22. '' I wanna marry you''
#trylogiaobsession na Twitterze.
Wiecie co robić;>
Pov Dragon :
W klubie powoli zaczęli zbierać się już ludzie. Ze znużeniem wpatrywałem się na niedomytą plamę krwi, która pozostała na kostce prawej dłoni. Po wczorajszej imprezie, mieliśmy z chłopakami naprawdę dużo roboty. Większość odpadła, ze względu na ilość wypitego alkoholu i leczenia swoich grzechów następnego dnia. Siedząc w klubie wraz z Lorenzo planowaliśmy to, co otrzymają za zwalenie nam swoich obowiązków na głowę.
Siedzący przy stoliku Lorenzo, przecierał zmęczoną już twarz, sprawdzając dokładnie faktury. Zamrugał wielokrotnie powiekami, by następnie zabrać głos.
— Wszystko rozmywa mi się przed oczami. Nie wiem czy to kurwa litery, czy cyfry — syknął zdenerwowany, rzucając długopisem w stos papierów. — Pieprzony Dima. Powinienem to już zrobić dawno, a nie siedzieć w tym teraz. Gdyby się tak nie narąbał, nie musiałbym odwalać jego roboty.
Odrywając spojrzenie od ubrudzonej kostki, spojrzałem to na Lorenzo, to na papiery, po czym westchnąłem ciężko.
— Pokaż to — wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, na co Lorenzo chwycił papier, podając mi go do dłoni. — Trzeba policzyć jeszcze raz i sprawdzić czy faktury za alkohole się zgadzają. Dostawcy zawsze mogą coś spieprzyć.
Chwyciwszy w dłoń papier, zmrużyłem oczy, uważnie przyglądając się tabelkom, jak i cyfrom w nich zawartych. Jednak wkurzająca piosenka ''Vitas — The 7th Element'', którą Dima wraz z Fabio ustawili Lorenzo na dzwonek, sprawiła, że spojrzałem na niego znad kartki papieru.
— Weź wyłącz to piszczące gówno.
— Wyłączyłem, ale oni cały czas włączają to na nowo.
— To trzymaj telefon przy dupie. Brzmi jak latający komar.
Lorenzo zaśmiał się, po czym smagnął palcem po ekranie, by następnie przyłożyć telefon do ucha. Jednak gdy momentalnie poderwał się z siedzenia, rozszerzając oczy, odłożyłem papier na blat biurka.
— Gdzie jesteś? Alex?! — krzyknął rozjuszony do słuchawki. — Alex! — powtórzył, patrząc z przerażeniem w moją stronę.
— Co jest? — poderwałem się z siedzenia, widząc jak Lorenzo rusza w stronę drzwi.
— Alex miała być dzisiaj z Cindy.
Czułem jak mięsień w mojej szczęce drgnął, gdy wspomniał o Cindy. Ostatnia noc, nie należała do przyjemnych, a to jak ją potraktowałem było w stu procentach celowym zamysłem. Fakt, że zaczęło interesować mnie to co ma do powiedzenia, jak i to, czy ktoś rzeczywiście coś jej zrobił — zaczynał mnie denerwować. Nigdy nie powinno to wyjść poza pewną skalę i nie powinno mnie to obchodzić. Nigdy nawet nie powinienem był się nią zainteresować na tyle, aby interesowało mnie coś więcej, poza jedną spędzoną nocą.
A jednak...
— Co się stało?
— Nie wiem, ale musimy tam jechać. Miały być w kawiarni, na rogu ulicy Soud Boundary. Słyszałem strzały w słuchawce. Była przerażona.
Zmarszczyłem brwi, ruszając zaraz za Lorenzo. Oboje wystrzeliliśmy z klubu, wsiadając do jego czarnego Mercedesa, zaparkowanego tuż przed wejściem. Krew zaczęła mnie wrzeć ze złości, że nikt nas o niczym nie poinformował. Zatuszowanie strzelaniny w takich godzinach, będzie ciężkim zadaniem. Opłacanie władz, nie zawsze jest w stanie uciszyć media, które są ostatnimi czasy zbyt ciekawskie. Silnik warknął, gdy Lorenzo przekręcił kluczyk w stacyjce, a następnie ruszył w drogę. Non stop spoglądał w komórkę, próbując połączyć się z Alex, jednak po trzeciej próbie rzucił telefonem na tylne siedzenia, po czym uderzył ręka w kierownicę.
— Zatrzymaj się.
— Co? — zapytał rozjuszony.
— Zatrzymaj kurwa samochód Lorenzo.
— Dlaczego?
— Zatrzymaj — powtórzyłem wolno, na co gwałtownie wyhamował. Samochody za nami również wykonały gwałtowny i niebezpieczny manewr, zaczynając pipczeć. Jednak ani ja, ani Lorenzo nie zwróciliśmy na to uwagi.
— Wysiadaj.
Odpinając pasy, wysiadł z samochodu trzaskając drzwiami. Widziałem, że polubił większe pokrewieństwo Cindy, ale emocje tak nim szargały, że nawet nie zauważył przeciwnej drogi, w stronę której się kierował. W momencie zamiany miejscami, Lorenzo odetchnął głęboko na miejscu pasażera, po czym z dezorientacją spojrzał w moją stronę.
