ⰍⰂ Prawda

 – Vylkan mój drogi, zrób coś dla mnie – powiedział Joachim do interkomu.

– Nigdy nie mówiłeś mi po imieniu. – Osoba po drugiej stronie, była wyraźnie zdziwiona tymi słowami.

– Dobrze obiekcie numer osiem. Czy tak lepiej? – zapytał spokojnie.

– Tak, chyba tak. Na pewno – odparł po chwili. – Co mam zrobić?

– Nasz wspaniały ogród ma pewnego chwasta. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten chwast rośnie bardzo wysoko i rozprzestrzenia się nad całą naszą placówką. To przez niego teraz mamy taką sytuację z naszym obiektem numer siedem. Zaraził go swoimi pasożytniczymi wizjami, przez co zamiast wspaniałego kwiatu, w jego miejscu wyrosło zielsko, które teraz usiłuje się rozplenić po Instytucie, naszym pięknym ogrodzie. Proszę cię bądź tak dobry i usuń ten chwast. Tylko dokładnie. Ma bardzo głębokie korzenie. Wrastają nawet w beton.

– Miałem dopilnować, aby nikt nie dostał się do placówki – odpowiedział.

– Na razie moi żołnierze świetnie sobie radzą. Rozwiąż problem w środku, a zapobiegniesz temu z zewnątrz.

– Tak jest – głos był niepewny, jakby mężczyzna go wypowiadający bił się z własnymi myślami, ale jedno było pewne. Były to słowa stanowcze, które musiały przerodzić się w czyn.

– Doskonale – Augustyniak się rozłączył i sięgnął po butelkę z mętnym płynem – Przykro mi, że naszą znajomość kończę właśnie w taki sposób, ale chcę cię zapamiętać jako przyjaciela, a nie jako zdrajcę i wroga. Niech ci zaświaty będą lekkie. Kiedyś cię z nich wyciągnę – Wziął delikatny łyk z literatki i opadł na oparcie.

***

Eksplozja przetoczyła się falą uderzeniową po całym kanale. Nie zdążyłem przywrzeć do ziemi i tak jak inni, poleciałem na ścianę. Po chwili zaczęła się strzelanina. Kule padały ze wszystkich stron, ścinając kilku żołnierzy. Pozostali zorientowali się w sytuacji i odpowiedzieli wszystkim, czym mieli. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że ustrzeliłem jednego z cyborgów. Niestety chwilę po tym karabin zamilkł. Złapałem za ładownicę. Bez namysłu wpiąłem zapasowy magazynek i ponownie zacząłem prowadzić ostrzał.

– Nacierać! – wrzasnął Karafka. Ostrzał się wzmógł. Zaczęły pękać granaty. Wokoło zrobiło się siwo od dymu i osypującego się pyłu. Pociski roztrzaskiwały się o ściany, wyrywając całe ich połacie. Odłamki cięły powietrze razem z rykoszetami.

Magazynek się wyczerpał, gdy wspólnymi siłami powaliliśmy kolejnego przeciwnika.

– Skurwy... – Sierżantem rzuciło do tyłu. Po chwili wybuch granatu rozerwał jednego z żołnierzy. Odłamki uderzyły mnie w lewy bok, a ich energia powaliła na ziemię. Syknąłem od paraliżującego bólu, który rozszedł się po całym moim ciele.

– Cholery jedne! – Andriej wyrzucił bezużyteczną, pozbawioną amunicji strzelbę i puścił w korytarz długą serię z pistoletu maszynowego. Jednak to nie mogło powstrzymać nadciągających cyborgów. Po chwili z przeciwnej strony odpowiedział przeciwnik, oddając Rosjaninowi z nawiązką. Nie zdołał się uchylić przed wszystkimi pociskami. Część przeszła go na wylot. Widziałem tylko, jak jego ciało osuwa się na ziemię.

– NIE!!! – wrzasnąłem pełen gniewu i bólu.

– Wstrzymać ogień! – zakomenderowano z drugiej strony. Było to zbędne, bo od nas nikt już nie strzelał. Nastia panicznie rozglądała się za amunicją, lecz wszystko, co miała, zostało zużyte.

Rzuciłem się w stronę Andrieja. Ledwo się ruszał. Oczy miał jednak dalej otwarte, a lekko poszarpany oddech dawał znać, że jeszcze żyje. Krztusił się krwią, dlatego przechyliłem mu głowę tak, aby się nią nie udławił.

