rozdział 21

Bucky leżał na łóżku w jednym z pokoi, a na nim leżała Anastasia. W salonie siedział natomiast Sam, szperając coś na swoim laptopie. Małżeństwo zamierzało jednak pobyć chwilę sam na sam, bo był to jedyny czas, kiedy byli sami i nikt nie zawracał im głosy. Barnes bawił się włosami swojej ukochanej, nie mając nic innego do roboty.

- Dobrze się czujesz? - zagadnął mężczyzna, na co Anastasia uśmiechnęła się pod nosem. Kochała tą jego troskę, choć czasami ją denerwowała.

- Martwisz się, Buck. - odparła, na co tym razem on zaśmiał się cicho. Nie potrafił zaprzeczyć, szczególnie że było to stuprocentową prawdą.

- Nie zaprzeczę. To jak się czujesz?

- Psychicznie, czy fizycznie? - odpowiedziała Anastasia pytaniem na pytanie, wsłuchując się w spokojne bicie jego serca. Uwielbiała słuchać, jak biło, uspokajało ją to.

- Lubisz przedłużać, co? - zaśmiał się Bucky, dobrze wiedząc, że lubiła to zrobić. Droczyła się z nim, co oboje bardzo lubili.

- Powinieneś się przyzwyczaić, kochany. - powiedziała, opadając na miejsce obok niego. Bucky zerknął na nią, obejmując ją ramieniem. - Rana się goi, na szczęście mam ciut szybszą regenerację. A psychicznie jestem wykończona, a to pewnie dopiero początek tego wszystkiego.

- Wiesz, że dasz radę ze wszystkim, prawda? - spytał odruchowo, naprawdę wierząc, że kobieta była w stanie zrobić wszystko. Znał ją przecież tyle lat, doskonale wiedział, co potrafiła i do jakich poświęceń buła zdolna.

- Od kiedy ty tak bardzo we mnie wierzysz, co? Jestem w szoku. Nie poznaję cię. - zaśmiała się Ana, unosząc się na łokciu. Złapała się za serce, patrząc na niego zdziwiona, mimo że wiedział, iż się zgrywała.

- Oj, bo przestanę. - mruknął, po czym pocałował ją we włosy, na co uśmiechnęła się delikatnie. Uwielbiała, gdy to robił. - Myślisz, że to wszystko szybko się skończy?

- Wiesz, zależy jak się wszystko potoczy. Jeśli Walker nie będzie się wtrącał, może pójdzie szybciej. Może uda się nam unikać walki.

- Oby. - mruknął Bucky, nabierając nieco powietrza do płuc. Ta cała sytuacja bardzo go męczyła, ale chęć dokończenia wszystkiego i oczywiście obecność Anastasii, napędzała go do działania i skończenia tego wszystkiego, w co się wpakowali. - Idziemy do nich?

- Chyba wolę mieć pewność, że się nie pozabijają.

Bucky ucałował ją w głowę, śmiejąc się pod nosem. Przy niej mógł być sobą, nie musiał udawać.

Prędko wstali, by już chwilę później wejść do przestronnego salonu, gdzie znajdował się Sam i Zemo.

- Z Walkerem jest coś nie tak. - oznajmił Bucky, wciągając swoją kurtkę, którą dotychczas miał na sobie.

- Nie gadaj. - mruknął Sam, spoglądając na nowo przybyłych.

- Umiem rozpoznać wariata. - stwierdził Barnes, podchodząc do jednej z szafek, po czym wyciągnął z niej dwie szklanki. - Sam jestem wariatem. - dodał, na co Ana prychnęła pod nosem.

- Trudno zaprzeczyć. - skomentował Wilson, widząc rozbawienie na twarzy przyjaciółki. Musiał przyznać, że naprawdę lubił jej uśmiech, wydawała mu się wtedy taka... Normalna, inna.

- Po co mu dałeś tarczę?

- Nic mu nie dałem. - zaprzeczył od razu Sam, bo tak naprawdę nie wiedział, że ktokolwiek dostanie ów tarczę. Sądził, że zostawią ją w gablocie.

- To nie wiem kto, bo nie Steve. - oznajmił Bucky, upijając łyk swojej whisky.

Ich spokój nie trwał długo, bo już po tych słowach do pomieszczenia ktoś wtargnął. I to nie byle kto, tylko Walker i Lemar.

- Dosyć, idziemy. Macie mi go wydać, to rozkaz. - oznajmił ten pierwszy, nie przyjmując żadnych sprzeciwów. Każdy z nich westchnął ciężko, nle chcąc ponownie użerać się z mężczyznami.

- Nie szarżuj. - polecił Sam, stając tuż przed nowo przybyłymi. Prędko dołączyli do niego Bucky, Ana i Zemo. - Z tarczą, czy bez, jesteś mocny najwyżej w gębie. Gdyby nie ty, Karli mogła być nasza. Zemo przynajmniej do czegoś się przydał. A w tej sytuacji potrzebne nam każde wsparcie.

- Jak byś chciał zakończyć tę rozmowę? - spytał John, ale Sam nie odpowiedział, unosząc głowę do góry. Blondyn pokiwał głową. - Jasne. Mam odłożyć tarczę. Wyrównać szanse?

Sam prychnął. Walker natychmiast odłożył tarczę na bok, ale nie zdążył zareagować, gdy ktoś nagle rzucił w jego stronę włócznią. Ta jednak wbiła się w filar, centymetry od twarzy mężczyzny. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli w odpowiednią stronę na ciemnoskórą kobietę z Wakandy. A później przenieśli swój wzrok na drzwi, gdzie wchodziły jeszcze dwie kobiety.