— Boisz się, że cię zabiję?
— Nie. Jedziesz kurwa w przeciwną stronę — odpowiedziałem, po czym ignorując wyklinanie innych kierowców zawróciłem by następnie ruszyć w kierunku kawiarni, w której był dziewczyny. — Zgarniaj telefon z tyłu i dzwoń bo blondyny ile wlezie.
Lorenzo bez żadnego sprzeciwu sięgnął na tył, by wziąć telefon do ręki, a następnie zacząć wykonywać połączenia do Alex. Zaciskałem nerwowo dłonie na kierownicy, myśląc nad tym czy Cindy jeszcze żyje. Gdyby coś jej się stało i odeszłaby ze słowami, które wczoraj powiedziałem...
Zacisnąłem mocniej dłonie, aż coś strzeliło w moich kostkach. Na miejscu byliśmy po 20 minutach, a zważając na piątkowy wieczór i na korki w Grand City, dotarliśmy nad wyraz szybko.
Z oddali już widzieliśmy, że coś jest nie tak. Jeden z moich suvów, stał z rozwaloną szybą. Na ulicy, poza kilkoma postrzelonymi osobami, które leżały na chodnikach, nie było więcej ludzi. Odgłosy strzałów w dalszym ciągu niosły się echem. Za jednym z pojazdów dostrzegłem dwójkę chowających się ludzi, a za naszym samochodem naszego człowieka, który działał w pojedynkę, mierząc do nieprzyjaciół.
Wraz z Lorenzo wyjęliśmy zza pasków bronie i oboje wysiedliśmy z samochodów, po czym schowaliśmy się za otwartymi drzwiami, mierząc do przeciwników. Dopiero po kilku wystrzelonych kulach, ostrzał z przeciwnej strony nieco ucichł, a dźwięk samochodów, jak i stłumionych syren wybrzmiał echem na ulicach. Syknąłem pod nosem, uderzając pięścią w drzwi samochodowe. Nawet jeżeli Nero już jechał, to Policja również tu zmierzała. Spojrzeliśmy porozumiewawczo w swoją stronę, po czym ponownie wystawiając broń w stronę przeciwników, zabrałem głos;
— Im szybciej przestaniecie, tym szybciej znikniemy przed glinami — krzyknąłem, na co po chwili ogień z każdej strony ucichł.
Jednak mimo, iż kule nie poszły w ruch, to bronie były w dalszym ciągu skierowane w stronę przeciwników. Wraz z Lorenzo niepewnie wyszliśmy zza drzwi samochodu, na co mężczyźni odłożyli broń.
— Łapy za głowę i kopnijcie pistolet w moją stronę — mówiłem głośno, starając się wypowiadać każde słowo najspokojniejszym tonem.
Przeciwnicy spojrzeli po sobie, po czym oboje kopnęli broń i klęcząc, założyli ręce za głowę.
— Leć do niej — spojrzałem na przyjaciela, na co skinął głową, ruszając w stronę rozwalonego baru.
Wiedziałem, że muszę zająć się tym, co działo się tutaj, ale męczące mnie myśli powoli zatruwały zdrowy rozsądek. Miałem ochotę rzucić wszystko i pójść tam razem z Lorenzo, by sprawdzić, czy nic nie stało się Cindy.
Wychodząc zza drzwi, chwyciłem leżące na ziemi bronie, po czym spojrzałem na ochroniarza, który jak widać, musiał przyjechać tu z Cindy. Szkła z rozbitych szyb, poraniły mu twarz, a jej resztki chrupały pod ciężarem mojego buta. Jedną dłonią wciąż mierzyłem w stronę atakujących, którzy w obecnym momencie byli obezwładnieni.
— Byłeś tu sam? — zapytałem, zerkając to na niego, to na mężczyzn.
Skinął głową, na co westchnąłem ciężko. Zerknąwszy w głąb kawiarni, dostrzegłem leżących ludzi na ziemi, którzy nie słysząc już strzałów, zaczęli powoli wstawać spod stolików, otrzepując się z resztek szkła. Mój wzrok błądził po niewielkim pomieszczeniu, wypatrując jednej kobiety. Jednak nie dostrzegłem Cindy. Widziałem jedynie Lorenzo, który w progu drzwi do toalet, ocierał łzy płaczącej Alex. Do miejsca strzelaniny dołączył Nero. Jego, jak i samochód naszych ludzi, zahamował z piskiem opon, tuż przy kafejce. Nero wysiadł, a zaraz za nim trójka naszych ludzi. Każdy z nich omiótł spojrzeniem poturbowane miejsce, jakby w głowie rozgrywali całą akcję na nowo.
— Policja będzie za jakieś 15 minut — oznajmił Nero, mierząc spojrzeniem każdy centymetr chodnika, auta oraz kawiarni. — Będą problemy... — wskazał na nieporuszających się ludzi, leżących na ziemi.
— Zbieraj ich — skinąłem w stronę mężczyzn, klęczących na chodniku z założonymi rękoma za głowę. — I naszego. Jest ranny. Zostanę tu do końca, żeby się dogadać.
— A Cindy? Byłeś w środku? — zapytał niepewnie, zerkając to do wnętrza pomieszczenia, to na nieżyjących ludzi na zimnej, betonowej ziemi.
