4. Kłamstwo, prawdą się stało.
Pov Cindy :
Dźwięk klawiatur jak i klikajacych myszek roznosił się bolesnym echem w mojej głowie. Przed ekranem widniała jedynie biel, która uporczywie raziła mnie w oczy, przez co nie potrafiłam skupić się na niczym, gdyż wciąż myślami byłam zbyt daleko.
— Matko Cindy, wyglądasz jak gówno. — Powiedziała zniesmaczona Sara, siorbiąc łyk kawy.
— Dzięki. — Westchnęłam i choć wiedziałam że nic nie zdziałam, tak moja dłoń spoczęła na myszce, wciskając przypadkowe funkcje w programie.
Sara oparła swoje plecy o oparcie krzesła, mrużąc powieki.
— Może potrzebujesz iść do lekarza? — Zapytała, uważnie mi się przyglądając.
Wszystko we mnie buzowało. Od złości, smutku jak i wściekłości, po bezradność i te ostatnie uczucie z pewnością górowało nad wszystkimi. Nie znosiłam czuć bezradności, gdyż na każdym kroku przypominała mi o sytuacji w jakiej znalazłam się w tamtym momencie. Nie mogłam wtedy zrobić niczego, przez co kilka dusz odeszło i co najgorsza czułam, że to przeze mnie.
— Nie. Muszę pracować. — Poprawiłam włosy, przysuwając krzesło do biurka.
— Wiesz nie mamy dużo do roboty tak naprawdę. Projekty, które ci przydzielono możesz zrobić w domu. Nie mamy wspólnego zlecenia, więc myśle że szef nie będzie miał nic przeciwko. Poza tym jak cię zobaczy, to sam cię pogoni.
Spojrzałam znad laptopa, wprost w kierunku Sary, która siedziała tuż na przeciw mojego biurka.
— Niedługo zapomnicie jak wyglądam.
— Więc powinnaś zostawić jakieś ładne zdjęcie na biurku, tylko takie na którym nie wyglądasz jak gówno.
— Jak zawsze można na ciebie liczyć. — Posłałam w jej stronę nieco wymuszony uśmiech, na co dźwięcznie się zaśmiała.
— Poza tym nawet w warcaby nie dałabyś zagrać w tym stanie a wiesz, że ja nigdy nie odpuszczam.
— Matko, w takim razie idę stąd. — Jęknęłam, po czym zabrałam się za wyłączanie laptopa, jak i zbieranie notatek, które zdołałam w jakiś sposób zrobić.
Nie chciałam wracać do domu. Świadomość tego że ktoś tam był, podczas gdy ja spałam, wywoływała dreszcze na całym moim ciele. Nie byłam tam bezpieczna, nikt nie był a w szczególności moi bliscy...
Starając się odpędzić wszystko co złe z mojej głowy spakowałam rzeczy do torby, po czym podeszłam do krótkowłosej Sandry, zajmując miejsce tuż na przeciw mojego biurka.
— Mam nadzieję że to chwilowe. — Ściszyła głos, by ludzie dookoła nie zdołali nas usłyszeć.
W piwnych oczach kobiety zdołałam dostrzec troskę. Nie byłyśmy ze sobą blisko, jednakże zawsze darzyłyśmy się sympatią. Krótkie, czerwone włosy przystrzyżone na chłopaka, idealnie komponowały z jej kolczykiem w przegrodzie nosowej z którego większość się śmiała.
— Chwilowe krówko. — Posłałam w jej stronę delikatny uśmiech i delikatnie smagnęłam koniuszkiem palca diamentową kulkę w jej kolczyku. — Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, dzwoń. — Dodałam, po czym opuściłam pośpiesznie biuro, starając się uniknąć ciekawskich spojrzeń rzucanych w moją stronę.
Wsiadłam do windy, po czym wjechałam nią na trzecie piętro. Choć Sara zapewniała że nie ma sporo pracy, nie mogłam od tak wyjść nie pytając o to szefa.
Winda wydała z siebie dźwięk, co zwiastowało iż dotarła na miejsce. Drzwi rozsunęły się, a przede mną ukazał się niewielki, podłużny korytarz z recepcją po lewej stronie jak i dębowymi ciemnymi drzwiami na samym jego końcu.
W tle słyszałam już rozmowę sekretarki Brusa, która jak zdołałam wyłapać umawiała go na poszczególne spotkania. Gdy tylko znalazłam się przy recepcji kobieta pomachała do mnie, po czym skinęła twierdząco w stronę drzwi szefa. Podziękowałam jej niemym gestem, po czym ruszyłam do drzwi gabinetu. Złota plakietka wisząca na ich środku miała wygrawerowane ''Mr. A. Brus'' Wpatrywałam się w nią przez kilka sekund, by następnie delikatnie zapukać w dębowe drzwi.
Twardy głos mężczyzny wybrzmiał zza drzwi gabinetu wykrzykując ''proszę'' przez co weszłam do środka. Gdy tylko przekroczyłam próg, moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, które prezentowało się schludnie jak i minimalistycznie. Większość ścian pokrywały segregatory, prócz tej, na której znajdowało się ogromne okno. Stojące na samym środku biurko miało barwy szarości, tak jak znaczna większość gabinetu Brusa, a Sagowiec stojący w samym rogu pomieszczenia, wprowadzał nieco życia to stonowanego pokoju.
Brus, nieco łysiejący już mężczyzna nie przepadał za zbędnymi rozmowami. Wystarczyło aby na mnie spojrzał, by stwierdzić że powinnam pójść do domu. Tak jak mówiła Sara projekty, które jeszcze nie zostały skończone robiłam w pojedynkę, tak więc nie potrzebowałam niczyjej pomocy.
Podróż do domu dłużyła się, gdyż nie spieszyło mi się do czterech pustych ścian, gdzie nikt na mnie nie czekał. Cisza panująca w tym miejscu była przytłaczająca, a strach dodatkowo budziła świadomość, że ktoś w każdej chwili może do mnie przyjść. Choć nogi nie miały sił, tak w dalszym ciągu powolnym tempem kroczyłam ulicami Vegas. Promienie słoneczne jak zawsze zdołały zaszczycić moją skórę, co w pewien sposób uwielbiałam. Mijałam bezdomnych skrywających się w każdym możliwym cieniu jaki rzucały budynki, ludzi w garniturach jak i tych, którzy ewidentnie zaszaleli mimo tak wczesnej pory.
