ⰍⰄ Zmiana
Dyrektor Maciej Piwniczański. Przewodniczący komitetu Instytutu Genetyki Wojskowej. Naczelny nadzorca tajnej placówki badawczej we Wrocławiu. Tytuł naukowy profesora habilitowanego. Ponad trzydzieści lat praktyki przed wojną i drugie tyle po niej. Najbardziej doświadczony człowiek w całym Instytucie.
– Czyż nie brzmi to dumnie? – zapytał się Maciej w głos, po czym uśmiechnął się pod nosem i dolał mętnego brązowego napoju do literatki.
– Może w innym świecie, owszem. Tutaj, właśnie tak tytułuje się zbrodniarzy – odparł, biorąc łyk. Przymknął oczy, aby móc lepiej delektować się smakiem alkoholu w jego ustach. Przez zamknięte powieki wydawało mu się, że jest w innym wszechświecie, z dala od całego zła, jakie przyszło mu stworzyć.
– Dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło, czyż nie? – powiedział, biorąc tym razem haust płynu, niemal się nim krztusząc.
– Już dawno trzeba było to skończyć – ostentacyjnie poprawił kołnierz ciemnozielonej marynarki i beżowej kamizelki, spod której wystawała popielata koszula. Garnitur zakładał tylko na specjalne okazje, na przykład takie jak „Początek", który okazał się drogą w dół, z której nie było odwrotu.
Pedantycznie ułożył czerwono-białą chustkę w prawej kieszonce i rozsiadając się wygodniej w fotelu, skrzyżował nogi, strzepując nogawki i poprawiając wypolerowane wsuwane lakierki. Jakby na ten znak, drzwi niespodziewanie się otwarły, choć Maciej był już na to przygotowany. W ostatniej chwili przygładził siwe, zaczesane do tyłu włosy i splótł dłonie, wpatrując się w swojego gościa.
Do apartamentu wkroczył wysoki postawny mężczyzna o nad wyraz gładkiej jak na swoją powagę, twarzy. Mimo dobrze zbudowanej sylwetki było widać, że mężczyzna ten jest dużo młodszy niż na jakiego wygląda. Odziany był jednak w solidny czarno-szary kombinezon bojowy z licznymi kieszeniami i pasami do montażu ładownic i wyposażenia, natomiast prawie cały tors przykrywała mu kamizelka balistyczna z upchanymi w ładownicach magazynkami do pistoletu, który spoczywał w kaburze zaczepionej o pas i udo. Dodatkowo wystawało kilka rękojeści z nożami, a przy pasie, był najprawdziwszy prekursorski miecz. Jeden z nielicznych zachowanych artefaktów w kolekcji IGW. Emaliowany złotem i srebrem, należący wcześniej do jednego z bardziej wpływowych rodów, był pięknym przykładem kunsztu ówczesnego zbrojmistrzostwa. Liczne grawery przedstawiające orientalistyczne zdobienia roślinne, przecinały się z licznymi herbami rodowymi i symbolami runicznymi, którymi zapisano popularne wówczas hasła i motywy. Emblematy Instytutu zdobiły prawe ramię postaci oraz górną część kamizelki, z której jakby wyskakiwała postać trójgłowego wilka.
– Witaj Vylkan – zagadnął Maciej.
Krótkowłosa, blond postać, nie zmieniając wyrazu na twarzy, powolnym, dźwięcznym krokiem ruszyła w stronę stolika, przy którym siedział niewzruszony Piwniczański. Na jej lewym ramieniu mignęła cyfra „8".
– Zechcesz usiąść? – Dyrektor wskazał na fotel naprzeciwko.
– Powiedzcie mi profesorze – głos mężczyzny był nieco podrażniony jakby nie do końca czysty. Rozmówca wyraźnie usiłował stłamsić kotłujące się w nim emocje.
– Jak to się stało, że nagle wszyscy sobie przypomnieliście, jak się nazywam? – kontynuował, wściekle wpatrując się w Piwniczańskiego.
– Dlaczego przypomnieliście to sobie akurat wtedy, gdy Andriej zdradził? Czy obawiacie się, że mogę pójść w jego ślady? Czy wreszcie zaczęliście się nas bać? – zapytał, pochylając się nad dyrektorem i usilnie dławiąc gniew.
– Szybko się zreflektowaliście – prychnął. – Widzicie w nas kogoś więcej, dopiero gdy jesteśmy wam potrzebni.
– Czy zatem dalej mam się do ciebie zwracać, jako do numeru osiem, Vylkanie? – zapytał łagodnie Maciej.
Rozmówca wzdrygnął się skonsternowany. Przechylił głowę w bok, niczym małe dziecko i począł uważnie oglądać profesora, jakby w jego postawie próbując wyczuć spisek. Po chwili wziął kilka głębokich wdechów i rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Nie znoszę tego pokoju – przyznał po chwili zadumy. – Jest gorszy niż skórownia i sala operacyjna. Tam przynajmniej nie eksponuje się śmierci, tak jak tutaj – kiwnął głową w stronę czaszek. – Pomyśleć, że to nas nazywają nieludzkimi – żachnął się, już wyraźnie rozluźniony. – Trzeba być chorym pojebem, żeby trzymać czyjeś szczątki w salonie i codziennie na nie patrzeć, sącząc pieprzoną brandy.