— Lorenzo tam jest. Nie krzyczał, więc raczej żyje — wskazałem obojętnie głową na budynek, na co Nero odpowiedział jedynie skinieniem. — Zabiorę ich i wrócę.
Zasalutowałem mu w milczeniu, na co blondyn jedynie się uśmiechnął. Choć starałem się tego nie pokazywać, tak odetchnąłem w duchu na myśl, że miałem z głowy innych, mogąc skupić się na tym, na czym chciałem. Ludzie w kawiarni zaczęli zszokowani rozglądać się po pomieszczeniu, podczas gdy moje spojrzenie padło na ciemną ciecz, wydobywająca się spod lady. Każdy mięsień w moim ciele się spiął, gdy wyobraziłem sobie widok, przez który Lorenzo pocieszał Alex.
Może nie miałem racji... Czy Cindy nie żyła?
Zacisnąłem szczękę, podchodząc znacznie bliżej. Obraz, który przed sekundą męczył moją głowę odszedł w niepamięć. Im bliżej byłem, tym pole widzenia, było znacznie większe. Leżąca, jak i nieżyjąca kelnerka na ziemi, sprawiła że odetchnąłem z ulgą. Przed nią opierając się plecami o ladę, siedziała roztrzęsiona Cindy. Widziałem z góry, jak drży jej całe ciało. Próbowała się uspokoić, zasłaniając dłonią usta. Jej jasne, dżinsowe spodnie miały na sobie plamę z krwi, a odziewający ją żółty materiał bluzki, zsunął się po jej prawej stronie, ukazując większy widok na piersi.
Zerknąłem w stronę Lorenzo, którego obecnie nie było już widać. Wraz z Alex zniknęli w głębinach łazienki, zostawiając ją samą. Zacisnąłem pięść, po czym ruszyłem za ladę, zatrzymując się przy ciele kelnerki. Cindy nawet na mnie nie spojrzała. Wpatrywała się tępo przed siebie, nie wypowiadając ani słowa.
— Cindy? — zapytałem oschle, na co uniosła spojrzenie.
Zielono-szare oczy tętniły przerażeniem, a jej pełne wargi drżały, gdy zdjęła z nich swoją dłoń.
W duchu przeklinałem każdego z diabłów, za wejście tutaj i za to, że zbyt słabo wykonują swoją pracę. Poczułem to cholernie uczucie w brzuchu, które zawsze się budziło przy tej drobnej istocie. Sumienie zapłonęło, a serce zabiło dwa razy szybciej na widok przede mną.
Ktoś ją przeraził i nie byłem to ja.
Przekląłem pod nosem, po czym wymijając martwą kelnerkę ruszyłem w stronę Cindy, na co ta nerwowo się poruszyła, jednak nie sprzeciwiła się w momencie gdy schyliłem się, by następnie opleść ją dłońmi w pasie i podnieść do góry. Usadawiając ją na blacie, wszedłem między jej nogi, zakładając kosmyk jej blond włosów za ucho.
— Oddychaj — szepnąłem, omiatając spojrzeniem jej ciało.
Dopiero będąc tak blisko, spostrzegłem ranę pod obojczykiem. Szkło rozcięło jej skórę, a drobne odłamki, połyskiwały w świetle lamp, które pozostały nietrafione jako jedyne. Jej oliwkową skórę, pokrywała szkarłatna ciecz, którą miałem ochotę zetrzeć rękawem. Na jej twarzy również można było dostrzec drobne kropelki krwi, co mogło być wynikiem rozbryźniętej szyby po postrzale.
— Alex... — zaczęła, zerkając w stronę łazienek.
Chwyciłem jej podbródek, by następnie pokierować ją na swoją twarz. Jej przerażone oczy błądziły po mojej buzi, a drżące dłonie chwyciły za moje przedramiona, wywołując przyjemnie uczucie w brzuchu.
— Jest z nią Lorenzo, spokojnie.
— Co?! — poderwała głowę do góry, po czym przymierzyła się do zejścia z blatu, lecz okazałem się dla niej zbyt dużą przeszkodą do pokonania.
— Uspokój się Princesa. Nie zrobi jej krzywdy.
— To pieprzony psychopata! — warknęła. — Jeżeli położy na niej łapy, rozwalę mu łeb tym co będę miała pod ręką!
— Cindy — przywarłem mocniej do blatu, rozszerzając jej nogi.
Strach, jak i szok, zamaskowała wrogość. Jej piersi unosiły się znacznie szybciej, a usta zaciskały w złości. Dłonie, które wciąż spoczywały na moich przedramionach, wbijały paznokcie w materiał czarnej koszuli, przez co syknięcie niekontrolowanie opuściło moje usta.
Więc o to chodziło. Cindy nienawidziła Lorenzo. Nie wiedziała o tym, że między nimi coś jest i teraz byłem pewien, że gdyby miała pojęcie — zachowałaby się inaczej.
— Nie skrzywdzi jej. Jesteś ranna Cindy. Trzeba to opatrzyć — zerknąłem na jej ranę, z której w dalszym ciągu ciekła drobna stróżka krwi.