Niepewnie przekroczyłam próg drzwi swego domu. Mimowolnie moje oczy wyszukiwały przedmiotów, które ostatnimi czasy nawiedzały mnie nawet w snach. Jednak nie zdołałam niczego spostrzec, prócz tego co zostawiłam.
Sprzątnęłam bałagan, próbując w dalszym ciągu zwracać uwagę na każdy szczegół w domu, lecz nic nie zdołało wzbudzić moich podejrzeń nawet na sekundę. Praca w swoim zaciszu również była uciążliwa. Nie potrafiłam się skupić na niczym, gdyż w dalszym ciągu mój umysł męczyła obecna jak i przytłaczająca mnie sytuacja.
Musiałam brnąc w kłamstwo, gdyż nie mogłam wspomnieć skąd tak naprawdę była ta róża. Każde kolejne fałszywe słowo, rodziło coraz większy chaos w moim życiu. Jednak w pewnym sensie zdołałam też odczuć ulgę. Colina tu nie było, więc nie mogła mu się stać żadna krzywda. Nie zasługiwał na nic co złe, przez co w głębi siebie wiedziałam że nie zasługuje na niego.
Kursor myszki błądził bez celu po ekranie, gdy jeden z tych mroczniejszych cieni przebrnął przez moją głowę. Zagryzłam wargę, by następnie kliknąć w okno przeglądarki. Niepewnie pocierałam opuszki palców nad klawiaturą, zastanawiając się czy to jest aby na pewno dobry pomysł. Jednak gdy palce wstukały pierwsze litery, moja obawa odeszła w dal.
Po wpisaniu frazy ''Dragon'' wyskoczyły mi w pierwszej kolejności smoki, przez co prychnęłam, unosząc z lekka kąciki swoich ust. Bruno zawsze dbał o prywatność. Zdołałam zauważyć to już wcześniej, jednak nigdy nie sądziłam, że zrobił to do tego stopnia, że znalezienie jego zdjęcia, czy jakiejkolwiek informacji graniczyło z cudem. Dopisując do jego przydomku ''Bruno Walsh'' wyskoczyło zaledwie kilka artykułów. Moje oczy nieco się rozszerzył gdy dostrzegłam Dragona siedzącego w pierwszym rzędzie wraz z Antoniem na uroczystości charytatywnej. Oboje zdawali się wyglądać jak dwie krople wody. Te same czarne oczy w których skrywało się lodowate spojrzenie, ciemne włosy, widocznie zarysowana szczęka, jak i kości policzkowe oraz potężna postura.
Pojawił się również artykuł o śmierci Antonia. Zmrużyłam oczy, wpatrując się w zdjęcie z cmentarza, na którym dostrzegłam również Rositę. Jej ciemne oczy skupiały uwagę na Dragonie, który patrzył w stronę nagrobku. Stojąca obok niego Esther wtulała się w jego przedramię, próbując ukryć swoją rozpacz za synem.
Jednak największą uwagę zwróciłam na stronę czasopisma, które jak zdołałam zauważyć pragnęli dowieść prawdy. Była w nim opisana sytuacja, w której ostatni raz zdołałam ujrzeć Dragona jak i Elenę jako żywych.
''Jak donoszą pogłoski w sprawę mogła być zamieszana jedna z najgroźniejszych grup przestępczych. Tożsamość ofiar śmiertelnych jak i ocalałych tego wypadku są nam nieznane.''
Moja warga zapiekła i momentalnie poczułam metaliczny smak w swoich ustach. Dopiero teraz zdołałam się zorientować, iż gryzłam swoją wargę w przypływie stresu. Moje serce waliło jeszcze szybciej gdy scrollowałam stronę, przeglądając zaledwie trzy zdjęcia. Na jednym z nich widniało miejsce ogrodzone taśmą policyjną. Przed wejściem do budynku stało pełno radiowozów policyjnych, jak i pojazdów pogotowia ratunkowego.
Na drugim można było zauważyć jedynie ujęcie broni, która leżała w krzakach, natomiast na trzecia fotografia sprawiła, iż wypuściłam z ust swój drżący oddech. Pracownicy pogotowia ratunkowego wynosili na noszach człowieka, przykrytego białym materiałem, który zdołał przemoknąć krwią. Jego dłoń zdołała wydostać się spod przykrycia, przez co bezwładnie zwisała. Liczne tatuaże pokrywające jego skórę sprawiły że moje oczy się zaszkliły.
Wszędzie poznam tą dłoń.
Wszędzie zdołam rozpoznać tatuaże, którym tak często się przyglądałam.
Dłoń Dragona...
Zagryzłam ponownie swoją wargę, by powstrzymać ją przed drganiem. Nie powinnam płakać. Nie powinno mnie to boleć, nie powinno mnie to interesować...
Nigdy nie odważyłam się czytać artykułów na ten temat, ani chociażby wygooglować Dragona, czy Eleny. Dziś zrobiłam to po raz pierwszy i nie zdziwiło to, iż informacje na ten temat były nikłe.
Wciskając kolejne okno w przeglądarce, pragnęłam zagłębić się w sens anonimów, które ostatnimi czasy dostawałam. Nie wiedziałam czy miałam je uznać za groźbę, ostrzeżenie czy też przypomnienie? Gdy mój opuszek palca powędrował na pierwszą z liter, zamarł w bezruchu, gdyż energiczny i delikatny stukot w drzwi sprawił że podniosłam swoje nieco załzawione oczy ku źródłu dźwięku. Moje usta z lekka się rozchyliły, a powieki zamigotały w szybszym tempie.
Byłam kompletnie sama, przez co mój niepokój wzrastał z każdą chwilą. Odstawiłam laptopa tuż obok siebie, po czym wstałam z kanapy, gdy znajomy kobiecy głos wybrzmiał zza drzwi.
— Cindy głucha jesteś?! — Syknęła zza drzwi Alex.
Zmroziło mnie w środku, przez co moje oczy jak i usta szeroko się otworzyły. Przeoczenie przyjazdu Alex było najgorszym błędem. Nie mogło jej tu teraz być. Nie teraz, gdy dostawałam tajemnicze wiadomości, nie teraz gdy rozstałam się z Colinem i spotkałam z Bernardo w klubie.