Mrok tunelu przerwały światła mocnych latarek, które dokładnie wszystko oświetliły. Z żołnierzy został jedynie ranny Karafka i jakiś młody szeregowy z przestrzelonym piszczelem. Pozostali nie przeżyli starcia.

Po korytarzu poniosło się echo ciężkich kroków. Ujrzałem dwie postacie, zakryte pancernym materiałem od stóp do głów i pozbawione jakiegokolwiek wizjera. Za oczy podobno służyły im czujniki i kamery. Stały wcelowane w nasze sylwetki. Nastia zamarła z rozładowaną bronią. Patrząc na nich z bliska, od razu było wiadomo, że bez rusznicy pancernej się nie obędzie.

Zza cyborgów wychynęła trzecia postać również w pancerzu, jednak nie tak szczelnym i w dodatku z odsłoniętą twarzą w zwykłym hełmie, jaki używali strażnicy.

– Pierdolony los na loterii – powiedział, patrząc w naszą stronę, mężczyzna z krótkim szarym zarostem i nieznacznym wąsem o twarzy nieco podłużnej, wychudzonej, a wręcz kanciastej.

– Chyba wygrałem w jebanego totolotka! – powiedział uradowany. Przez pierś miał przewieszony BKK. Z kabury na udzie wystawał pistolet. Dodatkowe magazynki i granaty, zajmowały większość ładownic.

– Obiekt siódmy, jedenasty i zdaje się, że numer jeden – wyliczając nas po kolei palcami, na końcu wskazał na Nastię. – Nie pomyliłem się chyba? Jesteś strasznie podobna do ojca.

Nastia odparła mu śmiertelnym milczeniem. Jedynie skierowana w jej stronę lufa śmiercionośnej broni powstrzymywała ją od rzucenia się do ataku. Widziałem, że po tych słowach, coś w niej zaczynało wrzeć. Mimo to, widząc kiwnięcie strażnika, ustawiła się obok nas pod ścianą. I tak jak ja, pod czujnym spojrzeniem pozbyła się broni z kabury.

– Aleksiej... – wysapał Andriej.

– Tak, tak. To ja. Ten sam – odparł tamten. – Wiedziałeś, że jestem dobry w te klocki, a mimo to postanowiłeś odstawić taką szopkę. Po co ci to było? Bycie po drugiej stronie lustra ci zbrzydło?

Żołnierz pochylił się nad Rosjaninem, po czym westchnął i spojrzał w stronę siedzącego na ziemi rannego. Karafka zamilkł. Widocznie od ran wyzionął ducha. Aleksiej ruszył w jego stronę. Pochylił się nad rannym i zapytał:

– Jak się nazywasz młody człowieku?

– Chlibko. Janek Chlibko – odparł tamten, zaciskając z bólu zęby.

– Widziałeś tu coś dziwnego? – głos Aleksieja był teatralnie konspiracyjny.

Żołnierz z niepewnością rozejrzał się po okolicy, po czym wydukał:

– Nn-ie. Nie.

– To dobrze. Mnie też się wydaje, że tu nic nie ma i nie było. W takim razie jesteś wolny.

Aleksiej wskazał ręką przeciwną część tunelu, tą, którą przyszliśmy. Ranny ze zdziwieniem patrzył na dowódcę straży, po czym wspierając się o ścianę, wstał i zaczął kuśtykać w mrok.

– Nie... – jęknął Andriej. – Nie rób... – Jego stękanie było na tyle przepełnione bólem, że trudno było stwierdzić, co chce powiedzieć.

Strażnik patrzył w ślad za oddalającym się rannym. Po chwili zwrócił się do niego plecami i począł iść w naszą stronę jak gdyby nigdy nic.

– Kim ty jesteś? – zapytałem.

– Nie... – stęknął Rosjanin.

Aleksiej nagle się odwrócił, łapiąc za karabinek i składając do strzału. Seria trzech pocisków przeszyła duszne od kurzu i dymu powietrze. Zaskoczony żołnierz padł jak długi, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku.

– Ty gnido! – Nastia prawie rzuciła się w jego stronę.

