Rozdział V

Kylo Ren w jednej chwili usłyszał nieprzerwany szum w uszach. Natychmiast włączył autopilota i wstał z fotela, zamykając oczy. Teraz miał całkowitą pewność, że Rey połączyła się z Mocą. To już na pewno nie duch Darth'a Vadera. W tle słyszał rozmowy oraz kroki. Uchylił prędko powieki i dostrzegł to, czego się spodziewał.

Znajdował się we wnętrzu Sokoła Millenium, w którym już tak bardzo nie roiło się od ludzi. Ren domyślił się, że musieli gdzieś wylądować. Nasuwało mu się jedynie pytanie - gdzie? Rozejrzał się dookoła, przywołując wszelkie wspomnienia związane z tym starym gratem. Ile przygód przeżył tutaj wraz z ojcem...

Finalnie dostrzegł swój cel, siedzący tuż przy stoliku do gry. Jego czoło zmarszczyło się, kiedy dostrzegł tuż obok niej najlepszego pilota Ruchu Oporu, Poe Damerona, którego już kiedyś przesłuchiwał. Tętno Rena podskoczyło, jednak starał się opanować. Chciał skupić się na dziewczynie, która zachowywała się normalnie, jakby... nie czuła z nim połączenia.

- Tęskniłaś? - Zapytał, a jego głos odbił się echem w myślach osoby, z którą był połączony. Zdziwił się, kiedy dziewczyna nadal nie reagowała na jego obecność. Zbliżył się do niej o krok, aby przysłuchać się rozmowie.  

- Nie żyją - powiedziała Rey, aby po chwili wybuchnąć nerwowym śmiechem. Kylo uniósł brew. Czy ona była jakaś ślepa?

- Rey? - Zapytał dla pewności, nie spuszczając z niej wzroku. Dwójka członków Ruchu Oporu jednak kontynuowała swoją rozmowę. W jednej chwili Poe spojrzał dosłownie na punkt tuż za plecami Rena. W końcu wyczuł źródło wszystkiego. Odwrócił się na pięcie, aby stanąć twarzą w twarz z matką, którą krzywdził przez tyle lat. 

- Ben? - Usłyszał jej załamany głos, a po policzku kobiety spłynęła słona łza. Kylo przełknął z trudnością ślinę.

- Widzisz mnie? - Mruknął, jednak pytanie to było skierowane bardziej do jego samego. Dlaczego Moc połączyła go z matką? Wzdrygnął się. To było jasne. Przecież Rey wciąż była odcięta od magicznej strony, więc Moc próbowała mu coś przez to przekazać. Ponownie odwrócił się do młodej dziewczyny.

Nie minęła sekunda, a krew się w nim zagotowała. Ten cholerny pilot chwycił Rey za kolano, niebezpiecznie się do niej zbliżając. Nie mógł dopuścić, aby jakaś głupia miłość zaślepiła ją całkowicie. Przecież wtedy już kompletnie nie przejdzie na jego stronę. Energicznie machnął ręką, a Poe poleciał na ścianę. W tle słyszał jedynie krzyk matki, która prosiła go, aby tego nie robił. 

Zdezorientowana Rey podbiegła do nieprzytomnego pilota, któremu na głowie pojawiła się ogromna, krwawiąca rana. Musiał akurat uderzyć czaszką o metalową część ściany. Ren zbliżył się powoli do Rey, słysząc kroki matki, która z ledwością próbuje do niego podejść. Kiedy Ben stał nad dziewczyną, spojrzał na nią z odrazą. Uniósł dłoń, aby uderzyć ją w głowę, jednak po chwili poczuł przypływ pozytywnej energii. Westchnął ciężko, próbując złapać powietrze. W jednej chwili wszystko się uspokoiło. 

Ben spojrzał przez ramię i dostrzegł swoją matkę, która go obejmowała.

Ren potrząsnął głową. To była wizja. Nadal stał nad Rey z wyciągniętą dłonią. Ponownie poczuł zdenerwowanie. Złość przepływała przez jego całe ciało, napawając go chęcią zemsty. Przed chwilą zobaczył tylko to, co chciałby ujrzeć.

- Ben, dlaczego?! - Usłyszał wrzask matki. - Dlaczego za wszelką cenę chcesz być potworem, za którego cię nigdy nie mieliśmy! 

Tego było za dużo. Kylo odwrócił się, spoglądając morderczo na Organę. Nie zwracał uwagi na rebeliantów, jednak zatrzymał chwilowo wzrok na Calrissianie, który był jego wujkiem. Powróciły zamazane wspomnienia, jednak prędko się ich pozbył.

- Potwór to nie ja! Prawdziwy potwór to wojna, przeszłość, wspomnienia! - Wymieniał, a jego oczy zrobiły się szklane. W końcu wykrzyczał to, co od dawna siedziało na jego sercu. Uwolnił swoje emocje, które starał się za wszelką cenę ukrywać. 

- Dlaczego żywisz do mnie i do ojca taką nienawiść? - Zapytała, podpierając się laską. Ben warknął cicho i spojrzał matce prosto w oczy. Już nie chciał się z tym ukrywać.

