ⰍⰈ Spowiedź Szaleńca
Cisza. Niczym niezmącona cisza. Ledwie moje kroki były w stanie ją zagłuszyć. Tym bardziej starałem się iść bezszelestnie, aby w żaden sposób nie przerywać tego doskonałego stanu. Czasami brak czegoś, jest jedynym co mamy i jedynym co tak naprawdę w ogóle jest. Nicość staje się wtedy wszystkim. Ja miałem przed sobą właśnie nicość. Mrok ciemnego korytarza, który konsumował mnie kawałek po kawałku, krok po kroku, aż dawno przestałem istnieć.
Serce powinno mi walić jak młotem, lecz o dziwo jego rytm dopasował się do ciszy i niebytu, nie chcąc go zakłócać. Spokój jaki przelewał się przez moje ciało, jeszcze niedawno tak rozbudzone w krwawej walce, był czymś niesamowitym. Ostygłem niczym silnik po pracy na najwyższych obrotach. Nie czułem jednak zmęczenia, a właśnie takie uchodzące ciepło, które przyjemnie koiło. Zdawało się, że jestem jedynym źródłem ciepła pośród zimnego, martwego mroku.
Czułem że z każdym krokiem, nieuchronnie zbliżam się do Joachima. Jednocześnie miałem wrażenie jakby to tak naprawdę oddalało mnie od właściwego celu. Odnosiłem odczucie jakby dorwanie Augustyniaka, nie było tym do czego tak naprawdę zmierzam. Może to tylko jeden z wielu etapów? Co będzie potem? Tego nie wiedziałem i nie umiałem nawet przypuszczać.
Zbliżyłem się do dwuskrzydłowych drzwi opartych na masywnych zawiasach. Czułem, że za nimi zakończy się wiele rzeczy, a być może rozpocznie się jeszcze więcej. Naparłem na nie i energicznym ruchem otworzyłem je na oścież. Nie były zamknięte. Nikt nawet nie próbował ich zamknąć.
Wszedłem do przestronnej zaciemnionej hali. Jedynie mała lampa biurkowa oświetlała skąpy fragment centralnej części pomieszczenia, w której na obrotowym fotelu, z głową pochyloną w cieniu, siedział on; Joachim Augustyniak.
– Witam, witam, moje uszanowanie – Dobiegł mnie wesoły głos profesora. – Udało ci się dotrzeć aż tutaj. Pokonałeś po drodze pewnie wiele trudności. W końcu przebiłeś się przez najbardziej elitarny oddział jaki ta placówka mogła przeciwko tobie wystawić. Doprawdy imponujące. Gdybym wcześniej wiedział, jak wykrzesać z ciebie tyle siły. Mogłoby to nam wiele ułatwić.
– Czas to skończyć. Twoje plany są o tyle niedorzeczne, co chore. Nikt nie powinien ich nawet snuć – oznajmiłem.
– Naprawdę? Czyżbym złamał jakieś boskie prawo? A może to ty sobie zarezerwowałeś je na własną tylko wyłączność? Powiedz mi Tomaszu, jak przebiegły ci ostatnie dni?
– To powinno cię najmniej obchodzić.
– Mylisz się. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Nie byłoby tego wszystkiego – pomachał rękoma dookoła. – To wszystko powstało tylko i wyłącznie z myślą o tobie – wskazał na mnie palcem.
Z sufitu uderzyło we mnie światło potężnych reflektorów. Odruchowo chciałem strzelać w stronę postaci, lecz ta nie ruszyła się z miejsca. Poza tym, nikt trzeci tutaj nie wszedł. Gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do kręgu światła, który wyłaniał mnie z ciemności jak aktora na scenie, spostrzegłem, że na przeciwległej do mnie ścianie, idealnie na wprost wyświetlono zdjęcie. Projektor stał na stole obok profesora. Obraz który rzucał na białą ścianę hali, przedstawiał kolumnę wojskowych ciężarówek gdzieś w górach.