Podeszłam pospiesznie do drzwi, po czym przekręciłam klucz otwierając je przed Alex.
Stała w wyciągniętymi rękoma w moją stronę, jednak gdy zdołała mnie ujrzeć, jej ręce jak i entuzjazm opadły. Piękną, rozpromienioną jak i piegowatą twarz zastąpiło nagłe zmartwienie. Alex zmarszczyła brwi, lustrując mnie z góry na dół.
— Co się stało Cindy? — Chwyciła walizkę, po czym wparowała do środka ciągnąc mnie za sobą. — Co on ci zrobił? — Alex zatrzasnęła drzwi, po czym przyciągnęła mnie do siebie. Jej ręce zakleszczyły mnie w mocnym uścisku, przez co walczyłam sama ze sobą aby łzy nie zdołały spłynąć po policzkach.
Zamrugałam kilka razy, również ją obejmując. Delikatnie pogładziłam plecy blondynki, uśmiechając się z ulgą. Czułam się znacznie lżej w jej towarzystwie. Choć nie wyjawiłam co tak naprawdę trapiło mnie od dłuższego czasu, tak przy niej potrafiłam zapomnieć o większości zła jakie zaznałam.
Odsunęła się ode mnie, po czym chwyciła za ramiona, uważnie przyglądając się mojej twarzy.
— Cindy! — Jej dłonie z lekka mną wstrząsnęły, a twarz w dalszym ciągu lustrowała z uwagą. — Gdzie on kurwa jest?! — Zacisnęła usta, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. — Colin! — Krzyknęła, jednak nic nie zdołało jej odpowiedzieć.
— Colina tu nie ma. Jutro też go nie będzie i pojutrze i popojutrze również się tu nie zjawi.
Zmarszczyła brwi, przez co pomiędzy nimi zdołała utworzyć się drobna lwia zmarszczka. Oczy Alex z lekka się rozszerzyły, jednak w dalszym ciągu skupiały na mnie największą uwagę.
— Pierdolisz.
Pokręciłam przecząco głową, na co Alex westchnęła.
— Co on ci zrobił Cindy? Mam go utopić? Udusić? Czy zatłuc kijem? A może obciąć fiuta?
— Alex!
— No co? Od początku śmierdział mi na kilometr.
Westchnęłam, po czym ominęłam nieco zszokowaną Alex, ruszając wprost do blatu kuchennego.
— Napijesz się czegoś?
— Wina. — Uśmiechnęła się nieco zadziornie, na co przewróciłam oczami.
— Myślałam że szampana. W końcu mamy co uczcić. Twoje słowo rzeczywistością się stało. — Powiedziałam sarkastycznie, opierając się rękoma o blat.
— Gdybyś nie wyglądała właśnie tak, to może i napiłabym się właśnie szampana. Ale ty potrzebujesz wina i to kurwa litry wina.
~ . ~
Bolała mnie twarz jak i brzuch od głośnego śmiechu, który wypełniał każdy kąt domu. Kolejna butelka wina została opróżniona do połowy i Alex nie musiała niczego mówić, bym wiedziała że to nie ostatnie litry procentów, które dzisiaj pochłoniemy.
— Dobra było pierolenie o szopenie, ale teraz moja droga czas zacząć poważną rozmowę na temat osobnika, który opuścił to pomieszczenie. — Powiedziała nieco bełkotliwie, poprawiając swoją pozycję.
Jej niebieskie oczy uważnie śledziły mimikę mojej twarzy, przez co z lekka zmrużyła powieki.
— Co on ci zrobił Cindy?
— Rozstaliśmy się... — Powiedziałam nieco wymijająco. Nie chciałam mówić Alex szczegółów choć wiem że ten człowiek wyczułby moje najmniejsze kłamstwo na kilometr.
— Tak po prostu? — Uniosła brew ku górze, po czym chwyciła kieliszek w dłoń. — Pieprzysz. Wiesz, że znam się na ludziach i właśnie dlatego go kurwa nie lubiłam. Ale nie wierze że zostawił cię od tak.
— To był absurd... — Zaczęłam, lekko się krzywiąc.
— On jest chodzącym absurdem. W twoich oczach może być dobrym facetem, który potrafi zaakceptować wiele, ale kurwa Cindy za tą dobrą twarzą tacy ludzie są najgorszymi gadami. I Colin jest gadem, tylko jeszcze się o tym nie przekonałaś. Nie obudziaś w nim tego co złe, bo jesteś dla niego dobra.
— To on był dla mnie zbyt dobry Alex... — Westchnęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. W owy sposób pragnęłam odepchnąć chęć rozpłakania się.
— Cindy. — Alex odłożyła kieliszek na stolik, po czym przybliżyła się do mnie siadając po turecku. — Dawaj te łapy. — Wyciągnęła dłonie w moją stronę, a ja bez wahania za nie chwyciłam. — Znamy się tyle lat i nigdy a to kurwa przenigdy nie okłamałabym cię. Zawsze mówię ci prawdę, nawet tą bolesną i wiem że powinnam się hamować, ale Colin to pieprzony kutas. Nie lubię go i nie zamierzam tego ukrywać. Tolerowałam go tylko i wyłącznie ze względu na ciebie. Nie tryskam szczęściem słysząc że rozstaliście się, bo widzę jak to przeżywasz. Jeżeli go kochasz to ubieramy się i natychmiast jedziemy do niego. Ale najpierw muszę usłyszeć powód. I musi być on wkurwę solidny żebym cię do niego puściła.
Uśmiechnęłam się blado, na co Alex ścisnęła moje dłonie.
— I muszę usłyszeć że nie zrobił ci krzywdy, bo w innym wypadku zabieram nóż do masła i jade mu uciąć kutasa.
— Nóż do masła? — Zapytałam z lekkim uśmiechem na twarzy.
— A potrzeba czegoś więcej?
Zignorowałam kąśliwą uwagę Alex, postanawiając powiedzieć przyjaciółce co zdołało rozdzielić mnie, jak i Colina.
— Znalazł w mojej torbie różę. — Powiedziałam, jednak wyraz twarzy Alex nie wykazywał zaskoczenia.
— I? Co dalej?
— Myślał że dostałam ją od jakiegoś faceta.
— A dostałaś?
