5. Zaginiony król


.

Aurelia otworzyła oczy, zastanawiając się, czy to już nie poranek. Białe światło wpadające do jaskini nieomal ją oślepiło.

W pierwszym odruchu miała ochotę wrzasnąć na kuzynkę, żeby zasłoniła te cholerne zasłony!

A potem przypomniała sobie, że wcale nie znajduje się w swoim łóżku...

- Więc to nie był sen. - pomyślała.

Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, starając się nie uderzyć w głowę. Leżący obok Edmund poruszył się niespokojnie, mrucząc coś pod nosem i mocniej obejmując ją w talii.

Uśmiechnęła się sama do siebie. Wyglądał naprawdę uroczo, gdy tak spał z głową ułożoną na jej kolanach. Przypominał trochę jej młodszego brata i nie mogła się powstrzymać, wsunęła palce między jego ciemne włosy, mierzwiąc je lekko.

W zasadzie to może powinna czuć się niezręcznie. W końcu bądź co bądź pomiędzy nią a Pevensie'm bywało różnie.

W tym momencie jednak tak bardzo przypominał jej małego braciszka, że zupełnie o tym zapomniała. Na nosie miał nawet piegi w tych samych miejscach co on. Kilka łez zakręciło się w jej oku, opadając na prawy profil chłopaka.

To go musiało niestety obudzić, ponieważ poderwał się nagle, czubkiem głowy uderzając o wystający z ściany głaz.

- Au. - jęknął żałośnie.

Aurelia odsunęła się od niego, ukradkiem wycierając resztę łez w materiał sukienki.

- Wow, czyli to nie sen. - Edmund powtórzył na głos jej myśli sprzed jeszcze kilku minut. - Cały czas tak świeci po oczach?

Faktycznie światło ani trochę nie zelżało odkąd dziewczyna się obudziła. Było to z resztą odrobinę nienaturalne, więc oboje uznali, że najlepiej będzie sprawdzić, skąd pochodzi.

- To gwiazda. - zauważyła Bellflower, spoglądając przez palce na poranne, zaróżowione niebo. Blask był zbyt mocny, by mogła patrzeć na nie wprost. - Dlaczego świeci aż tak jasno?

Było jeszcze wcześnie, słońce nie zdażyło wznieść się znad horyzontu. Chłodny, rześki wiatr siekał ich w policzki, a na trawie  osadzała się rosa.

- Gwiazdy zazwyczaj wskazują drogę. - stwierdził Edmund, również chroniąc oczy przed zbyt mocnym światłem. - Zwłaszcza te w Narnii.

Gwiazda wisiała na porannym firmamencie, wyraźnie ponad wzgórzami w kierunku, z którego wczoraj tu przyszli.

- To bez sensu. - Pevensie zmarszczył brwi, schodząc z wyrwy skalnej. - Jeżeli zapuścimy się dalej na wschód dotrzemy do plaży, morza i runów.

- Więc może powinniśmy się tam udać?-wywnioskowała dziewczyna, podchodząc do niego.

Edmund podrapał się po karku.

- Szczerze mówiąc, chciałem najpierw udać się raczej w stronę zamku Kaspiana... - powiedział. - Moglibyśmy coś zjeść.

Na te słowa obojgu głośno zaburczało w brzuchach.

- Myślę, że powinniśmy coś zjeść zanim wyruszymy. - stwierdziła rozsądnie Aurelia. - Albo umrzemy z głodu w trakcie drogi.

______________________

- Więc jesteś pewien, że dobrze idziemy? - wymamrotała z pełnymi ustami.

Idący przed nią Edmund przecinał mijane zarośla scyzorykiem, który znalazł w tylnej kieszeni spodni.

- A czy nie zdobyłem dla nas jedzenia? - odrzekł na to, walcząc z kolczastym krzewem. - Wiem, gdzie jesteśmy.

Aurelia wgryzła się w jabłko, przyglądając mu się sceptycznie.

- Nie kwestionuje twojej orientacji w terenie. - powiedziała łagodnie. - Zastanawiam się tylko, czy nie byłoby rozsądniej pójść za gwiazdą. Sam mówiłeś przecież...

- Wiem, co mówiłem. - przerwał jej. - Ale to już niedaleko. Najwyżej zawrócimy.

Blondynka nagle stanęła. Chłopak przeszedł jeszcze kilkanaście ładnych kroków nim zauważył, że przestała za nim iść.

