Rozdział 2
Magiczna miara krawiecka krążyła wokół ciała białowłosego gdy Madame Malkin machnała różdżką, mamrocząc sama do siebie i zapisując wszystko w notesie. Co jaki czas można było usłyszeć dźwięk dzwonka sygnalizujący otworzenie przez kogoś drzwi a chmar rozmów rozrzedził się wtedy po sklepie. Kobieta po raz kolejny spojrzała na dwójkę chłopców zaraz po irytującym Harrisona dźwięku po czym z przepraszającą miną odeszła uprzednio rzucając czar na pióro aby to samo robiło zapis wszystkich wymiarów.
- Nazywam się Draco Malfoy a ty? - zapytał blondwłosy od razu gdy zostali we dwoje.
Gdy zielonooki wszedł do pomieszczenia od razu zwrócił na siebie jego uwagę. Nie wyglądał na postać zwykłą a mimo wszystko nie kojarzył go że żadnych z nudnych impraz na które zaciągali go rodzice. Wygląd miał nie do zapomnienia więc był pewny że spotykają się po raz pierwszy. Nie wydawał się również nowy w otaczającym go świecie, wydobywała się z niego dziwna tajemnicza aura. Jakoby znudzenia które nie powinno pojawić się w spojrzeniu jego rówieśnika. Sam nie zobaczył dziś nic nowego jednak dalej pod swoją pozorną obojętnością ukrywał podekscytowanie nadchodzącymi dniami.
Uwagę Draco zwróciła również magia białowłosego. Otaczała go niemal zauważalnie i nawet bez starożytnej Wrażliwości na magię mógł niemal jej dotknąć. Dzięki nauką w domu wiedział dobrze że Rdzeń rozwijał się wraz z wiekiem a jednak zielonooki miał magię rozwiniętą bardziej niż jego ojciec który był uważany za jednego z najlepszych czarodziejów. Przerażała go myśl jak bardzo zwiększy się po kilku latach. I jakie trudności musiał przechodzić aby ją kontrolować
Harrison za to zastanawiał się jak odpowiedzieć. Martwił się że jego nazwisko może spowodować jeszcze większe zainteresowanie szarookiego w końcu Blackowie byli spokrewnieni z matką Malfoya. Ojciec białowłosego był kuzynem rodzicielki jedenastolatka przed nim. Te dwa rody znane było zresztą jak większość Czystokrwistych z wielkiego poczucia rodzinności. Nigdy by się do tego nie przyznali ale więzi krewniaków były niezwykle istotne. Jedyne co mogło je przewyższyć była lojalność przed swym Panem. Widząc że szarooki niecierpliwi się brakiem odpowiedzi odwrócił się w jego stronę delikatnie mierząc okolice wzrokiem.
- Harrison Rosier. - Postanowił posłużyć się nazwiskiem matki. W Hogwarcie i tak wszystko wyjdzie na jaw, ale jak na razie będzie miał chwilę spokoju. Z resztą, tak zazwyczaj się przedstawiał. W większości czas na początku spędzał w Francji gdzie ród ten miał trochę więcej do powiedzenia niż Blackowie wykorzystywał to najlepiej jak mógł.
- Z tych Rosierów? - Posłał mu sceptyczne spojrzenie. - Czy jedyny członek tego rodu nie umarł przez Ministerstwo? - To pytanie zaskoczyło zielonookiego. Jednak oczywiście zrozumiałym było że akurat postać przed nim mogla posiadać takie informacje.
- Pochodzę z gałęzi z Francji. Juz od tysiać siedemsetnego roku niektórzy tam zamieszkiwali - odparł zgodnie z prawdą. Dla Draco który miał ojca w Ministerstwie nie trudno byłoby sprawdzić jego słowa a duże kłamstwa mogły zniweczyć cały plan.
- Więć Rosierowie jeszcze istnieją. - Posłał mu już trochę bardziej ufny uśmiech. - To ulga że czystokrwisty ród dalej egzystuje.
- Jestem ostatnim członkiem - odparł gdy miara krawiecka przeszła na blondyna.
- A twoi rodzice?
- Martwi. - Narzucił na siebie marynarkę i poprawił kołnierz. Na jego słowa twarz blondyna zastygła na chwile po czym zmieszany odwrócił wzrok.
- Przykro mi...
- Ta zadziwiające bacząc na to że nawet mnie nie znasz. - Miał zimny ton głosu z jakąś nieznaną blondynowi nutką słodyczy.
