Rozdział 36

Nim Syriusz zdążył dotrzeć choćby do połowy błoni, już u jego boku znajdowała się dwójka mężczyzn.

- Witam, Lordzie Acilius, Aronie – przywitał obu mężczyzn.

- Łapa, Lordzie Black – odparli mu grzecznie.

- A skoro konwenanse mamy z dupy, jakby to ten zielonooki diabeł powiedział, to o, co chodzi? – spytał Aron.

- Przy bramie jest rodzina Parkinson. Drops do nich poszedł, a Harry pobiegł bronić swojej podopiecznej, ale wiemy, że Drops ma tu najwięcej do powiedzenia, no, chyba że w pobliżu są opiekunowie ucznia, więc mniemam, że dlatego posłał po ciebie, Klaudiuszu – wyjaśnił Black.

- No i drops się niczego nie nauczył, czyli pora na bolesną lekcję. Oj i to bardzo bolesną – stwierdził Acilius Senior, a resztę drogi pokonali w milczeniu. Doszli do bramy w momencie, w którym Hagrid :

- Witam, psorze Black i Lordów. Cholibka, jak ja was dawno nie widziałem ucieszył  się   na  ich   widok  gajowy.

- Hagridzie, porozmawiasz później, teraz otwórz bramę – poprosił Dumbledore.

- Nie, żebym był wścibski, czy coś, ale czemu profesor chce wpuścić na teren szkoły tych ludzi? – rzekł Syriusz.

- A czemu miałbym ich nie wpuszczać, mój chłopcze. Państwo Parkinson przyszli zobaczyć się z córką.

- Państwo Parkinson nie mają córki i ty dobrze o tym wiesz, chyba że będziesz udawał, że tak nie jest – stwierdził Klaudiusz.

- Ależ, mój drogi chłopcze, skąd niby mam wiedzieć i jak to nie mają córki? Przecież jeszcze dwie godziny temu widziałem pannę Parkinson.

- I serio, nic się nie zmieniła od ostatniej mojej wizyty tutaj? – spytał mężczyzna.

- No, jak to ? Nastolatki zaf... Klaudiuszu, uznałeś magicznie pannę Parkinson! Czemu ja nic o tym, do cholery nie wiem?!

- A czemu miałbyś, o tym do cholery wiedzieć?! – drażnił się z nim Lord Acilius – To po pierwsze. Po drugie: Trzeba czytać korespondencję, którą ci wysyłam. I w końcu po trzecie: Chcesz mi powiedzieć i – (tu nachylił się do ucha starca i wyszeptał) – że nie poczułeś tego przepływu magii? Może pora na emeryturę, mój drogi dyrektorku? – a głośno dodał – Tak że możesz odesłać państwo Parkinson, bo jeśli ich wpuścisz choćby za bramę, oskarżę cię o próbę zamachu na zdrowie i życie MOJEJ CÓRKI, rozumiemy się Dumbledore?

- Oczywiście, oczywiście. Po cóż te nerwy, mój drogi...

- Przestań mnie nazywać "swoim drogim chłopcem". Nigdy nim nie byłem, bo pochodzę ze zbyt wpływowej rodzinny i byłem Ślizgonem zbyt ambitnym i bystrym, by być jednym z twoich pionków, a teraz wybacz, ale ja jak i mój syn Aron idziemy się spotkać z moją córką – mówiąc to, odwrócił się jeszcze do uśmiechniętego Łapy i spytał – Syriuszu, mój przyjacielu, czy zechcesz mnie odprowadzić?

- Z czystą rozkoszą, mój przyjacielu – odparł mu Black i ruszyli w stronę zamku.

Tymczasem lochy.

- Profesorze Flitwick, czy może się pan rozmyć? – spytał Potter, a po chwili poczuł tylko dłoń małego profesora w okolicach jego łokcia – Na razie niech się pan nie ujawnia, choćby nie wie co, chyba że powiem coś o jajach Merlina – profesor zachichotał, ale szybko się uspokoił i ruszyli pod wejście do pokoju wspólnego Slytherinu. W środku zastali Notta i Zabiniego, stojących między zirytowaną profesor Numerologi, a Pans. Profesorka nie zauważyła ich wejścia, bo była zwrócona tyłem do wejścia, więc Harry oparł się o futrynę i słuchał.

- Proszę się odsunąć od panny Parkinson i pozwolić mi ją zabrać do rodziców, którzy pragną się z nią widzieć.

- Powtarzam, pani profesor – mówił grzecznie i spokojnie Nott –  że nie ma tu żadnej panny Parkinson.

- Nott, czy ty myślisz, że jestem ślepa? Przecież ją widzę.

- Po pierwsze: Nie Nott, tylko Panie Nott, ewentualnie Lordzie Nott. Po drugie Pansy nie chodzi na Numerologię, więc mogła pani nie wiedzieć, ale ta dama tu nazywa się Pansy Acilius nie Pa...

- Panie Nott, panie Zabini dość tych wygłupów, bo poniesiecie konsekwencje i to dość dotkliwe.

- Mam nadzieję, że tylko mi się wydaję, gdyż pani wcale nie próbuje zastraszyć moich podopiecznych – rzekł zimno Harry.

- Wykonuję tylko polecenie dyrektora. Mam przyprowadzić pannę Parkinson do dyrektora i jej rodziców – Harry miał jej coś odpowiedzieć, gdy z korytarza dobiegł zimny głos zirytowanego Klaudiusza.

- Vectro, ty jesteś głucha, czy głupia? Jeszcze raz wyciągnij swoje szpony po moją córkę, a staniesz przed Wizengamotem z zarzutem próby ataku na moją córkę – nim skończył mówić, już stał obok swojej córki, trzymając dłoń na jej ramionach, mówiąc teraz bezpośrednio do dziewczyny – Kwiatuszku, chciałem ci tego oszczędzić, ale chyba się nie da. Żeby oszczędzić nam nerwów, w dzisiejszym wieczornym wydaniu Proroka znajdzie się artykuł o tym, że teraz jesteś Acilius – na co ta skinęła głową, a Klaudiusz i Aron przyjrzeli się jej z aprobatą i znów przemówił starszy z nich – No, no widzę, że dziedzictwo ci służy. Urosłaś i te rysy.

- Tak, ojcze. W końcu nie wyglądam, jak krzyżówka człowieka i mopsa.

- Ej! – oburzył się Zabini – A jak ja cię nazwałem mopsikiem, to trzy dni we mnie klątwami ciskałaś.

- No cóż, Blaise zrozum, sama mogę mówić na siebie, jak chcę, ale ty nie masz prawa mnie przezwać. Zapamiętaj to sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top