- Co się dzieje? - zatrzymał się, patrząc na nią.

Dziewczyna założyła ręce na piersi.

- Najwyżej zawrócimy? - prychnęła wyraźnie podirytowana. - Myślisz, że będę za Tobą latać po tym lesie w te i z powrotem? Oszalałeś?

Czarnowłosy westchnął. Zaczyna się.

- Ja już mam z pięć odcisków na stopie. - poskarżyła się. - Jeżeli masz zamiar mnie tak ciągać, to w drodze powrotnej będziesz mnie nosił na rękach! Bo ja na pewno nie dam rady tyle przejść.

Edmund wzniósł oczy do nieba. Aslanie, zlituj sie nade mną.

- Dobrze, jeżeli nie mam racji, poniosę Cię w drodze powrotnej. - zgodził się w końcu. - A teraz możesz się już ruszyć? Chciałbym tam dojść przed Bożym Narodzeniem.

Aurelia uniosła białą sukienkę i z dumną miną ruszyła na przód.

- Tylko potem nie mów, że Cię nie ostrzegałam. - rzuciła, mijając go.

I niestety, gdy udało im się w końcu wyjść z lasu, Edmund jęknął.

- No nie!

Z tego miejsca powinni już widzieć wznoszący się w oddali gród Miraza. W każdym razie, gdy ostatnio opuszczał Narnię, tutaj się znajdował.

Aurelia usiadła na kamiennym głazie, zakładając nogę na nogę, a jej oczy zdawały się wołać: ,,A nie mówiłam!"

- Do jakich czasów trafiliśmy? - mruknął sam do siebie chłopak, nie zwracając na nią uwagi. - To nawet nie wygląda tak, jakby tu kiedykolwiek stał jakikolwiek zamek...

- Trzeba było iść za gwiazdą. - zanuciła blondynka, rozprostowując kolana. - Rany, ja naprawdę mam straszne odciski.

Edmund usiadł po drugiej stronie kamienia, opierając się o jej plecy i patrząc w błękitne, lekko zachmurzone niebo.

- Podejdziemy jeszcze do strumienia. - zaproponował. - Napijemy się wody, a ty opatrzysz sobie opuchnięcia. Nie dam rady dalej iść bez odpoczynku. Tym bardziej z Tobą na rękach.

Skierowali się więc do rzeczki nieopodal. Aurelia z ogromną radością i ulgą, zanurzyła bose stopy w zimnej toni.

- Wspaniale. -westchnęła, ostrożnie stąpając po śliskich kamyczkach, którymi wyłożone było dno. - Wiesz... Tak naprawdę to nie musisz mnie nieść. Chciałam się z Tobą tylko podroczyć.

Edmund, który właśnie płukał dłonie w strumyku, rzucił jej spojrzenie spod przymrużonych powiek.

- No co ty, przecież obiecałem. - stwierdził z dziwnym, chytrym uśmiechem. Po czym bez ostrzeżenia pochwycił dziewczynę w pasie, na co ona głośno pisnęła, czując jak jej stopy odrywają się od ziemi.

- Uważaj! - zawołała, gdy zachwiali się lekko.

Pevensie miał chyba inne zamiary, ponieważ chwilę później oboje wylądowali w rzeczce, mocząc ubrania i włosy.

- Edmund! - krzyknęła z udawanym oburzeniem, chlapiąc go.

Chwile tak wygłupiali się, obryzgując się nawzajem wodą ze strumyka. Później zmęczeni opadli na miękką polanę, gapiąc się w niebo i dysząc głośno.

- Jesteś niemożliwy. - jęknęła dziewczyna, chwytając się za brzuch i oddychając ciężko. - Jak ja mam teraz mieć siłę, żeby dalej iść?

- Przecież obiecałem, że Cię poniosę. - przypomniał chłopak, bawiąc się źdźbłem trawy.

Blondynka przewróciła oczami.

- Jeżeli tak to ma wyglądać, to nie wiem, czy tego chcę.

Pevensie wzruszył ramionami.

- I tak nie masz wyboru. - stwierdził. - Z tymi odciskami daleko nie zajdziesz.

Dziewczyna pokręciła głową. Słońce przyjemnie muskało ich policzki i odrobinę mokre ubrania. Zapewne było już gdzieś koło południa.

- Mówił Ci już ktoś, że jesteś uparty jak osioł?

- Nie, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

- A więc jesteś uparty jak osioł.

- Dzięki. O jedno doświadczenie życiowe mniej.

