#28
//Pup od tyłu to pup, tak samo jak kajak albo oko albo pip albo Kamil ślimak (fu ślimak)\\
Pov. Czechy
A gdy jest z Niemcem czuję się zmieszany... Z jednej strony jestem zazdrosny. Z drugiej chce udusić Německo, zaś z trzeciej Polský jest wtedy szczęśliwy, więc ja też czuję szczęście. Chce się zabić... Jestem świadom, że nigdy nie będzie ze mną... Dlatego czuję się jak się czuję... Czuję jakbym popadał w depresję... Jakbym był kwiatkiem który więdnie i nikt nie może z tym nic zrobić, nawet jakby chciał.
P - Czechy, dobrze się czujesz? Coś cię gnębi?
Cz - N-nie... Wydaje ci się.
Uśmiechnąłem się do niego, on to odwzajemnił myśląc że to szczery uśmiech. Im dłużej udaje, że wszystko jest okej tym jest ze mną gorzej. Muszę się komuś wygadać tylko komu... Polska odpada na sto procent. Napewno ma większe problemy i nie chce słuchać o mnie. Poza tym czułby się winny, a to nie jego wina. Starałby się mi pomóc, ale nie mógłby. Niemcy mnie nie zrozumie, Węgry nie jest mi na tyle bliski abym mówił mu takie rzeczy. Słowacja... Heh... Słowacja jest moim bardzo bliskim przyjacielem może mógłby... Może by mnie wysłuchał.
Cz - Wybacz, lecz muszę wracać do domu. Zostawiłem włączone żelazko przy zasłonie.
P - Oh... Szkoda, miałem nadzieję, że porobimy coś fajnego.
Cz - Obiecuję Ci, że następnym razem odjebiemy super akcje.
Szybko wstałem, przytuliłem go i chciałem odejść, ale złapał mnie za rękaw i przybliżył spowrotem. Patrzył mi prosto w oczy, przez co poczułem ciepło na policzkach.
P - Jesteś smutny... To moja wina?
Zaśmiałem się krótko. Położyłem ręce na jego policzkach i pocałowałem w czoło.
Cz - To ani trochę twoja wina, po prostu muszę sobie wszystko poukładać i porozmawiać z pewną osobą.
Uśmiechaliśmy się do siebie szeroko i przytulił mnie mocno. Chciało mi się płakać, więc go puściłem, pożegnałem i wyszedłem z pokoju. Otworzyłem drzwi wyjściowe i trafiłem na Węgra, który właśnie miał wejść do domu.
W - O hej Csehország, nie zostaniesz dłużej?
Cz - Sorki, spieszy mi się bardzo.
W - Szkoda.
Wyminąłem go w drzwiach i popędziłem na przystanek autobusowy. Z daleka widziałem jak kraje wchodzą już do autobusu. Biegłem szybko żeby zdążyć, już miałem wejść, ale kierowca pokazał mi środkowy palec i odjechał. Eh... Nie dziwie mu się za bardzo. Wiele razy odzywałem się do niego niezbyt przyjaźnie. No trudno. Chciałem wyciągnąć z kieszeni słuchawki żeby nie nudziło mi się podczas drogi do domu, aczkolwiek były całe poplątane.
Przeklnąłem pod nosem i próbowałem je odplątać. Niestety nie udało mi się. Odpuściłem sobie i zacząłem iść bez muzyki. Po chwili poczułem jak spadają na mnie krople wody. Okazało się, że zaczyna padać. Nie pozostało mi nic innego niż założyć kaptur i przyspieszyć kroku. Krople były sporych rozmiarów i padało ich coraz więcej i coraz szybciej. Czym prędzej pobiegłem w stronę domu. W pewnym momencie poślizgnąłem się i wpadłem twarzą w kałuże. Kurva, dlaczego na każdym kroku życie mnie dobija... (ja everyday ~ czy ty alwaystakpieroliszpółenglishpółpolish) Usłyszałem za sobą śmiech.
