rozdział 16

- Jesteś? - spytał Steve szeptem, oglądając się za siebie. Nigdzie nie widział Anastasii, która, niewidzialna, stała centralnie koło niego. Zdawała sobie sprawę, że w tamtym momencie była bronią, ale nie przeszkadzało jej to. Mogła tym pomóc? Mogła być wszystkim.

- Jestem, jestem. - odparła, pojawiając się na moment. Mężczyzna odetchnął z ulgą, bo bał się, że zgubiła się gdzieś po drodze. Nie bardzo chciał w to wierzyć, ale strach zawsze gdzieś tam był. - Spójrz. - dodała od razu, wskazując w jakimś kierunku. Zaraz ruszyła w tamtą stronę, chowając na za najbliższym drzewem, by nikt ich nie widział. - Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko się tam dostać.

W istocie stali przed pilnie strzeżoną bramą do jednej z baz Hydry. Nie było mowy o ujawnieniu się - nie w tamtym momencie. Dlatego też stali w lesie, kilkanaście metrów od bramy, obserwując wszystko i wszystkich. Mieli szansę, ale tą szansę mogli też szybko zmarnować.

- Padnij. - mruknął Steve w pewnym momencie, obniżając się, by nie dostrzegły go jadące do bazy ciężarówki. Anastasia momentalnie znów stała się niewidzialna, ale odruchowo też kucnęła, by być na równi z przyjacielem.

- To nasza szansa, Steve.

Nie potrzebowali więcej zachęty.

Mężczyzna od razu ruszył w stronę jadących ciężarówek i zaraz wskoczył do ostatniej z nich, jak gdyby nigdy nic. Blake podążyła zaraz za nim, nawet jeśli nie potrzebowała wchodzić do ów pojazdu. Musiała to jednak zrobić, bo gdyby ktoś zobaczył odciski butów...

W przyczepie oczywiście było kilku zamaskowanych mężczyzn, z którymi Rogers rozprawił się brawurowo i wyrzucił ich na zewnątrz. Anastasia wyminęła ich od razu, po czym z małą pomocą przyjaciela, również weszła do przyczepy.

Bezproblemowo dostali się na teren bazy. Kiedy ciężarówki stanęły, Anastasia natychmiast wyskoczyła niezauważona i przemknęła obok strażników. Dzięki swojej niewidzialności miała o wiele większe szanse na wykonanie misji, bez wzbudzania żadnych podejrzeń.

W całym tym zamieszaniu, bezszelestnie przedostała się do budynku i skierowała w jedną z wielu stron. Choć nie wiedziała, gdzie szła, nie znała rozkładu korytarzy, coś doskonale podpowiadało jej, żeby kierowała się właśnie tam. Czysta intuicja. A może świadomość, że ktoś tam był?

~*~

Zaledwie kilkanaście minut później niebieskooka dotarła do wielkiego pomieszczenia z wieloma celami, w których znajdowali się ich żołnierze. Widziała ich zmarnowane miny, a przed oczami pojawiły jej się sceny z misji, w której straciła ojca. Prędko odgoniła od siebie tamte myśli i rozejrzała po wnętrzu. Wszędzie kręcili się wrogowie, którzy wtedy nie stanowili dla niej żadnego zagrożenia. To ona miała ich załatwić.

Bezszelestnie zakradła się do jednego z nich i złapała za szyję, podsuszając go. Mężczyzna padł na ziemię, a inny strażnik odwrócił się w jej stronę. Nie zauważył jednak nikogo, nawet jeśli ona wciąż tam była. Nie ustał długo na nogach, bo zwinął się w pół i wylądował na ziemi, kopnięty prosto w żebra. Anastasia wykorzystała to i wyciągnęła pistolet, uderzając go w potylicę. Trochę krwi zostało na jej ręce, ale nie przejmowała się tym ani trochę.

Uwięzieni na dole więźniowie wzdrygnęli się, gdy martwe ciało jednego z ludzi Hydry wylądowało na kratach nad nimi. Wszyscy spojrzeli w górę, zdezorientowani. Nie wiedzieli, co się dzieje, ale szybko dostrzegli kobietę kucającą nad nimi i próbującą otworzyć zamki, by mogli bez problemu wyjść.

- Kim jesteś? - spytał jeden z nich, bacznie obserwując poczynania kobiety. Blake spojrzała w swoje lewo, gdzie akurat pojawił się Steve. Ten od razu zajął się otwieraniem innych cel, widząc, że wszyscy strażnicy leżeli na ziemi nieruchomi.

- Pułkownik Blake jestem. - przedstawiła się z uśmiechem, spoglądając na nich wszystkich. Miło było widzieć ich całych i zdrowych, mimo że nawet ich nie znała. - A wy jesteście wolni. - dodała, otwierając kraty na oścież, dzięki czemu prędko wyszli na zewnątrz.

- A on?

Ten sam mężczyzna wskazał na Rogersa, ale Anastasia nie musiała się odwracać, by wiedzieć, o kim mówił.

- Kapitan Ameryka. - odezwał się blondyn, jak na zawołanie, choć wątpili, żeby ich słyszał. Zaraz większość par oczu znowu skierowała się na nią.

- Odpowiedź już chyba macie, panowie.

Przyjaciele prędko uporali się z uwolnieniem innych więźniów i zaraz wszyscy wyszli na korytarz. Anastasia i Steve od razu wyłapali się wzrokiem i skierowali w swoją stronę. Pracowali razem. I razem też zamierzali odnaleźć pewne osoby - a bardziej tą jedną osobę, po którą tak naprawdę tam byli.

- Uważajcie wszyscy! - zawołała An, klaszcząc w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy cała zgraja mężczyzn odwróciła się w jej stronę, uśmiechnęła się w duchu. - Widział ktoś może sierżanta Barnesa?

