rozdział 11
- Czyli najpierw buchniemy komuś furę? - odezwał się Sam, kiedy kilkanaście minut później znaleźli się w jakimś wielkim garażu z mnóstwem samochodów.
- Wszystkie są moje. Rodzina kolekcjonowała je od pokoleń. - oznajmił Zemo zgodnie z prawdą, włączając światło, które oświetliło całe pomieszczenie. Podszedł do jednego z aut i otworzył bagażnik. - Spędziłem lata, ścigając ludzi, którym HYDRA kazała odtworzyć serum. - ciągnął dalej, a reszta rozglądała się wokoło, zdziwiona, że posiadał taki majątek. - Bo jak już raz to zrobią, ktoś stworzy całą armię.
Zemo zatrzymał się, zerkając na nich i wyciągając coś z innego auta.
- Drugich Avengersów.
Żadne z nich się nie odezwało, więc mężczyzna szperał dalej. Na siedzeniu jednego ze samochodów leżała jego stara, fioletowa maska w paski. Sięgnął po nią z pewną melancholią, po czym schował do torby.
- Myślałem, że zakończyłem program Zimowego Żołnierza. A tu się okazuje, że jeszcze tyle pracy przede mną. - zaczął ponownie, zamykając drzwi samochodu. Wziął w ręce swój płaszcz i spojrzał na swoich towarzyszy. - Czeka nas pogawędka z niejedną szumowiną.
- My to już zaczęliśmy, jak widać. - odezwał się Sam, ale Zemo zignorował jego słowa, kierując się w odpowiednią stronę.
- Najpierw wpadniemy do niejakiej Selby. Znajoma paserka, średni szczebel. Potem pniemy się w górę.
Ana, Bucky i Sam podążyli za nim, zastanawiając się po raz kolejny, czy aby na pewno dobrze robili.
~*~
Już kilkanaście minut później znaleźli się na jakimś lotnisku, gdzie czekał na nich samolot.
- Czyli tarzasz się w kasie? - odezwał się Sam, jeszcze bardziej zdziwiony tym wszystkim. Nie podejrzewał nawet, że Zemo może być tak bogaty.
- Jestem baronem, Sam. - odparł mu oczywistym tonem, nawet na niego nie patrząc. - Byliśmy kimś, zanim zniszczyliście nasz kraj.
Nikt z nich się nie odezwał. Podeszli bliżej wejścia do maszyny, gdzie czekał już na nich pewien mężczyzna.
- Dzień dobry, Oeznik. - przywitał się Helmut z radością, patrząc na dawnego przyjaciela.
- Witam panów. - odparł mężczyzna, przyglądając się reszcie. Prędko zorientował się, że nie byli sami. - I panią.
- Przyjacielu. - odezwał się ponownie Zemo, podchodząc do niego bliżej, by go uścisnąć. Przywitali się krótko, po czym mężczyzna wszedł na pokład. - Zapraszam.
Bucky uśmiechnął się po raz pierwszy od jakiegoś czasu, Sam przywitał się z mężczyzną, a Anastasia kiwnęła mu tylko głową, wchodząc za Zemo do samolotu.
Zaledwie po kilku minutach maszyna znalazła się w powietrzu, kierując się w jakimś kierunku.
- Przepraszam, jeśli jest ciepławy. - powiedział Oeznik, podając Helmutowi kieliszek z szampanem. - Lodówka wysiadła. Ale pójdę zobaczyć, czy mamy jakieś dobre jedzenie.
- Jak się okaże, że trochę zaśmiardło, poczęstuj ich. - powiedział Zemo w innym języku, czego jednak nie zrozumieli. Anastasia miała asa w rękawie i odwróciła się w stronę mężczyzny, który z nimi leciał.
- Nic się pan nie zmienił.
- Niech pan to lepiej wyrzuci, bo inaczej wcisnę to jedzenie w jego gębę. - odezwała się z uśmiechem, wskazując na Zemo dłonią. Mężczyźni zmieszali się, ale każdy z innego powodu. - Dziękuję.
- Skąd? - zapytał Helmut, patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami. Nie spodziewał się, że Anastasia mogła zrozumieć, co powiedział i że w ogóle potrafiła coś powiedzieć w jego języku.
- Mam znajomości. - odparła zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Nie chciała mu nawet mówić, o kogo chodziło. - Później wam powiem. - dodała, widząc zdziwione spojrzenia swoich bliskich.
- Nie wiesz, jak to jest, gnić latami w celi. - powiedział Zemo znikąd, mimo że nikt go o to nie pytał. - A, no tak. Wiesz.
Bucky westchnął ciężko, spoglądając na Anastasię, która patrzyła przez okno na zewnątrz. Wolała bardziej to, niż słuchanie Helmuta, które zaczynało ją coraz bardziej denerwować. Żałowała, że w ogóle go wyciągnęli z tego więzienia.
- Może nam powiesz, dokąd lecimy? - spytał Sam ostrym tonem, tak naprawdę nie wiedząc nic szczególnego.