Oderwawszy dłonie od moich przedramion, zignorowała mnie i pchnęła w klatkę piersiową, przez co z zaskoczenia lekko się zachwiałem. Jednak momentalnie dotarło do mnie, iż Cindy musi być w totalnym szoku. Targające nią emocje, tańczyły w jej oczach, a ona bez najmniejszego cienia sprzeciwu — poddawała się im, dając się prowadzić. Chwyciwszy jej dłonie, spojrzałem na nią ostrzegawczo, po czym skierowałem ręce za jej ciało, trzymając je w żelaznym uścisku.
— Nienawidzę go tak samo jak ciebie – wysyczała wściekle. — Ani ty, ani Lorenzo macie się do nas więcej nie zbliżać, a już w szczególności do Alex!
Miałem wrażenie, że słyszę jak jej przyspieszone serce uderza w klatkę piersiową. Z uznaniem przyglądałem się jej twarzy, która w owym momencie pobladła, gdy zamglone oczy powędrowały za mnie, dostrzegając martwą dziewczynę.
Kto by pomyślał, że Cindy będzie mi grozić, a ja jedyne co będę miał w głowie to, to, jak rozczłonkowuje facetów, którzy narazili ją na niebezpieczeństwo. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ani trochę mnie to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Byłem gotów zaryzykować wszystko, aby zrobić jej na złość.
Kącik moich ust z lekka drgnął, a wargi nachyliły się w stronę jej ucha. Moje nozdrza jak zawsze owiał charakterystyczny, jak i uzależniający zapach. Tylko ona pachniała kokosem, i mógłbym przysiąc że nim smakowała.
— Widzisz Princesa, tyle rzeczy mogliśmy zrobić inaczej. Ja mogłem zabić cię wtedy w mojej sypialni, a ty mogłaś mnie nie ratować wtedy w samochodzie — mówiłem cicho, przysłuchując się jej nerwowemu oddechowi. — A jednak każde z nas zrobiło to, co chciało.
Cindy podjęła pierwsza próbę wyrwania mi się, jednak wzmocniłem uścisk, przejeżdżając koniuszkiem nosa po zarysie jej szczęki.
— I teraz też zrobię co będę chciał. A trzymanie się z dala to ostatnie o czym myślę — delikatnie ugryzłem szczękę Cindy, by następnie ucałować zaatakowane miejsce.
— Zapomniałam, że lubisz być tam gdzie nikt cię nie chce.
Zaśmiałem się gromko pod nosem, po czym delikatnie się pochyliłem, muskając ustami ramię Cindy.
— I to nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Szczególnie tam, gdzie ty mnie nie chcesz. — Czułem jak po raz kolejny próbuje oswobodzić swoje dłonie, które w dalszym ciągu tkwiły uwięzione w moim uścisku. Wyprostowałem się, po czym spojrzałem głęboko w jej oczy. — Chciałem być romantyczny i zabrać cię stąd jak prawdziwy bohater Princesa, a ty wszystko zepsułaś.
— Nigdzie bym z tobą nie poszła.
— Nie mów, że jesteś zła o tą jedną noc.
Po samym wrogim spojrzeniu wiedziałem, że głównie chodzi o to. I gdyby była to inna kobieta, z pewnością przeszłoby mi to obojętnie obok nosa, ale choć mogłem się okłamywać, tak Cindy od czasu ratunku w samochodzie — nie była mi obojętna.
Jej zaszklone oczy, dawały z siebie więcej niż mogły, by się nie rozpłakać, a wciąż drżąca warga, hamowała każde słowo, które Cindy chciała rzucić w moją stronę.
— A ty nie mów, że zaczęło męczyć cię sumienie po tym jak mnie potraktowałeś.
Nigdy nie byłem tym dobrym i nawet przez sekundę nie zamierzałem się nim stać — zwłaszcza teraz, kiedy Cindy była tak blisko. Bez żadnych skrupułów wykorzystywałem to, że jestem silniejszy i syciłem się strachem swoich ofiar. Ale nie jej... Jej strach, ból, czy złość, nie nasycała mnie ani trochę. Jedynie chęć bronienia jej przed tym wszystkim dawało mi ulgę, co zdołało powoli mi przeszkadzać.
Nie mogąc powstrzymać chęci uśmiechu, ukazałem szereg białych zębów, by następnie opaść swoimi ustami, na usta Cindy. Delikatny, truskawkowy smak po błyszczyku zaatakował moje kubki smakowe i choć pocałunki zostawały odwzajemnienie niechętnie, tak po chwili Cindy znacznie się rozluźniła.
— Nie mam sumienia Princesa — wyszeptałem między pocałunkami, delikatnie zagryzając jej wargę.
Odsunęła głowę, uważnie lustrując moją twarz. Gęsta atmosfera, została przycięta dźwiękiem nadjeżdżających syren. W owym momencie wyszedł Lorenzo, wraz z Alex. Obejmował ją w pasie, na co oczy Cindy zwróciły największą uwagę.
— Zabieraj łapy! — syknęła, na co wzmocniłem uścisk. Nachylając się do jej ucha, zwilżyłem z lekka usta, by następnie wyszeptać;
— Za to twoja przyjaciółka już tak — powiedziałem z przekąsem, na co odpowiedziała zszokowanym spojrzeniem.