Przechyliłam głowę w bok, patrząc z dezaprobatą na przyjaciółkę.
— Jakiś przypadkowy facet rozdawał kwiaty a ja nie byłam mu w stanie odmówić. Wrzuciłam ją do tej cholernej torby i poszłam dalej, ale gdybym wiedziała że tak to się skończy, nie wzięłabym jej. Albo wzięłabym i wyrzuciła.
Ręce Alex skrzyżowały się na piersiach, oczy z lekka zmrużyły a język przerolował po wnętrzu jej policzka.
— Zostawił cię przez jakiegoś chwasta?
— Przeszukał też laptopa.
Alex poderwała się z kanapy, po czym wyciągnęła dłoń w moją stronę.
— Rozumiem że mógł się wściec bo jesteś piękna Cindy i twoja ślepota mnie czasami zachwyca. I byłabym w stanie cię nawet do niego osobiście zaciągnąć, ale nie pytam nawet o nic więcej. Wystarczy że nie uszanował twojej prywatności. Rozmawiał chociaż z tobą na ten temat?
Przełknęłam z trudem na wspomnienie kłótni, którą odbyłam z Colinem. Wściekłość w jego oczach była po raz pierwszy tak widoczna.
— Cóż... Można powiedzieć że rozmawialiśmy. O ile da się to nazwać rozmową.
— Wstawaj Cindy. — Alex chwyciła moją dłoń, po czym pociągnęła przez co momentalnie wstałam z kanapy.
— Alex co ty robisz?
— Ubieramy się. — Powiedziała pewnym siebie głosem.
— Co?
— Ruszaj się, jedziemy na imprezę.
— Na jaką?!
— Sraką, zbieraj dupę. Nie będziesz płakać po czymś takim. Myślisz że on siedzi u Thomasa i wylewa morze łez?
Wyraz mojej twarzy nieco się zmienił. Czułam jak żyła na mojej szyi zaczęła pulsować. Alex choć nienawidziła Colina, w pewnych kwestiach miała rację. Jego widok w mojej głowie z inną kobietą przyprawiał mnie o złość a świadomość tego, że nie brakuje mu mnie potęgowała owe uczucie.
Alex pociągnęła mnie solidnej, a ja już dłużej nie zamierzałam z nią walczyć.
~ . ~
Wypite procenty czyniły mnie znacznie pewniejszą siebie na parkiecie. Dudniąca muzyka jak i błyskające światła, były odskocznią od spokojnych wieczorów, które spędzałam na kanapie z Colinem w domu. Przez cały czas pragnęłam wyrzucić z siebie wszystko, starając się nie myśleć o niczym co złe. Przez dłuższy czas nie potrafiłam tego zrobić, wciąż powtarzałam sobie słowa z anonimów, różnorodne kwiaty migały mi przed oczami a krzyk Colina niemal zagłuszał basy, które wybrzmiewały z głośników.
Jednak z każdym kolejnym drinkiem wszystko odlatywało a ja jedynie w czym potrafiłam sie zatracić, to w tańcu z Alex. Czerwona sukienka opinała jej piękne ciało, a srebrne szpilki na cieniutkich paseczkach uwydatniały długie jak i szczupłe nogi.
— Muszę siku. — Krzyknęłam jej do ucha, na co skinęła głową.
Wędrówka przez tłum nie należała do najłatwiejszych. Nie byłam w stanie zliczyć ile razy ktoś mnie pchnął, czy też uderzył z łokcia, jednak po ciężkich zmaganiach dotarłyśmy na miejsce, po czym przystanęłyśmy w toalecie przed kobietą czekającą na swoją kolej.
— Będę miała masę siniaków. — Wybełkotałam, na co Alex się zaśmiała.
— A ja cholernego kaca. — Odpowiedziała równie bełkotliwie, opierając się chwiejnie o ścianę za sobą.
— Kurwa wyglądasz jak bogini w tej sukience. — Zlustrowała mnie nieco zamglonym wzrokiem, przez co ja również to zrobiłam.
Czarna, satynowa sukienka na ramiączkach idealnie opinała moje ciało, a z lekka marszczący się materiał na dekolcie sprawiał, że moje piersi wyglądały na znacznie większe, niż były w rzeczywistości.
— I te złote kolczyki. — Odezwała się kobieta w kolejce.
Jej kasztanowe włosy zostały spięte w koka z którego wypadła już znacznie większa ilość kosmyków. Z twarzy zdążył zejść już podkład, przez co można było dostrzec na jej twarzy kilka wyprysków, jak i przebarwień, a na górnej powiece, czarne kreski zostały nieco odbite, co nie wyglądało już zbyt korzystnie.
Delikatnie złapałam za okrągły złoty kolczyk, po czym posłałam w stronę kobiety delikatny uśmiech. Kabina na którą wszystkie czekałyśmy otworzyła się a dziewczyna odwracając wzrok weszła do niej, zatrzaskując za sobą drzwi.
Alex spojrzała na mnie, po czym sięgnęła dłonią do niedużej torebki, którą przewiesiła przez ramię. Ekran telefonu rozświetlił jej twarz, dzięki czemu byłam w stanie dostrzec jej nieco niezadowoloną minę. Zmarszczyłam z lekka brwi i gdy tylko miałam zapytać co się stało kabina otworzyła się, przez co prędko do niej wparowałam, by załatwić potrzebę i ponownie udać się na wraz z Alex parkiet.
— Idę po drinki! Nie ruszaj się stąd! — Krzyknęła, próbując być głośniejszą od muzyki a następnie ruszyła do baru.
Przetańczyłam dwie piosenki sama, próbując za każdym razem odganiać pijanych mężczyzn, jak i uporczywych mężczyzn nie dających za wygraną. Gdy rozbrzmiała kolejna piosenka, zaczęłam się martwić o Alex. Choć byłam pijana, tak w dalszym ciągu zdołałam utrzymać w sobie procent świadomości. Przestając tańczyć ruszyłam ku barowi i gdy tylko dostrzegłam blond włosy jak i czerwoną sukienkę, niemalże osłupiałam. Przechodzący tuż obok mężczyzna z lekka szturchnął mnie w bark, jednak nawet na niego nie spojrzałam, gdyż utkwiłam spojrzenie w Alex, jak i mężczyźnie siedzącym tuż obok niej. Przełknęłam z trudem, zaciskając swoje dłonie w pięści. Wściekłość przyćmiła wszystko, nawet ten procent świadomości, który jeszcze chwile temu miałam. Ruszyłam nieco chwiejnym krokiem w ich stronę, by następnie chwycić Alex za rękę i pociągnąć w swoją stronę.