Spojrzeli po sobie wszyscy i przez chwilę słychać było jedynie ich oddechy. Ktoś jednak raczył odpowiedzieć na zadane pytanie, co bardzo ucieszyło kobietę, bo właśnie ja to od początku czekała.

- Mają jeszcze oddział szpitalny. Nikt stamtąd nie wraca.

- Nikt? Jeszcze się przekonamy. - mruknęła czarnowłosa, zacierając ręce.

Kiedy Steve oznajmiał więźniom plan działania, Anastasia już ruszyła w odpowiednią stronę. Znów prowadziła ją intuicja. Czuła, że była blisko, czuła, że może odnaleźć tego, za którym tak tęskniła i którego tak kochała.

Czuła, że tam był.

~*~

Pułkownik Anastasia Octavia Blake nigdy nie sądziła, że zobaczy go ponownie, ale los miał dla niej inne plany. Mimo panującego wokół chaosu, walk toczących się na zewnątrz i odliczania do wybuchu, o którym nawet nie miała pojęcia, ona szła przed siebie niewidzialna z jednym, jedynym celem.

Znaleźć Bucky'ego.

Wreszcie znalazła odział szpitalny i weszła do pierwszego lepszego pomieszczeniu. Serce zabiło jej mocniej, gdy dostrzegła to, czego szukałam. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu i spojrzała za siebie, gdzie akurat pojawił się Steve. Była tak szczęśliwa. I chciała tym szczęściem podzielić się także z nim.

- Tu jest. Chodź. - zawołała, nie powstrzymując się już nawet do podejścia do ukochanego. Ciągnęło ją do niego i nie potrafiła tego opanować.

Tuż za Blake do środka wszedł też Steve i natychmiast podszedł do przyjaciela, a także stojącej koło niego przyjaciółki.

- 32557. - wymamrotał Bucky, nie kontaktując zbytnio z rzeczywistością. Nie zwrócił nawet uwagi na swoich bliskich, tylko patrzył w sufit, jak zahipnotyzowany.

- Jezu kochany! Bucky. - powiedziała Anastasia, dotykając dłonią policzka ukochanego. Mężczyzna, pod wpływem jej dotyku, odwrócił głowę prosto na nią. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, a głowę Bucky'ego zalała fala wspomnień z nią w roli głównej. Rozpoznał ją, nie zmieniła się przez te dwa lata, wciąż była taka sama.

A on wciąż ją kochał.

- Odepnij go szybko.

- Boże! - westchnął Steve, natychmiastowo wykonując jej polecenie. Zaraz rozpiął wszystkie pasy, uwalniając tym samym przyjaciela z więzów. Nie mógł uwierzyć, że wciąż żył, że go znaleźli, że tam z nimi był. Nie wierzył w jego śmierć, ale to i tak...

- Spójrz na mnie, Barnes. - nakazała Blake, a James znów przeniósł na nią swój wzrok. Był oszołomiony lub czymś odurzony, sama nie wiedziała. Jedno było jednak pewne, żył i to liczyło się dla niej najbardziej w tamtym momencie. - Pamiętasz mnie, prawda? To ja, Anastasia.

- An. - powtórzył mężczyzna, uśmiechając się szeroko na jej widok. Oczywiście, że pamiętał. Jak mógłby nie pamiętać? Kochał ją nad życie, myślał o niej przecież przez cały czas.

- A to Steve. - powiedziała niemalże od razu, wskazując na drugiego mężczyznę. - Twój najlepszy przyjaciel. Jego też pamiętasz, tak?

- Steve.

Ale nawet jeśli oboje byli szczęśliwi, że znaleźli swojego przyjaciela, to oboje wiedzieli też, że mieli mało czasu na ucieczkę stamtąd. Utknięcie tam nie wchodziło w grę, kiedy mieli takie wsparcie na zewnątrz.

Rogers pomógł wstać Barnesowi, podtrzymując go, ponieważ ledwo trzymał się na nogach.

- Myśleliśmy, że nie żyjesz. - powiedział blondyn, patrząc na przyjaciela od góry do dołu. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że tam był, cały i zdrowy.

- Myślałem, że jesteś niższy. - odparł Bucky, sam lustrując go wzrokiem.

Anastasia zaśmiała się pod nosem, ale nie odezwała ani słowem.

Coś wybuchło z daleka, a cała trójka spojrzała w tamtą stronę. Musieli się stamtąd wydostać. W tamtej chwili.

- Idziemy, chłopaki, nie ma czasu.

Anastasia i Steve Przerzucili sobie ramiona Jamesa na swoje barki i skierowali całą trójką do wyjścia. Trudno było iść z Barnesem, bo wyglądał tak, jakby po raz pierwszy uczył się chodzić i co chwila potykał się o własne nogi. W końcu jednak - z ich małą pomocą - udało mu się utrzymać równowagę, by jakoś normalnie iść. A to było sporym plusem.

- Co się z tobą stało? - spytał brunet, nawiązując do postury drugiego z mężczyzn. Kiedy ostatnim razem się widzieli, Steve wyglądał inaczej, był niższy, chudszy, a teraz...

- Wstąpiłem do armii.

Czarnowłosa spojrzała na nich obu i, choć sama chciała z nimi wtedy o wszystkim pogadać, jedyne co siedziało jej w głowie, to wydostanie się stamtąd za wszelką cenę.

- Naprawdę nie mamy czasu, chłopaki. Później pogadamy, o tym co zaszło.

Spojrzeli po sobie i zgodnie pokiwali głowami, zgadzając się z nią. Mieli przecież tyle do nadrobienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top