rozdział 13

- Zimowy Żołnierzu. - powiedział Zemo nagle, gdy na horyzoncie zobaczył gościa, który kierował się w ich stronę. Fakt faktem, nie czuł się tak, jak kiedyś w tamtym miejscu, wiedział, że miał wielu wrogów. - Do ataku.

Nieznany im mężczyzna położył dłoń na ramieniu Zemo, więc Bucky od razu zareagował. Złapał swoim metalowym ramieniem jego dłoń i odsunął natychmiast, wykręcając mu trochę rękę. Spojrzał jeszcze na Zemo, nie wierząc, że naprawdę to robił. Odciągnął zwijającego się z bólu mężczyznę z dala od nich, ale za to cała reszta zaczęła się zbierać, by zobaczyć, co się działo.

Bucky zwinnym ruchem złapał za szyję mężczyznę, po czym powalił go na ziemię. Zemo uśmiechnął się pod nosem, inni nagrywali całą akcję, Sam patrzył na to wszystko, a Anastasia... No cóż, zakryła usta ręką, by nie zacząć krzyczeć i nie ruszyć się z miejsca, by jakoś go powstrzymać. Musiała ostatnią siłą woli ogarnąć się i jedynie patrzeć na to całe przedstawienie.

Zaraz Bucky'ego zaatakował jeszcze jeden gość, ale i on po krótkim łomocie wylądował na ziemi, powalając też innego mężczyznę, na którego przypadkiem wpadł. Inni też zaczęli dołączać do tamtej walki, Zemo momentami specjalnie pchał niektórych w ramiona Barnesa, co bardzo nie podobało się jego przyjaciołom.

- A już się bałem, że wyszedł z wprawy. - powiedział Zemo do Sama, z satysfakcją obserwując toczącą się walkę.

Anastasia wtedy już nie wytrzymała. Podeszła do niego bliżej i najzwyczajniej w świecie zdzieliła go w twarz, przez co aż się obrócił.

- Jeszcze raz zrobisz coś takiego, to obiecuję, że sama skopię ci tyłek.

Barnes wziął jednego z mężczyzn za szyję i przygwoździł do lady. Niektórzy naładowali swoje pistolety, by niedługo zacząć strzelać, ale Ana nie mogła do tego dopuścić. Natychmiast podeszła do ukochanego i położyła dłonie na jego ramieniu. Bucky prędko zorientował się, co tak naprawdę wyprawiał i nie poznawał sam siebie.

- Już koniec. Nie dawaj mu i im tej satysfakcji. - powiedziała cicho, żeby tylko on ją usłyszał. Wiedziała, że była wtedy jedyną osobą, która mogła zrobić cokolwiek, by nie doprowadzić do masakry. - Puść go.

- Graj swoją rolę albo wszyscy rzucą się na ciebie. - mruknął Zemo, kiedy i Sam postanowił trochę załagodzić całą sytuację i położył dłoń na drugim ramieniu przyjaciela. - Dobra robota, żołnierzu. - dodał, znów przestawiając się na rosyjski i kierując słowa do Bucky'ego.

Ten, obserwowany przez wszystkich zgromadzonych, wiedząc, że może trochę przesadził, puścił wreszcie mężczyznę, ku wielkiej uldze Any i Sama.

- Selby już czeka. - powiadomił barman, ku ich uciesze. Bo im dłużej by tam byli, tym gorzej by było.

- Dzięki.

- W porządku? - spytał jeszcze Sam, martwiąc się o Bucky'ego, który od lat nie atakował ludzi ot tak. Widział, że męczyło go to wtedy od środka i chociaż tak mógł się czegoś dowiedzieć.

Barnes nie odpowiedział, a jedynie nabrał nieco powietrza do płuc i ruszył za Zemo. A zaraz po nim Sam i Anastasia, czujnie obserwowani przez innych.

~*~

Cała czwórka kierowała się w odpowiednią stronę prosto na spotkanie z Selby, której przyjaciele nie znali. Serce An waliło w piersi, Bucky, choć udawał, że nic się nie stało, czuł się fatalnie, a Sam... On sam już nie wiedział, co robić. Każde z nich było inne.

- Jeszcze się nie nauczyłeś? - odezwała się Selby, kiedy wreszcie znaleźli się u niej całą grupką. Patrzyła jednak głównie na Zemo, którego najbardziej znała. - Wchodzisz sobie do mojego baru i stawiasz żądania?

- To nie żądanie, tylko oferta. - odparł jej spokojnie Zemo.

- Sporo się zmieniło. - oznajmiła kobieta, spoglądając na Bucky'ego, który stanął nieopodal. - A myślałam, że gnijesz w niemieckim wiezieniu. Jak uciekłeś? - spytała zaciekawiona, nawet nie zdając sobie sprawy, kto tak naprawdę pomógł mu uciec.

- Tacy jak my zawsze znajdą sposób, prawda? - powiedział Helmut, rozkładając ręce. - Pewnie domyśliłaś się już, czego szukam.

