-007-

Cały dzień treningu. Izzy to prawdziwy wojownik.  Czego bym nie zrobiła ona nadal była pełna energii podobnie jak ja. W jakiejś luźnej koszuli znów błąkałam się po korytarzach, tak trafiłam do biblioteki. Henry siedział na fotelu i coś czytał. Usiadłam po turecku obok.

-co czytasz?

-jakiś romans, co tutaj robisz promyczku?

-nawet ty..-warczę a on kiwa głową.-uwazam że ta ksywka jest słodka i pasuje do błyszczących włosów.

Podnoszę głowę i patrzę w jego zielono brązowe oczy.

-co ty...

-gdy byłaś nieprzytomna w dzień pełni to ja czuwałem bo Alek nie był skłonny a izzy i Jace gdzieś znikli, spalilaś 3 poduszki jaczac z bólu, no i przy okazji świeciłas jak nowe słońce.

Uśmiecha się a ja łapie za kark.

-powiedz im?

-nie. Niby po co, pokazać ci że jestem zapatrzony w clave? Żeby przekonać cię jeszcze bardziej do ucieczki z ojcem? Ja podziękuję. Alek by mnie zabił gdybym cię odstraszył.

-czemu każdy ma do niego taki... nie wiem jak to nazwać.

-kazdy się go boi bo jest ulubieńcem clave i to on ma odziedziczyć instytut a co za tym idzie może zwyczajnie zwloac sobie lepszych łowców a nas odesłać.

-przyjaciół? rodzinę? odesłać? Nie sądzisz że przesadzasz? jest z tymi ludźmi całe życie. I tak nagle miałby ich odesłać?

-nie znasz łowców. Z czasem każdy z nas zapomina co tak naprawdę robić mieliśmy. Teraz jestemsy żołnierzami bez serc, nie ma miejsca na takie coś jak rodzina czy miłość. Łowcą nie jest to potrzebne.

Powiedział zimno, a na moim ciele pojawiła się Gęsia skórka. Czułam się jak w. tedy gdy byłam mała i siedziałam przy fotelu Magnusa słuchając strasznych historia tego co robił gdy był młodszy. Położyłam ręce na ramię fotela i usiadłam tak że było widać tylko moje oczy i czubek głowy. Moje ciało było w drugiej formie.

-zrobiłeś kiedyś coś złego prawda?

Wyciąga głowę z nad książki i patrzy na mnie.

-tak, zrobiłem czegoś czego nie powinienem.

-nie powiesz mi co to było?

Pytam a on z uśmiechem ogląda moje włosy.

-chciałbym... jednak clave bardzo dobrze zakazuje mi mówić o przeszłości. Runa kręgu do którego należałem zaczyna mnie palić za każdym razem gdy mówię o tym co zrobiłem.

Pokazuje na okrąg na szyji. Kiwam głową i się trochę odsówam łapiąc za włosy.

-nie interesuja cię moje włosy?

Pytam a on odkłada książkę.

-nie. To twoja sprawa. Potraktujmy to że i ciebie chroni jakaś moc która zabrania ci mówić... płomyczku. Przypuszczam że chcesz poczytać skoro przyszłaś tu. Na samym końcu biblioteki jest dział który może cię zainteresować.

-coś przypuszczam że nie zbyt to legalne...

-albo zwyczajnie jest napisane w starej łacinie i nikt nie ogarnia.

-znam łacinę.

-wiec na co czekasz?

Pyta mnie. Z uśmiechem wstaję i ruszam na tył biblioteki. Staje między ciemnymi regałami ... potrzeba tu światła... albo drugich oczu.

Mrugam kilka razy i gdy moje oczy są już złote widzę dokładnie każdy kącik tej części biblioteki. Były tu księgi o aniołach i nocnych łowcach, wszytko o świecie cieni... Zapisane łaciną. Nie trudny język japoński był trudniejszy.

Do białego rana siedziałam czytając książki... nie potrzebowałam snu bo nie byłam jak oni, kończyłam właśnie ostatnią książkę a gdy ja odłożyłam na miejsce zobaczyłam henrego.

-nie mów że czytałaś cała noc.

-ani razu nie spałam w swoim pokoju powiedzmy że się go obawiam... pozatym gdybym zasnęła i tak bym kogoś obudziła.

-wiec nie śpisz od kilku dni?

-błąkam się po korytarzach.-Wstaje z pozycji leżącej i ruszam w stronę wyjścia.

-szukaja cię po instytucie.

Mówi zanim wyjdę. Kiwam głową i wychodzę z biblioteki poczym idę w stronę kuchni, nie powiem byłam głodna. Wszedłam do środka przeciągając zastałe mięśnie i wyciągam dłoń po kubek. No kurwa kto znów go dał na samą górę!

Są dwie opcje iść zrobić pośmiewisko prosząc o pomoc albo zrobić to samemu. Skoro jetsem nocną łowczynią to jestem silna i niezależna. Wspiełam się na szawke poczym powoli na niej stanęłam u zaczęłam ściągać rzeczy potrzebne mi. Jednak przy ściąganiu płatków różanych puszka się otwarła a ja przerZona się zachwialismy i zaczełam lecieć w tył.

