ⰃⰊ Medal ma dwie strony

Zebraliśmy się do wyjścia w przeciągu niecałej minuty. Nie było zbyt wiele do zabrania, więc nie istniał powód, aby dłużej zwlekać. Jednak przy ujściu od tunelu coś nas zatrzymało.

– Oskórowane – stwierdziła Nastia, przyglądając się kilku sporych rozmiarów szczurom. – I wypatroszone.

Moją uwagę przykuła inna rzecz.

Pomimo panujących ciemność, pochyliłem się, by podnieść mały, nienaturalnie błyszczący przedmiot. Obejrzałem go w dłoniach. Przejechałem palcami po jego fakturze. Przypominało gwiazdę.

– Czy to mógł być nasz demon? – zapytałem.

– Może – odparła, pakując mięso.

– Chyba na pewno.

Po omacku ruszyliśmy wąskim przejściem, które miało nas zaprowadzić do kolektora przy dworcu na Popowicach. Stamtąd do mostu był krótki, prosty odcinek. Teoretycznie nic nie powinno nam przeszkodzić. Na nasze nieszczęście, teorie wciąż były jedynie teoriami.

Co chwile potykaliśmy się o wystające elementy podłogi lub wpadaliśmy w spore kałuże. Ściany były wilgotne i w wielu miejscach pokruszone na skutek działania czasu i wstrząsów, które towarzyszyły bombardowaniom.

Oprócz naszych uporczywych oddechów i niezupełnie subtelnych kroków, po tunelach niosło się nieprzyjemne ogłuszające echo, które brzmiało jakby żyło swoim życiem. Miało się wrażenie, że leciwa, przynajmniej ponad stuletnia konstrukcja, za chwilę zapadnie się na nas, jak domek z kart.

Przystanęliśmy na chwilę. Pomimo że nie ruszaliśmy się i wstrzymaliśmy oddech, po tunelach wciąż niosły się jakieś dźwięki. Włosy stanęły mi dęba, gdy uświadomiłem sobie, że to nie jest echo.

– Płacz mamun. Nie słuchaj go – powiedziała Nastia

– Kogo? – zapytałem, zdziwiony spokojem w jej głosie.

– Mamuny. Demony mamiące ludzi w odmęty, z których nie potrafią uciec. Nie zrobią ci krzywdy, ale wątpliwe, że jak wyprowadzą cię w przysłowiowe pole, to uda ci się odnaleźć drogę, zwłaszcza, iż te tunele żyją swoim życiem.

– Tunele żyją? W jakim niby sensie?

– Tak jak żywy organizm, a jednocześnie archiwum starych wieków. Kiedyś natrafiłam w nim na grupę Volsksturmu z Panzerfaustami. Głównie starcy, będący poza wiekiem poborowym. Bardzo mili ludzie. Mówili, że idą wypędzić stąd te wschodnią zarazę. Najgorszy jednak był elektryk. Diabeł w dosłownym tego słowa znaczeniu. Brr!

– To, co to był za elektryk? – zapytałem. – Chociaż nie wiem, czy chcę wiedzieć – zreflektowałem się.

– Ten od austriackiego malarza – odparła.

– Austriacki malarz? Jaki cholera malarz?! Mów jaśniej – zażądałem, poirytowany jej rebusami.

– Krzyknij heil – powiedziała.

– Po co? – zdziwiłem się.

– Powiedz, to się dowiesz – ustawała przy swoim.

– Heil! – krzyknąłem. Nagle z głębi korytarza, poniosła się odpowiedź:

– Heil Hitler!

Stałem oszołomiony tym, co się stało. Już płacz mamun przestał mnie przerażać. Wizyta sowieckiego towarzysza to była w porównaniu z tym, kolęda na Boże Narodzenie, czymkolwiek ono było.

– Już wiesz, o jakiego malarza chodzi? – zapytała i choć tego nie widziałem, miałem przeczucie, że się uśmiechnęła.

– Chodźmy stąd czym prędzej – poleciłem, cały roztrzęsiony.

– Spokojnie. Myśli, że jesteś jednym z nich. Swoim nie robią krzywdy. Przynajmniej teoretycznie. W tych tunelach można nawiązać kontakt ze wszystkimi, którzy w nich umarli. Echa ich słów cały czas toczą się przez korytarze. Pojawiają się i znikają. Widzą cię albo udają, że nie. Myślą, że wciąż żyją, bądź udają, by nie popaść w depresję. Dlatego muszą jeść. Chcą utrzymywać pozory życia. Różne demony można spotkać. Nie wszystkie są przyjazne lub obojętne. Niektóre są po prostu wrogo do ludzi nastawione. Nieliczne potrafią nawet zabić.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałem, godny podziwu dla jej wiedzy.

