8.
Kolejny rozdział wpada w wasze rączki xd Mam nadzieje, że wam się spodoba. Początek może być trochę nudny, lecz końcówka... HYHYYYYYY :> Przekonajcie się sami! * ucieka daleko i nie wiadomo gdzie XDD *
Miłego Czytania!
SPRAWDZIŁA: -Natari <~~~ * szept * Zapraszam serdecznie na profil tej pani ♡♡
Dziewczyna w czarnej zbroi podeszła do krawędzi ogromnego statku kosmicznego. Delikatnie pochyliła się do przodu. Białe jak mleko chmury przysłaniały jej przyziemny krajobraz. Zamknęła oczy. Ukazał się jej obraz wysokiego mężczyzny ubranego w czarny mundur wojskowy. Nie widziała jego twarzy. Była wtedy pięcioletnim dzieckiem, małą kruszynką - tak nazywał ją tata zanim odszedł w niebiosa.
Kochał swoją pracę, ale też poświęcał czas żonie oraz córeczce. Swoim zamiłowaniem do walki zaraził i swoją pociechę. Zabawa żołnierzykami w pokoju, pokazy broni czy dzikie tory przeszkód - to był ich świat, małe królestwo. Dla niej zabawa lalkami, pokazy mody były nudne, nie to co pistolet z kuleczkami.
Mężczyzna nie mógł się doczekać, kiedy jego jedyna córka pójdzie do szkoły wojskowej żeby jak on, wspinać się po szczeblach kariery.
Nie doczekał się.
Nagły atak zaskoczył każdego. W godzinę zniknął z domu, niby na parę dni, może tygodni. Teraz wiedziała doskonale, że jej ojciec nigdy nie miał wrócić do domu. Wojsko w ciągu dwóch tygodni poddało się z braku dostępu do jedzenia oraz lekarstw dla rannych żołnierzy. Planeta została wzięta do niewoli. Planeta Kalita przemieniła się w Szóste Państwo Zjednoczone.
Wielkie zmiany jednak nie przeszkodziły jej w dotarciu do celu. Niestety nie zdała do trzeciej klasy, co ją mocno załamało. Musiała powtórzyć klasę, by dostać dokument dorosłości potrzeby na zapisy studenckie. Ciężko pracowała, uczyła się ile mogła, lecz nic nie przynosiło efektów. Wtedy wracając z dodatkowych zajęć zobaczyła go - przechadzał się po szkole wraz z grupką strażników. Granatowe włosy odbijały się w blasku słońca. Wszystkie dziewczyny piszczały na jego widok - następca tronu, przystojny, bogaty, dość mądry - facet marzeń. Poczuła motylki w brzuchu, ale sama nie była pewna czy to zauroczenie, czy jednak miłość. Później przypadkowe spotkanie w bibliotece miejskiej, sam na sam. Nigdy nie dowiedziała się, co tam właściwie szukał, ale z czasem najmniej ją to interesowało.
Wielka "miłość", zazdrość koleżanek oraz ich co nowsze plotki, lepsze oceny, złość klasy, zdanie szkoły z najlepszymi wynikami, niespodziewane oświadczyny, przeprowadzka na Iris do bajecznego zamku i nagle... poczuła pustkę.
Sama nie była pewna kiedy przestała czuć te magiczne motylki. Zacisnęła pięści. Nie, ona dalej go kocha, to tylko zły okres ich miłości. Przejdzie jej, na pewno.
- Tutaj jesteś! - męski głos zmieszał się z wiatrem. - Musimy porozmawiać. - Odwróciła się do niego przodem. Kuro stał uśmiechnięty od uch do ucha. Wyczuła podstęp - on się tak uśmiecha kiedy czegoś chce. Zbyt długo go zna żeby nie widzieć tego błysku w oku. Uśmiechnęła się z przymusu.
- W czym mam Ci pomóc kochanie. - odparła, podchodząc do niego bliżej. Nagle chwycił się za głowę jakby dostał ataku migreny.
- Mówiłem żebyś tak nie mówiła. - fuknął niezadowolony. Przewróciła oczami na jego słowa. Ona lepiej była zbudowana niż on. - Chodź, chce Ci coś ogłosić zanim dotrzemy na miejsce.
Ruszył przed siebie w ciemny korytarz, nie patrząc czy dziewczyna idzie za nim.
- Kiedy on tak się zmienił? - zapytała samą siebie w myślach.
Ruszyła za nim jak mały piesek, który bał się zgubić swojego pana. Jedynie co oświetlało tutejsze korytarze to małe lampki wypełnione niebieską energią. Podniosła wzrok z jego butów. Granatowe włosy delikatnie podskakiwały pod wpływem ruchów chłopaka. Nagle przeczesał je na bok. Odwrócił się by zobaczyć, czy jego przyszła żona idzie za nim. Uśmiechnął się.
- Ostatnio myślałem nad przywróceniem jednej ze starożytnych tradycji mojego narodu... - zaczął mówić, gdy od kluczał swój gabinet. - Wiesz, takie tam teoretyczne zjednoczenie narodów.
- Co masz na myśli? Mów jaśniej. - poganiała go, słysząc to coraz większy zachwyt w jego głosie. Wkroczyła do środka pomieszczenia. Typowy wystrój Irasów - szare ściany, na środku potężne biurko z fotelem, a przed nim kilka innych krzeseł i niebieski dywan.
- Tą tradycje zniósł mój prapradziad. - rozsiadł się na fotelu. Pokazał ręką na krzesło na przeciwko siebie. - Stwierdziłem, że to będzie idealny moment, żeby do niej wrócić. Kiedyś władcy mojej planety mieli po kilka żon a dokładniej - po jednej żonie z każdej znanej jej planety. Pomyślałem...