Alex wyglądała znacznie gorzej, niż Cindy. Była blada, i tylko dzięki obecności Lorenzo, trzymała się na nogach. Gdy tylko jej niebieskie oczy spostrzegły martwą kelnerkę, omal nie zwymiotowała pod siebie.
— Puszczaj Dragon! — warknęła wściekle przez zaciśnięte zęby.
— A nie zaatakujesz nikogo? — uniosłem pytająco brew, na co jej palące spojrzenie momentalnie mnie skarciło.
— Ciebie w pierwszej kolejności — odpowiedziała z przekąsem.
Oswobodziłem uścisk, jednak Cindy siedziała jak osłupiała, gdy Alex wtuliła głowę w zagłębienie szyi Lorenzo. Czułem jak jej ciało zesztywniało, a zastanawianie się co właśnie siedzi w jej głowie, było nieznośne denerwujące.
— Nie wierzę — wyszeptała, otwierając szeroko oczy.
— Na jeden dzień to chyba zbyt dużo, co?
Spojrzała na mnie, jakby pragnęła znaleźć jakiekolwiek zrozumienie na jej reakcję, jednak dla mnie to co było między Alex, a Lorenzo, nie grało żadnej ważnej roli. Bez żadnego zastanowienia, wziąłem Cindy na ręce, a ona nie wydała żadnego znaku sprzeciwu. Lorenzo wraz z Alex ruszyli w stronę samochodu, a ja podążyłem zaraz za nimi, trzymając Cindy na rękach. Jej nogi objęły mnie w pasie, na co zacisnąłem szczękę. Bliskość jej ciała sprawiała, że miałem ochotę rzucić wszystko i zostać z nią sam na sam.
Delikatnie ucałowałem jej głowę, cicho szepcząc;
— Do później Princesa.
Pov Cindy:
Po tym jak Dragon wsadził mnie na tylne siedzenia samochodu Lorenzo, żołądek wykręcił się w niewyobrażalny kształt. Miałam ochotę zwymiotować i nie z powodu bólu żołądka, ale też dlatego, iż wiedziałam, że to go zdenerwuje.
Alex siedziała wraz ze mną na tylnym siedzeniu. Wszyscy milczeliśmy, przez co cisza ciążyła na nas, aż do momentu, w którym wysiadłam z samochodu. Nie miałam pojęcia dlaczego tak bardzo złość zawładnęła moją głową, gdy zobaczyłam Alex wraz z Lorenzo...
To nie tak, że nie cieszyłam się szczęściem tej dwójki. Po prostu sam fakt, że ukrywała to przede mną i że mnie okłamywała, wraz z Lorenzo...
Z mężczyzną, który mimo wszystko grał dość istotną rolę w moim życiu. Mogłam go nienawidzić, lecz to jemu zawdzięczałam każde kolejne tchnienie. Złość buzowała we mnie na tyle, iż zapomniałam o tym co miało chwilę temu miejsce. To, jak na moich oczach zginęła kelnerka, czy też bliskość Dragona, który pojawił się tam wraz z Lorenzo, wywoływało tak sprzeczne ze sobą emocje. Miałam wrażenie, iż moja głowa nie jest w stanie poradzić sobie z ich natłokiem. W sekundę potrafiłam ze złej, stać się przytłoczoną i załamaną.
Trzęsącymi się nogami gnałam przed dom, nie zawężając na dźwięk swojego wykrzykiwanego imienia. Każdy mógłby pomyśleć, że jestem hipokrytką, ponieważ ja również ukrywałam przed wszystkimi tak wiele... Ale to, że nie wspominałam ani słowem o wcześniejszych wydarzeniach, było tylko i wyłącznie dla ich dobra. Nie mogłam powiedzieć ani mamie, Alex czy Colinowi o tym, co miało tutaj miejsce. Kochałam tych ludzi, a kłamstwo, było koniecznością.
— Cindy! — warknął Lorenzo, pędząc za mną.
— Odpieprz się! I nawet się do mnie teraz nie zbliżaj, bo wydłubie ci oczy!
— Stój kurwa i nie każ mi za sobą lecieć! — krzyknął Lorenzo.
Nie chciałam tego robić, ponieważ właśnie tego chciał, jednak próbując zdusić każdą niechęć, momentalnie zatrzymałam się na schodach, po czym zwróciłam się w jego stronę, zaciskając dłoń na balustradzie, by ostudzić emocje i powstrzymać się przed chęcią uderzenia go.
— Wyraźnie zaznaczyłam, żebyś za mną nie lazł. Jesteś głuchy?
Lorenzo postawił krok w przód, przez co mogłam spostrzec, iż jego spojrzenie nie było takie, jak zawsze. Nie patrzył przepełnioną do mnie nienawiścią, tak jak ja patrzyłam na niego.
— Ciężko było ci to powiedzieć, zważając na naszą przeszłość — zaczął, wypowiadając zdanie z zaciśniętym gardłem.
Uniosłam brew do góry, prychając śmiechem.
— I ja mam uwierzyć w twoje szczere intencje? Szczególne po tym, ile doświadczyłam z twoich łap?!
— Byłaś wrzodem Cindy — warknął, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się od wypowiadania różnorodnych epitetów w moją stronę.
— Oh i teraz to się zmieniło. Nagle nim nie jestem, bo twoje łapy są zbyt lepkie wobec mojej przyjaciółki i to za moimi plecami?!
