Obca droga

Wysoki, mocno zbudowany, czarnowłosy chłopiec w ciemnej tunice stanął przed szczupłym mężczyzną po trzydziestce. Za chłopcem stała dwójka ludzi - jego matka i ojciec. Za mężczyzną stała gromada dzieci o różnym wieku i rasach.

- Witaj w Nowym Zakonie, Ben. Miło mi, że będę mógł trenować w sztuce Jedi mojego siostrzeńca. Oto twoi nowi koledzy i koleżanki.

Ben z niepewnością popatrzył na wuja, który rozmawiał z jego rodzicami. Często go spotykał - jego matka nie chciała, aby nie znał swojej rodziny. Jego dziadek, ojciec mamy i wuja, był wielkim bohaterem wojen klonów. Zginął w ostatnich dniach tego konfliktu, kiedy powstało Imperium. Jego żona urodziła bliźnięta i od razu po porodzie, zmarła. Wuj, z pomocą serdecznego przyjaciela, potem szwagra, czyli ojca Bena zniszczył obie Gwiazdy Śmierci, a matka była senatorem z Alderaan i jednym z przywódców rebelii. Teraz i on miał szansę wypełnić przeznaczenie swojej rodziny i zostać Jedi.

Z zamyślenia wyrwał go głos wuja:

- Pożegnaj się z rodzicami. Już czas, abyś zaczął kroczyć własną drogą.

Chłopiec rzucił się na szyję mamie, przytulił ojca. Podszedł do wuja. Ostatni raz spojrzał na rodziców i pomachał im. Odwrócił się i ruszył w stronę świątyni Jedi.


***

pięć lat później...

Błysk niebieskiej klingi. Furkot włosów. Zwinne salto, unik i cios. Miecz świetlny wytrącony z ręki przeciwnika, leży obok właściciela.

- Bardzo dobrze, Ben! Świetna technika!

Wysoki, mocno zbudowany czternastolatek, dysząc, stał nad pokonanym rówieśnikiem, dzierżąc w dłoni niebieski miecz świetlny. Podał rękę lężącemu, pomagając mu wstać. Ben i jego kolega zeszli na bok.

- Niezła walka, Ben! Atakowałeś jak szalony! Uwielbiam z tobą ćwiczyć, to daje namiastkę prawdziwego starcia...

- Heh... Staram się... - uśmiechnął się pod nosem chłopak - Ale fajnie, że tak mówisz. Co robimy po treningu? - zmienił temat.

- Ma być spotkanie z Leią Organą, odnośnie rebelii. Dlaczego to ważne i takie pierdy. Historia... Umrę z nudów! Nikogo to nie interesuje!

- To nie prawda - Ben zmarszczył brwi - Mama wiele razy opowiadała mi o rebelianckiej walce z Imperatorem i Darthem Vaderem. Hm... Interesuje mnie zwłaszcza jego postać. Facet wziął się niewiadomo skąd i postrachem galaktyki! Poza tym, zabił mojego dziadka. Ojciec mówił, że był złym i bezwzględnym człowiekiem, jeżeli w ogóle można go tak nazwać. On i mistrz Skywalker walczyli z nim...

- Chełpisz się tym, że jesteś z rodu Skywalkerów, jakby to było coś ekskluzywnego! - na twarzy kolegi pojawiła się irytacja, połączona z pobłażaniem.

- Ja się nie cheł...

- Nie możesz w końcu zrozumieć, że nikogo to nie obchodzi?! Wiesz co, idę sobie. Wolę pogadać z Monnie. Jej ojciec nie walczył z Darthem Vaderem, a jej matka nie przywróciła pokoju w galaktyce, ale jest świetną koleżanką.

Chłopak odszedł szybkim krokiem. Ben westchnął. Był odrzucany przez kolegów, z powodu pochodzenia. Zawsze był tym innym, cichym, a do tego Luke wywyższał go ponad wszystkich. Jego rodowód może i był szlachetny, ale także słabo postrzegany wśród rówieśników.  Możliwe, że kiedy przyjechał tu pięć lat temu popełnił błąd, opowiadając wszystkim, że jego matką jest Leia Organa, a jego ojcem - Han Solo. A może... A może to jest właśnie cena za podążanie tą wymarzoną drogą? Drogą rodziny? Drogą przeznaczenia?


***

sześć lat później...