- Jednak jesteś...- Malfoy nie bardzo wiedział jak spytać osieroconego rówieśnika o to co chciał. Pytanie raczej było niepotrzebne bacząc na całokształt który chłopak przed nim reprezentował ale zawsze wolał się upewnić. Nie wiedział jednak czy nawet brak idealnego rodowodu coś by zmienił w jego intencjach. Białowłosy wydawał się niespotykaną postacią a jego uczono aby właśnie takich się trzymać. Musiał jedynie poczekać aż spotkają się ponownie w Hogwarcie.
- Równie czystokrwisty a może i bardziej niż ty Malfoy. - Uśmiechnął się chłodno a w jego oczach rozbłysnęły drobinki niczym Zaklęcie Uśmiercające. Blondyn wzdrygnął się samoistnie nie potrafiąc uniknąć tego odruchu. Wydawało mu się że nawet powietrze dookoła lekko obniżył swą temperaturę mimo delikatnych promieni słońca wpadających przez okno.
Bez zbędnego czekania Harrison wyszedł zza kotary podchodząc do właścicielki sklepu.
- Możesz wrócić za dwie godziny kochaniutki. - Spojrzała na niego.
- Oczywiście. - Kiwnął głową podając jej kolejny woreczek z pieniędzmi. Był pewien że ilośc tam zawarta wystarczy a nawet wykraczała poza cenę ubrań które zamówił. - Przyjdę ja lub moja opiekunka. - Wyszedł nie bacząc na zdziwiony wzrok krawcowej.
Ulice były jeszcze bardziej zapełnione niż wcześniej. Widać uczniowie woleli pospać dłużej i dopiero teraz zaczęli brać się za zakupy. Harrison przepchał się delikatnie przez tłum zachodząc do Esów i Floresów po podręczniki. Gdy w rękach trzymał już wszystko czego potrzebował do szkoły zaczął rozglądać się za ciekawymi tytułami. Po chwili nie wiadomo czym dotknięty zabrał dwadzieścia dodatkowych tomów już i tak powstrzymując się bardziej niż by chciał. Wiedział jednak że niektóre pozycje bez problemu może wypożyczyć w bibliotece Hogwartu a inne ciekawsze czekają na niego w trochę mniej legalnym miejscu.
Lewitując za sobą zbiory szedł do kasy. Nie przejmował się że ktoś może uważać to za coś dziwnego. Mimo że był młody wyglądał jak dziedzic jakiegoś szanownego magicznego rodu więc magia nie powinna być dla niego nowa. W razie czego trzymał delikatnie swoją nową różdżkę w dłoni, pozory musiał utrzymywać nie podnosił jej jednak.
Unoszenie przedmiotów było jednym z początkowych zaklęć na pierwszym roku nauki jednak można było uzyskać taki sam efekt bez niego a co za tym idzie bez zaginania Prawa Czarodziejów. Dodatkowo zakaz używania magii zaczynał się w momencie przekroczenia progu szkoły. Tak więc gdy ludzie zobaczyli że jego książki lewitują jednak nie wypowiedział Wingardium Leviosa byli pod wielkim wrażeniem. Wychodziło na to że białowłosy używał Czystej Mocy Rdzenia która działa niczym wybuchy w dzieciństwie a nie magia znana ze studiów. Kontrolował jedynie to co w jakimś stopniu uciekało z ciała każdego czarodzieja. Od razu widać było że rodzice musieli wedukować go w wielu zagadnieniach.
Nie martwił się niczym jakby wiedział że nikt nie może nic mu zrobić. Było to trudne ale jednak młody chłopak nie wyglądał na zdenerwowanego. Nie wiedzieli jednak że do manipulowania rdzeniem nie potrzebował nawet różdżki. Nie przeszkadzała mu nawet nieokrzesana jeszcze moc w nim.
Hermiona Granger była zafascynowana wszystkim co ją otaczało. Mimo że o magi dowiedziała się niedawno a teraz pierwszy raz widziała wszystko na żywo była dosłownie i w przenośni oczarowana. Dziwny wielki mężczyzna który przyszedł zabrać ją na zakupy zniknął gdzieś w sprawie ponoć niezwykle ważnej. Sama więc przechadzała się po księgarni pod równie dziwaczną nazwą. Zauważyła że nawet czarownicy w jej wieku nie odstają od niej niezachowaniem, usłyszała również rozmowę z której wynikało że czarować zaczynają uczyć się dopiero w szkole. Odczuła ulgę że mimo swego pochodzenia nie będzie w tyle.
