wzrok został utkwiony w podłodze.
— Kurwa — Syknąłem, po czym zapiąłem pasek od spodni.
Rozdział nieco inny niż miał być, ale musiałam trochę pozmieniać.
Do następnego, bo właśnie w następnym będzie działo się znacznie więcej🥰
BUZIOLE !
Swoje wrażenia na temat rozdziału zawsze możecie pisać pod #trylogiaobsession na Twitterze🤍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top