– W Instytucie mówią na mnie „Czyściciel" – odparł, zwracając się ponownie w naszą stronę. – Jednak oficjalnie jestem znany jako szef ochrony tego kompleksu. Ktoś musiał przejąć tę fuchę, po tym, jak skończyły się misje terenowe.

– Nie masz pojęcia, z kim zadarłeś – wydusiłem z siebie przez zaciśnięte zęby.

– Oczywiście, że mam. W kartotekach są nawet przepustowości waszych wątrób. Wiemy o was wszystko. Dlatego ciężko pracowaliśmy, aby uczynić was śmiertelnymi. Dotychczas ludziom niezwykle trudno było rozprawić się z takimi jak wy. Na wasze nieszczęście stanęliście w miejscu, a my poszliśmy dalej i nauczyliśmy się was zwalczać.

– Skąd znacie Nastię? – zapytałem.

– Nie znają! – zaparła się.

– Nastia... Właściwie, to bardzo ładne imię – odparł Aleksiej. – A jak ciebie zwą? – zwrócił się do mnie.

– Tomasz – odpowiedziałem.

– Tomek – potwierdził i skinął głową. – Wiesz, kim jest Ireneusz? – zapytał. To wybiło mnie z równowagi. Irek. Wujek Irek. Czy aby na pewno? Aleksiej kontynuował:

– Ireneusz jest ojcem Nastii – wypowiedział jej imię z niejakim namaszczeniem. – A zarazem głównym fundatorem Instytutu.

Zwariowałem. Cały świat zaczął rzucać się na wszystkie strony. Nie mogłem w to uwierzyć.

– Natomiast ostatnim jego obiektem, byłaś ty – Wskazał na Nastię. – Miałaś taki przywilej, że gdyby coś poszło nie tak, znalazłabyś się jako ostatnia na stole operacyjnym. Do tego czasu mogłaś wieść długie, spokojne życie, tak jak inni tobie podobni, aż nie nadeszła ich kolei i Instytut się o nich nie upomniał.

– Ireneusz jest lykanem? – zapytałem, choć teraz zaczynało mi się to już wydawać oczywiste.

– Naturalnie, że tak.

– Więc dlaczego? – nie dowierzałem. Po co robiłby takie rzeczy przedstawicielom jego własnego gatunku? Chociaż, co jeśli w ten sposób chciał się pozbyć konkurentów do sięgnięcia po władzę? Czy Ireneusz jest rzeczywiście tak szalony?

– To zdaje się, wie chyba tylko on – odparł Aleksiej. – Teraz wybaczcie, bo choć przyjemnie się z wami rozmawia, to jednak sprawy służbowe czekają.

– Co zamierzasz? – zapytałem, aby zagrać na zwłokę. W myślach upewniłem się, czy mam na miejscu granat przeciwpancerny.

– To chyba oczywiste – splunął na posadzkę – Zabić was.

Rzuciłem granat w stronę cyborgów, jednocześnie rzucając się na Aleksieja. Tamten poderwał już karabinek, lecz moje gwałtowne kopnięcie, wyrzuciło go z rąk strażnika. Z impetem wleciałem łokciem w odsłonięty fragment szyi, rozrywając zawieszenie od broni, która spadła na posadzkę w tej samej chwili, w której nastąpił wybuch. Zasłoniłem się przeciwnikiem i wnet poczułem głębokie ukłucie pod prawym bokiem. Aleksiej dobył pistoletu z kabury i zaczął strzelać. Najpierw trafił w moją lewą nogę. Potem wykorzystał chwilowy odstęp i postrzelił mnie w brzuch. Nie byłem mu dłużny. Potężnym szarpnięciem pociągnąłem jego twarz wprost na swoje kolano. Oszołomionego rzuciłem na ścianę, uwalniając się z chwytu, który trzymał wbity w mój bok, nóż szturmowy. Wyjąłem podłużne ostrze o jaśniejącej od krwi klindze. Aleksiej widząc to, wyrzucił pusty pistolet i dobył zagięte ostrze noża Kukri. Przetarł pięścią okrwawioną twarz.

– Coś czułem, że jesteś bardziej niedojebany niż inni.

Ruszył na mnie, wyprowadzając długie i szybkie cięcia, jednocześnie robiąc liczne zwody. Zachowywał się tak, jakby się z tym nożem urodził. Ostrze stanowiło nie tyle przedłużenie ręki, ile część spójnego organizmu.