- Leio, jeżeli znalazłaś to nagranie, to prawdopodobnie nie zdążyłem ci przekazać tego na żywo. Nie jesteś moją córką. Jesteś Leia Amidala-Skywalker, córka Padme Amidali i Anakina Skywalkera. Masz brata bliźniaka na Tatooine - Luke'a. Anakin nie został zabity przez Dartha Vadera, jak głoszą, ale się nim stał. Pod wpływem kanclerza Sheeva Palpatine'a, później Imperatora i z powodu lęku przed utratą ukochanej żony, zdradził Jedi i przeszedł na ciemną stronę mocy, a teraz terroryzuje ludność galaktyki. Zostałaś przewieziona na Alderaan i adoptowana przeze mnie i Brehę, abyś nie dostała się w ręce swojego ojca. To już wszystko. Śpij spokojnie, gwiazdko i walcz o Republikę!

Ben ze łzami w oczach odtwarzał stary hologram, którego treść była znana we wszystkich miejscach w Nowej Republice. Nie mógł w to uwierzyć. Jego dziadek nie był bohaterem, za jakiego go miał. Był potworem.

Dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat żył w tej nieświadomości. Dlaczego jego matka mu o tym nie powiedziała? Dlaczego? Dlaczego?!

Do jego pokoju weszła Leia. Siadła obok i zapatrzyła się w zapętlony hologram.

- A więc... Już wiesz, synku...

- Wiesz co, mamo? Nie wiem! - Ben nie wytrzymał - Ale wiem co innego! Całe życie byłem w kłamstwie! Całe moje życie to kłamstwo! Nie jestem wnukiem wielkiego bohatera, tylko mordercy niewinnych istot! Moje nazwisko - Solo - to oszustwo, wymyślone tylko po to, by ojciec mógł się ukryć! Moje imię to też oszustwo, ono nie jest moje! Dobrze wiem, że Obi-Wan Kenobi używał go na Tatooine, aby chronić się przed Imperium! Zawsze mi mówiono, że mam być wielkim człowiekiem, bo to jest przeznaczenie naszej rodziny. Ale czy ktoś mnie kiedykolwiek zapytał o zdanie?!

- Synku...

- Jaki synku?! Nigdy nie byłaś mi mamą, tylko wiecznie zajętą panią senator! Nigdy nie miałaś czasu! Nawet ojciec się bardziej mną opiekował!  A poza tym... - po jego policzku spłynęła łza - czemu mi nie powiedziałaś?

- Nie chciałam cię martwić... Bałam się o twoją reakcję....

- Ale teraz jest jeszcze gorzej!

Łzy dalej płynęły mu z oczu, jedna, za drugą. Leia wstała i wychodząc, rzekła cicho:

- Nie wiedziałam, kim był mój ojciec, aż do dnia jego śmierci. A gdy się dowiedziałam, byłam tak samo zszokowana, jak ty.


***

Ciemna noc. Luke Skywalker wszedł do chatki jednego z młodych padawanów. Zrzucił kaptur. Podczas szkolenia wyczuł ciemność w jednym z uczniów i postanowił sprawdzić, który z nich jest takim zagrożeniem podczas ich snu. Mężczyzna wyciągnął rękę nad Benem Solo. Zszokował się. Wyczuł w siostrzeńcu wielki mrok. Odruchowo pojawiła się myśl o zabiciu intruza. Luke wyciągnął miecz świetlny. Ostrze błysnęło zielonym światłem. 

- Co ja robię... - szepnął staruszek. 

Chciał jak najszybciej schować miecz, ale było już za późno. Ben leżał, wyrwany ze snu i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, w których widać było strach i niedowierzanie. Chłopak wyciągnął rękę i przywołał miecz, leżący na szafce nocnej. Uruchomił go i zaatakował Luke'a. Ten zablokował cios. Czarnowłosy wyciągnął drugą rękę i zawalił chatkę.

- Ben, nie!

Rozległ się wielki huk. Z nieba spadł piorun. Podpalił świątynię i pogrzebał pod gruzami śpiących adeptów. Ben spojrzał na pogorzelisko.

Ben?

Nie. Nie ma już Bena.

Jest Kylo.

Kylo Ren, który odtąd będzie podążać własną drogą.


***

Drogi czytelniku...

Jest to moje pierwsze, krótkie opowiadanie. Będzie mi niezwykle miło, jeśli napiszesz mi, co o nim sądzisz.

Niedługo też postaram się zacząć coś nowego, dłuższego.

Dzięki <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top