- Jesteś wyższy, niż słyszałam, Uśmiechnięty Tygrysie. - stwierdziła Selby, wskazując na Sama ręką, choć wciąż patrzyła na Zemo. Zaraz jednak przeniosła na niego swój wzrok, a on kiwnął głową, nie wiedząc, czy mógł się odezwać. - Co to za oferta? - spytała wreszcie, nieco weselej, niż wcześniej.

- Powiedz nam, co wiesz o serum superżołnierza. - zaczął mężczyzna, po czym nagle wstał i podszedł do Bucky'ego. - A dostaniesz jego, razem z kodami sterującymi, rzecz jasna.

Anastasia ostatkami sił woli starała się nie ujawnić i nie przywalić Zemo. Nie mogła pozwolić, by rzeczywiście Bucky poszedł do kobiety, był JEJ mężem, JEJ ukochanym i nie mogła go oddać tak po prostu. Nie zamierzała go oddawać nikomu.

- Zrobi wszystko, co mu rozkażesz. - ciągnął dalej, dotykając Barnesa po lekkim zaroście.

- I to jest Zemo, jakiego pamiętam. - oznajmiła zadowolona Selby. - Dobrze, że postanowiłam nie zabić cię od razu. - dodała, ale nikogo to nawet nie zdziwiło. Każdy z nich wiedział, że w tamtym miejscu mogło wydarzyć się wszystko, a ludzie byli nieprzewidywalni. - Dobra decyzja, żeby tu przyjść. Zuchwała, ale słuszna.

Zemo wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, zostawiając Bucky'ego w miejscu, gdzie stał. Anastasia natychmiast zbliżyła się do jego twarzy i pocałowała szybko w policzek, by nikt się nie zorientował. Coraz częściej dziękowała Zoli za to, jaką ją stworzył.

- Serum superżołnierza faktycznie jest tutaj, na Madripoorze. Doktor Wilfred Nagel, to jego zasługa. Albo wina. Zależy, z kim trzymacie. - oznajmiła Selby, wzruszając ramionami, po czym ciągnęła dalej. - Diler Mocy zlecił mu pracę nad serum, ale... Nie poszło jak z płatka.

- Nagel nadal jest na Madripoorze? - spytał Zemo, ucieszony, że tak po prostu im to wyjawiła. Wiedzieli już bynajmniej, kto tworzył tamte serum.

- Okruszki możesz sobie wziąć za darmo, ale piekarnia będzie trochę kosztować. - oznajmiła, ku zdziwieniu zgromadzonych.  Prędko wstała i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu. - Z góry ostrzegam, beze mnie Nagela nie znajdziesz.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby telefon Sama nie zaczął nagle dzwonić. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, a on natychmiast wyciągnął swoją komórkę, chcąc sprawdzić, kto się do niego dobijał w tamtej najmniej odpowiedniej chwili.

- Odbierz. - powiedziała Selby, jak gdyby nigdy nic, ale oni dobrze wiedzieli, że to był zdecydowanie zły pomysł. - Daj na głośnik. - dodała już głośniej.

Bucky i Anastasia niemalże od razu stanęli za nią, by w razie czego interweniować. I zaraz tuż za Samem pojawił się mężczyzna, który znajdował się z nimi w pomieszczeniu. Miał broń, ale ich było było więcej. No i mieli asa w rękawie. Anastasię.

Sam ostatecznie odebrał, bo nie miał wyboru.

- Halo?

- Cześć. Musimy obgadać sytuację. To mnie doprowadza do szału. - powiedziała siostra Sama, Sarah, kompletnie nie wiedząc, że to nie była odpowiednia chwila ani odpowiedni moment na tamtą rozmowę.

- O jakiej konkretnie sytuacji mówisz? - odezwał się mężczyzna, nie tym samym głosem, co normalnie, co zdziwiło jego siostrę.

- Naćpałeś się? - spytała dla upewnienia, choć wiedziała, że Sam nie brał żadnych używek. Zdziwił ją jednak jego ton, bo nigdy tak do niej nie mówił. - Już ty wiesz, o jakiej, nie mamy żadnej innej.

- O co ci chodzi? Powiedz na głos. - nakazał Sam, czując się źle, że mówił takim tonem do własnej siostry, bo nie zasłużyła na to. Nie miał jednak wyboru, musiał udawać.

- O tę cholerną łódź. Możesz nie krzyczeć? Już ci odpuściłam bank.

- Bank, tak. - przytaknął, śmiejąc się nieco nerwowo. - Wyprałem dla nich tyle kasy. Ogarną się.

- Ciekawe, czemu się tak potraktowali, Ważniaku.

- I żebyś wiedziała, że "Ważniaku". Zobaczysz. Każę zaciukać tego bankiera. - ciągnął dalej, patrząc prosto na Bucky'ego, który stał naprzeciwko. Selby krążyła wokół, słuchając tamtej rozmowy uważnie.

- Chłopaki, co wam mówiłam o chrupkach? Nie mam na to czasu! - zawołała Sarah, ku zdziwieniu wszystkich. - Sam, zadzwonię później.

I wtedy już wszystko zaczęło się walić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top