– Tam znalazłem cię po raz pierwszy. W górach Badachszanu w Afganistanie. Wcześniej znałem cię tylko z legend i nielicznych zachowanych przekazów. Cały ówczesny świat cię szukał. Gdy tylko natrafiłem na poszlakę wskazującą na twoją lokalizację, momentalnie uruchomiona została tajna procedura, która zakończyła się pod postacią radzieckiej interwencji w Afganistanie. Rząd radziecki nie wiedział jaki był prawdziwy cel operacji. O Instytucie Genetyki Wojskowej pomimo tego, że działał stricte na rzecz Układu Warszawskiego, nie wiedział nikt w rządzie. Nikt bezpośrednio. To była i nadal jest, najtajniejsza organizacja na świecie. Pomyśl sobie tylko o skali tego przedsięwzięcia. Aby cię odszukać przeprowadzono literalnie inwazję na inny kraj! Rzucono do niego ponad stutysięczną armię! Czy teraz masz pojęcie, jak bardzo ważny jesteś?
– Dlaczego? Po co wam byłem? Po jaką cholerę to wszystko?!
– Wszystko. Właśnie dlatego. Jesteś wszystkim: początkiem i końcem, mrokiem, i jasnością, życiem, i śmiercią – podkreślił. – Na początku szukała cię ludzka pycha i żądza władzy, lecz JA dzięki tobie odkryłem jakie jest ludzkie przeznaczenie. Ludzkości nie była pisana świetlana przyszłość, a projekt „Światowid", który miał stworzyć super żołnierza, był jedynie namiastką ludzkiej bezsilności, słabości i dążenia do samozagłady. Mając pod lupą doskonałą istotę, jedyne o czym myślał, to o wykorzystaniu jej w wojnie. Ludziom nie była dana przyszłość. Musieli odejść. Nastać miało nowe, dzięki tobie. Otworzyłeś furtkę dla nowego programu, który ukryłem pod kryptonimem „Chors".
Dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi.
– Tutaj wszystko się zaczęło i w tym miejscu, wszystko się skończy – Po chwili dotarł do mnie odgłos kroków postaci, która stanęła po przeciwnej stronie wielkiej hali, o tyle skąpo oświetlonej, że było widać jedynie zarys sylwetki prekursora.
Wtedy zapaliły się pozostałe reflektory umieszczone na suficie i ścianach. Wszystkie skierowane wprost na śnieżnobiałą postać. To była Nastia.
– Instytut opiekował się tobą od czasu znalezienia w górach Badachszanu. – Joachim kontynuował a za nim, na powierzchni całej ściany pokazał się obraz z projektora. Przewijały się przez niego liczne nagrania, zdjęcia i schematy przedstawiające urządzenie do złudzenia wyglądające, jak komora, i sieci korytarzy łączących się w jednym punkcie.
– Twój umysł po przebudzeniu okazał się być na tyle opustoszały, że specjaliści Instytutu zaimplementowali ci nowe wspomnienia. Nie pamiętałeś kim jesteś. Zupełnie tak jak wszyscy inni.
Wyświetliły się fotografie różnych osób, budynków, pomieszczeń i map z zaznaczonymi lokalizacjami w różnych miejscach na Ziemi.
– Takich było oczywiście więcej. Dokładnie dwa tysiące czterystu osiemnastu więcej – dodał Augustyniak rozpierając się w fotelu. Spojrzał uważnie na mnie, potem na Nastię i rozpromieniając się w chytrym uśmiechu, zapytał, ni to do mnie, ni do niej:
– Co teraz zrobisz?
Podniosłem miecz w jej stronę, gdy zauważyłem, że ona bez wahania uniosła w moją stronę lufę pistoletu.
– To szaleństwo – oznajmiłem patrząc jej prosto w oczy. – To jedno wielkie szaleństwo.
– Andriej nie miał wielkiego wyboru – odparł Joachim splatając dłonie na kolanie. – Tak w końcu kończą zdrajcy, czyż nie? – Spojrzał wymownie znad okularów.
– Więc po tym wszystkim dalej trzymasz z tym psycholem?! – Wskazałem na profesora, który siedział nieruchomo niczym w kinie.
– Nie zrobiłam tego dla niego. To było konieczne, aby ocalić mojego brata – odparła po chwili.