– Jesteś zagubiony Vylkanie – powiedział Maciej niemal troskliwie.
– Nie mów tak do mnie! – wrzasnął tamten, zwracając się w stronę dyrektora i szarpiąc za miecz, lecz wyciągając go jedynie na kilka centymetrów.
– Wszyscy moi bliscy, którzy tak do mnie mówili, już dawno nie żyją. Żeby dalej być ich częścią, postanowiłem zabić Vylkana. Jestem teraz numerem osiem.
– Naprawdę tak uważasz? – zapytał, podnosząc się z fotela. Rozmówca ustąpił mu miejsca, tak aby ten mógł spokojnie przejść i stanąć przed wyeksponowaną na półce czaszką lykana.
– Nie tylko ty coś straciłeś – odpowiedział, wciąż wpatrzony w czerń oczodołów.
– Tylko że ja się na to nie pisałem. Uprowadziliście mnie prosto z Etropola, z rąk mojej rodziny i usunęliście pamięć.
– Skąd więc o tym wiesz? – spytał Maciej.
– Gdy doszło do awarii systemu, ktoś odblokował tajne dane i przesłał bezpośrednio do otwartej sieci wszystkie pliki.
– Jak myślisz, kto mógł to zrobić?
– Najpewniej obiekt siedem podczas swojej ucieczki. Myślał, że jego zdrada pociągnie i również mnie. Zapewne chciał mnie w ten sposób przeciągnąć na swoją stronę.
– Twoje założenia są błędne – odparł Maciej. – Andriej nigdy nie miał dostępu do podobnych danych, a awaria systemu nic w tym zakresie nie zmieniła. Tylko ja miałem całkowitą kontrolę nad całą bazą danych. Nawet profesor Augustyniak nie ma do niej dostępu, a znajduje się tam też jego kartoteka.
– Co to ma znaczyć?! – Vylkan wyraźnie się zezłościł, przybierając postać prekursora i szczerząc w desperacji zęby.
– Jesteś służalczy jak pies, ale zbity, zbyt wiele razy porzucony, by znów móc utracić swojego pana. Dlatego robisz wszystko, tak jak nakazuje, nieważne czy się z tym zgadzasz, czy też nie. Andriej podjął trudny wybór, ale dokonał go samodzielnie. Nie zmuszałem go, ani nawet nie próbowałem przekonywać. Po prostu pokazałem mu to, co przed nim ukryto. Sam już wcześniej dostrzegł, że źle czyni. Potrzebował rozgrzeszania. Czy miałem prawo mu je dać? Oczywiście, że nie, ale mógł odpokutować swoje winy i to właśnie zamierzał zrobić. Tobie zaś daję wybór, możesz czynić, jak uważasz.
– Augustyniak miał rację, podejrzewając cię o zdradę! – Vylkan dobył miecza. – Przez ciebie sczezną w tunelach jak zdradzieckie kundle! – Było widać, że w środku aż się gotuje. Mięśnie mu buzowały, coraz bardziej napinając bojowy uniform. – Mało miałeś ofiar? Zbyt mało zginęło? Ze strachu chciałeś się pozbyć wszystkich obiektów? Czy złapały cię wyrzuty sumienia i nie mogłeś patrzeć na to, co z nas zrobiłeś?! Odpowiedz! – krzyknął, błyszcząc wściekłością w oczach.
– Popełniłem zbyt wiele błędów. Jednak przekazanie wam prawdy, nigdy nie było jednym z nich. Próbowałem wam oddać, to co wam zabrano, ale było to po prostu niemożliwe. Niestety żadne moje próby i starania, nie mogły wam zastąpić tego, czego was pozbawiono. Nie będę kłamał, że nie starałem się zastąpić wam ojca i za późno dostrzegłem w was istoty, które również czują i to nawet silniej niż ludzie.
– I widzisz, do czego to doprowadziło?! – zapytał. – Przez ciebie oni muszą zginąć! Nikt nie może znać prawdy. Od zawsze nam to wpajałeś. Kto zna prawdę, musi zapomnieć, albo zginąć.
– Mimo wszystko ty dalej będziesz strzegł tych reguł?
– Nie. Nie mam zamiaru. Po prostu chcę, aby wszyscy, ale to absolutnie wszyscy, którzy mają jakąkolwiek wiedzę o tym, co tu się działo, zginęli. Łącznie z tymi, którzy teraz usiłują tę prawdę odkryć.
– Tam dzieje się coś zupełnie innego niż myślisz – odparł Maciej. – W tych tunelach stały się właśnie rzeczy, które zmieniły bieg historii.
– Ty na szczęście już jej nie zmienisz.
Vylkan wziął zamach i szybkim cięciem rozorał tułów dyrektora. Na białą posadzkę bryznęła czerwona krew. Piwniczański złapał się za podłużną ranę i powoli osunął na ziemię. Leżąc na plecach, widział tylko nieskalaną biel sufitu i czuł jedynie siły opuszczające jego ciało.
– Właśnie zmieniłem – wyszeptał, gdy tylko obiekt ósmy się nad nim pochylił a z prawej ręki profesora, wyleciał podłużny przedmiot, będący twardym dyskiem.
– Właśnie zmieniłem ciebie... Synu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top