- Myślisz, że cię nienawidzę? - Jego głos wydał się być opanowany, jednakże w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Zacisnął dłoń w pięść, próbując się uspokoić. Poczuł jak zdezorientowana Rey szuka punktu, z którym rozmawia generał. Jednak dawna zbieraczka złomu w tym momencie obchodziła go najmniej. - To ja cię uratowałem... Wtedy w próżni. - Ściszył głos całkowicie. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Ludzie, znajdujący się akurat przy tej sytuacji, pomyśleli, że Organa zwariowała na starość i mówi sama do siebie. 

- Jak to? - Głos Lei załamał się lekko. Można było usłyszeć w nim zdziwienie, jak i pewność. 

- Nie chciałem wtedy strzelić. To nie ja... Za bardzo cię kochałem, aby zostawić cię tam martwą. Jednak ty byłaś za słaba, więc musiałem ci pomóc...

W tym momencie zobaczył przed sobą ster swojego wahadłowca. Z rozczarowaniem opadł na fotel i schował twarz w dłoniach.

*

- Nie myślałaś może, żeby wybrać się do psychologa? - Zaproponował cicho Lando, przystając tuż za plecami Lei, która ciągle wpatrywała się w pustkę. Rey zdążyła założyć prowizoryczny opatrunek Dameronowi z szala. Finn pobiegł jak najszybciej po apteczkę, nie zadając zbędnych pytań. Nie chciał za bardzo mieszać się do sytuacji sprzed chwili. 

- Rozmawiała pani z Benem - Stwierdziła wręcz niesłyszalnie Rey, usztywniając głowę pilota. Klęknęła przy jego głowie, starając się ją trzymać pomiędzy dłońmi w jednej pozycji. Jednak na ten moment spojrzała na Organę. Ta pokiwała głową, potwierdzając jej tezę.

- W nim chyba jest jeszcze dobro...

- Dobrem nazywasz rzucaniem ludźmi o ścianę? - Przerwał jej Lando, opierając dłonie o biodra. Ponownie przyjął tą swoją pozycję dziuni.

- On mnie uratował - odparła, siadając na fotelu. Rebelianci, którzy byli świadkiem tego dziwnego zdarzenia, postanowili opuścić statek i pooddychać trochę świeżym powietrzem. Do pomieszczania w końcu wparował Finn, taszczący apteczkę.

- Poe, stary! Żyj! - Szeptał sam do siebie pod nosem. Niechcący wręcz rzucił się na Rey, przewracając ją z kolan na zimną podłogę. - To nie tak miało być! Sorry!

- Uspokój się. On żyje - mruknęła Rey, zabierając się do zakładania opatrunku. W międzyczasie odwróciła wzrok na sekundę w stronę siedzącej staruszki. - Jak to panią uratował?

Leia zapatrzyła się w ścianę i nawet nie zauważyła, że Calrissian przysiadł się do niej. 

- Jeszcze żyłam i wszystko czułam - zaczęła powoli, stukając paznokciami o blat. Lando wraz z Finn'em przyglądali się uważnie kobiecie, zaś Rey była zbyt zajęta, żeby się w nią wpatrywać. Postanowiła się jedynie przysłuchiwać. - Wtedy w próżni. Chciałam się wydostać, ale się bałam. Każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Nie potrafię zapanować nad Mocą jak Luke. Uczył mnie jedynie podstaw, o których już dawno zapomniałam.

- Panią także szkolił Luke Skywalker? - Zapytał zdziwiony Finn, jednak kobieta zdawała się nie zwracać uwagi na jego pytanie.

- A wtedy to poczułam. Przypływ energii oraz samej Mocy. Przestałam się bać i otworzyłam oczy. Moje myśli były tak silne, że wprawiły mnie w ruch. Myślałam, że to wyłącznie zasługa szczęścia, że to los się w końcu do mnie uśmiechnął. Chociaż ten jeden raz. - Tu urwała na chwilę i spojrzała prosto w oczy Finn'a. - Ale to był Ben. Uratował mnie.

- Ten potwór? - Dezerter nie był zbytnio przejęty losem mężczyzny w masce. Leia gwałtownie wstała.

- Nie nazywaj go tak! - Odpowiedziała mu ze złością w głosie generał.

- Halo, mamy tu rannego - stwierdziła ironicznie Rey. Kiedy napięta atmosfera opadła, a Poe został opatrzony, Leia zbliżyła się do Rey.

- Odcięłaś się od Mocy. - Jej głos był opanowany. Młoda dziewczyna wstała z kolan i spuściła wzrok. - Nie chcesz go widzieć?

- Muszę przetłumaczyć księgi. To one pomogą mi sprowadzić go na Jasną Stronę - wyszeptała. Jakoś nie chciała, aby Finn słyszał o Kylo. Wiedziała, że wiąże z nim jedynie same nieprzyjemne spojrzenia. To w końcu Ben omal go nie zabił. 

- Rozumiem... Zwołajcie rebeliantów. Niech ułożą Poe'go na kanapie. Kierunek, Miasto w Chmurach - powiedziała głośno Organa, a Lando się zaśmiał.