- Przepraszam. - odparł od razu Zemo, przeglądając jakąś książkę, a bardziej notes, który trzymał w ów książce. - Mam tu fascynującą lekturę. Nie wiem do końca, co to, ale tu jest chyba coś ważnego. Kto to jest Nakajima?
Bucky zerwał się ze swojego miejsca i znalazł się centymetry od twarzy mężczyzny. Złapał go za gardło, patrząc na niego z mordem w oczach.
- Rusz to jeszcze raz, a cię zabiję. - powiedział tuż przed jego twarzą. Zemo przytaknął skinieniem głowy, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji.
- Bucky. - mruknęła Anastasia, kładąc dłoń na ramieniu ukochanego. Ten przeniósł na nią swój wzrok, łagodniejąc nieco. - Spójrz na mnie. - poprosiła, kładąc dłoń na jego policzku. Oparła czoło o to jego, uspokajając go w ten sposób. - Odpuść. Ja się nim zajmę, jeśli jeszcze raz to zrobi.
Barnes odpuścił i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, mierząc mężczyznę wzrokiem.
- Oddaj to. - nakazała Ana, wyciągając rękę w stronę Zemo. Ten natychmiast oddał jej notes Bucky'ego, bez żadnego słowa sprzeciwu, bo wściekłość w jej oczach go przerażała. - Zrób coś jeszcze przeciwko nam, a gorzko tego pożałujesz. - dodała, oddając własność swojemu ukochanemu.
- Przepraszam. Domyślam się, kto znalazł się na tej liście. - odezwał się Zemo po chwili, czując się nieco głupio. - Ofiary Zimowego Żołnierza.
- Nie przeginaj. - odparł mu Bucky, po czym odwrócił wzrok, byleby na niego nie patrzeć.
- Widziałem ten notes. - powiedział Sam, patrząc na małżeństwo. - Był przy tobie, Ana, i Steve'ie, jak was wygrzebali z lodu. Poleciłem mu Trouble Mana. Zapisał sobie. Słuchałeś? I co myślisz?
- Wolę lata czterdzieste. - odpowiedział mu spokojnie Bucky, wracając wspomnieniami do tamtych lat, spędzonych w towarzystwie Anastasii.
- Nie podeszło ci? - spytał Sam, jakby z pretensją.
- Podeszło.
- To naprawdę arcydzieło. Skończone. Niedoścignione. - wtrącił Zemo. - Idealnie uchwycony afroamerykański duch.
- Koleś sobie grabi, ale tu ma rację. - stwierdził Wilson, sam się sobie dziwiąc, że powiedział to na głos. - Jest super. Marvin Gaye rządzi.
- Ja też go lubię. - wtrącił Barnes, choć wcale tak nie uważał. Nie potrafił mówić o takich rzeczach.
- Steve go uwielbiał.
- Rozumiem, że ceniłeś jego zdanie. - powiedział znowu Zemo. - Ale jak go poznałem, naszła mnie pewna myśl. Problem z takimi Kapitanami, superżołnierzami, to fakt, że stawiamy ich na piedestałach.
- Nie rozpędzaj się, Zemo. - ostrzegł Sam, widząc po minach przyjaciół, że byli skłonni go tam wtedy zabić gołymi rękami.
- Stają się symbolami. Legendami. - ciągnął dalej Helmut, nie przejmując się złowieszczymi spojrzeniami kierowanymi w jego stronę. - I zaczynamy zapominać o ich wadach. Aż tu nagle... Miasta latają, giną tysiące niewinnych. Ludzie się buntują, wybuchają wojny. Pamiętasz to, prawda? - spytał, patrząc na nich wszystkich. Skupił się jednak na Buckym. - Jako młody żołnierz walczyłeś w Niemczech z innymi szaleńcem. Naprawdę chcemy żyć w świecie pełnym takich jak Red Skull?
Nikt mu nie odpowiedział, a on sam pokręcił głową sam do siebie.
- Dlatego lecimy na Madripoor.
- Co jest z tym Madripoorem? Rozmawiacie o nim, jak o Wyspie Czaszki. - odezwał się Sam, kompletnie nic nie wiedząc o tamtym miejscu.
- To taka mała wyspa, kraj w Archipelagu Indonezyjskim. - powiedziała Anastasia, dobrze znając tamto miejsce, mimo że nigdy tam nie była. Czytała o nim dość sporo.
- W XIX wieku był mekką dla piratów. - dodał Bucky.
- I nadal ściga zbirów. - dokończył Zemo. - Dlatego nie możemy się tam iść jako my. James, będziesz musiał stać się kimś, kto, jak twierdzisz, nie żyje.
Bucky doskonale wiedział, co mężczyzna miał na myśli i wcale mu się ten plan nie podobał. Anastasia wystawiła do niego dłoń, za którą złapał, po czym ścisnęła ją lekko, dając mu tym swoje wsparcie. Bo wiedziała, że czekała ich trudna misja udawania kogoś, kim nie byli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top