— Nie planowałem tego.
Zrobiłam krok w jego stronę, na co Lorenzo odpowiedział krokiem w tył.
— Teraz będziesz się powstrzymywać? — syknęłam, lecz gdy dostrzegłam za plecami Lorenzo, Dimę, przełknęłam z trudem, a cała złość niemal wyparowała. — Jest Nero? — zapytałam, jak gdyby nigdy nic.
— Przy kafejce. Pojechał do Dragona — odpowiedział Dima, za zdziwionego przed sobą Lorenzo, który w owym momencie ze zrozumieniem spojrzał w moją stronę i nie dając po sobie niczego poznać, odwrócił się plecami do mnie, by następnie bez słowa wyminąć blondyna i ruszyć w stronę wyjścia.
— Wszystko dobrze Cindy? — zapytał Dima, na co westchnęłam ciężko.
— Potrzebuje się... rozluźnić — odpowiedziałam, podkreślając ostatnie słowo.
Wiedziałam, że zrozumie, a gdy Dima posłał w moją stronę jeden ze swoich uśmiechów, utwierdziłam się w przekonaniu, iż był świadom co miałam na myśli. Uwielbiałam patrzeć na jego uśmiech, dzięki któremu czułam się tak swobodnie.
— Nie chcę skłaniać cię do złego.
— Ostatni raz — błagałam i już po zrezygnowanym wyrazie twarzy Dimy wiedziałam, że wygrałam.
— Jak nas przyłapią... — zaczął, kręcąc głową.
— Więc chodźmy gdzieś, gdzie tego nie zrobią — zachęcałam go.
— Najpierw cię opatrzymy — blondyn wskazał spojrzeniem na ranę, którą w tym momencie ujrzałam.
Dopiero jej widok, uświadomił mi to, jaki dyskomfort odczuwałam. Skrzywiłam się z lekka, dotykając ją opuszkami palców.
— Zostaw. Trzeba oczyścić.
~ . ~
W łazience na dole, w której wymieniałam z Eleną wiadomości, w jednej z szafek, znajdowała się apteczka, którą Dima posłużył się w celu usunięcia drobnych kawałków szkła. Starałam się siedzieć niewzruszona, gdy pozbywał się resztek szyby, która wbiła mi się w skórę, bądź czy chociażby w momencie, gdy odkażał ranę.
— Jak zbyt mocno zapiecze, to mów śmiało — powiedział, delikatnie kropiąc ranę, by następnie delikatnie przyłożyć gazę.
— Będę mówić Sir — odpowiedziałam, na co niebieskie oczy blondyna spojrzały na mnie spod ciemnych rzęs.
W pewnym momencie myśli dopadły mnie ze zdwojoną siłą. Były niczym jadowite węże, kąsające moje ręce, nogi, jak i dłonie. Czułam, jak cała sztywnieje, na myśl, iż nie zachowałam się jak prawdziwa przyjaciółka. Powinnam była porozmawiać z Alex i wyjaśnić jej swoją reakcję.
Nigdy nie byłabym na nią zła, wiedząc, że naprawdę go kocha. Byłam zła na Lorenzo. Na jego istnienie, jak i na to, że śmiał zbliżyć się do mojej przyjaciółki. Do jedynej kobiety, prócz mojej mamy, za którą wskoczyłabym w ogień, lód, pędzące tornado, czy też inny żywioł. Nie okazałam jej wsparcia, którego z pewnością potrzebowała. Zbyt duży natłok emocji, z każdą sekunda wywoływał wichurę w mojej głowie, wywracając wszystko do góry nogami.
— O czym tak myślisz Cindy?
— Hm? — zapytałam, przypominając sobie, że nie mrugnęłam ani razu.
— Co siedzi ci w głowie?
Nie chciałam poruszać tematu, który sprawiał, zesztywniały mi wszystkie kończyny.
— Właściwie to... — zaczęłam, udając zamyśloną. — Zastanawiam się co tu robisz. Ty i Nero...
— Ja i Nero? — zapytał, unosząc brwi.
Dopiero w momencie, gdy zaakcentował końcówkę zdania, zrozumiałam jak to zabrzmiało.
— O mój boże, nie. To nie tak miało zabrzmieć — zagryzłam wargę, szukając w głowie odpowiednich słów. — Chodziło mi o to, że oboje zdajecie się być tacy dobrzy. Dlaczego... — urwałam, gdy spojrzenie Dimy, przewiercało na wylot.
— To, że nie widziałaś mnie w momencie robienia złej rzeczy, nie oznacza, że jestem tym dobrym.
— Ciężko mi to sobie nawet wyobrazić.
Oboje cicho się zaśmialiśmy, zerkając w oczy.
— Jestem dla ciebie miły, bo nie mam powodów, by było inaczej. Jestem twoim ochroniarzem spod drzwi, ale jeżeli trzeba by było, bądź dostałbym rozkaz od Dragona, to zabiłabym bez zastanowienia. To moja praca. Nikt kto się tu znajduje Cindy nie jest dobry.
— Kiedy zabiłeś pierwszy raz? — pytanie nasunęło się samoistnie, przez co jego dłoń zamarła przy mojej ranie.