- Nie kochasz mnie. - wypaliła od razu. Przewrócił oczami i wstał z miejsca.
- Tamashi... Ale one będą na pokaz mojej siły, odwagi. One nie będą nic dla mnie znaczyć. Dla mnie liczysz się tylko ty. - powoli okrążył biurko. - Z Tobą będę mieszkać w zamku, z Tobą będę mieć największe wesele, ty będziesz główną królową, nasza para jedynie będzie mieć dzieci... - dziewczyna zamknęła oczy. Położył ręce na jej ramionach. - Jeśli mnie kochasz to proszę, zgódź się a obiecuje Ci, że pomiędzy nami nic się nie zmieni. Będzie tylko lepiej.
Wypuściła powoli powietrze.
- Zgadzam się, ale tylko dlatego, że Ci tak bardzo zależy... - uśmiechnęła się, czekając na reakcję. Chłopak klasną w ręce uradowany. Nagle rozbrzmiał na całe pomieszcze nie krótki alarm.
- Jesteśmy na miejscu.
~~~
Tamashi dopiero teraz rozumiała, dlaczego Kuro lubił obserwować tą zwykłą planetę. Miała naprawdę piękny krajobraz. Małe i większe zielone pagórki, na których co chwila ruszała się trawa, mieniąca się woda w promieniach słońca... po mimo, że mają podobne rzeczy na Iris - Ziemia miała narzucony magiczny czar, który sprawiał wrażenie inne niż tam.
- Zbliżają się... - mruknął, zakładając ręce na piersi. Uśmiechnął się szyderczo pod małym nosem. - Są i Młodzi Wojownicy.
Podniosła się z kucek. Od razu wśród wszelkiego rodzaju wojska i wojowników rzucił się w jej oczy niski blondynek z dużymi okularami na nosie, który stał na ramieniu swojego niebieskiego partnera - kurczako podobnego stworzenia. Obok nich stał drugi bakugan o zielonej karnacji, umięśniony a na ramieniu czarno włosy.
- Shun... - przypomniała sobie, jak Dan rozmawiał z nim przez telefon a potem jak przybył z innymi. - Ładne... - stwierdziła. Poczuła lekkie motylki w brzuchu, po czym splotła ręce ze sobą. Jej policzki momentalnie zrobiły się czerwone. Kiedy ostatnio czuła takie uczucie? Pokręciła głową, musi przestać o nim myśleć.
Spojrzała się z powrotem na narzeczonego. Stał nieruszony, lekko uśmiechnięty na bladej twarzy. Podniósł prawą rękę do góry, po czym skierował ją na przeciw przybyłych.
- Wojna oficjalnie się rozpoczyna! - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Podniesioną dłoń zacisnął w pięść.
Żołnierze ruszyli do ataku, a statki zaczęły wystrzeliwać czerwoną energie. Tamashi nie została bezczynna. Też ruszyła na przód, zostawiając Kuro gdzieś z tyłu. Kiedy była już blisko walki z tyłów pleców wyciągnęła złożoną włócznie. W biegu ją od prostowała, kręcą nią, zaświeciła się na niebiesko. Jak na Kataliańską Atletyczkę przystało, zgrabnie przebijała się przez tłum. Przestała zwracać uwagę na wrzaski, harmider, krew, ból tylko jak baletnica z różdżką - biegła przed siebie. Wiatr mocno zawiał, jak niektórzy - rzuciła wzrok w górę. Czerwony smok przeleciał nad nimi. Tak właściwe już był za nimi. Zbił się wysoko w powietrze. Z obserwacji wróciła na ziemię, gdy poczuła ciepłą rękę na swoim nadgarstku, poleciała na plecy. Szybko z nich wstała, przy okazji odwracając się do wroga.
- Znów się spotykamy. Shun. - rzekła, widząc wysoką posturę chłopaka. - Co się stało, że opuściłeś swego przyjaciela?
- Miałem swoje powody. - mruknął, przyglądając jej się. - Gdzie Dan?
Serce zabiło szybciej. Czemu pyta się o niego, a nie o nią? Przecież oni ze sobą rozmawiając, więc po co Kuso?
Nawet nie wiedziała kiedy, rzuciła się na niego. Kazami odskoczył na bezpieczną odległość.
- Tamashi ogarnij się! Co Tobie jest?! - klepnęła się palcami w czoło, nie zwracając uwagi na lecącego w jej stronę czarnowłosego. Na początku chciała go nadziać na włącznie, ale dłonie jak zaczarowane, puściły ją na ziemię.
Zamknęła oczy. Kiedy wreszcie poczuła, że upadek minął otworzyła oczy. Pierwsze co rzuciło się to wojownik Ventusa będący nad nią, który tak jak ona, lekko zawstydzonym wzrokiem patrzył na nią. W tym samym czasie spojrzeli w dół.
- T-y...Ty... ZBOCZEŃCU! - pisnęła, zdzielając chłopaka z całej siły w lewy policzek. Kazami poturlał się trzy metry w bok. Dziewczyna ze wstydu zakryła się rękoma. - TY - TY JEBANY CHCIWCU! OJCIEC CIĘ NIE NAUCZYĆ, ŻE DZIEWCZYNY NIE MACA SIĘ W TO I WEWTE!?
- To był wypadek! - bronił się, ale nie dała mu dokończyć.
- W-W-WIEDZIAŁAM, ŻE TA TWOJA CICHA NATURA TO TYLKO PRZYKRYWKA! TAK NAPRAWDĘ TYLKO CZEKASZ NA OKAZJE BY... ZASPOKOIĆ SE RZĄDZĘ! - dalej trzymając się za klatkę piersiową wstała na równe nogi. - ZIEMSKI ZBOCZENIEC!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top