– To ty nie wiesz, że demony są najlepszym przyjacielem kobiety? – zaśmiała się.

Nie wiedziałem już, czego bałem się bardziej. Żyjących kanałów ze swoimi lokatorami czy Nastii. Co, jeśli ona też jest mamunem i podstępem sprowadziła mnie do podziemi? Czy to znaczy, że będziemy tu krążyć tak długo, aż nie umrę? Jak długo tu jesteśmy? Celowo zeszliśmy pod ziemię, bez wiedzy o tych tunelach, nigdy nie znajdę wyjścia!

– Mówisz, że nie pamiętasz niczego, co wydarzyło się dwa tygodnie temu. Czyli chcesz przez to powiedzieć, że to wszystko powiedziały ci demony? – zapytałem, nieudolnie próbując ukryć zdenerwowanie.

– Tak.

Nie liczyłem na tak krótką odpowiedź, lecz nie poddawałem się.

– Widzisz w ciemnościach?

– Chciałabym! – parsknęła.

– A jednak. Czubka nosa nie widać, a ty pewnie stąpasz, potykając się tylko dla niepoznaki – odparłem.

– Zamknięte przestrzenie ci nie służą, prawda? Spokojnie, zaraz będziemy na powierzchni.

– No i po co mnie mamisz? – zapytałem twardo. – Jaki masz w tym cel?

Zatrzymała się. Przez dłuższą chwilę milczała. W końcu wydusiła z siebie, gardłowym głosem:

– Więc ty też uznajesz mnie za demona?

Nie zdążyłem odpowiedzieć.

– Tak, widzę w ciemnościach. Tak, znam sekrety każdej zbłąkanej duszy zamkniętej pod tymi sklepieniami. Nie, nie jestem człowiekiem. Dlatego cały czas na mnie polują. Właśnie przez to uciekam od ludzi. Myślisz, że to jest łatwe, słuchać całe dnie płaczu latawców, wrzaski mamun, śmiechy rusałek, które zabawą próbują zabić swoje tragiczne położenie, wycia wilkołaków do księżyca? Oni wszyscy byli kiedyś ludźmi. Niektórzy się mszczą za krzywdy im wyrządzone, inni cierpią w nieskończoność, pokutują bez końca. I nagle, nie zdajesz sobie sprawy, że wszyscy traktują cię jak demona, jak wiedźmę, potwora. Jak tylko wyjdziemy spod ziemi, będziesz wolny. Teraz musisz mi zaufać – odparła, a w jej słowach można było wyczuć gorycz i żal.

– Nastio... – zacząłem, ale nie wiedziałem co dalej powiedzieć. Po chwili uśmiechnąłem się szczerze, z nutą politowania nad samym sobą. Wiedziałem, że to widziała, tym bardziej udało mi się osiągnąć zamierzony efekt. – Przecież ja nikogo innego nie mam.

Przemilczała to, ale mogłem usłyszeć delikatny chichot. Po chwili wypaliła:

– Proszę cię, zmień spojrzenie, bo zaraz parsknę ze śmiechu. Jesteś uroczy. Gdybym mogła, to zrobiłabym ci zdjęcie i powiesiła w ramce w nowym domu. W kiepskie dni wystarczyłoby, abym spojrzała na twoją minę i już by się cieplej na sercu zrobiło!

– Nie musisz robić zdjęcia. Będziesz miała żywy okaz.

– Haha! Dobra, bo korzenie zapuścimy. Tunele lubią zmieniać konfiguracje, trzeba się śpieszyć.

Ponownie ruszyliśmy przed siebie, kierowani niezwykłym wzrokiem Nastii. W tym momencie wiedziałem, że będę za nią podążać, choćby była diabłem wcielonym i miała ze mnie zrobić krwisty sorbet. Sam przecież nie byłem wiele lepszy i w głębi czułem, że nieomal jej na taki lodowy koktajl nie przerobiłem.

A mogło być tak pięknie!

Weź siedź cicho!

Nie mogę. Od tego tu jestem. Dbam o twój słuch, byś zupełnie nie ogłuchł, choć i tak mnie, nie słuchasz.

Z łaski swojej, mógłbyś spierdalać?