R - Hahaha, co moje oczy widzą? Czy to ten sam Чехия ("Czechy" ~morderczyniMuch), który zawsze był taki do przodu? Już Ci nie jest tak do śmiechu?
Cz - Na widok twojej mordy to chce mi się bardziej płakać niż śmiać, że matka natura cię tak potraktowała.
Wkurzył się, nie potrafi ukrywać gniewu. Tak samo ja nie potrafię przestać być wrednym chujem. Moje zachowanie to przykrywka żeby inni nie wiedzieli, że jestem słaby. Boję się co by zrobili gdyby zauważyli jaka ze mnie smutna, mierna istota.
R - Pożałujesz...
Cholera... Zaczął mnie mocno kopać w brzuch. Po chwili przestał, a ja leżałem na ziemi i skulałem się z bólu.
R - Przeproś.
Cz - Nie jesteś wart moich przeprosin.
Niby nie powinienem zadzierać z rosjaninem, ale to się dzieje samo z siebie. Nie mogę zatrzymać tych słów. Boję się, że będzie tylko gorzej, gdy okaże się jaka ze mnie miękka kluska. Znowu kopał mnie w brzuch, ostatni kop skierował jednak poniżej mojego pasa. Jęknąłem cicho z bólu.
R - Dobra... Nie będę taki zły, tyle ci wystarczy. Znaj łaskę Pana.
Po tych słowach odszedł. Leżąc tak począłem płakać. Nie wytrzymałem, łzy leciały strumieniami. Nie odróżniałem ich już od deszczu, wszystko się zmieszało. Podniosłem się do siadu i dalej płakałem. Życie jest do bani. Starałem się robić dobrą minę do złej gry, ale nie mam już na to sił. Ktoś kucnął przede mną, położył rękę na moim policzku i kciukiem go gładził. Spojrzałem na twarz tej osoby, a był to Słowacja. Deszcz padał niemiłosiernie, byłem cały przemoczony. Jednak, gdy go zobaczyłem poczułem się jakby lepiej. Przestałem płakać żeby nie pomyślał sobie o mnie zbyt wiele i zauważyłem jak ciepło się do mnie uśmiecha. Rozgrzał mnie swoim uśmiechem od środka.
S - Chodź do mnie, pomogę Ci.
I tak planowałem się do niego udać, więc pokiwałem głową zgadzając się. Pomógł mi wstać i razem w deszczu poszliśmy do jego domu. Po drodze nie przydarzyło się nic złego, był jakby moim aniołem stróżem. Gdy doszliśmy do jego mieszkania wyciągnął z kieszeni klucze i je otworzył. Gestem ręki zaprosił mnie do środka, więc tam też się udałem. Zdjąłem buty i poczułem jak jego drobne ręce ściągają ze mnie kurtkę. Powiesił ją na wieszaku i zaprowadził do swojego pokoju.
S - Jesteś przemoczony, dam ci ubrania na zmianę.
Cz - Dobrze...
Obejrzałem jego pokój, naprawdę dawno mnie tu nie było. Jest w jasnych kolorach, ma bardzo dużą szafę. Łóżko dwuosobowe, biurko przy dość sporym oknie. Wszystko jest stonowane, znajduje się tu kilka roślin. Gdy odwróciłem twarz spowrotem do Słowacji zobaczyłem jego mordke bardzo blisko mojej. Przestraszyłem się i odskoczyłem. Widząc moją reakcje zaśmiał się. Również to zrobiłem tylko nieśmialej.
S - Mam nadzieję, że będą ci pasować.
Podał mi ubrania z uśmiechem.
Cz - Dzięki.
S - Przebierz się w łazience, ja będę czekał na ciebie na dole w salonie.