Chmury przesuwały się leniwie po turkusowym nieboskłonie. Kilka białych motylków przysiadło na pączkach kwiatów tuż obok nich, jakby nic nie robiąc sobie z obecności ludzkiej.

Cała natura tutaj zdawała się z resztą zupełnie inna niż ta w ich świecie. Szum przepływającej obok nich wody, spokojny, ciepły wiatr, śpiewanie ptaków... Wszystko wydawało się współgrać ze sobą w idealnej harmonii.

Tak jakby wszystko było tu na swoim miejscu. Tak jakby nic złego nie mogło się tu wydarzyć.

- Chciałabym zostać na tej łące na zawsze. -westchnęła w pewnym momencie Aurelia. - Żadnej szkoły, pracy domowej, przemądrzałej kuzynki i wojny. Mogłoby tak być wiecznie.

- Zapomniałaś, że jestem tu także ja. - zauważył Edmund. - Gdybyś postanowiła zostać tu na wieki, byłabyś uwięziona w tym miejscu razem ze mną.

Blondynka westchnęła głęboko.

- No tak są i minusy.- dodała. Chłopak zachichotał.

- Poza tym... - kontynuował, rozciągając się wygodnie na trawie. - Nie tęskniłabyś za domem? Za rodziną?

Aurelia założyła ręce na piersi, przygryzając dolną wargę.

- Za Charlottą? - rzuciła ironicznie. - Ani trochę.

Edmund przyjrzał się jej uważnie, podpierając się na łokciu.

- To ta twoja ruda kuzynka?

- Tak.

- Mieszkacie razem? - dopytywał, sam do końca nie wiedząc czemu aż tak bardzo go to ciekawi.

- Odkąd zaczęła się wojna. - wyjaśniła. - Mieszkam z rodziną mojego ojca. To córka jego siostry. Pani ,,znam francuski, trenuję akrobatykę i jestem idealna pod każdym możliwym względem".

- Chyba nie bardzo ją lubisz. - zauważył chłopak.

- Wpędza ludzi w kompleksy to wszystko. - powiedziała Aurelia.- Całe moje życie dziadek, babcia, moja mama... Wszyscy przyrównywali mnie do Charlotty.

Pevensie zerwał rosnący nieopodal dmuchawiec i obrócił go pomiędzy palcami. Białe drobinki puchu wzniosły się w powietrzu pomiędzy nimi.

- To faktycznie nie jest fajne. - przyznał ze zrozumieniem. - Miałem podobnie ze złotym synkiem Piotrusiem. Ale z czasem przestało mnie to obchodzić. W gruncie rzeczy Piotr, gdy się go pozna, nie jest aż taki wkurzający. Wiele razem przeżyliśmy i wiem, że mogę na nim polegać. Może z Tobą i Charlottą będzie tak samo?

- Może. - mruknęła Aurelia. - Tylko, że ona nie jest moją rodzoną siostrą.

Edmund skinął głową.

- I nie masz więcej rodzeństwa?

- Nie. - odpowiedziała dziewczyna.- Już nie.

Zapadła niezręczna cisza i czarnowłosy zaczął naprawdę pluć sobie w brodę, że zadał tak niedelikatne pytanie. No ale skąd miał wiedzieć?

- Mój brat zginął w pierwszym roku wojny. - wytłumaczyła bezbarwnym głosem Aurelia. - Miał tylko pięć lat. Nie zdążył się ukryć podczas bombardowania.

Blondynka zamknęła oczy. Wspomnienia hałasu syren alarmowych, roztrzaskane mieszkanie, jej matka jak w amoku biegnąca przez pustą ulicę i nawołująca histerycznym głosem swojego syna.

Nie pozwoliła jej pobiec za sobą. Nakazała jej pod żadnym pozorem nie opuszczać schronu. Aurelia jej posłuchała. I nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Przykro mi. - odezwał się w końcu chłopak, choć wiedział, że jego słowa niewiele znaczą. - Nie wiem, co zrobiłbym, gdyby Łucja...

- To moja wina, powinnam była go chronić. - wyrzuciła z siebie sfrustrowana blondynka. - Był taki mały... Nie wiedział, co się dzieje. Nie pamiętam, kiedy puścił moją rękę.

Po jej policzkach ciekły już strumienie łez, ale nie powstrzymywała ich. Była słaba, jakiekolwiek zadanie o ocaleniu ludzkiego życia pozostawił jej lew, nigdy nie zmazałoby zaniedbania z przeszłości. Zaniedbania, które najdroższą jej osobę kosztowało życie.