Blondynka zachwiała się gdy gwałtownie zeszła ze stołka. Przetrzymałam ją, rzucając wrogie spojrzenie w stronę siedzącego jak i nieco zaskoczonego mężczyzny. Nie miałam nic przeciwko temu, aby Alex dobrze się bawiła. Jednak nie z nim. Nie z mężczyzną tego pokroju.
Wysoki szatyn okazał niezadowolenie wstał a jego szyja znacznie się naprężyła, przez co jeszcze bardziej byłam w stanie dostrzec tatuaż, który widniał na jego szyi.
Smok...
Chwyciłam Alex pod ramię, ciągnąc ją w stronę wyjścia lecz ona zaparła się nogami próbując mnie powstrzymać.
— Cindy, co do cholery? — Zapytała bełkotliwie, mierząc mnie wzrokiem. — Co się stało?
Mężczyzna stanął tuż za mną, przez co odwróciłam się do niego. Był znacznie wyższy, przez co byłam zmuszona unieść głowę ku górze. Jego twarz nie wydawała się znajoma. Delikatny zarost, jak i brązowe włosy były ułożone wręcz do perfekcji, natomiast koszula leżała na nim niczym druga skóra, eksponując mięśnie.
— Zabierasz mi smakowity kąsek sprzed nosa panienko. — Odezwał się, na co spiorunowałam go spojrzeniem.
— Wiem kurwa kim jesteś. — Wycedziłam, krzycząc w stronę mężczyzny. — I lepiej żebyś znalazł sobie inny ''kąsek'' do zgryzienia. — Zaakcentowałam ostatnie słowa, by następnie obrócić się na pięcie i ponownie pociągnąć Alex za sobą.
Postawny mężczyzna nie ruszył za nami. Jedynie śledził nasze chwiejne kroki, póki nie zniknęłyśmy w tłumie tańczących ludzi.
Drogę do domu pamiętałam jak przez mgłę, gdyż przed oczyma w dalszym ciągu migał mi tatuaż nieznajomego. Mogłam być zbyt przewrażliwiona, lecz przed znacznie dłuższy czas nie dostrzegałam takowych wzorów u mężczyzn na szyi. Mógł być to jedynie przypadek, jednak pamiętałam wzór jaki nosił Dragon, Nero, Lorenzo, czy chociażby nieżyjący już Bob.
Echo na klatce schodowej odbijało się od naszych szpilek, przez co jedna ze starszych sąsiadek wyjrzała zza drzwi, wymachując w naszą stronę laską.
— Cudzołożnice!
Alex stanęła tuż przy naszych drzwiach, po czym odwróciła głowę w stronę kobiety.
— Cindy otaczają cię same gady, jak się z tym czujesz?
— Wybornie. — Odpowiedziałam, grzebiąc w zamku kluczem.
— Jesteś łowcą. Myślałam że Colin to gad, ale to z laską to pieprzona Godzilla. Ubije cie tym kijem jak schabowego.
— Zero kultury! Sukienki krótkie, mężczyzn tylko na pokuszenie zwodzą! — Syknęła starsza kobieta.
Czułam jak Alex odwraca się w jej stronę, jednak w tym samym momencie klucz trafił do zamka, przez co drzwi się otworzyły a ja wciągnęłam przyjaciółkę za sobą.
— Dawaj Cindy tłuczek, jestem pewna że ten gad jeszcze nie zdążył wejść do nory!
— Zdążył wejść. — Zapewniłam, zamykając drzwi na dwa spusty.
Alex zmierzyła mnie nieco kąśliwym spojrzeniem, po czym założyła ręce na biodra.
— O co chodziło w klubie?
Przez moment nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Moje usta z lekka się rozchyliły, jednak ostatecznie zignorowałam Alex, odwracając się na pięcie.
— O nie, nie, nie moja droga cudzołożnico! Gdybyś dała mi ubić gada nie męczyłabym teraz ciebie! Gadaj! — Ruszyła tuż za mną, tupiąc butami w podłogę.
— Chodziło mu tylko o jedno, a ja nie dam cię wykorzystać. — Odparłam, ruszając do łazienki.
— Pieprzysz. Nie o to chodziło. Chociaż wiem że chciał się po prostu zabawić.
— Jeżeli przeszkodziłam ci w zabawie to przepraszam. — Odparłam nieco znudzonym tonem, na co Alex zatrzymała się.
— Cindy kurwa dobrze wiesz, że mam w dupie tego kolesia, chociaż nie da się zaprzeczyć że był kurewsko przystojny. Ale mi chodzi o twoje zachowanie. Nie pierdol, że chodziło tu o ''cudzołożenie'' — Zacytowała kąśliwie, na co lekko uniosłam kąciki ust, kiwając głową.
— Mogę się najpierw wykąpać?
— Tak możemy się najpierw wykąpać. — Uśmiechnęła się szeroko, po czym pociągnęła mnie w stronę łazienki.
~ . ~
— Zamówimy coś? — Zapytała Alex, ściągając ręcznik z włosów.
Przełknęłam z trudem gdy pizza, którą zamówił mi Colin miała w sobie charakterystyczny anonim.
— Może nam coś zrobię? Tosty? Pancakes? — Uniosłam brew ku górze, na co Alex rzuciła ręcznik obok siebie, po czym utworzyła z ust lekki dziubek.
— A masz karmel?
— Co za pytanie.
— To jazda kuchareczko. — Ponagliła mnie, rozsiadając się wygodnie na kanapie.
Na mojej twarzy znów pojawił się cień uśmiechu. Alex zawsze była osobą, która mimo kryzysowych sytuacji potrafiła wszystkich uszczęśliwić, jak i sama wyjść z podniesioną głową.
Zabrałam się za przyrządzanie jedzenia, podczas gdy Alex z zainteresowaniem oglądała telewizję. Przeskakiwała z programu na program, by zatrzymać się na kanale informacyjnym.