Tym bardziej była zszokowana widząc chłopaka na oko w jej wieku z górą książek. Spojrzała na swoje nowe zbiory w dłoni i poczuła się dziwnie. Miała w rękach wszystko czego potrzebowała do nauki i dwie dodatkowe pozycje. Patrząc jednak na białowłosego wydawało się to niewystarczające.
Podeszła do kasy w momencie gdy chłopak położył na blacie woreczek z pieniędzmi i bez słowa zmniejszył książki po chwili wrzucając je do miniaturowego kufra wyciągniętego z kieszeni marynarki.
Sama podeszła również oddała książki do podliczenia dalej nie odwracając wzroku od dziwnego przypadku. Chciała się odezwać jednak w tym momencie postać odwróciła się w jej stronę z niezachwianym wyrazem twarzy.
Słowa utknęły w jej gardle. Pierwsze co zauważyła były niezwykłe oczy. Dziwnie zielone duże o kocim kształcie i długich gęstych rzęsach. Kolor kojarzył jej się z trującymi chemikaliami niszczącymi wszystko co dotkną. Był ostry. Jeśli coś takiego jak kolor mogło być ostre. Następne były rysy twarzy wyrazne zbyt idealne jak na taki młody wiek. Wysokie kości policzkowe okalane były białymi włosami spiętymi z tyłu w kucyka który zauważyła wcześniej. Ubrany był elegancko i kompletnie inaczej od otaczający go czarodziejów.
Odkąd weszla na Ulice Pokątną zauważyła styl tu panujący. Duże kapelusze, szaty zakrywające ubrania. Kolory brązu o ciepłej barwie często łatane ubrania jakby podniszczone. Tak jak u babci na wsi. On jednak wyglądał bardziej jak mugolski - jak zdążyła się dowiedzieć było to określenie na ludzi niemagicznych - panicz z dobrej rodziny.
Chłopak spojrzał na nią po raz kolejny i odwrócił się bez słowa wychodząc. Widziała jednak coś w jego spojrzeniu co ja kompletnie ją przytłoczyło.
- Niezwykły przypadek. - Usłyszała głos sprzedawcy.
- Tak proszę pana? - Nie wiedziała do końca o co chodzi mężczyźnie z długą brodą.
- O chłopcu mówię oczywiście. Nie często można spotkać taki talent w tak młodym wieku...
- Prosze pana a czy magia poza szkoła nie jest zakaźna dla siedemnastego roku życia?
- Dziewczyno czy ty... pewnie pochodzisz od mugoli. Cóż nawet niektórzy czarodzieje o tym nie wiedzą więc co począć. - Uśmiechnął się szczerze. - Nic dziwnego te twoje zaciekawione spojrzenie dużo mówi. A co do twojego pytania chłopiec nie rzucił zaklęcia a użył Mocy Rdzenia Magicznego. To dwie różne rzeczy Rdzeń ukazuje się na przykład w dzieciństwie gdy młody czarodziej się zestresuje lub zdenerwuje wtedy ingeruje jego magia i bez jego wpływu ukazuje się na zewnątrz. Znikające lub lewitujące przedmioty na przykład lub w bardziej ekstremalnych przypadkach wybuch. Czarodziej może zrobić to nawet bez różdżki. Zaklęcia które są zakazane są inne dodatkowo obowiązuje to po wejściu do szkoły. Do tego potrzebna jest różdżka i tylko zaawansowani mogą przestać jej używać. W takim wypadku różnica między jednym a drugim jest niewidoczna na pierwszy rzut oka. Mimo to kontrolowanie Rdzenia Magicznego jest trudniejsze niż czary poniewaz w przeciwieństwie do niego zaklęcia mają już przypisane do siebie konkretne działanie przechodzące przez różdżkę słowa ruch i dokładną wizualizację dopasowaną do wcześniejszych wymagań. Kontrola to tak jakby nadpisywanie nowego zaklęcia za każdym razem. Jest to trudne jednak pomaga różdżka mimo to nawet z nią mało kto może poszczycić się dużymi umiejętnościami w tej dziedzinie. Osoby z idealną kontrolą zazwyczaj tworzą nowe zaklęcia po eksperymentach z Rdzeniem. Właśnie dlatego Ministerstwo nigdy nie zwróciło na to uwagi. Nawet gdyby chcieli trudno określić czy ujawnienie pojawiło się samoistnie czy za sprawą ingerencji właściciela. Mimo wszystko czary nie mogą istnieć bez Magicznej Kontroli. Każdy od urodzenia ma w sobie jakiś jej procent dzięki czemu bardziej lub mniej udają mu się zaklęcia.