Z łaski mojej? Jak chcesz. Tylko później się nie zdziw, jak ci nagle wszystko wyskoczy i stracisz kontrolę. Żeby było jasne: ostrzegałem.

Niby co ma wyskoczyć? Dysk w plecach? Phi!

Jesteś tak lekkomyślny, że to wykracza ponad moje pojęcie.

Czego ty tak właściwie chcesz?

Puk, Puk.

Kto tam?

Sumienie.

Szybko odgoniłem się o tych myśli. Jakie sumienie u licha? Czego nie pamiętam?

Ech. Za wiele pytań. Chciałoby się odpłynąć, gdziekolwiek. Byle z dala od tego miejsca. Co, jeśli faktycznie nie ma innych miejsc? Co jest poza miastem? Pustka? Nie. Przyroda by tego nie ścierpiała. Miasto stało się jedną wielką puszczą, to pewnie reszta kraju wygląda podobnie.

Albo jest atomową pustynią. To też brzmiało sensownie.

– Czy na Wrocław spadły głowice? – zapytałem.

– Na południowe obrzeża. Dokładnie to w rejon Bielan i Krzyków – odparła.

– Dziwne, że nie uderzyli w centrum.

– Co nie? – potaknęła. – Wtedy po Starym Mieście, zostałaby jedynie wypalona ziemia. Południowe dzielnice wciąż promieniują. Jest nawet kilka plam, gdzie radiacja ma poziom śmiertelny, ale to głównie w epicentrum.

– Wielu jeszcze przeżyło? – zapytałem, by zabić ciszę jaka nastała po tamtych słowach.

– Trudno mi powiedzieć. Kilkuset na pewno – odparła po chwili zadumy.

Nie chcąc kleić tematu, jak papieru na plastyce; znowu kolejne abstrakcyjne pojęcie, postanowiłem już nic więcej nie mówić. Cisza nie była mi obca, lecz w tych tunelach, które zalatywały stęchlizną i zimną wilgocią, aż chciało się usłyszeć znajomy głos. Byłem nawet gotów pośpieszyć Nastię, byleby jak najszybciej opuścić to miejsce.

Przez ciemność wydawało mi się, że ściany się zawężają, chociaż ich nie widziałem. Zdziwiłem się, gdy w pewnym momencie otarłem o nie łokciami.

– Zwęża się? – zapytałem. Nie mogłem już rozprostować ramion.

– Nie – odpowiedziała, zaskoczona takim pytaniem.

– Chyba jednak tak – oznajmiłem w momencie, w którym zacząłem się przeciskać. – Jesteś pewna, że to tak powinno być?

Odpowiedziała mi cisza.

– Nastia! To nie jest zabawne! – odparłem, cały zalewając się potem. Serce biło mi jak dzwon. Zęby zgrzytały, wydając straszliwy skostniały dźwięk. Nogi robiły się jak z waty. Ściany wciąż coraz bardziej się zwężały. Poczułem klaustrofobię, która nigdy mi nie towarzyszyła. Chciałem jak najszybciej się stąd wydostać, choćbym miał przeskrobać się przez grunt paznokciami.

– Nastia!!! – wrzasnąłem. Było tak ciasno, że nawet moje echo mi nie odpowiedziało.

Czyli rzeczywiście. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Omamiła mnie i zapędziła w kozi róg.

Zacząłem się cofać, lecz po kilku krokach, natrafiłem na ścianę.

– Nie! – zaskomlałem. – To nie może być prawda. Nie, nie, nie! To się nie dzieje. Uspokój się, oddychaj, ale duszno, o cholera jak duszno. Nie panikuj. Spokojnie.

Gdy już pozornie udało mi się oprzytomnieć, usłyszałem cichy chichot gdzieś w pobliżu.

Zwariuję. Jak Boga kocham, zaraz zwariuję. Albo już zwariowałem?

Zacząłem obmacywać ściany. Stwierdziłem, że jest jakieś przejście. Trzymając się prawej krawędzi, ruszyłem przed siebie. Nie przebyłem kilku kroków i zatrzymałem się gwałtownie, gdy pod stopą nie wyczułem gruntu.

Za moimi plecami rozległ się donośny huk. Podskoczyłem przestraszony i poślizgnąłem się na zawilgoconej posadzce. Runąłem w otchłań.

– Chooooleeeeeeraaaaaaa! – Wpadłem do wody.

