Epilog. Początek czasów
Na podmokłej plaży o słońca świcie,
zakończy się życie
Czasami nie rozumiemy, po co doświadczamy pewnych wydarzeń. Ale na końcu wszystko będzie mieć sens.
Aurelia Bellflower zmarła 14 września 1949 roku na suchoty.* Lekarz wspomina, że przed śmiercią majaczyła. Ciągle wydawało jej się, że jest nad jeziorem w posiadłości profesora Digory'ego.
Ostatni trzeźwy kontakt, jaki udało się z nią nawiązać, miał miejsce w dzień pogrzebu Edmunda Pevensie. Wiele osób sądzi, że właśnie pod wpływem emocji związanych z jego śmiercią, dziewczyna się rozchorowała.
Ze względu na swój stan zdrowia nie rozpoczęła planowanej kariery teatralnej. Po śmierci dziewczyny jej ojciec wyjechał z Londynu i osiedlił się w małej wiosce.
Kiedy się budzę, pierwszą rzeczą, jaka zwraca moją uwagę jest szum fal. Otwieram oczy i oślepia mnie blask słońca.
- Czekałem na Ciebie.
Ktoś chwyta mnie za rękę. Patrzę w bok i odnajduje uśmiech. Mój ulubiony uśmiech.
- Edmund. - wypowiadam swoje ulubione imię. Gdybym miała ludzkie ciało, w moich oczach pojawiłyby się łzy. Ale łzy szczęścia.
- Wszyscy na Ciebie czekaliśmy. - przytula mnie. Czuję ciepły piasek pod stopami. Rozglądam się.
- Jesteśmy na plaży w Ker? - pytam zdziwiona.
- Chyba tak. - chłopak jak zwykle wzrusza ramionami. - Nie do końca rozumiem koncept nieba... Ale trafiliśmy do Narnii.
Próbuję się podnieść, a on mi pomaga. Nasze palce znów się splatają. Wszystko jest tak jak powinno.
- Mamo! - słyszę krzyk. Odwracam się.
- Anastazja! - wołam zaskoczona. Przytulam ją. Myślałam, że już jej nigdy nie zobaczę.
- Mamo, to jest mój mąż Kaspian. - przedstawia mi wysokiego bruneta o czarnych oczach. - Masz trójkę wnuczków, ale niestety jeszcze ich z nami nie ma.
Kręcę z niedowierzaniem głową. To wszystko jest dla mnie nie do pojęcia. A z drugiej strony bardzo dobrze to pojmuję.
Teraz tak.
- Aurelia! - woła mnie mój ukochany braciszek. On też tu jest.
- Christoper! - z szoku zatyka mi gardło.
- Tak się bałem, że nigdy sobie nie wybaczysz. - mówi, wtulając się w moje ramiona. - Mogłabyś przez to wszystko zwątpić i nigdy nie trafić do Narnii.
Unoszę brwi. Podbiega do mnie także Łucja i Piotrek. Również mnie ściskają.
- Babcia i dziadek też tu są. - przekonuje mnie Chris. - Musisz tylko zagłębić się w dal plaży...
Moje serce wypełnia niespodziewany spokój. Jedna rzecz tylko jeszcze trzyma mnie pomiędzy.
- A co z rodzicami? - myślę głośno. - Co z Charlottą i Zuzanną?
Teraz na plaży pojawia się również wielki lew.
- Przed nimi jeszcze długa droga. - wyjaśnia mi. - Dlatego potrzebowały Ciebie. Musiałaś zasiać w ich sercach choć ziarno wiary, że istnieje coś więcej... Żeby i one kiedyś tu trafiły.
- Ale Zuzanna przecież już była w Narnii. - dziwię się. Czuję lekkie zwątpienie. Nie zrobiłam za wiele, aby je przekonać o tym świecie. W zasadzie to nic.
- Zuzanna miała umrzeć wcześniej. - przyznaje Aslan. - Ale los się odwrócił. Potrzebowała więcej czasu.