- Więc jak on...
- Zapewne pochodzi od czystokrwistych - mruknął.
- Czystokrwisty?
- Ciekawska. Pewnie trafisz do Ravenclawu... Po prostu do takich lepiej się nie zbliżaj. Jeszcze rzucą na ciebie słowem na które nawet Merlin zapewne przewraca się w grobie. A to tylko w najłagodniejszym przypadku. Myśl o nich po prostu jak o rodzinie królewskiej z świata mugoli.
Kasztanowłosa zmarszczyła brwi zdenerwowana swoją niewiedzą. Jak się okazało jednak miala niesamowicie dużo do nadrobienia.
Białowłosy skierował się szybko do sklepu z kotłami gdzie zakupił potrzebne i też te mniej rzeczy a późniejsza szybko zaopatrzył się w pergaminy oraz pióra w Artykułach piśmienniczych Scribbulusa. Był niesamowicie zadowolony z pięknego czarnego pióra które zdobył. Złożył też zamówienie do Hogwartu. Co trzy miesiące będzie dostawał paczkę z nowymi przyborami. Musiał się zabezpieczyć bo nie miał nikogo kto mógłby wysłać mu potrzebne rzeczy.
Następnym szybkim przystankiem była apteka i składniki do eliksirów, oraz inne przedmioty do ważenia w szkole. Sporą ich część miał w rezydencji jednak duża część została zmodyfikowana potrzebował więc ''świeżego startu''.
Gdy skończył, wszystkie jego zakupy znalazły się w kufrze. Stanął niedaleko wejścia na Ulice Nocturna czekając na Morte. Kobieta pojawiła się kilka minut później z paczką w dłoni i dokumentami w drugiej.
- Twoje zamówienie Sir - zaśmiała się i aktorsko podała mu pudełko które również szybko schował.
Śmierć uwielbiała się z nim bawić. Mimo że mieli dobre relacje uważała ona go za pana więc tak go z początku traktowała. Później gdy urósł i potrafił już wypowiadać pojedyncze słowo-podobne dźwięki zakazał jej takiego zachowania. Po pierwsze grała teraz jego zaginioną ciotkę po drugie nie czuł się komfortowo gdy sama śmierć kłaniał mu się na każde jego słowo. Oczywiście nie byli na tej samej pozycji. Pomimo iż była ona tym kim była aktualnie służyła mu.
Czasami jednak zabawiała się jego kosztem w psotach co jakiś czas zbyt oficjalnie się zachowując, patrząc na oczy pełne niedowierzania. Tak było i tym razem. Harrison nie mając już siły na rozmowy jedynie kiwnął głową.
- Tutaj masz dokumenty zezwalające na twoje przywództwo w sprawach oby dwóch rodów. Załatwiłam to pod pretekstem nauki przyszłych obowiązków. - Podała mu kopertę.
- Kolejne starożytne prawo?
- Coś podobnego. Tak jak już wspominałam teraz możesz zarządzać majątkiem i nazywać się Młodym Lordem, w piętnaste urodziny oprócz pełnego tytułu otrzymasz prawo głosowania w Wizengrzmocie na zebraniach jako przedstawiciel Rosierów i Blacków mając od każdego rodów pół głosu do oddania, zmieni się to kiedy osiągniesz osiemnaście lat lub rada przyzna dziewięćdziesięcio procentowe poparcie. W domu na komodzie w twoim pokoju zostawiłam kuferek z wszelkimi potrzebnymi ci później rzeczami. Masz tam dwa Eliksiey Wielosokowe wierzę ze sam dasz sobie radę z robieniem ich ale na razie nie będziesz miał czasu. Kilka moich włosów, pióro samo piszące które zaczarowałam na podobieństwo swojego pisma oraz zwoje z moim podpisem i kilka innych przedmiotów. Wszystko pomoże ci w utrzymaniu tajemnicy o moim zniknięciu.
- Rozumiem. - Zaczął iść na Nokturn zarzucając wielki kaptur przed chwilą ubranej czarnej szaty. Czarnowłosa zrobiła to samo i poszła za nim.
