01 || BĘDĘ PRZY TOBIE!


Liam nigdy nie spodziewał się, że tego nudnego dnia, kiedy siedział w szpitalu, czekając na ojca, spotka go coś niespodziewanego. Od dawna miał problemy z agresją, którą przerzucał na samodestrukcję. Uważał, że tak jest lepiej. Dzięki temu nie krzywdził nikogo prócz siebie. Zawsze był dobrym chłopakiem, przynajmniej taki był do momentu, gdy jego najlepsza przyjaciółka, a zarazem jego pierwsza miłość, zmarła. Wtedy poczuł, że ma ochotę coś rozwalić. Pierwsza szklanka na podłodze nie dała mu żadnej satysfakcji, druga też, rozwalony nos swojego byłego przyjaciela dał mu więcej nienawiści niż spokoju. Nie mógł odnaleźć kotwicy, która by pomogła mu wyleczyć problem. Takiej, która byłaby w stanie go zrozumieć.

Może, dlatego zwrócił uwagę na zapłakanego chłopaka w kapturze, który trzymał dłoń jakiegoś mężczyzny, przewożonego do jednej z sali. Oczywiście wkoło było mnóstwo lekarzy, w tym jego ojciec. Wydawało mu się, że kojarzy tą postać, że już gdzieś widział posturę, bluzę i spodnie. Kojarzył go, choć sam nie wiedział skąd, to był pewien, że go znał.

Choć mogło to też być złudne? Ale czy było?

Mężczyznę zabrali do Sali, zaś chłopak musiał zostać przed nią. Liam był niedaleko, więc obserwował go dokładnie. Widział jak bezsilnie siada na krześle i wygląda jakby się modlił o jakiś cud. W tym szpitalu było wiele tak osób, ale Dubar zwrócił uwagę właśnie na niego. Pytanie, dlaczego? Tego jeszcze nie wiedział. Był jednak pewien, że odkryje prawdę. Szczególnie, że zawsze był ciekawski.

On płacze?

Zadał sobie pytanie, gdy usłyszał ciche łkanie. Nie mógł tego znieść, więc podszedł do niego. Pewnie wyglądał jak debil, czy półgłówek, bo gdy ten na niego spojrzał, Liam przez długi czas nie mówił. Teraz żałował, że podszedł do niego. Nie chciał przecież żadnych problemów, czy kij wie czego! Po prostu chciał dać komuś wparcie, ale nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć, a tym bardziej zrobić.

— Mowy Ci tam z nieba nie dali? — zapytał stanowczo, po naganiając go, by ten zaczął w końcu mówić. Liam strzelił wielkiego buraka, a ze stresu wbił paznokcie w skórę. Chciał syknąć, ale przecież nie mógł sobie na to pozwolić w pobliżu obcej osoby. Nie chciał od razu dostać uznanego za nienormalnego, czy jakiegoś z problemami. 

— Ja...

— Ty, co?

Brunet nie wiedział, co właściwie powinien odpowiedzieć. O co mógłby go zapytać, to stresowało go jeszcze bardziej, a fakt, że zakapturzona postać była nad wyraz wredna, to chciał jak najszybciej skapitulować i wejść ponownie do swojej strefy komfortu. 

— Chciałem Ci powiedzieć, że jeśli chciałbyś pogadać o nim, albo o problemach to... — powiedział spokojnie, skupiając swój wzrok na Sali operacyjnej. Kimkolwiek leżący tam człowiek był, to Liam miał nadzieję, że przeżyje.

— Myślisz, że rozmowa go odratuje? Naiwny z Ciebie dzieciak. — Jego rozmówca nerwowo zdjął kaptur, odsłaniając swoją twarz. Była blada. Zupełnie jak płatek śniegu. Wyglądała na wychudzoną. Jego oczy były mocne przekrwione od płaczu, a usta miał spuchnięte i przegryzione. Może był jak on? Może ten nieznajomy chłopak też nie miał samokontroli? Jednak, gdy spojrzał w jego oczy ponownie, zdał sobie sprawę, że już gdzieś go widział. Tylko nie miał pojęcia gdzie. — Zresztą, co taki ktoś jak ty może wiedzieć o problemach? Raczej nic, skoro masz gdzie mieszkać i masz, kogo kochać! — dodał, a jego głos był chłodniejszy niż panująca na zewnątrz zima i również jak zimno, wywołał u Dunbara dreszcz.

Ojciec Liama nauczył go, że mimo wszystko warto jest mieć serce. Być może, dlatego, gdy nieznajomy był dla niego tak wredny, odczuł smutek. Mógł to też być zawód, bo przecież nie wyglądało na to, że będzie szczęśliwe zakończenie tego spotkania. Brunet jednak nie rezygnował. Chciał pomóc za wszelką cenę. Poza tym denerwowało go, że ten typ mówił do niego, jakby miał dziesięć lat i nie znał świata. 

— Nie jestem już dzieckiem! — Głos Liama rozniósł się po szpitalu. Ludzie zwrócili na to uwagę, ale mówca zlał to. Nie był pewien, czy to znów brak kontroli, czy raczej cholerna determinacja kazała mu dalej iść w zaparte. — Rozumiem, że każdy z nas ma problemy, ale to nie oznacza, że nie mogę Ci w nich pomóc! — dodał już spokojniej, mając nadzieję, że choć trochę polepszy sytuację.