Widziałam, że przez chwilę jego głowę wypełniły różnorodne scenariusze. Z wysiłkiem próbował znaleźć ten „pierwszy raz" i gdy już to zrobił znaczniej pobladł. Przełknął z trudem, by następnie jak gdyby nigdy nic, wrócić do opatrywania mnie.
— Tak właściwie to, Dragon to zrobił. Był to dłużnik Antonia. Miałem wtedy chyba z 14 lat. — dodał. — Palec zamarł mi na spuście. Wszyscy wiedzieli, że gdy tego nie zrobię; to mi się oberwie. Antonio sprawdzał ciężarówkę i w tym samym momencie Dragon do mnie podszedł. Rozejrzał się i nacisnął na mój palec, który spoczywał na spuście. Broń wystrzeliła, a mężczyzna bezwładnie opadł na ziemię.
Wpatrywałam się w Dimę, próbując wyobrazić sobie chłopca, który był zmuszany do robienia okropieństw przez Antonia. Właściwie to wyobrażałam sobie dwóch chłopców... jednego o czarnych oczach, a drugiego o niebieskich.
— Gotowe — powiedział, zaklejając już ostatni plaster na gazie. — To po to, żeby nic nie dostało się do środka. Postaraj się jak najmniej to nosić, żeby rana nieco „oddychała"
— Tak jest — uśmiechnęłam się, próbując odpędzić wyobrażenie sceny, którą opisał Dima.
— Będziemy mieli kłopoty.
— Ja będę miała — poprawiłam go, na co wybuchł gromkim śmiechem.
~ . ~
Wiatr rozwiewał moje włosy spod kasku, jaki siłą włożył mi Dima. Obejmując dłońmi tułów blondyna, przylgnęłam do niego jakby był jedynym, co mogłoby mnie uchronić przed wypadkiem. Oboje mknęliśmy między samochodami, które zostawały znacznie w tyle.
Gdy tylko silnik motoru warczał w momencie przyspieszania — krzyczałam, mocniej obejmując Dimę, przypominając sobie jego zapach. Już zanim włożyłam kask, czułam intensywnie jego woń, która kojarzyła się z lasem, wolnością i świeżością.
Motor nagle zwolnił, gdy wjechał na nieco żużlowy teren. Pod kołami zaczęły szeleścić kamyki, a ciemność, rozświetlały pojedyncze latarnie, dzięki którym można było dostrzec gęste drzewa, jak i puste ławki. Dima zatrzymał maszynę, a ja momentalnie zdjęłam kask, roztrzepując włosy na boki. Blond kosmyki uderzały w moja twarz, a ja syciłam się ciszą, jak i obecnością jedynej osoby, przy której czułam się tak... Lekko.
— Nie wiedziałam, że jeździsz — zaczęłam, schodząc z jego motoru.
Rozpromieniony blondyn, posłał mi jeszcze szerszy uśmiech, by następnie zawiesić kask na kierownicy.
— Zapraszam — wskazał na ławkę, mieszczącą się między dwoma drzewami.
— Nic nas tu nie pożre? — zapytałam, rozglądając się dookoła pustkowia.
Miejsce wyglądało dość przytulnie. Przysiadając na ławce, mogliśmy podziwiać autostradę, którą jeszcze chwilę temu pędziliśmy. Żużlowa ścieżka szeleściła mi pod stopami, a lekki wiatr rozwiewał blond włosy na wszystkie strony. Szum drzew, jak i stłumione odgłosy autostrady, wprawiały mnie w lekki niepokój, lecz patrząc na Dimę, momentalnie mijał.
— Nic, a nic — zaśmiał się, sięgając do kieszeni.
— Co się stało Cindy, że byłaś taka roztrzęsiona? Chcesz porozmawiać o tym co zaszło w kawiarni?
Wpatrywałam się w jeżdżące samochody, zaciskając dłonie na jednej z desek ławki. Odetchnęłam głęboko, czując na sobie spojrzenie blondyna.
— Wolałabym o tym teraz nie myśleć. Jestem w najlepszym towarzystwie, jakim tylko mogłam się znaleźć i nie chcę tego psuć.
Blondyn zaśmiał się, wyjmując z kieszeni coś na wzór pudełka. Otworzywszy je, moje oczy ujrzały dwa skręty. Dima chwycił jeden z nich, by następnie mi go podać.
— A ty? — zapytałam, zerkając na jego dłoń.
— Ja prowadzę — skinął ma motor, na co przytaknęłam.
Chwyciwszy w dłoń wyrób, włożyłam go sobie do ust, a blondyn wyjmując zapalniczkę z kieszeni w marynarce, odpalił go. Początek skręta zapalił się, a ja zaciągając powietrze z lekka się zakrztusiłam. Palące uczucie w gardle, momentalnie zawładnęło moim przełykiem, jednak ani cwaniacki uśmiech Dimy, ani owe uczucie, nie powstrzymało mnie przed kolejnym buchem.
Nabierałam w płuca dym, by następnie go wypuścić. Powtarzałam tę czynność wielokrotnie, a Dima nawet na sekundę nie próbował mnie powstrzymać. Siedział w ciszy, wpatrując się przed siebie.