Chochla niemalże wypadła mi z ręki, gdy usłyszałam słowa prezenterki. Na ekranie mogłam dostrzec dobrze znane mi miejsce. Różowy szyld klubu 'Wens'' nawet na ekranie bił po oczach. Moje usta rozszerzyły się gdy dostrzegłam taśmy policyjne, które odgradzają budek od ruchu ulicznego.
''Brutalne morderstwo właściciela nocnych klubów. Ciało Santino Moretti zostało znalezione godzinę temu na tyłach własnego baru.'' — Komentowała energicznie kobieta.
— Słyszałam że był naprawdę dziany. — Odparła, nie spuszczając oka z ekranu telewizora. Alex w skupieniu marszczyła brwi wsłuchując się uważnie w słowa reporterki, a pilot od telewizora w tym samym czasie spoczywał tuż przy jej ustach, które z lekka zagryzała.
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć, gdyż stałam osłupiała, wlepiając wzrok jedynie w telewizor.
— Czy jest Pan w stanie powiedzieć coś więcej na ten temat? — Zapytała prezenterka, wpychając starszemu mężczyźnie mikrofon pod nos.
— Niestety nie możemy ujawnić zbyt wiele na tą chwilę. — Odpowiedział, pośpiesznie krocząc przed siebie.
— Czy było to morderstwo? Zamach, bądź egzekucja? — Dociekała.
— Nie jesteśmy w stanie tego ocenić. Musimy przeprowadzić śledztwo w tej sprawie, gdyż morderstwo było okrutne. Jedyne co możemy powiedzieć na obecną chwilę to, to że ofiara cierpiała nim umarła.
Prezenterka pragnęła zadać znacznie wiele pytań, lecz mężczyzna zdążył ją zbyć, znikając za drzwiami czarnego samochodu.
Chochla spoczywająca w mojej dłoni wypadła w końcu z dłoni, przez co znajdująca się w niej masa na ciasto znalazła się na podłodze. Stałam niczym posąg. W moich uszach wybrzmiał szumiący dźwięk, przez co oczy momentalnie zamrugały.
— Cindy? — Dotarł do mnie zagłuszony głos Alex, który próbował przebić się przez moją głowę. Słyszałam ją tak, jakby stała gdzieś w oddali.
Santino nie żyje...
Kucnęłam, przez co całe moje ciało skryło się za wyspą kuchenną. Próbowałam w każdy możliwy sposób zejść na ziemię, lecz moje nogi zaczęły z lekka się uginać. Dźwięk pospiesznych kroków zatrzymał się tuż przy mnie. Przyjaciółka przykucnęła, po czym położyła na podłodze papier ręcznikowy.
— Cindy, co się do cholery dzieje? — Zapytała nieco zmartwiona, urywając kilka listków papieru.
Wpatrywałam się bez słowa w jej dłoń, która za pomocą ręcznika usuwała pozostałości po masie na ciasto.
— Przepraszam. — Odchrząknęłam. — Pomyślałam, że mogło to się zdarzyć każdemu...
— Każdemu, czyli Colinowi? — Uniosła brew ku górze, w dalszym ciągu zbierając resztki.
Przełknęłam z trudem, gdyż nawet przez sekundę o tym nie pomyślałam. Z każdym kolejnym słowem czułam, jak poczucie winy miażdży moje serce. Serce, które zdołało przesiąknąć wszystkim, co było tak nieporządane.
Okłamywałam Alex po raz kolejny. Po raz kolejny nie mogłam powiedzieć jej niczego. Nie mogłam powiedzieć przez co tak naprawdę znalazłam się w szpitalu, nie mogłam powiedzieć jej o anonimach i o tym dlaczego śmierć Santino wywołała na mnie ową reakcję.
Alex nie rzucała w moją stronę kąśliwych uwag na temat Colina i mimo, iż ledwo kucałam, tak w dalszym ciągu byłam w stanie spostrzec dziwną reakcję swojej przyjaciółki. Zapragnęłam zabrać głos, gdy mój żołądek ścisnął się w niewyobrażalnie ciasny supeł.
— Zwymiotuję. — Wychrypiłam, zatykając usta dłonią.
Alex wyrzuciła z dłoni papier, by następnie pomóc mi wstać. Jej drobne ciało, podtrzymywało moje w drodze do łazienki i gdy tylko zdołałyśmy do niej dotrzeć opadłam na kolana, tuż przed muszlą klozetową, zwracając całą zawartość żołądka. Niewyobrażalne obrazy migały mi przed oczyma, przez co żołądek zaciskał się znacznie mocniej. W głowie zdołałam odtwarzać najmroczniejsze scenariusze śmierci Santino.
~ . ~
Moje powieki z trudem uniosły się ku górze. Mrużyłam oczy, lustrując powoli otoczenie w którym właśnie przebywałam. Zimna, jak i twarda posadzka, pokryta kafelkami dała o sobie znać, gdy tylko uniosłam delikatnie głowę. Odrętwiałe ciało zawyło z bólu, przez co jęknęłam pod nosem. Moja głowa spoczywała na poduszcze, a reszta ciała została okryta kocem. Tuż obok spała skulona Alex, okryta jedynie jednym z największych ręczników, jakie tylko posiadałam w mieszkaniu.
Z grymasem na twarzy, delikatnie podparłam się ręką, by znaleźć się w pozycji siedzącej. Nie odrywałam spojrzenia od Alex, która spała jak zabita. Uśmiech zapragnął wkraść się na twarz, gdyż widok tej kobiety, zawsze sprawiał iż zdołałam zapomnieć o wszystkim co najgorsze lecz wspomnienia minionego wieczoru odepchnęły cień szczęścia.
Santino nie żył. I choć nie miałam pewności, tak zdołałam się o to obwiniać...
Czy Bernardo go zabił?
Powieki Alex drgnęły, gdy wibracje z jej telefonu odbiły się od podłogi, sprawiając iż stały się znacznie głośniejsze. Z jękiem chwyciła komórkę, leżącą nieopodal niej, po czym zmrużonymi oczami wpatrywała się w niewielki ekran.
— Alex? — Zaczęłam, jednak ona w dalszym ciągu wpatrywała się w ekran, przeglądając powiadomienia.
Jej mina nie wskazywała na to, aby ujrzała tam coś, co by się jej spodobało.
— Kurwa. — Syknęła, patrząc na mnie z przerażeniem.