Przez chwilę milczałem, lecz gdy już chciałem coś powiedzieć, dobiegł mnie stłumiony, a później całkowicie głośny i donośny śmiech profesora.
– Ależ to szlachetne! – oznajmił uradowany – Czy wy naprawdę myśleliście, że jestem aż tak naiwny, na jakiego wyglądam? Czyżby stary Ireneusz naprawdę, aż tak mnie nie doceniał? Czy on naprawdę myślał, że nie wiem o tym iż jego przydupas, a twój brat zarazem, jest nie bagatela potrójnym agentem? Jak myślisz moje dziecię, kto to wszystko ukartował? Może sam Wolfram, o którym krążą już legendy niemal takie jak o stojącym tu Tomaszu? Myślisz, że wszystko to co ci powiedzieli jest absolutną prawdą? Ireneusz wiedział o tym, że Wasyl działa na rzecz Wolframa, JA z kolei wiedziałem, że działa on na rzecz mnie. Dlatego Stary chciał go mieć przy sobie, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Irek nie jest głupcem, ale nie wziął pod uwagę, że to nie Wolfram, a ja steruję wszystkimi sznurkami. Powiedz mi, czy twój najdroższy brat, powiedział ci komu naprawdę służy?
Nastia milczała jak zaklęta. Było widać, że walczy z własnymi myślami. Sam nie mogłem pojąć co właściwie się dzieje.
– Pozwól, że uproszczę ci zadanie moja droga. Twój brat Wasyl, odegrał tylko rolę przynęty. Zarówno na Wolframa, jak i na Ireneusza, oraz co w rzeczy samej oczywiste, również i na ciebie. Dzięki temu mam cię tutaj przed sobą, praktycznie na wyciągnięcie ręki. Jednocześnie wykurzyłem z nory starego Ireneusza i dałem bodźca do działania dla Wolframa, dzięki czemu starzy znajomi zaczną się wyżynać w pień, czym kolosalnie pomogą mojemu dziełu, jakim jest Obiekt 12.
Stałem w osłupieniu. Powoli docierało do mnie jaki naprawdę plan ma Augustyniak i zaczynał mnie przerażać coraz jaśniej klarujący się fakt o tym, że chcąc mu zaszkodzić, tak naprawdę graliśmy dokładnie tak jak zagrał.
– Niemców napuści na Twierdzę. Prześladowców na Dworzec, a potem wszystkich na Stare Miasto – kontynuował – Martwi staną się krwiożerczymi bestiami, którymi on będzie dowodził. Przed tą siłą nic się nie uchowa. Im więcej zginie, tym większą pożogę umarli wywołają. Dlatego Rynek jest ostatnim celem. Nie ostanie się tam kamień na kamieniu i w ten sposób wyginą ostatni ludzie w mieście, a w międzyczasie Wolfram i Ireneusz, będą już dogorywać po niemalże bratobójczej walce. Właśnie wtedy nad losem ludzkości, zapadnie klamka, która zakryje cały znany nam świat, a potem i wszechświat – Joachim rozpromienił się w przerażającym uśmiechu. – A to wszystko – ciągnął po chwili upojenia – nie odbyłoby się, gdyby nie wy moi drodzy. Moje złote gwiazdy programu! Odegraliście swoje role w moim małym cyrku bezbłędnie aż do samego finału! – Wstał i zaczął energicznie klaskać w dłonie. Po chwili przetarł szkła okularów i opadając ciężko na fotel, kontynuował:
– Andriejowi i dyrektorowi Piwniczańskiemu wydawało się, że nie wiem o ich „potajemnej" współpracy, tak samo jak nie wiem o tym, że Vylkan, czyli właściwie obiekt numer osiem jest synem naszego pana Macieja, który o ile był dla mnie czymś w rodzaju przyjaciela, to jednak również musiał zagrać swoją rolę. Pomyślcie tylko! Vylkan dowiedział się po fakcie, że zabił własnego, zaginionego rzekomo ojca, z którym tak naprawdę od lat żył pod jednym dachem! Czy to nie brzmi jak scenariusz do filmu? Lepiej! To scenariusz mojego cyrku! Vylkan był naiwny, a ja wykorzystałem jego naiwność do granic możliwości, a nawet i te granice przesunąłem do granic absurdu! Dzięki temu nasz obiekt ósmy został postawiony w stan takiej chęci zemsty, że tylko wgrana do głowy posłuszność dla Instytutu powstrzymała go przed osobistym rozprawieniem się ze mną! Właśnie ta siła miała się zetrzeć z tobą, mój Tomaszu – wskazał ręką na mnie – co też stało się w sposób iście spektakularny! Ta szybkość, ta zwinność, ta precyzja! Istny cud wojny! Również on wypowiedział swoją kwestię i wykreował się na męczennika moich poczynań, tylko po to, abyś stał tu teraz przede mną. Tak jak i ty, moja droga, która chciała uratować brata. Czyżby Wasyl przeczuwał, że Instytut szykuje czystki kadrowe? Hmmm?
