rozdział trzydziesty piąty.
Droga na stadion zajęła nam zaledwie kilka minut, ponieważ nasz hotel znajdował się tuż obok, jednak na ulicy były ogromne korki.
Kierowca wysadził nas obok wejścia na Principality Stadion. Weszłyśmy bez kolejki z racji tego, że posiadałyśmy wejściówki VIP.
- Geo, Vi! - usłyszałyśmy głos Cristiano. Georgina niemal od razu rzuciła się na niego, aby go przytulić. - Widzę, że ktoś się tu stęsknił - mruknął, a za chwilę dziewczyna wypuściła go z uścisku.
- Baaaardzo - przeciągnęła.
- Chodźcie, zaraz będziemy robić ostatnią rozgrzewkę przed meczem - ujął Georginę za dłoń, a za chwilę spletli swoje palce. - Vi, chodź. Twój lovelas już tam czeka - powiedział, śmiejąc się, a ja wywróciłam na to oczami.
Wchodząc na murawę za Portugalczykiem zauważyłam cały skład Realu Madryt, stojącego w kółku i obejmującego się.
- Dajcie nam chwilkę - powiedział Cristiano i podbiegł do nich, aby robić to samo.
Chwilę później piłkarze coś krzyknęli i rozeszli się. U mojego boku pojawił się Marcelo.
- A któż to zaszczycił nas swoją obecnością - przytulił mnie. - Miło cię widzieć, Viviana.
- Ciebie też miło widzieć - uśmiechnęłam się do niego.
- Czy ty masz koszulkę... - ręką odwrócił mnie, aby spojrzeć na napis i numer, widniejący na moich plecach - Sergio Ramosa! - krzyknął. - Eey, mam być zazdrosny? - zrobił smutną minę, a za chwilę zaczął się śmiać.
- Powinieneś - powiedział nie kto inny, jak właśnie Sergio Ramos, w rostrzepanych włosach i z rękoma w kieszeni. - Witaj, Viviana - usmiechnął się do mnie, a ja czułam, jak nogi robią mi się z waty.
- Witam - odpowiedziałam.
- To ja was zostawię - powiedział Marcelo i zaczął odchodzić w stronę Alvaro Moraty i Isco.
- Dziękuję - powiedział nagle Hiszpan, więc posłałam mu pytające spojrzenie. - Założyłaś moją koszulkę. To bardzo miłe.
- Ah, o to chodzi. Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
- Jak tam samopoczucie?
- A świetnie. Naprawdę. Czuję, że wygramy Ligę Mistrzów.
- Ja też tak czuję. Wierzę w was z całego serca.
Sergio spojrzał na kogoś za mną, pokazując ręką, żeby dał mu jeszcze chwilę. Odwróciłam się i zauważyłam, że woła go James Rodríguez.
- Przepraszam cię, ale muszę lecieć. Obiecałem Jamesowi, że poproszę Zizou, aby jednak nie wysyłał go na trybuny.
- W porządku - westchnęłam.
- No cóż. Widzimy się po meczu? - zapytał z nadzieją.
- Jasne - odpowiedziałam, a on mocno mnie przytulił.
- Jeszcze raz dziękuję ci, że tutaj jesteś - złożył delikatny pocałunek na moim policzku. - Do zobaczenia - powiedział jeszcze i odszedł.
- Powodzenia! Trzymam kciuki! - krzyknełam za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top