- Nawet jeśli jest tylko narzędziem, czas minął. - oznajmiła jedna z nich, tą, z którą rozmawiali Bucky i Ana kilka godzin wcześniej, po wakandyjsku, dzięki czemu zrozumieli ją ci, którzy mieli zrozumieć. - Wydajcie nam go w tej chwili. - dodała już normalnie, by wszyscy ją zrozumieli.

- Witam, John Walker, Kapitan Ameryka. - przywitał się blondyn, patrząc na kobiety z uśmiechem. Liczył, że staną po jego stronie w tamtej "walce", ale bardzo się mylił. - To może odłożymy te dzidy i obgadamy sprawę, co?

- John, przystopuj. - polecił Sam, dobrze wiedząc, do czego zdolne były Dora Milaje. Były nieobliczalne, podobnie do Any. - Już lepiej walczyć z Buckym i Anastasią, niż zadzierać z Dora Milaje.

- Nie są na swoim terenie. - oznajmił Walker, znów odwracając się do kobiet. W środku triumfował, choć wcale nie miał z czego.

- Dora Milaje są na swoim terenie wszędzie, gdzie się znajdą. - wycedziła jedna z nich, mierząc mężczyznę nienawistnym spojrzeniem. Zaczynał działać jej już na nerwy.

- Dobra. - mruknął, niezbyt przejmując się słowami kobiety. Czuł się od nich ważniejszy, lepszy i to był jego błąd. - Spróbujmy się dogadać. - dodał, kładąc dłoń na ramieniu kobiety, jednak ta od razu zaatakowała.

I takim też sposobem nawiązała się między nimi walka. Już po chwili dołączyły do tego pozostaje dwie z Dora Milaje oraz Lemar, podczas gdy Ana, Bucky, Sam i Zemo przyglądali się temu z boku.

- Powinniśmy coś zrobić. - odezwał się Sam, widząc, że cała sytuacja się zaostrzała. Nie chciał się wtrącać, ale z drugiej strony nie chciał, by się tam bili.

- Dobrze ci idzie, John! - zawołał Bucky prowokacyjnie, na co Ana zaśmiała się pod nosem. Sama miała wielką ochotę to zrobić, czyli skopać tyłek Walkerowi.

- Bucky... - mruknął Wilson, mimo że cała sytuacja trochę go bawiła. Widząc, że ten nie zamierzał się zbytnio wtrącać, odwrócił się do czarnowłosej przodem. - Ana, zrób coś, proszę. Oni się pozabijają.

- Poprawka, Dora Milaje zabije i Walkera, i Lemara. - oznajmiła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Sam nie mógł nic z tym zrobić, bo miała rację. - A ja chętnie na to popatrzę. - dodała, krzyżując ręce na piersi z pewnego rodzaju satysfakcją.

- Ty tak na serio?

Anastasia nie odpowiedziała, a jedynie spojrzała na swojego przyjaciela. Ten westchnął ciężko, bo uświadomił sobie, że nie kłamała. Mimo wszystko już po chwili zauważył, że zniknęła, a bardziej znalazła się tuż przy jednej z kobiet, powstrzymując ją od zabicia Walkera.

- Ayo. - powiedziała, patrząc na kobietę znacząco. Ta jednak nie zamierzała odpuszczać i tak nawiązała się między nimi krótka szarpanina. - Ayo, proszę, porozmawiajmy. Przecież nie chcecie go zabić.

- Za to ty tak. - odpowiedziała jej ciemnoskóra, co wcale nie odbiegało od prawdy. Kobieta wiedziała, że Anastasia najchętniej sama dołączyłaby do próby zabicia Johna.

- Tu akurat nie zaprzeczę.

Do tamtej bijatyki dość szybko dołączył również Sam. Anastasia jednak patrzyła na Ayo z nadzieją, że ta przestanie, ale bardzo się myliła. Kobieta popchnęła ją do tyłu, przez co ta wpadła prosto w ramiona Bucky'ego.

- To nie na moje lata. - mruknęła Ana, po czym natychmiast wstała.

Bucky w tym samym czasie zajął się Ayo, która, podobnie jak jej dwie koleżanki, wcale nie ustępowała. Kobieta zrobiła coś, dotknęła metalowego ramienia Barnesa, które po chwili opadło na ziemię bezwładnie. Było to dość sporym zaskoczeniem dla samego mężczyzny.

- Niech cię Bast przeklnie, James. - warknęła Ayo, nie przejmując się tym, co zrobiła. Wkrótce odeszła, zostawiając zdezorientowanego Bucky'ego.

Anastasia natychmiast do niego podeszła i wzięła jego metalowe ramię do rąk, aczkolwiek nic z nim nie zrobiła, zbyt zszokowana.

- Zemo uciekł. Zostaw go. - odezwała się Ayo go jednej ze swoich koleżanek, która stała nad Walkerem, trzymając tarczę. Ta natychmiast zostawiła ją obok mężczyzny, po czym wyszła wraz z pozostałą dwójką swoich koleżanek.

- Wiedzieliście, że tak potrafią? - spytał Sam, widząc, jak Ana przyczepia metalowe ramię Bucky'emu. Bądź co bądź, wiedziała, jak to zrobić.

- Nie. - warknął Barnes, kręcąc całym ramieniem, by sprawdzić, czy to na pewno nie odleci ponownie. Na szczęście dobrze się trzymało.

- Żadna z nich nigdy nie mówiła, że tak można. - dodała Anastasia, opierając dłonie na biodrach.

Zaraz cała trójka podeszła do drzwi do łazienki, gdzie wcześniej udał się Zemo, po nim Ayo... Ale po mężczyźnie nie było ani śladu.

- Jak kamfora, kto by pomyślał. - odezwał się Sam, patrząc na swoich przyjaciół.

- Na przykład ja. - odpowiedział mu Bucky, zerkając na swoją ukochaną. - Idziemy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top