- Oj, księżniczko, kocham, gdy mi tak rozkazujesz. 

*

Rey usiadła tuż przy śpiącym Dameron'em. Uśmiechnęła się lekko i pogładziła go po dłoni. Obok niej zapikał BB-8, który zasmucony był stanem swojego pana.

- Dlaczego Ben cię zaatakował? - Zapytała cicho, aby nikt inny jej nie usłyszał. Zmrużyła oczy, dostrzegając rzemyk, który próbował wydostać się spod podkoszulki mężczyzny. Dziewczyna pochyliła się i z ciekawością pociągnęła za sznurek. Usłyszała ćwierkanie droida, jednak nie zwróciła na niego uwagi. Na rzemyku przywiązana była złota obrączka. W głowie Rey od razu pojawiły się pieniądze, które dostałaby na Jakku. Myśli te jednak poszły w niepamięć. W końcu to już przeszłość, już nie musi martwić się o pożywienie. Teraz ma gorsze rzeczy na głowie.

Rey poczuła na swoim kolanie dotyk. Dojrzała po chwili, że to Dameron rusza się nerwowo, jakby powoli się budził. Mężczyzna zaczął majaczyć pod nosem. Wszyscy wokół jedynie zerknęli na niego, jednak od razu zabrali się do tego, co robili przed chwilą. Czyli do rozmyślania nad ich beznadziejnej sytuacji. 

- Poe? - Zapytała niepewnie Rey, pochylając się nad chłopakiem. Ten chwycił ją nerwowo za jej dłoń, którą trzymała przy jego klatce piersiowej. Dziewczyna podskoczyła lekko, jednak uśmiechnęła się. 

- Kocham cię - wyszeptał, a Rey w jednej chwili zbladła. Przecież poznała go ledwo parę godzin temu, a ten wyznaje jej takie rzeczy?

- Majaczy. - Usłyszała głos starszej kobiety, która się zaśmiała. Leia Organa przystanęła tuż obok Rey, kładąc jej dłoń na ramieniu. - A ty ruszyłaś jego obrączkę. Jej nie może ruszać nikt. Nawet BB-8.

- To jakiś jego amulet? - Zapytała Rey, puszczając rzemyk. Poe dosłownie w tym samym momencie ponownie pogrążył się w spokojny sen. 

- Amulet miłości - odparła z ciepłem w głosie Organa, patrząc nieprzerwanie na pilota. Rey podniosła wzrok i spojrzała pytająco na staruszkę. - To obrączka jego matki. Nosi ją, aby w końcu wręczyć komuś, kogo kocha.

- To bardzo... romantyczne? - Rey nie mogła znaleźć słów. Nie dziwiła się, że Poe nawet przez sen strzegł swojego cennego skarbu. Uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła zazdrościć przyszłej wybrance jego serca.

Mogłabyś ty nią być, pomyślała Organa, jednak nie miała odwagi powiedzieć tego na głos. Nie będzie się wtrącać w cudze życie. Chociaż ta dwójka tak bardzo przypominała ją i Hana...

*

Ren jeszcze nigdy nie leciał tak spokojnie swoim myślicielem. Dopiero po jakimś czasie oprzytomniał i dostrzegł, że włóczy się bez żadnego sensu po całym układzie. Zrobił już chyba czwarte koło wokół mroźnej planety. Zerknął na zegar i nie był zbytnio zadowolony. Minuty zamieniły się w godziny. Wściekł się na siebie, ale jego złość nagle ustała. W tym momencie nie czuł już po prostu nic. Ustawił kurs na planetę, na której coś to wzywało. Czuł to.

Z transu wyrwał go komunikator. Przekręcił oczami, kiedy ujrzał, kto próbuje się do niego dobić.

- Czego, Hux? - Warknął, wciskając przycisk w panelu. 

- Cholera jasna, kretynie, wracaj - odwarknął mu generał. Słychać było, że był nie w sosie. 

- Mam ci wytłumaczyć, kto jest Najwyższym Przywódcą? Z chęcią zobaczę twoje truchło latające gdzieś w próżni. - Kylo pomimo tego, że groził Hux'owi, nie czuł wobec niego złości. W jego umyśle i sercu gościła dziwna pustka, której nie mógł zastąpić żadnymi innymi uczuciami. Ren usłyszał, jak generał agresywnie oddycha.

- Urządzamy uroczysty pogrzeb poległym żołnierzom i Phasmie... - Wyszeptał spokojnie głos w głośniku. Kylo zacisnął usta w wąską kreskę. Chciał poczuć wyrzuty sumienia, jednak nie potrafił. - Przyleć, proszę...

Generał powiedział do niego "proszę" i to wcale nie tonem "chcę ci wyrwać flaki, żeby potem wywiesić je na maszcie". Kylo wyczuł powagę sytuacji. W tej chwili przemawiał do niego Armitage, którego nawet tolerował. 

- Już lecę... będę za chwilę. 

Rozłączył się i zboczył z kursu, który prowadził go na Anch-To. Poleci tam kiedy indziej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top