— l się dzieje? — Wydukałam, na co Alex z lekka rozchyliła swoje usta.
— Colin Cindy...
Zerwałam się na równe nogi. Mimo iż moja głowa z lekka zawirowała, nie zamierzałam bezczynnie siedzieć.
— Co z Colinem? I dlaczego ktoś dzwoni do ciebie a nie do mnie? — Zapytałam z wyrzutem.
Nie mogłam być na nią zła pod żadnym względem, lecz gdy usłyszałam imię Colin i ujrzałam twarz Alex, wiedziałam, że coś się stało.
— Masz wyłączony telefon.
— Kurwa. — Syknęłam, stojąc tuż nad Alex. — Co się stało?
— Colin jest w szpitalu. — Wydukała, kierując spojrzenie z telefonu wprost na mnie.
Wystarczyły zaledwie dwa słowa „Colin" i „szpital" abym rzuciła wszystko. Dojazd do szpitala nie był łatwy, lecz wypożyczony samochód Alex ułatwiał nam sprawę. Gdy tylko wbiegłam na sor, wypytując o Colina, pielęgniarka wskazała sale, przez co obie momentalnie tam popędziłysmy. Słyszałam ciężki oddech Alex, jak i dźwięk kroków, jakie stawialiśmy w pośpiechu.
Gdy tylko wjechaliśmy windą na wyznaczone piętro zamarłam, widząc oddział intensywnej terapii. Moje oczy pokryły się łzami, przez co Alex chwyciła mnie za dłoń. Jej dotyk sprawił, że byłam w stanie utrzymać się na nogach, mimo tego iż wieczór wcześniej zwymiotowałam.
Na naszej drodze pojawił się starszy lekarz. Na pozłacanej plakietce widniały wygrawerowane litery '' Dr. Petter''. Mężczyzna zdawał się patrzyć w moja stronę ze współczuciem. Przystanął tuż przy nas, chowając długopis w zagłębienie swojej kieszonki w kitlu.
— Pani zapewne do tego chłopaka, którego przywieźli nad ranem? — Zapytał z lekkim zmęczeniem w głosie.
— Tak. — Odpowiedziała za mnie Alex, na co doktor zwrócił się w jej stronę. Zerkał to na mnie, to na nią.
— Któraś z pań jest spokrewniona z panem Warnerem?
— Jestem dziewczyną. — Odpowiedziałam pospiesznie, przez co siwawy mężczyzna zwrócił się ku mnie.
— Zapraszam Panią do gabinetu.
Ścisnęłam dłoń Alex, dając jej tym samym znak aby się nie martwiła. Nie nalegała aby iść ze mna, skinęła głową, po czym posłała pełen wyrozumiałości uśmiech.
Gabinet znajdował się nieopodal. Gdy tylko weszłam do wnętrza ujrzałam niewielkie pomieszczenie w kształcie kwadratu. Stało tam jedynie biurko z dwoma krzesłami, jak i szafka, której półki pokrywały segregatory.
Przysiadłam tuż naprzeciw doktora, który ciężko westchnął, gdy tylko oparł dłonie o blat.
— Stan pani chłopaka jest znacznie lepszy, niż o poranku gdy go tu przywieźli.
Przełknęłam z trudem, trzepocząc rzęsami. Robiłam wszystko, aby nie dać ponieść się emocjom i nie rozpłakać się.
— Z początku nie mogliśmy niczego znaleźć przy pani chłopaku, nawet identyfikacja była ciężka. Jego twarz została okaleczona. Stracił sporą ilość krwi, a palec, który został odcięty i włożony do kieszonki, niestety nie został przyszyty. Do tego ma złamaną rękę i nie oddycha samodzielnie.
Otworzyłam szeroko oczy, zaciskając dłonie na torebce, która trzymałam w dłoniach.
— Czy... Czy wiadomo kto jest sprawdzą?
Doktor spojrzał na mnie spod byka, kręcąc przecząco głową.
— Nie było żadnych świadków. Pies jakiegoś przypadkowego przechodnia odnalazł pani chłopaka.
Moja warga zadrżała, przez co zmuszona byłam przymknąć oczy. Otworzywszy je zaledwie po sekundzie, uważnie zlustrowałam twarz mężczyzny, po czym przełknęłam z trudem.
— W jakim czasie do siebie dojdzie? I czy urazy jakie doznał, sprawią mu trudności w funkcjonowaniu na co dzień?
— Pani chłopak trafił na kogoś, kto wiedział jak zadawać ciosy, by nie uszkodzić go w owy sposób. Okaleczył go, przez co utrata krwi zaważyła na jego zdrowiu. Jego organy pracują powoli, w końcu został poważnie pobity. Potrzebuje czasu, aby dojść do siebie. Jest w dobrych rękach. I przede wszystkim jest młody, przez co jego organizm jest znacznie silniejszy.
Moja warga zadrżała, jednak nie chciałam przed nim płakać, przez co silnie zagryzłam ją zębami.
— Czy mogę go zobaczyć?
— Naturalnie. — Odpowiedział, po czym wstał, by zaprowadzić mnie do sali, oddalonej zaledwie o kilkanaście kroków od jego gabinetu.
Alex nie weszła do środka. Przystanęła w wejściu, chcąc dać mi chwilę.
Wchodząc do sali zamarłam. Ujrzawszy Colina całego w bandażach, jak i podłączonego do tlenu, miałam ochotę jedynie krzyczeć.
— Boże... — Westchnęłam z przerażeniem, zatykając swoją dłonią usta. — Colin... — Wydukałam, zajmując miejsce tuż obok łóżka.
Zmierzyłam dokładnie jego ciało. Prawą rękę od łokcia, po nadgarstek pokrywał gips, natomiast jego dłoń została opatrzona, jednak mimo to zdołałam dostrzec brak wskazującego palca. Zagryzłam dolną wargę, gdy nagle poczułam delikatną dłoń, która spoczęła na moim ramieniu. Zadrżałam, opierając głowę o rękę Alex. Wtuliłam się w nią, niczym w pluszaka, który za dziecka chronił mnie przed potworem z szafy.
— Dojdzie do siebie Cindy. — Wyszeptała, gładząc moje roztrzepane blond włosy.