- Nałożyłam zaklęcia na posiadłość więc ludzie będą uważać że dalej tam jestem. Stworzenia będą wszystkiego pilnować tak samo jak Szafir, Rubin, Agat, Opal i reszta. - Wspomniała o ich skrzatach. - Onyks za to zostanie zapieczętowany czekając na twój powrót.
- Więc kiedy odchodzisz? - spytał. Od dawna wiedział że w momencie dostania listu z Hogwartu każda ich wspólna chwila może być tą ostatnią.
- Odprowadzę cię jeszcze na pociąg i zniknę. - Minęli grupę śmiejących się złośliwie czarodziejów.
Nokturn był kompletnie innym miejscem. Ledwo legalnym z którym Ministerstwo nic nie robiło. Nie było nawet żadnych inspekcji. Po prostu ulica istniała jak gdyby nigdy nic. Pełna czarnomagicznych rzeczy w żaden sposób nie odsunięta od Pokątnej na której dzieci zazwyczaj robiły szkolne zakupy. Wystarczyło źle skręcić i mogło już nigdy się nie wrócić.
- Rozumiem. - Wszedł do kolejnej apteki. Tym razem pełnej toksycznych roślin które z łatwością mogłyby zabić. Bez słowa podał sprzedawcy kartkę a gdy ten zauważył spod szaty broszkę w kształcie węża i białe włosy z szerokim uśmiechem odszedł na zaplecze. Chłopak był w tym miejscu niezwykle rozpoznawalny. - Będę musiał iść to Borgina i Burkesa po kilka ksiąg - zwrócił się do niej podchodząc do jednej z rośli.
Była ona z wyglądy podobna do miniaturowej głowy którą czarodzieje używali jako ozdoby. Bródno zielona z zaszytymi oczami i ustami na całej długości od nosa do karku miała ostre kolce ociekające kwaśną w zapachu cieczą.
Dotyknął jej i polizał palce.
- Właśnie połknąłeś jedną z silniejszych toksyn. - Morte przekręciła głowę. - Gdybym nie wiedziała że jesteś na nie odporny to bym się zmartwiła... może.
- Byłem ciekawy. - Wzruszył ramionami. - Może się przydać do jednego z eksperymentów. - Złapał donice i postawił na blacie.
Po chwili wyszedł mężczyzna z ogromnym pakunkiem podając mu go. Zielonooki rzucił na ladę kolejny z woreczków z pieniędzmi i chowając wszystko włącznie z dziwną rośliną wyszedł idąc do sklepu obok.
Czerwonooka bez słowa poszła za nim. To niesamowite jak bardzo zdjęcie kilku zaklęć potrafi zmienić człowieka. Gdyby Świat Czarodziei dowiedział się że niejaki Harry Potter jest tym kim jest teraz zapewne popdłby w depresję. Już od dawna mieli złe myśli co do Voldemorta który gdzieś zniknął. Wszyscy myśleli że umarł po zaatakowaniu Potterów jednak jakiś czas temu odkryto iż Harry nie żyje. Zniknięcie bohatera spowodowało zmianę nastroju. Uwierzono że Czarny Pan żyje i ma się dobrze, podobno to właśnie on zabił małego chłopca jeszcze przed odzyskaniem go przez jego wujostwo.
Przypowienia jednak była realna więc szybko zaczęto szukać chłopca o tej samej dacie urodzenia i odkryto Neville'a Longbottoma. Wybraniec był jednak nie taki jakiego oczekiwali ludzie. Chłopak zaszczuty przez babkę w niczym nie przypominał ich wyobrażeń. Modlili się aby w ciągu kolejnych lat nauki wykazał się dobrymi umiejętnościami.
Weszli do szarego budynku. Sklep był duży i brudny, z ogromnym kominkiem. Mroczny wystrój współgrał z towarami, które można tam było kupić. Na półkach były powykładane czarnomagiczne przedmioty przeznaczone do sprzedaży.
Za ladą stał Borgin lekko garbaty j z przetłuszczającymi się włosami. Na nosie miał okulary a w dłoniach papiery które czytał. Gdy tylko usłyszał że ktoś wszedł na jego twarzy pojawił się wyraz zirytowania. Mimo to po spojrzeniu na swoich nowych gości twarz wykrzywiła mu się w szczęściu.