Gdy miałam już uderzyć w taboret którym sobie pomagałam poczułam silne ramiona które łapią mnie w pasie . Byłam minimetry nad podłogą. W tył mojej głowy uderzyła pusta już puszka . Podniosłam powoli głowę i się obróciłam. Alek... Zadrżała i mocno złapałam puszkę.

-przepraszam... -powoli pochylam głowę ale zanim to zrobię on łapie mój podbrudek i każe patrzeć na siebie.

-Czemu próbujesz się zabić skacząc z mebli promyczku?

-chciałam zdjąć herbatę i zrobić sobie napar... -pokazuje pustą puszkę -ale tylko wszytko rozsypałam bo wolałam zrobić to sama niż poprosić o pomoc.

Wzdycham i odstawiam pustą puszkę. Czemu on nadal mnie trzyma?

W pewnym momencie unosi dłoń na wysokości mojego policzka i delikatnie muskając opuszkami palców zakłada mi włosy za ucho. Zarumieniony czuje jak moja skóra robi się złota. Obracam głowę by się ospokoic i żeby tego nie zauważył.

-czekaj nie ruszaj się masz płatek róży we włosach...-mamrota i w dwa palce łapie wspomniany kawałek kwiatu poczym kładzie na puszczę.

W tedy do środka wyparowuje Jace.

-to my was szukamy a wy robicie sobie romantyczny poranek w kuchni... apsurd.

Wchodzi izzy i zaczyna się śmiać, odrazu odskakuje na chłopaka przez co się udeżam w szawke piętą. wydaje stłumiony jęk i odchylam głowę zaciskając pięści. Odwracam głowę nadal czując gorąc na policzku. Dam głowie że na mojej talki też są złote ślady jego dłoni... Dobrze że ta koszulka to zasłania. Obracam twarz i zauważam jak Alek się odsówa na koniec kuchni.

-Czemu mnie szukaliście?

-tak dla pewności że nie uciekłaś. Pozatym twój przyjaciel w nocy zwiał. Któryś idiota nie włączył zabezpieczeń.

Spojrzeli na jace'a a ten uniósł do góry dłonie w niewinnym geście. Przymknęłem oczy i zaczełam zbierać płatki róż starając się zasłonić policzek. Jednak ktoś to zauważył i była to izz. Pozbierałam płatki róż i wywaliłam do śmieci.

-mogę iść po nowe ... nie ucieknę a jak nie macie pwenoci to chodźcie że mną-podnosze głowę a oni stanowczo kiwają na nie.

Nagle cała kuchnia robi się czerwona. Alek i reszta wybiegają zamykając mnie w środku. No szlak by trafił...

Biorę metalowa patelnię i otwieram okno poczym ruszam na około. Zauważam jak coś rusza w stronę "ruin" które są tylko przykrywką, łowcy wybiegają ze środka a ja poprawiam patelnie i zakradsm się od tyłu za ten dziwny cień. Nie patrząc nawet kto to jest udeżam w tył głowy i słyszę dobrze znany mi jęk. Łowcy teraz na mnie patrzą.

Dziwny widok... dziewczyna wyposażona w patelnie właśnie obezwładniła wielkiego czarownika Brooklynu. Przepraszam Magnus...

-W którym momencie ty stamtąd uciekłaś przecież cię zamknęliśmy!

-alek zapomniałeś że tu większość pomieszczeń ma okna. Chyba upolowałem czarownika... I przyznam że uderzyłam go mocno, potrzeba lodu i bandaża...

Zauważam wściekłą Maryse zmierzającą ku mnie. Udeżam mnie w policzek.

-nie jesteś pełnoprawnym łowcą-syczy kiedy ją podnoszę się z podłogi z jękiem-nie wolno ci od tak robić to co chcesz, uciekasz, jesteś nie posłuszna, nic dziwnego, wychowali cię tacy jak on. Gdyby to był demon mogłabyś zginąć, a co więcej ktoś z nas mógł cię zabić jesteś rozsądna!?-Krzyczy na mnie a ja czuję jak łzy Cisna mi się do oczu. Pojawia się izzabel która łapie mnie za rękę.

-mamo ona chciała...

-milcz Izabelo, mówiłam ci jak masz się do mnie zwracać bezwstydnice, jesteś taka jak ona nie wiem jak to się stało że wyrosłaś na dzikuskę, mogłabyś w końcu znaleźć męża a nie błądzić w niestworzonych marzeniach z tym elfem...

Mówi nie patrząc na nią tak jakby się brzydziła. Izzy pochyla głowę a Jace wściekły jak nigdy chce do nas przyjąć jednak Alek go skutecznie trzyma.

-Aleksandrze, odwołaj alarm, to tylko czarownik Magnus Bane. A ty Viktorio Glass idź na trening puki nie wysłałam cię do idrisu, tam zrobili by z tobą porządek i może. w końcu byłabyś łowczynią a nie dzikuską, ktoś o takim potencjale nie powinien się marnować.