Poszedłem w stronę łazienki, ale stanąłem przy drzwiach. Obserwowałem jak schodzi na dół, nie wiem dlaczego. Wpatrywałem się tak, aż zniknął z mojego pola widzenia. Wszedłem do łazienki i przebrałem się w ubrania, które mi dał. Zszedłem na dół, Słowacja oglądał jakiś film. Najwidoczniej mnie nie zauważył, więc podszedłem do niego. Miałem zamiar przytulić go znienacka, lecz w ostatniej chwili się zawahałem i zauważył moją obecność.
S - O! Już jesteś! Zrobię Ci herbatę, chyba się nie obrazisz, co nie?...
Zaśmiałem się krótko.
Cz - Dlaczego miałbym się na ciebie obrazić, kiedy jesteś taki miły?
Naprawdę słodko się uśmiechnął i wyruszył do kuchni. Poszedłem za nim i obserwowałem jak przyrządza nam napoje. Cały czas przyglądałem się jemu i jego ruchom. Coś jest ze mną nie tak. Kiedy pozostało mu tylko czekać na wodę spojrzał się na mnie, a ja uciekłem wzrokiem zarumieniony.
S - Ile cukru sobie życzysz?
Cz - D-dwie łyżeczki.
S - Okej.
Czuję się dziwnie przy nim. Tak naprawdę, naprawdę dziwnie. Skończył robić herbatki i zaniósł je do salonu. Usiadłem z nim na kanapie.
Cz - S-słowacja?
S - Co?
Dziwne... Normalnie bym w tym momencie mu odpowiedział jakoś złośliwie, ale nie czuję takiej potrzeby.
Cz - Mogę Ci się wygadać? Jesteś jedyną osobą, która jest mi bliska i może to zrozumie...
S - Oczywiście, że możesz! Zawsze możesz!
Cz - Dz-dzięki...
Przybliżył się do mnie.
S - Mów co ci leży na sercu.
Spiąłem się lekko i wstrzymałem oddech, ponieważ był naprawdę blisko mnie. Przyglądał mi się z zaciekawieniem, więc starałem się opanować emocje.
Cz - J-ja... Od ostatniego czasu... Od jakichś paru miesięcy czuję, że tak jakby... Chcę się zabić.
Po tych słowach zniknął uśmiech z jego twarzy i przemienił się w strach.
Cz - Nie potrafię tego już w sobie tłumić... Ale... Teraz, gdy jestem przy tobie czuję się inaczej...
S - Inaczej?...
Cz - Tak... Czuję jakbyś ocieplał mnie w zimne dni, oświetlał w te ciemne, był przy mnie kiedy najbardziej tego potrzebuje... Te wszystkie chęci śmierci i czarne myśli znikają przy tobie. Jesteś-
Nie pozwolił mi dokończyć, gdyż mnie pocałował. Lekko zszokowany odwzajemniłem go ciepło.
Pov. Niemcy
Dzisiaj jest środa, jestem umówiony z Polen na godzinę siedemnastą w parku. Chcę sprawić, aby zgodził się na związek. Tak bardzo pragnę móc nazywać go swoim chłopakiem. Może jak się postaram dzisiaj to się zgodzi? Jest szesnasta, więc mógłbym się jakoś przygotować. Ubrałem elegancką koszulę, pasujące do niej spodnie i dopełniający wszystko krawat. Już miałem wychodzić z mieszkania, ale ojciec mnie zatrzymał.
III Rz - A ty dokąd się wybierasz?
N - Na spotkanie.
III Rz - Z kim?
N - Liechtenstein.
III Rz - Ta... Nie musisz mnie okłamywać, domyślam się że z Polską.
N - Racja, przepraszam.
Wyszedłem i po drodze wstąpiłem do pobliskiej kwiaciarni.
_______________________________________
Równe 1400 słów bez pożegnania
Wydaje mi się, że trochę słaby wyszedł ten rozdział, a przynajmniej początek, przepraszam :c
Baj baj <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top