Spanikowany zacząłem się wierzgać, lecz po chwili się opanowałem. Spokojnymi ruchami ruszyłem na powierzchnię. Wyczołgawszy się na suchy brzeg, zacząłem się krztusić. Po dłuższej chwili, zziębnięty, mokry i ślepy położyłem się na podłodze.

– To jest koniec – wyszeptałem, zdawszy sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji.

– Hihihi! – Usłyszałem z oddali.

– Nie. To jest jakieś przegięcie. Ile można?! Paszoł won!

Śmiechy nie ustawały. Wokoło słyszałem kilka postaci biegających boso po mokrej posadzce. Woda kapała z sufitu, nadając rytm całej gromadzie.

Nie miałem już siły na to wszystko. Wiedziałem, że to koniec. Tunele zmieniły swój układ. Zostałem zamknięty w pułapce. Czy mogłem zrobić cokolwiek?

Poczułem, że coś zaczyna mnie ciągnąć za nogę. Bez namysłu zamachnąłem się drugą. Usłyszałem pisk i uścisk zniknął. W tym samym momencie coś dotknęło mojego karku. Chłodne palce dłoni zaczęły rozmasowywać całą szyję.

Może zostawić to wszystko i wyjechać w Bieszczady?

Cicho siedź! Nie pomagasz.

W czym ja niby mam ci teraz pomóc? Nawet przestałeś stawiać opór. O, znów cię za nogę trzyma i idzie w górę.

Muszę stąd wyjść.

No to się rusz, skoro tak bardzo tego chcesz. O proszę, kolejna. Czujesz jej ręce na klacie? Jak tak dłużej będziesz siedział, to pociągnął cię w takie miejsce, że świata już nigdy nie zobaczysz. Nie czujesz, że cię trzymają? Poczekaj, jeszcze cię załaskoczą na śmierć.

Mówisz poważnie?

Co ty? Mamun nie znasz?

To nie są mamuny.

No popatrz. Coś sobie przypominasz! Powiedz tym rusałkom, że dziękujesz za gościnę, ale masz kogoś do zabicia.

O kim ty mówisz?

O świętym Mikołaju.

Co?!

Jeszcze się głupio pyta! Trzeba znaleźć Nastię i wyjaśnić pewną kwestię. Nie uważasz?

Ona...

No co? Wywiodła cię w pole, drogi kolego. Trzeba jej to oddać z nawiązką!

Jesteśmy w kanałach...

Pierdoła, na przenośniach się nie zna. Wpuściła cię w kanał. Lepiej?

Co za różnica...

Ej, ty! Wstawaj! Nie odpływaj twoja mać, pamiętaj, że to jest układ fifty fifty!

Nie, nie trzeba...

Wstawaj!!!

Dobrze. Tak jest dobrze. Tak jest lepiej...

Sam się prosiłeś!

Wzrok nagle się wyostrzył. Mogłem zobaczyć zbielałe, przykryte kosmykami włosów, twarze istot nade mną klęczących, które powoli, świadomie, zaczynały mnie podduszać. W jednej chwili szarpnąłem się ze wszystkich sił. Rusałki jęknęły prześmiewczo, lecz po chwili jedna oberwała pięścią prosto w szczękę. Moment później twarz drugiej przywitała się z moją stopą.

Gdy uścisk się poluzował, wyskoczyłem na równe nogi i sprężystym ruchem wykonałem unik przed skaczącym demonem. Wtedy rzuciły się wszystkie naraz, próbując mnie udusić. Wykonałem kolejny, precyzyjny cios i posłałem stwora do kanału burzowego.

Wtedy coś we mnie wezbrało. Po ciele rozeszło się znajome już ciepło. Zmysły się wyostrzyły. Mięśnie napięły niemal do granic możliwości, a gardło zostało rozpalone przez wylewający się ze środka żar gniewu. Krew zaczęła buzować, aż w końcu wydobył się ze mnie przeraźliwy ryk.

Rusałki bez zastanowienia pognały w odmęty tuneli, w popłochu potykając się o własne nogi. Gdy zorientowałem się, co miało miejsce, od razu zasłoniłem usta, w obawie, że ten żar może się wydostać.

Po chwili mięśnie się rozluźniły, a oddech zaczął wracać do normy. Na czoło wystąpił mi pot, który przyjemnie chłodził rozpaloną skórę.

Co to było?!

Niby co?

To, co się teraz stało!

A stało się coś?

Co ty zrobiłeś?!

Ja nic, TY to zrobiłeś.

Nie. Nie ja. Ty nie jesteś mną, ja jestem sobą!

No i właśnie nim przed chwilą byłeś. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top