rozdział 9
Anastasia rzeczywiście odstawiła Bucky'ego na terapię, a sama została na poczekalni, by poczekać z nim chwilę na terapeutkę Barnesa. I tak nie mama nic lepszego do roboty, a tak chociaż mogła go trochę przypilnować.
- Sam, Anastasia, dużo o was słyszałam doktor Raynor, terapeutka Jamesa.
- Nikt już się tak do niego nie zwraca. - oznajmiła Ana, wstając, by jakoś normalnie przywitać się z kobietą. Uśmiechała się, co zupełnie nie pasowało do jej słów. - Anastasia Blake-Barnes, miło w końcu panią poznać.
- Ciebie również.
- Christina! - zawołał ktoś nagle, a oni odwrócili się w odpowiednią stronę, nie wierząc własnym oczom. - Miło cię znowu spotkać.
- Bez jej, pani go zna? - spytał Sam, nie do końca wierząc, że znów widział nowego Kapitana Amerykę. Nie cieszył go jego widok w żadnym stopniu.
- Zabijcie mnie proszę, bo inaczej zrobię mu krzywdę. - mruknęła Ana, opierając głowę o plecy Sama, który nawet nie protestował. Dobrze ją wtedy rozumiał i wcale się jej nie dziwił, dlaczego tak reagowała.
- Pracowaliśmy przy kilku operacjach. - wyjaśniła kobieta, patrząc na mężczyznę przed sobą.
- Wiem, że pracujesz z Bucky'm, ale muszę się wtrącić. - odezwał się John.
W Anastasii wręcz się zagotowało, w jej oczach szalał gniew. Wyminęła Sama i kobietę, po czym złapała Walkera za szyję i przyszpiliła do pobliskiej ściany, mierząc go nienawistnym wzrokiem. Nie przejmowała się nawet tym, że wszędzie byli ludzie i mogli ją uznać za wariatkę. Ona miała to totalnie gdzieś.
- Co ty tu robisz, Walker? Nikt cię tu nie zapraszał. - warknęła tuż przed jego twarzą, nie ukrywając nawet swojej niechęci względem niego.
Mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdy czarnowłosa poczuła jak ktoś kładzie jej dłoń na ramieniu. Zmierzyła jeszcze Johna wzrokiem, po czym odeszła od niego, stając koło Sama, który postanowił ją trochę uspokoić. Widział wściekłość w jej oczach, a to nie znaczyło nic dobrego, dobrze o tym wiedział.
- Wracając... Od dziś harmonogram sesji będzie bardziej elastyczny. - powiedział Walker, ponownie zbliżając się do całej trójki. Zdawać by się mogło, że sytuacja sprzed chwili w ogóle się nie wydarzyła.
- Jesteśmy w środku terapii. Kto się pod tym podpisał? - spytała Christina, nieco zdziwiona takim obrotem spraw. John, z uśmiechem, wskazał na siebie, na co Anastasia warknęła głośno, nie dowierzając w to wszystko.
- Ja się z tego wypisuję. - mruknęła, unosząc ręce do góry. Już wtedy miała wszystkiego dość, a im dłużej widziała blondyna, tym bardziej go nienawidziła. - Sam, powiedz Bucky'emu, że będę czekać na niego w domu. Nie wytrzymam tu, jeśli Walker będzie w pobliżu. - powiedziała, kierując słowa do przyjaciela. Ten pokiwał głową, nie zamierzając jej nawet zatrzymywać. - Cześć.
~*~
- Ja naprawdę kogoś zaraz zabiję i tym kimś będzie John Walker.
- Myślałem, że... - zaczął Bucky, patrząc na swoją ukochaną z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewał się, że tam zostanie, po tym jak Sam powiedział mu, że podobno wróciła do domu.
- Bo miałam, ale stwierdziłam, że jednak zostanę. Żałuję. - przyznała, kiedy mężczyźni podeszli do niej bliżej. Bucky zbliżył się do niej, po czym pocałował w głowę, ale to nie pomogło jej w uspokojeniu się.
Sygnały znowu dotarły do ich uszu, a oni nie mogli tego zlekceważyć, bo Kapitan Ameryka i jego pomocnik ewidentnie chcieli zwrócić na siebie ich uwagę.
- Panowie! I pani oczywiście. - zawołał John, machając do nich ręką. Anastasia westchnęła po raz kolejny, ale mimo wszystko podeszła do mężczyzny wraz ze swoimi towarzyszami. - Znowu w komplecie. - dodał, jakby szczęśliwy, że tak właśnie było. - Słuchajcie. Musimy się trzymać razem, inaczej nie mamy szans, dobrze o tym wiecie.
Bucky podszedł do auta i oparł się o nie ręką, podczas gdy Ana stanęła obok niego, krzyżując ręce na piersi. Sam natomiast stanął przed dwójką mężczyzn, trzymając dłonie w kieszeniach kurtki. Żadnemu z nich nie podobał się fakt, że znów mieli z nimi rozmawiać.
- Co o nich wiesz? - spytał od niechcenia Barnes, chcąc zacząć jakoś tamtą rozmowę.
- Kieruje nimi niejaka Karli Morgenthau. - oznajmił Walker zgodnie z prawdą, przypominając sobie imię dziewczyny, która kierowała grupą Flag Smashersów. - Namierzamy cywili, którzy pomagają jej się przemieszczać.
- Oznaczyli lokalizację i zaszyfrowali sygnał. - dodał Lemar, wtrącając się do rozmowy. - Ale ich symbol wyskakiwał ostatnio w obozach przesiedleńców w Europie Środkowo-wschodniej.