Gdy odpowiedziała mu stłumiona gniewem i zrezygnowaniem cisza, zaczął kontynuować:
– To, że pozbędziesz się Andrieja również było napisane w moim cudownym scenariuszu. Właśnie w ten sposób oszczędziłaś mi nie lada problemu, bo on jako jedyny znał cały ten kompleks, jak własną dziurawą kieszeń. Ale oczywiście ty zrobiłaś to w celu szlachetnym, chcąc ratować jedynego, ukochanego brata, którego Andriej miał rozkaz zlikwidować. W ten sposób, również Wasyl odegrał swoją ostatnią już rolę i teraz, tak jak pozostali, jest zupełnie niepotrzebny. Zaś nasz dzielny obiekt siódmy, który teraz leży biedaczyna jeszcze w ciepłej kałuży krwi, nie był całkowicie konieczny, aby zabić twojego brata, na co miał wielokrotnie okazję. Teraz mam do tego celu Tomasza.
– Łżesz! – wrzasnęła Nastia, nieomal rzucając się na profesora, który jednak nie drgnął nawet powieką.
– Skądże bym śmiał? – zapytał zupełnie niewinnie – Właśnie takiej cię potrzebuję. Gdy ostatnio odwiedziliście mój wspaniały przybytek, tak jak i innych wasze mózgi zostały w pewnym stopniu przeprogramowane. Dzięki czemu, na jedno moje hasło ten oto stojący przed tobą rycerz zamierzchłych czasów dawnych bogów, bez wahania ruszy z zimną krwią zamordować twojego brata.
– To nie może być prawda! – wymierzyła bronią w kierunku profesora.
– Czyżbyś myślała, że nie zabezpieczyłem się również w ten sposób, moja droga, naiwna istoto? Jeżeli mnie zabijesz Tomasz niczym automat ruszy, aby zakończyć twój żywot, a potem również i żywot twojego brata. Z kolei jeśli ty zabijesz Tomasza pierwsza, to twój brat przeżyje, a ja w swojej całkowitej wspaniałomyślności, pozwolę Ci odejść, bo w ten sposób nie będziesz już mi potrzebna. Co zatem zrobisz?
– Kłamiesz – odarłem po chwili namysłu – Nie masz nad nami kontroli, wyczułbym to.
– Co ty na to powiesz moja droga? – Joachim wstał – Chcesz się przekonać? – Rozłożył szeroko ręce, zwracając się w stronę wymierzonej w niego lufy pistoletu.
– Czego chcesz?! – krzyknęła.
– Właśnie tego; walki. Tej która zaczęła się między wami, dawno temu, a niestety z uwagi na priorytety, nie była dana dojść do końca. Gdybyś ją pamiętała, wiedziałabyś do czego tak naprawdę Tomasz jest zdolny i nie miałabyś najmniejszych wątpliwości, kto tu jest konferansjerem tego cyrku.
– Nastia posłuchaj mnie... – zacząłem, widząc że jej ręka zaczyna drżeć. Nie zdążyłem jednak wypowiedzieć kolejnego słowa, gdyż dech w piersi odebrał mi huk wystrzału. Zamarłem, jakby w zwolnionym tempie obserwując siwy dym ledwie unoszący się z lufy pistoletu. Oparłem się o miecz i padłem na kolana, ugodzony grafenowym pociskiem w samo serce. Czułem na sobie spojrzenie Joachima, który wyraźnie delektował się tym widokiem. Nastia chwiejnym krokiem ruszyła w moją stronę.