— Pomożesz mi, jeśli stąd pójdziesz! — Nieznajomy spojrzał na niego wrogo, gdy mówił te słowa, co sprawiło, że jemu zrobiło się przykro. Jedyne, co chciał to pomóc. Niestety nadgorliwość też jest zła. Zupełnie jak nadzieja, którą trzymał w swoim sercu.

— Chcę Ci tylko pomóc! — Bronił się, ale wiedział, że ta sprawa już jest przegrana. W duchu skarcił się, że w ogóle miał odwagę podejść do niego. Mógł czekać spokojnie na ojca i po problemie. On jednak musiał wszystko zepsuć.

— A ja nie mam zamiaru niańczyć kogoś jak ty, rozumiesz? — Liama to bardzo dotknęło. Nie, dlatego, że chciał pomóc i czuł się bezsilny, ale dlatego, że już kiedyś usłyszał te słowa. Od kogoś, kogo nie powinien. Od kogoś, kto wybrał karierę zamiast opieki nad nim. Usłyszał to od własnej matki. Spłynęła mu łza po policzku.  Szybko ją jednak przetarł. Nie był jednak pewien, czy chłopak ją zauważył. — Więc najlepiej wynoś się z moich oczu, póki nie rozszarpałem Cię na strzępy!

I brunet tak zrobił. Pokiwał tylko na odchodne i odwrócił się. Wybiegł ze szpitala, czując na sobie wzrok wszystkich ludzi i usiadł na ławce przed budynkiem. Spojrzał na swoje dłonie i zobaczył krwawe ślady. Miał nadzieję, że nikt nie zwrócił na to zbytniej uwagi i że rany szybko się zagoją.

Bał się, że ojciec to zauważy i będzie chciał go wysłać do psychiatryka jak ostatnio. Nie chciał tam być. Czuł się tam bardziej pasożytem niż kimś, kto potrzebuję pomocy. Poza tym miał złe wspomnienia z tamtego miejsca, więc jak najszybciej chciał o nim zapomnieć.

Teraz wpatrywał się w gwiazdy, odtwarzając w głowie wcześniejszą rozmowę. Słyszał zdanie nieznajomego, które  w jego wspomnieniu wypowiadane było przez jego mamę, gdy jeszcze miał dziesięć lat. Nie rozumiał wtedy całej sytuacji. Nie rozumiał, dlaczego własna matka go zostawia i tak krzyczy. Dziś rozumiał. I nie chciał jej znać, ale z drugiej strony brakowało mu matki, która byłaby jak najlepsza przyjaciółka dla niego.

— Długo już tak robisz? — Z jego przemyśleń wyrwał go głos. Już nie był tak chłodny jak wcześniej, ale bardziej miły. Liam spojrzał na chłopaka niezrozumiale, więc ten kiwnął głową w stronę dłoni Dunbara.

— Czyli zauważyłeś... — stwierdził smutno, spoglądając na dłonie. Nie chciał by chłopak również zaliczał go do tych porąbanych ludzi. Chciał w końcu czuć się chciany.

— Nie byłem pewien, ale teraz już jestem! — odparł, siadając tuż obok niego. Dobrze, że ta ławka była z dala od śniegu i można było normlanie na niej siedzieć. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że chłopak jak on, był brunetem. Jego włosy były zupełnie nieułożone, a poza bluzą nie miał zupełnie nic, pomimo naprawdę niskiej temperatury. Naprawdę go to zmartwiło, ale postanowił jeszcze nie poruszać tego tematu.

— Dlaczego przyszedłeś? — zapytał z zaciekawieniem, ponieważ jeszcze do niedawna nie wyglądało, żeby Liam coś go obchodził.

— Bo się na Tobie wyżyłem, a jesteś jedną z nielicznych osób, która kiedykolwiek chciała mi pomóc... — przyznał smutno nieznajomy, próbując chronić się przed napływającym zimnem. — Jezu, ale ty w chuja zimno! — skomentował, tuląc się własnymi ramionami. Dunbar przypomniał sobie, że miał kocyk w aucie, więc poprosił by chwilę poczekał i pobiegł po niego. Po chwili wrócił z materiałem i go okrył. — Dzięki! — dodał lekko speszony. Wdzięczność chyba nie była jego mocną stroną. — Jestem Theo! — powiedział z uśmiechem, podając mu dłoń. Szybko ją ujął i również podał swoje imię.

— Liam.

Między nimi nastała ogromna cisza. Trwała dość długą chwilę, ale chyba żadnemu z nich jakoś bardzo nie przeszkadzała. Theo wydawał się już bardzo zmęczony, więc położył głowę na ramieniu drugiego i nim zasnął, cicho wymamrotał.

— Boję się, że zostanę sam!

I właśnie te słowa złamały mu serce.

Szczególnie, że sam bał się tego najbardziej! 

Będę przy Tobie! — Liam odpowiedział, składając jedną z pierwszych obietnic.

*** 

Witam. 

I tak zapowiada się moje nowe opowiadanko. 

Mam nadzieję, że wam się podoba. 

Życzę miłego dzionka! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top