- Panicz Harrison - zawołał szybko ścigając szkła z oczu i rzucając je wraz z dokumentami na blat. Wyszedł za niego kłaniając się na przywitanie. Jego zachowanie tak bardzo różniło się w zależności od człowieka że białowłosy miał ochotę rzucić na niego z kilka... dziesiąt klątw. Powstrzymał się jednak ściągając kaptur i odkrywając twarz. W tym sklepie jego obecnośc zawsze pozostawała tajemnica. W końcu nikt nigdy nie przyznałby się do uczęszczania do najmroczniejszej sprzedawcy na Nokturnie. Nawet gdyby można by było wydać kogoś innego zyskując z tego niezłą sumkę. Nikt kto tu wszedł nie był zwyczajny nikt więc nie chciał ryzykować. - I panna Morte. Piękna jak zawsze. - wyciągnął dłoń aby pocałować tą jej, jednak kobieta trzepnęła go w głowę i odeszła na bok oglądając jedna z wstaw.
- Nigdy nie widziałeś jej twarzy więc jak możesz wiedzieć czy jest piękna - zakpił chłopiec.
- Geny są dziedziczne. - Posłał mu skomplikowane spojrzenie. - Co tym razem panicza sprowadza.
- Zapomniałeś. - Głos zielonookiego zrobił się jeszcze zimniejszy.
- Aaaaa nie nie oczywiście że nie jak mógłbym zapomnieć. - Szybko zaczął kiwać głową cofając się. - Już po nie idę. - Zniknął z jego pola widzenia jeszcze sprawniej niż wtedy gdy spotkali się po raz pierwszy.
- Harrison podejdz tu na chwile - zawołała go Morte. Wskazała mu małe lustereczko w srebrnej oprawie z czarnymi kamieniami z tyłu. - Może ci się przydać.
- Lustro Ekrizdisa - przeczytał ulotkę. - Właściciel Azkabanu? - zapytał dla upewnienia. Czarnowłosa kiwnęła głową w momencie gdy podszedł do nich sprzedawca. - To też Borgin. - Wskazał na rozglądając się dalej.
- Oczywiście paniczu. - Z szerokim uśmiechem położył przedmiot na ladę tuż obok ogromnej ilości ksiąg i pergaminów. Lusterko nie było tanie a mało kto wierzł ze naprawde należało do starego czarnoksiężnika mimo że wiedział iż to prawda nie miał jednak możliwości potwierdzenia swojej wiedzy.
Chwilę później białowłosy chłopak zapłacił za wszystko i chciał wyjść ze sklepu. Gdy przechodził przez drzwi zderzył się delikatnie z roztargnionym czarodziejem.
- Profesor Quirrell. - Zatrzymał bladego mężczyznę.
- K-kim jesteś - zająkał się jak zawsze.
- Jedynie pana przyszłym uczniem. - Posłał mu szeroki uśmiech.
- N-nie powinieneś tu p-przebywać.
- I mówi mi to pan. - Rozejrzał się dookoła przypominając mężczyzna w turbanie że sam znajduje się w dokładnie tym samym miejscu co on. - Proszę pozdrowić przyjaciela. - Po tych słowach zostawił zakłopotanego niebieskookiego samego i po prostu odszedł do Morte.
Po odebraniu szat teleportował się z nią do posiadłości.
Czas mijał im na dokańczaniu spraw. Harrison długimi godzinami przesiadywał przy książkach zakupionych na Pokątnej i Nokturnie. Tak bardzo go wciągnęły że gdy nadszedł dzień wyjazdu do szkoły chłopcu zostało tylko kilka nie zaczętych tomów. Tak czy inaczej do kufra włożył ogromny stos opusztaszając bibliotekę w rezyndencji tak bardzo że w niektórych miejscach było wręcz dziwnie pusto.