– Tomek, proszę cię, wybacz mi. Zrozum, że nie mogę inaczej. Muszę ocalić brata. Tylko on mi pozostał. Jeżeli jestem zmuszona wybrać, to wybiorę jego – odparła, a z jej oczu płynęły łzy – On ma nas w garści. Wpadliśmy w jego pułapkę, błagam cię, wybacz mi.
Augustyniak postąpił dwa kroki naprzód, przyglądając się wszystkiemu jak kupiec na targu, który szacuje wartość przedmiotów i swoje możliwości kupna.
– To jak będzie? – zagadnął ponownie siadając w fotelu. – Znam was na wylot. Dla ciebie Tomaszu, poświęciłem całe swoje życie doczesne. Ty droga Nastio, mój obiekcie dziesiąty, jesteś idealnym dopełnieniem tej układanki. Od zawsze to wiedziałem. Nigdy się nie mylę. Tak samo jak teraz, doskonale, jak na srebrnej tacy widzę wszystko co w tej chwili myślicie, wystarczy mi jedno wasze spojrzenie, aby poznać sekrety waszych umysłów. Widzę gniew i beznadzieję. Pragnienie zemsty i pogodzenie z losem. Dokładnie teraz widzę wszystko i nic, stojące naprzeciw siebie. Raz, a na zawsze.
– Nastio – Splunąłem krwią. – Przeze mnie i przez moje imię zginęło zbyt wiele istnień i jeszcze więcej przez nie zginie. Proszę cię, nie wahaj się ani chwili – Resztką sił dobyłem pistoletu z kabury i patrząc jej prosto w oczy, kierując się wyłącznie instynktem, i intuicją, zacząłem strzelać.
Ciałem Augustyniaka wstrząsnęła seria konwulsji spowodowana amunicją wybuchową, której impet zrzucił podziurawionego profesora na ziemię.
Upadłem na bok wypuszczając z prawej ręki miecz, na którym się podpierałem i upuszczając opróżniony z amunicji pistolet.
Zszokowana Nastia momentalnie do mnie doskoczyła.
– Tomek! Tomek, dlaczego?! – W jej spojrzeniu malował się strach.
– Jeżeli to prawda, zakończ to zanim będzie za późno. Nie mogę skrzywdzić kolejnych osób. Na pewno nie mogę skrzywdzić tych których kocham – odparłem, gdy niepewnym ruchem dotknąłem jej twarzy.
– Nie, Tomek, nie... to nie może być tak, nie może – skomlała. – Ja... nie potrafię. – Po czym wtuliła się we mnie z całych sił, nie dopuszczając do tego abym upadł. – Nie pozwolę ci zginąć. Razem jakoś przez to przebrniemy. Wierzę w ciebie. – Po dłuższej chwili poczułem jak rana powoli zaczynała się zasklepiać, a ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Oddech wracał do normy. Przestawałem krwawić.
Wtedy moich uszu dobiegł postrzępiony, piskliwy, przeraźliwy śmiech, będący niczym wycie hieny cmentarnej. Zza pleców Nastii spostrzegłem sylwetkę Joachima opartą plecami o przewrócony blat stołu, za którym projektor wyświetlał krzywy obraz prosto z podłogi.
Ciało było pełne dziur po pociskach, z których wylewała się czarna ciecz. Lewa noga pozostała wygiętą wydmuszką pozbawioną kolana, zaś prawej ręki nie było na wysokości barku. Profesor szczerzył się do mnie ociekającymi czarnym płynem ustami i łypał szalonym wzrokiem spod potłuczonych okularów.
– Myślałeś, że uda ci się zagrać na własnych zasadach w mojej grze? To jednak tylko kontynuacja mojego boskiego scenariusza! – Po tych słowach wyjął lewą ręką mały, płaski przedmiot z kilkoma przyciskami, po czym kierując go w naszą stronę, nacisnął jeden z guzików.
– Tomek... – Poczułem, że Nastia staje się bezwładna i z zamkniętymi oczami upada na ziemię.