Rozluźnienie przeszło przez moje ciało. Każda zła emocja, jakby wyparowała razem z dymem, który wypuszczałam. Czułam się nad wyraz lekka, oraz oczyszczona ze wszystkiego co złe. Same dobre wspomnienia nasuwały się do mojej głowy, przez co uśmiech cisnął się na mojej twarzy. Miałam wrażenie jakby rozrywał moją twarz. Był on na tyle szeroki, że zdołały rozboleć mnie nawet policzki.
— Wystarczy — przerwał Dima, wyrywając mi niedopałek z ust.
— Zaraz, zaraz — zaoponowałam — Kto daje i zabiera... — nie zdążyłam dokończyć, gdy blondyn mi przerwał.
— Błagam cię Cindy. Doskonale wiem gdzie trafię. A to — uniósł skręta do góry — To da mi łaskę. Dobre uczynki nie są w moim stylu.
— Ten się w piekle poniewiera – dokończyłam, nie zważając na jego słowa.
Dima spojrzał na mnie znieważająco, na co prychnęłam śmiechem.
— Co najwyżej mogę tam zatańczyć — poprawił mnie, na co spojrzałam na niego zaskoczona.
— Przy akompaniamencie Dragona? — dodałam, na co Dima się zaśmiał.
— Matko, tam też mnie dorwie?
— Dragon jako grajek — wyobrażenie Dragona, siedzącego na palącym się stołku, wygrywającego diabelskie nuty, sprawił atak śmiechu, który był na tyle intensywny, iż zabolał mnie brzuch. — Myślisz, że na czym mógłby grać? Harfa, niczym kupidyn?
— Prędzej jakieś diabelskie skrzypce — odpowiedział, z uwagą przypatrując się mojej twarzy.
Oboje się śmialiśmy, choć wiedziałam, że gdyby nie magiczny papieros, nie byłoby mi wcale do śmiechu.
— Zatańczmy — powiedziałam bez wahania, po czym prędko wstałam. Świat zawirował, jednak Dima momentalnie się podniósł, po czym złapał mnie w pasie. Jego twarz obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, którego widokiem nie mogłam się nasycić.
— Nie ma muzyki — odpowiedział, na co zmarszczyłam nos.
Wtedy przypomniałam sobie, że moja torebka, wraz ze wszystkimi rzeczami została w kawiarni, w której byłam, przez co nie miałam przy sobie totalnie niczego.
— Dawaj swój — zanurkowałam w kieszeni jego marynarki, odnajdując urządzenie.
Dima o dziwo nie protestował. Nie zabierał mi telefonu, ani nie patrzył jak na oszołoma. Jedynie uśmiechał się, uważnie przyglądając się mojej twarzy, jak i opatrunkowi, który miałam na obojczyku.
— Powiedz stop, za trzy...dwa...jeden...
— Stop — powiedział zaledwie sekundę po zakończonym odliczaniu.
— B — powiedziałam literę, po czym wpisałam ją w wyszukiwarce YouTube.
Pierwszy utwór jaki wyskoczył należał do Bruno Marsa. Nosił tytuł ''Marry You''. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym włączyłam utwór, odkładając telefon na ławkę. Gdy wybrzmiały pierwsze słowa piosenki, Dima uniósł ciemną brew.
''It's a beautiful night, We're looking for something dumb to do
Hey baby, I think I wanna marry you.''
Jego ręka objęła mnie w pasie, a nogi ruszyły do tańca, prowadząc mnie. Powolne obroty, sprawiały, że kręciło mi się w głowie, jednak było to zbyt przyjemne, bym przestała. Z każdą sekundą Dima przyspieszał, delikatnie przechylając mnie, czy też momentami przeplatając się ze mną rękoma. Oboje zaczęliśmy śpiewać refren piosenki, co ponownie wywołało u mnie napad śmiechu.
Słowa wybrzmiewały niezrozumiale przez moje usta, gdy głośno się śmiałam, jednak Dimie to nie przeszkadzało. Obracał mnie, śpiewając wraz z Bruno Marsem, oraz moim jazgotem.
''Don't say no, no, no, no-no;
Just say yeah, yeah, yeah, yeah-yeah;
And we'll go, go, go, go-go.
If you're ready, like I'm ready.''
W momencie obrotu, Dima niefortunnie przysunął mnie do siebie, a ja tracąc równowagę, poleciałam w jego ramiona, przywierając swoimi ustami do jego.
BUZIOLE I DO NASTĘPNEGO!
Głośna<3
Mała uwaga odnośnie moich innych portali, na których możecie mnie znaleźć;
Ostatnio zauważyłam, że wariują mi powiadomienia (nie otrzymuję ich po prostu) . Wyjaśniałam sprawę na swoim Twitterze, jak i Instagramie, ale pomyślałam, że tutaj również też ją poruszę, bo jest was tu najwięcej. Chciałam sprostować sprawę z TikTokiem, ponieważ to tam mam największy problem. Jeżeli ktokolwiek gdzieś mnie oznaczył, bądź nagrał filmik odnośnie treści książki — a ja w żaden sposób nie zareagowałam, to bardzo proszę o kontakt.
Pamiętajcie, że zawsze reaguje na wasze komentarze. Zawsze staram się zostawiać coś po sobie, aby pokazać wam, że bardzo doceniam to — jak angażujecie się w trylogię. Bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację i mam nadzieję, że nie było tego zbyt wiele.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top