- Możliwe, że wiezie lekarstwa do któregoś z nich. - powiedział John, ciągnąc to wszystko dalej, bo liczył, że im pomogą. Byli profesjonalistami, a taka pomoc zawsze się przydawała..
- Od Blipa w tej części świata powstały ich setki. - stwierdził Bucky, co wcale nie odbiegało od prawdy. - Igła w stogu siana.
- Mam świetny wzrok.
- Kto pytał, Walker? - warknęła Anastasia, trochę nie widząc sensu w jego słowach. Kogo obchodziło jaki miał wzrok? Z resztą, wszystko, co mówił, denerwowało ją podwójnie.
- To gdzie ona jest, wiecie, czy nie? - spytał Barnes, nie przejmując się jego wcześniejszymi słowami. Jego ton brzmiał dość wrogo, ale nie przejmował się tym ani trochę.
- Nie wiemy. - odpowiedział mężczyzna zgodnie z prawdą. - Ale to wyłącznie kwestia czasu.
- Góra musi cię nieźle cisnąć, co? - ciągnął dalej Bucky, chcąc jakoś dopiec mężczyźnie, którego szczerze nie lubił. Sam fakt, że był Nowym Kapitanem Ameryką skreślał go na starcie tamtej "znajomości".
- Spokojnie, facet ma rację. - odezwał się Sam, widząc, że sytuacja się tylko zaostrzała. A on nie chciał, by doszło do rękoczynów. - Trzeba ich znaleźć i powstrzymać. - dodał już do Johna i Lemara. - Ale wy macie swoje dyrektywy taktyczne i przeróżne zgody, które musicie uzyskać. Jako wolni strzelcy jesteśmy bardziej elastyczni.
- Czyli między innymi, bylibyście dla nas kulą u nogi. - oznajmiła Anastasia, uśmiechając się sztucznie. Cieszyła się, że Sam to powiedział, czuła dziwną satysfakcję.
Zaraz zarówno ona, jak i Bucky oraz Sam odeszli od pozostałej dwójki, nie zamierzając się z nimi wtedy spoufalać. Już i tak mieli z nimi styczność i nie chcieli powtarzać tego samego, jeśli nadarzyłaby się taka okazja.
- Rada na pożegnanie. - odezwał się jeszcze Walker, zły, że nie chcieli się do niego dołączyć. Cała trójka odwróciła się w jego kierunku. - Nie wchodźcie mi w drogę.
- Nie ma sprawy, John. Nie zamierzaliśmy tego robić z amatorami.
Anastasia pomachała mu prowokacyjnie i zaraz odeszła ze swoimi towarzyszami, niezwykle dumna z siebie i ze swoich słów.
~*~
- No i co myślicie? - spytał Sam, kiedy kilkanaście minut później szli jedną z ulic w tylko sobie znaną stronę.
- Wiem, co musimy zrobić. - oznajmił Bucky, mając w głowie pewien plan. Nie wiedział tylko, jak go przekazać mężczyźnie. - Izajasz wspomniał o "moich"...
- Nie bierz tego do siebie. - stwierdził Sam, bo doskonale pamiętał rozmowę z ów mężczyzną. Wciąż nie dochodziło do niego to, że kiedyś mieli jeszcze jednego superżołnierza. I to w dodatku ciemnoskórego.
- Mówił o HYDRZE. To byli kiedyś "moi". - powiedział Barnes, na co Sam westchnął. Mężczyzna nie miał jednak na myśli niczego złego, bo fakt, że należał kiedyś do Hydry, mógł im się wtedy bardzo przydać.
- Wykluczone.
- Nie ma mowy, Bucky. - dodała Anastasia, domyślając się, co jej ukochany miał na myśli i wcale się jej to nie podobało. Gdzieś w środku jednak trochę się z nim zgadzała, ale nie zamierzała mówić tego głośno.
- Walker jest jak dziecko we mgle. - ciągnął dalej Bucky, czemu nie mogli zaprzeczyć. W tamtej dziedzinie, John był dopiero nowicjuszem, podczas gdy oni od dawna byli z tym wszystkim zaznajomieni i przede wszystkim doświadczeni.
- Wiem, co knujesz. - oznajmił Wilson, kręcąc głową sam do siebie. Domyślał się, co siedziało Barnesowi w głowie i wcale się mu go nie podobało.
- Tylko on zna wszystkie sekrety HYDRY. Nie pamiętasz Syberii?
- I co, tak sobie z nim usiądziesz? - spytał Sam, jakoś nie chcąc wierzyć w tamten plan. Każdy z nich doskonale wiedział, co się działo kilka lat wcześniej.
- Tak. - powiedział Bucky, dopiero po chwili uświadamiając sobie, jak to mogło zabrzmieć, czy wyglądać.
Szli przez chwilę w ciszy, zastanawiając się nad tym wszystkim. Z jednej strony mógł im pomóc, ale z drugiej strony... Mogli przez niego wpaść, mógł ich wysypać i im zwiać, a tego stanowczo nie chcieli. To było trochę, jak układanie sobie przeszkód na drodze.
- Niech ci będzie. - powiedział w końcu Sam, nie widząc innej opcji w tamtej chwili. Jeśli tamten mężczyzna miał być ich jedynym planem... Musieli spróbować. - Wpadniemy z wizytą do Zemo. - dodał niezbyt chętnie.
- Wizyta ze starym dobrym druhem? - odezwała się Ana, trochę nie widząc tego wszystkiego. Była jednak w stanie zrobić wszystko, byleby nie spoufalać się z nowym Kapitanem Ameryką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top