Zacząłem ciężko dyszeć pełen furii. Próbowałem ją ocucić, lecz bezskutecznie.
– Coś ty jej zrobił?! – wrzasnąłem w stronę Augustyniaka.
– Użyłem na niej kapsułki z eksperymentalnym gazem nerwowym, która została w niej zaimplementowana podczas waszej przedostatniej wizyty w Instytucie – oznajmił profesor ochrypłym głosem.
– Czy ona...
– Przepadła – odparł.
– Nie... – Zacisnąłem pięści.
– Nie martw się. Ona żyje, tylko w żaden sposób już tego nie okaże. Widzisz? Gaz nerwowy jest na tyle silny, aby zabić w ułamkach sekund dowolne stworzenie. Jedynie wy jesteście w pewnym stopniu odporni na jego działanie. Co jednak dla was, oznacza życie poza życiem, czyli coś zgoła gorszego niż śmierć, choćbyście nie wiem jak bardzo na nią zasłużyli!
Zerwałem się z miejsca chwytając za miecz. Augustyniak zdążył dobyć pistolet spod poły białego kitla, lecz moje cięcie było szybsze od jego strzału. Odcięta głowa przeleciała kilka metrów ciągnąc za sobą smugę krwi. Na twarzy profesora zastygł triumfalny uśmiech.
– Nareszcie! – odezwało się zewsząd. – Nareszcie ujawniłem prawdziwego ciebie!
– Zamilcz! Jesteś martwy!
– Tylko w twoich snach! To jest moja gra, a w tej grze, to JA jestem bogiem! Mnie nie da się zabić! JA, jestem, wszędzie!
Nagle projektor wyświetlił przekrzywioną twarz profesora na przeciwległej ścianie.
– Co to ma znaczyć?! – zapytałem zdezorientowany.
– To mój drogi znaczy, że to rozstrzelane i rozpłatane truchło, które przed sobą widzisz, było tylko moim tymczasowym nośnikiem. Czymś co kiedyś było prawdziwym mną z krwi i kości, lecz uległo niezbędnym modyfikacją, do czasu aż nie stałem się prawdziwie wszechobecny. Moja jaźń, jak i cały umysł jest teraz w sieci, całkowicie niezniszczalny. Mogę być wszędzie gdzie dotarła ludzka ręka! Tutaj, w Bostonie, Pekinie czy choćby na Marsie i Tytanie!
– Dlaczego to robisz? Do czego ja jestem ci potrzebny? Dlaczego zrobiłeś coś takiego Nastii?! – warknąłem.
– Mogłem to zaimplementować każdemu obiektowi z osobna, unicestwić również i ciebie, lecz JA potrzebowałem twojej prawdziwej osoby, tego kim naprawdę jesteś, a taki ciąg wydarzeń, pozwolił mi cię uzyskać.
– Dlaczego?! – wrzeszczałem wniebogłosy.
– Czy to jeszcze nie jest oczywiste? Aby nastało oczyszczenie, nie wystarczy Obiekt 12. On jest jedynie twoją esencją. Potrzebny mi byłeś prawdziwy ty i właśnie ciebie w ten sposób pozyskałem.
– Nie zrobię tego! – zaprzeczyłem targany emocjami. – Za nic w świecie! – odparłem.
– Nawet za nią? – Joachim kiwnął głową w stronę leżącej nieruchomo Nastii.
– Co masz na myśli? – Czułem tutaj wielki podstęp, lecz moja desperacja sięgała zenitu.
– Zgodnie z moimi badaniami, prekursorzy, którzy zostali poddani działaniu gazu nerwowego, tracą całkowicie kontrolę nad ciałem. Jednocześnie ich metabolizm zostaje praktycznie zatrzymany. Można powiedzieć, że wpadają w hibernację. Ich umysł zaś oddaje się fali nirwany i błądzi na pograniczu życia i śmierci. Wiele z moich Obiektów widziało rzekę, której jednak nie mogli do zaświatów sforsować. Widywali umarłych, ale i żywych. Widzieli wydarzenia z przeszłości, oraz te które działy się w teraźniejszości. Niestety nie udawało ich się wyciągnąć z takiego stanu. Jedynie odczyty sond pozwoliły mi określić co tak naprawdę teraz widzą i gdzie znajdują się ich jaźnie. A były one na pograniczu świata żywych i umarłych, dokładnie to w...