— Bawiłam się w klubie, podczas gdy on cierpiał Alex... — Wypowiedziałam to zdanie z trudem, gdyż mój głos łamał się z każdą, kolejną chwilą.
Alex delikatnie ścisnęła moje ramię, przez co spojrzałam na nią. Jej mina wskazywała na to, iż wie o czymś, o czym ja nie miałam bladego pojęcia.
— Chcesz mi coś powiedzieć Alex?
— Powinnyśmy wrócić do domu Cindy. Pozwól mu odpoczywać. Nie zdziałasz zbyt wiele, gdy będziesz tu siedzieć. Jest nieprzytomny.
Skinęłam głową, po czym podniosłam się na równe nogi. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na Colina opuściłam salę z galopującym, biciem serca.
~ . ~
Powoli spacerowałyśmy ulicami Vegas. Ciszę między nami wypełniały pojedyncze klaksony samochodów, jak i wyraźne głośne hamowanie pojazdów.
— Wtedy przed toaletą. — Zaczęła. — Zobaczyłam instagrama Thomasa. — Urwała, po czym spojrzała w moją stronę. — Dodał zdjęcie w jakimś barze. Na stole leżały karty, alkohol... — Wymieniała, gdy momentalnie się zatrzymała.
— I?
— Obok niego siedziała skąpo ubrana kobieta wraz z Colinem. — Odpowiedziała nieco zmieszanym głosem. — Normalnie bym go wyzywała i powiedziała że należy mu się, ale widząc ciebie... — Westchnęła, delikatnie obejmując mnie jedną ręką. — Przykro mi Cindy.
— Mam nadzieję że będę mogła z nim o tym porozmawiać.
— Będziesz mogła. — Odpowiedziała twardo.
— Teraz ja potrzebuję usłyszeć prawdy od ciebie Cindy.
Zesztywniałam a moje oczy z lekka się rozszerzyły. Wiedziałam o co pragnie zapytać Alex.
— Nie zamierzam cię zmuszać do tego abyś wyznała mi prawdę odnośnie szpitala. Zawsze jestem z tobą szczera i wiesz Cindy że nie łyknęłam tego. Ale skoro mnie okłamałaś, to powód musiał być słuszny.
Przełknęłam z trudem, po czym spojrzałam na przyjaciółkę.
— Gdy wczoraj wieczorem wymiotowałaś, po czym zasnęłaś starałam się wszystko ze sobą połączyć. Czy ten mężczyzna ze smokiem na szyi i Santino... Czy oni zrobili ci krzywdę? — Zapytała niepewnie, na co zatrzymałam się.
Alex była moją bratnią duszą i na jej miejscu również starałabym się dążyć do prawdy.
Ciążącej prawdy, którą tak uporczywie dźwigałam, skrywając ją głęboko w środku...
— Alex to nie ma ze sobą nic wspólnego. — Zaoponowałam.
— Widziałam twoją reakcję na tego faceta z baru i na śmierć Santino. To przez nich wylądowałaś wtedy w szpitalu? — Dociekała.
— Nie, nie, nie. Na litość Boską nie. — Zaprzeczyłam, przeczesując nerwowo włosy. — Oni to przypadek. Nie znałam faceta ze smokiem, ale.. — Zatrzymałam się, zagryzając dolną wargę. — Znałam Santino.
Niebieskie oczy Alex, niemal wydały z siebie krzyk. Jej spojrzenie emanowało zaskoczeniem, jak i złością.
— Przecież to właściciel.
— Tak. Właściciel nocnych klubów. — Potwierdziłam.
— Cindy... Czy ty? — Otworzyła szeroko oczy i usta, a jej twarz przybrała nieco zaróżowioną barwę.
Spuściłam wzrok, zagryzając nerwowo wargę.
— Dlaczego?
— Potrzebowałam pieniędzy z Colinem...
Dłonie Alex zacisnęły się w pięści a jej nozdrza z lekka zaczęły falować.
— Chcesz mi kurwa powiedzieć że Colin kazał ci tańczyć, żebyś zarabiała pieniądze?!
— Ciszej. — Przyłożyłam dłoń do jej ust, by powstrzymać dalszy napad złości.
Alex strąciła moją rękę, wpatrując się wściekle w moją twarz.
— Sama go zatłukę Cindy. — Wysyczała przez zęby.
— On nic nie wiedział. Okłamałam go.
Przyjaciółka zmarszczyła brwi, a jej twarz momentalnie przybrała znacznie naturalniejszą barwę.
— Myślał że jestem u Sary. Ale mnie tam nie było.
— Kurwa Cindy. — Rozejrzała się dookoła, lecz nikogo nie było w naszym pobliżu. Jedynie po przeciwnej strone ulicy spacerowała starsza para. — Dlaczego nie mówiłaś że potrzebujesz kasy? Przecież pomogłabym ci.
— Nie mogę cię wiecznie prosić o pieniądze i dobrze o tym wiesz. Nie jesteś bankomatem.
— Owszem nie jestem. Ale jestem do cholery twoją przyjaciółką!
— Musiałam poradzić sobie sama. Nawet w taki sposób. Nie chcę żyć, oczekując wiecznie od kogoś ciągłej pomocy. Muszę sama spiąć tyłek i coś ze sobą zrobić Alex.
Alex miała coś powiedzieć, gdy przed nami pojawił się ciemnoskóry mężczyzna z koszem wypełnionym kwiatami. Uśmiechnął się do nas promiennie, po czym wręczył każdej z nas czerwony kwiat róży.
— Miłego dnia drogie panie. — Powiedział nieco chrapliwym głosem, ruszając dalej.
Cień uśmiechu przedostał się przez moją twarz, gdyż moje kłamstwo, stało się rzeczywistością. Z obawą spojrzałam to na kwiat Alex, to na mój, jednak nie dostrzegłam żadnej wiadomości, ani drugiego dna w drobnym geście mężczyzny.
— Colin rzeczywiście miał powód do zazdrości. — Powiedziała nieco kąśliwe Alex, zanurzając nos w pąku róży. — Chodźmy do domu, ja jeszcze z tobą nie skończyłam moja droga cudzołożnico.
Na razie nieco spokojnie.
Zapraszam was na instagrama (glosnosza) gdzie możecie dostać smaczniejsz kąski co do rozdziałów, jak i na twittera, gdzie wstawiam małe spoilery pod
#trylogiaobsession
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top