W ostatnich chwilach udawało mi się robić uniki i wyprowadzać ciosy, które na chwilę hamowały zapędy przeciwnika. Musiałem przejąć inicjatywę. Wtedy dotarło do mnie, że mam coś, co daje mi przewagę. Nie byłem człowiekiem. Nie mogłem więc walczyć z człowiekiem jak człowiek. Musiałem walczyć jak prekursor.

Poczułem, jak całe moje ciało buzuje. Jak drzemiąca w nim energia domaga się znalezienia ujścia. Czułem, jak mięśnie prężą się do granic swoich możliwość. Ponownie stawałem się tym, którym tak bardzo nie chciałem się stawać. Nie umiałem już tego wyhamować. Miałem tylko nadzieję nie zwariować.

– Jesteście pojebani – Aleksiej na moment przyjrzał się mojej zmienionej fizjonomii. – Że wy tak potraficie w ułamkach sekund. Przy was chirurgia plastyczna ogłosiłaby upadłość – zażartował. Komizm sytuacji, w jakiej to powiedział, wprawił mnie w rozbawienie. Z łatwością uniknąłem ciosu, który schował się za tymi niewinnymi słowami i szybko wyprowadziłem kontruderzenie, trafiając na płytę lewego przedramienia. Wiedziałem już, że muszę celować jedynie w łączenia kombinezonu na stawach, albo powyżej szyi. Aleksiej z kolei również zdawał sobie sprawę z tego, jakie są jego słabe punkty, więc chronił je skrupulatnie. Jego kolejny cios był przewidywalny, lecz zwód, jaki zrobił w ostatniej chwili, już nie. Nóż drasnął mnie pod żebrami. W odpowiedniej chwili zdążyłem uskoczyć. Kopnąłem go w wystawioną z przodu nogę. Nie zdołał jej cofnąć, lecz utrzymał równowagę. Dało mi to jednak chwilę, aby podejść bliżej. Niestety zrobił uskok i zdystansował się kopnięciem.

Dopiero teraz zaczęło walczyć całe ciało i umysł. Wszystko połączone ze sobą w jednym celu; Aby zabić.

Po kolejnym uskoku Aleksiejowi nie udało się uchylić przed moją specjalną fintą. Ostrze weszło od lewego boku, pomiędzy żebra, nie naruszając pancernych płyt. Zaskoczony zdołał jednak zadać głębokie cięcie, przed którym ledwie się uchyliłem.

Dopiero teraz, gdy zrobiła się chwilowa przerwa, spostrzegłem białą, uskrzydloną postać walczącą z jednym z cyborgów. To była Nastia.

Sprawnym ruchem obezwładniłem flaczejącego Aleksieja i rzucając nim w stronę ściany, pośpieszyłem jej na pomoc. Pomimo jej niesamowitej przemiany, spostrzegłem, że jest ranna i osłabiona.

Walka z cyborgiem była trudna. Pancerz czynił go praktycznie odpornym na wszelkie ciosy. Ktoś przeładował strzelbę. Spojrzałem w stronę z której dobiegł dźwięk. To był Andriej.

– Dajcie skurwysyna! – krzyknął. Odepchnęliśmy przeciwnika od siebie, po czym padł strzał i zaraz za nim mała eksplozja, która rozsadziła pancerz od wewnątrz. Cyborg runął na ziemię z wielką wyrwą na piersi.

– Zawsze chciałem to odpalić – wydusił z siebie Rosjanin, próbując wstać. – Szkoda, że nie mam tego więcej.

Gdy Andriej stanął na równych nogach, spostrzegłem za nim, stojącego krzywo Aleksieja, zwalniającego zamek w wycelowanym w nas pistolecie.

– Ty kurwo! – Sierżant Karafka zaszarżował na plecy Czyściciela, zwalając go z nóg.

Na posadzce doszło do szamotaniny. Padło kilka ślepych strzałów, aż w końcu jeden z nich trafił w głowę sierżanta. Zanim zdołałem coś zrobić, zobaczyłem torbę na ramieniu Karafki i zaciśnięty w ręce detonator. Aleksiej zrozumiał to w tym samym momencie:

– O kur...

Korytarzem szarpnęła eksplozja, która pogrzebała całą prawdę, jaką tu wypowiedziano. Ze wszystkimi, którzy byli jej pobocznymi świadkami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top