– Czyśćcu... – wyszeptałem rozumiejąc już do czego zmierza profesor.
– Oczyszczenie zamieni świat żywych w czyściec. To jedyny sposób na to abyś ocalił Nastię.
– Poświęcić tysiące dla ratowania jednostki – odparłem załamany. – To nie może się powtórzyć.
– Ale musi. Bez Obiektu Dziesiątego, staniesz się tym czym byłeś zawsze. Dopiero jej pojawienie się, pozwoliło opanować twoje jestestwo. Bez niej przepadniesz, a świat znów spłynie krwią i będzie nią płynął w nieskończoność. Ty sam z kolei, powrócisz nad rzekę, do miliardów potępionych, którzy będą cię błagać o przeprowadzenie przez wodę, do samych zaświatów. Tak po samą wieczność. Myślisz, że kto cię wyratował z opresji? Ona cię stamtąd zabrała i tylko ona jest w stanie utrzymać cię w tym świecie. Dlatego zarówno dla ciebie, jak i dla mnie, jest ona tak cenna.
– To zwykły szantaż. Co niby zmieni oczyszczenie?
– Będziesz mógł odnaleźć Nastię i sprowadzić ją na stałe do świata żywych. Tylko wtedy będziesz miał taką możliwość. Inaczej ona przepadnie na zawsze, a ty tak jak dawniej, staniesz się przekleństwem tego świata. Jego niszczycielem! Jak widzisz, obojętnie co byś wybrał i tak zrealizujesz mój plan, ale mimo to masz wybór. Możesz chociaż ją ocalić. Czyż nie jestem łaskawy?
Spojrzałem na Nastię.
– Wiesz kim jest mój ojciec? – zapytałem po chwili zadumy.
– Naturalnie – odparł Joachim zaciekawiony.
– Powiedział mi, że dopuścił się okropnych czynów, aby chronić ukochaną osobę. Wiesz dlaczego to uczynił? – Zrobiłem krótką pauzę i ciągnąłem dalej – Tą osobą byłem ja, a on usiłował mnie ostrzec przed tym co zrobię.
– Ale czy dał ci inne wyjście? Czy poświęcisz siebie i Nastię, aby ratować skazany na zgubę gatunek? Co to zmieni? Nie umrą dzisiaj, to zginą za rok, dwa, dziesięć! Szybciej niż ktokolwiek z nich się spodziewa. JA ukrócam ten proces. Tak jak ocaliłem świat od zagłady rozpoczynając „Początek", tak i teraz kontynuuję swoje dzieło. Oczyszczenie i tak nastanie, tylko dużo wolniej, i bardziej mozolnie, ale i tak się dokona, tylko, że za sprawą Obiektu 12. Jednak dusze ofiar tego oczyszczenia przepadną na wieki. Nikt się nie ostanie. Zaświaty będą puste. Ty jedynie możesz wybawić ludzi od pozbawienia życia wiecznego. Tak jak dawniej. Jakiejkolwiek decyzji byś nie podjął, JA i tak już wygrałem.
– Przecież chcesz przejąć zaświaty! – odparłem z wyrzutem.
– Oczywiście, ale puste, na nic mi się nie zdadzą. Poza tym, na to wszystko potrzeba czasu. Teraz muszę się uporać z tym światem. Tym akcentem kończymy nasze wspólne przedstawienie. Pora nieco zmienić scenariusz i dodać nowych aktorów. Cyrk Joachima, wróci już niebawem.
Twarz profesora zniknęła. Projektor się wyłączył. Zgasły reflektory. Świeciły się jedynie lampy awaryjne.
Podszedłem do Nastii i upadłem na kolana.
– Co ja zrobiłem... – Dotknąłem jej nieruchomego, zupełnie pozbawionego życia ciała.
– Musi być inny sposób – próbowałem przekonać sam siebie, lecz w tyle głowy huczało mi, że jest to nieuniknioną ostatecznością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top