Dziękował wszystkim znanym mu bogom za zaklęcie zmniejszająco–zwiększające. Zwykłe Capacious Extremis i nie musiał martwić się o nic. W skórzanym czarnym kufrze z srebrnymi inicjałami miał wręcz mieszkanie w którym wszystkie rzeczy były idealnie posegregowane. W środku znajdowała się szafa z ubraniami i biblioteczka z książkami. Ukrył tam też Czarnomagiczne przedmioty w tem lusterko kupione ostatnio - Morte wyjaśniła mu że pozwalało ono na obserwowanie każdego bez jakichkolwiek wyjątków. Wystarczyło jedynie imię nazwisko wyobrażenie tego kogo chciało się w danej chwili zobaczyć oraz łacińskie starożytne zaklęcie. Najważniejsza była jednak znajomość Magicznej Esencji której nie każdy mógł zaznać. Właśnie dlatego uważano ten artefakt za zwyczajną ozdóbkę. Miał również osobne pomieszczenie na wykonywanie swoich eksperymentów z roślinami i eliksirami oraz takie w którym bez zastrzeżeń mógł trenować magię. Całość była zaczarowana tak aby kufer otwierał się jedynie z kropelką jego krwi która miała wchłonąć się w malutką igłę pod zamkiem. Z każdym wyjątkiem był zwyczajnie przepełniony ubraniami.
W czarnej koszuli i dżinsach czekał z wszytkim przed schodami. Czerwonooka spojrzała na niego jeszcze raz po czym pstryknął palcami teleportując ich na peron.
Stacja była taka jak zapamiętał. Wypełniona czarodziejami biegnącymi tu i z powrotem aby pożegnać się z rodziną lub przywitać z przyjaciółmi. Sowy koty i ropuchy robiły niesamowity hałas.
Sam zerknął na swojego ptaka - prezent od kobiety obok. Czarna sowa ciemnych jak noc oczach siedziała spokojnie znudzona myjąc swoje szpony Occior z łacińskiego zabójca zajmował miejsce w idealnie czystej białej klatce tak wyróżniał się na tle innych zwierząt że kilka osób zaciekawionych zerkało w jego stronę.
- Postaraj się tym razem szybko nie umrzeć - odezwała się Śmierć przytulając jedenastolatka tak aby wyglądać na zmartwionego opiekuna.
- Masz już mnie dość - szepnął jej do ucha.
- Oczywiście że nie. - Odsunęła się. - Martwie sie ze wszystko pójdzie na marne ale obserwując z boku twoje wszystkie przygotowania nie muszę się chyba martwić. - Puściła mu oczko i klepnęła delikatnie w plecy. - Do następnego.
- Do następnego - szepnął cicho jednak tak by usłyszała i ruszył do przodu.
Nie było potrzeby aby się cule żegnać. Ich relacja była skomplikowana. Czuli się bliscy jednak ani ona ani on nie mieli ochoty na dalsze przeciąganie tego momentu. Działania były dla nich ważniejsze niż słowa. Opiekowała się nim gdy był w najbardziej bezczynnym momencie istnienia każdego człowieka i pomogła mu z rozpoczęciem zemsty. Działała dla jego dobra załatwiając sprawy najlepiej dla niego nawet gdy tak naprawdę nie musiała robić nic. W końcu obiecała jedynie opiekę nad noworodkiem a nie papierkową robotę czy nauczanie. A było tego o wiele więcej.
Po oddaniu bagażu wszedł do pociągu jedynie z skórzaną torbą przełożoną przez ramię. W środku miał najważniejsze rzeczy takie jak różdżka pieniądze i książka. Większość miejsc była pusta jednak szedł dalej kierując się w kierunku wagonów z rozdzielonymi przedziałami. Usiadł w jednym z ostatnich spoglądając przez okno.
Widział rude znajome mu już wręcz za dobrze głowy które częściowo aktualnie napawały go jedynie obrzydzeniem. Wyjątkiem mogły być dwie postacie z identycznymi twarzami jednak reszta była dla niego teraz jedynie pionkami które już miały swoje miejsce na planszy. Trochę dalej inna tym raczej kasztanowłosa którą spotkał w trakcie zakupów. Rozmawiała z jednym z powodów jego teraźniejszego celu.
Tyle znajomych twarzy i wspomnień zaczęło wywoływać w nim mdłości. Machnął więc ręką aby kurtyny na drzwiach oraz oknie oddzieliły go od wszystkiego innego niż jego książka w którą zatopił się prawie od razu.
Nie wiedział kiedy zaczęli się ruszać z jego świata wyrwało go delikatne pukanie które ustało w chwili gdy drzwi się otworzyły.
- Goyle ty idioto po pukaniu czeka się na odpowiedź. - Usłyszał dziewczęcy głos.
Grupa która postanowiła mu przerwać okazała się przyszłymi Ślizgonami którzy mieli w tym roku rozpocząć naukę. Nie miał pojęcia czy to przeznaczenie czy przypadek ale wiedział że zawsze mogło być gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top