To wszystko wydaje mi się nadal odrobinę niezrozumiałe. Potrzebuje wyjaśnić jeszcze jedną kwestię.
- Skoro wszystko dążyło do tego, abyśmy się tu znaleźli. - kontynuuję. - Do tego, abyśmy umarli... To dlaczego miałam zapobiec samobójstwu Edmunda?
Na twarzy mojego męża pojawia się lekkie zdziwienie. Lew się uśmiecha.
- Widzisz nie chodzi tu o samą smierć. - twierdzi.- Przecież wasze duszę żyją. Są tu, bo nie utraciły miłości. To o nią tak naprawdę toczyła się walka.
Miłość. Nigdy nie rozumiałam, co znaczy to słowo. Teraz, gdy wypełnia mnie spokój i radość, wreszcie zaczynam rozumieć.
Na Ziemii nigdy nie mogłam doświadczyć jej w pełni. Zawsze było coś, co przeszkadzało.
Zazdrość, brak wiary w to, że na nią zasługuje... Brak zaufania i akceptacji, brak nadziei, że jest w ogóle możliwa.
Miłości doświadczałam tylko fragmentarycznie. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie doświadczałam w ogóle. Całym swoim sercem kochałam tych ludzi, którzy stoją tu teraz obok mnie.
I zawsze będę kochała. Patrzę w oczy Edmunda.
Tutaj już nic nas nie rozdzieli. Nie ma Jadis, nie ma żadnych innych dziewczyn lub chłopaków, o których możemy być zazdrośni, nie ma już nawet powodu do kłótni i zmartwień. Nie ma wojny, głodu i chorób. Nie ma łez. Mamy wszystko, czego potrzebujemy.
- Nareszcie razem. - szepczę, gdy reszta zostawia nas samych. Falę unoszą się przed nami wysoko.
Chłopak uśmiecha się szeroko. Och, zawsze byłam gotowa oddać wszystko za ten uśmiech. Wiem, że tym razem jest, jak najbardziej szczery, bo on też czuje się szczęśliwy.
- Dziękuję, że się pojawiłaś. - odszeptuje. - Że byłaś i że jesteś. Że się urodziłaś i że Cię spotkałem.
Ja także się uśmiecham. Rozumiem, co czuje Edmund, ponieważ ja odczuwam to samo.
Całuje mnie.
Jak Zygfryd i Odetta.
Jak Romeo i Julia.
Ale lepiej.
- Twój głos zawsze był tylko szeptem, głośniejszym niż krzyki, które słyszałem.
Mam nadzieję, że teraz już wszyscy tak jak Aurelia pojęli, że każdy jej krok i każda nawet przykra chwila była ważna.
Dzięki miłości jej i Edmunda narodziła się Anastazja, która z kolei stała się całym światem dla Kaspiana. Później i oni mieli swoje dzieci, a wszystko powoli zatoczyło koło.
W Narnii za ich panowania trwa pokój i szczęście.
Zuzanna wraz z matką i narzeczonym jeszcze długo będą mieszkać w starym dworku profesora Digory'ego. Charlotta zrezygnuje z kariery teatralnej na rzecz studiów medycznych i walki z chorobą, jaką jest gruźlica.
Miejmy nadzieję, że śmierć Aurelii na dobre pogodzi jej skłóconych rodziców, którzy w tym momencie przechodzą żałobę po stracie drugiego dziecka i ich oczy powoli otwierają się na pewne sprawy.
Ale czy trafią do Narnii?...
Może Pani Pevensie odnajdzie porzucone listy Edmunda i w końcu przeczyta je wszystkie.
A może pewnego deszczowego dnia dzieci Zuzanny i Aleksandra postanowią pobawić się w chowanego?
Może nawet odnajdą starą, drewnianą szafę na drugim piętrze...
Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że na końcu wszystko nabiera sensu. Ale każdy koniec jest również początkiem czegoś innego... Dlatego ich historia musi trwać. Zawieszona w wieczności.
Aż pojawi się kolejny ktoś, kto zechce ją opowiedzieć.
____________
* suchoty- inaczej gruźlica.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top