Odchodzi poprawiając swój warkocz a ja czuję jakby ktoś właśnie zaczął wbijac we mnie szpile. Zasłoniłam twarz i zaczełam płakać. Jacyś mężczyźni podnieśli Magnusa i zanieśli do instytutu. Widziałam tylko jak pociera policzek Aleka. Więc ci którzy nie robią czegoś zgodnie z clave są dzikusami... a zasrane skarzypyty są u władzy

-Viccia nie płacz moja matka taka jest.

-wiec Henry miał rację... w waszym świecie nie liczy się takie coś jak rodzina czy więzy przyjaźni.

Mówię zamykając oczy.

2 godziny później Alek

Czarownik się obudził i od godziny mówi w innym języku niż nam się podoba. Nikt nie znał tego języka a henrego okropnie coś bawiło. Moja matka trzaska poraz setny dłońmi w stół.

-Matko, uspokój się, Bawi się nami albo zwyczajnie się nudzi, były takie sytuacje.

-Alek mam już dosyć on odpowiada na nasze pytania ale zwyczajnie mówi w innym języku. Nie ma runy która by nam pomogła a zanim przyjdzie tu jakikolwiek tłumacz z języka którego nie rozumiemy miną doby a w tedy mzie być za późno na cokolwiek.

W tedy Henry odkłada książkę i staje przed moją matką z tajemniczym uśmiechem.

-znam pewną damę która rozumie sporo języków i ten na pewno nie jest problemem.

-i teraz mi to mówisz!? kto to jest pośle po nią.

-to twoja dzikuska. -mowi zimno a czarne oczy mojej matki robią się bardziej wściekłe niż normalnie.

-on może powiedzieć coś czego nie powinna wiedzieć.

-jest nocną łowczynią czemu...

-clave ma tajemnice którego on był światkiem, powinniśmy raczej powiedziec radzie by kogoś wysłali.-mówie a Henry wzdycha.

-moze w końcu zróbcie coś nie przepisowego, żaden czarownik nie wchodzi na nasz teren bez powodu.

Mówi Henry a moja matka siada na krześle.

-Dziewczyna trenuje z Izabelle pójdźcie po nią.

Mówi od niechcenia... nigdy nie znazwala izz córką a teraz już nawet na nią nie patrzy Maksa też nie znosi tylko mnie ... zawsze byłem oczkiem w głowie bo to ja mam rządzić instytutem.

Viktoria

Powalilam jace'a  na łopatki a chwilę później izz. Stanęłam spokojnie nad ich leżącymi ciałami.

-musicie poćwiczyć, pięciolatek by was pokonał.

-jakiś niby?

-wychowany tak jak ja-uśmiecham się a do sali ktoś wchodzi.

-Viktoria Glass? Maryse Lightwood cię wola...

Wzdycham i odkładam kij poczym przypominając sobie ból policzka ruszam za nimi. Biorę jeszcze koszulkę i idę za jakimś łowcą. Przy wejściu stoi Alek który mnie zatrzymał.

-czego chcesz...

-nie przynieś wstydu

-juz i tak czekam na wyrok od clave... mówiłam że nie chęć tu być, gdybyś miał oleju w głowie byś się cicho mnie pozbył i nie doprowadził do szukania mnie... widzę w tobie nienawisc, nie musisz nic mówić.

Wymijanie go i wchodzę do środka gdzie zauważam Magnusa który świetnie się bawi, aktualnie jadł ciasto co wkurzało chyba wszystkich. Stanęłam przed maryse i wyprostowałam się przyjmując postać taka jaką mnie nauczył Jace, naprawdę dobrze mnie uczył.

-tak proszę pani?

-mamy problem z czarownikiem, od henrego wiem że znasz kilka języków rozumiesz co on mówi?

Obracam się do magnusa a ten z niepokojem patrzy na moja postawę żołnierza.

Zaczyna w starym celtyckim.

-Co oni ci zrobili?

-Udaję że jestem posłusznym łowcą, inaczej snów dostanę w twarz od tej kobiety, nie mam ochoty. Pozatym skoro i tak mnie tu przytrzymują to może lepiej nie sprawiać kłopotów, mogą mnie wysłać do głównej siedziby.

-tłumacz a nie rozmawiaj.

Mówi Maryse a ja się obracam.

-Prosze mi wybaczyć, przedstawiałam się, czarownik obawia się o to z kim ma do czynienia ponieważ jetsem tu nowa.

Widziałam jak Magnus niemal nie umarł ze śmiechu. Teraz wybrał sobie grecki.

-Chyba dobrze że cię uczyłem tyłu języków.

-taaa, po co tu przyszedłeś?

-byłeś pewny że znów cię porwali chcislem się upewnić.

-uwazaj mnie za jedną z nich dlatego jestem tu niby mnie nie przetrzymują ale nie mogę stąd wysjc, mówią że mocni łowcy trzymają się razem. Idioci ... chciałbym się spotkać z Leonem... pozatym Eric przepadł.

Magnus kiwa głową a chwilę później podnosi wzrok z pod pomalowanych dluchich rzęs.

-Dobrze że jesteś tu... Masz sojuszniczkę w postaci królewny śnieszki-pewnie mówił o izzy- wiem gdzie może być kielich anioła o którym pisałaś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top