- To nie jest twoja wina. - stwierdził stanowczo Edmund odrobinę podniesionym głosem. - Ty też byłaś wtedy mała. Nie powinnaś w ogóle musieć mierzyć się z czymś takim. - pierś chłopaka falowała szybko, gdy wypowiadał te słowa z gorącą pasją. - Jedyną winą obarczeni są ludzie, którzy zrzucili bomby. Ale nie ty. Zrozumiałaś, Aurelio? Nigdy więcej tego nawet nie mów. To nie ty odpowiadasz za jego smierć.

Dziewczyna przetarła oczy i uśmiechnęła się smutno. Ostatnio strasznie dużo płakała i miała już tego odrobinę dosyć.

Spojrzała w górę, na puszyste chmury, które przypominały jej trochę watę cukrową. Taką samą, jaką tata robił im w dzieciństwie.

- Wierzę, że tam, gdzie znajduje się teraz, jest mu lepiej. - powiedziała już zupełnie innym tonem. - Wiem, że tak jest.

- A więc wierzysz w życie po śmierci? - zdziwił się Pevensie.

- Oczywiście. - odrzekła. - A ty nie?

Chłopak wzruszył ramionami. Nie był tego aż tak pewny.

- Nie wiem. - powiedział. - Myślisz, że skacze po chmurkach z aniołkami czy coś? - spróbował obrócić to w żart.

Ku jego zdumieniu nastolatka uśmiechnęła się dużo radośniej niż przed chwilą.

- Nie... - zaprzeczyła. - Ja myślę, że jest na takiej łące jak my teraz. I świetnie się bawi.

No bo skoro istniała zaczarowana kraina, czemu miałoby nie istnieć niebo?

- Ja bym wolał dom z czekolady. - stwierdził Edmund już bardziej rozluźniony.

- Dom z czekolady? - zaśmiała się, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Nie zrobiłoby Ci się niedobrze od nadmiaru cukru?

- Nigdy. - obruszył się chłopak. - Masz do czynienia z największym amatorem czekolady w całym Londynie.

Chwilę jeszcze dyskutowali o tym, czy mleczna czekolada jest lepsza od gorzkiej, po czym uznali, że dobrze będzie zbierać się do drogi, jeśli nie chcą, by zastała ich noc.

Edmund początkowo chciał dopełnić obietnicy i ponieść dziewczynę na rękach, ale stanowczo się temu sprzeciwiła.

Gdy ponownie wkroczyli do lasu, zdawał się dużo bardziej żywy niż poprzednio. Liście drzew szumiały tak, jakby się pomiędzy sobą porozumiewały. A Bellflower miała nawet wrażenie, że jakieś stworzenia przyglądają się im ze swoich kryjówek.

- To on. - dobiegały ją szepty. - Ten, którego szukają.

- Jesteś pewna? - odpowiedział drugi głos. - Tamten był dużo starszy.

Aurelia podeszła bliżej Edmunda, chwytając go za rękaw. Nim jednak zdążyła wyrazić mu na ucho swoje obawy, dobiegł ich szybki, zbliżający się ku nim tętent kopyt.

Chłopak wsunął dłoń pomiędzy jej palce i ścisnął je mocno. Stał teraz w taki sposób, iż dziewczyna była ukryta za jego plecami.

Z gąszczu wyłoniła się zakapturzona postać na koniu, zatrzymując się tuż przed nimi.

Była to kobieta o wyjątkowo pięknej, odrobinę elfickiej urodzie. Włosy miała zaczesane w długi, biały warkocz, a zza niebieskiej szaty, którą nosiła, wystawał kołczan ze strzałami.

Jedną z nich prowizorycznie naciągnęła na cięciwę łuku, ale nie celowała w kierunku nastolatków. Wydawała się zbyt skonsternowana ich widokiem.

- Czyżbyś się pomylił, Filipie? - zapytała cicho konia, na którym siedziała. - Nie wygląda jak on.

- Chyba potrafię rozpoznać swojego właściciela. - odrzekło urażone zwierze.

- Filip? - Edmund już ochłonął z pierwszego szoku i z błyszczącymi tęsknotą oraz niedowierzaniem oczami, uniósł dłoń w stronę swojego starego przyjaciela, jakby chciał go pogłaskać. Szybko cofnął jednak rękę, widząc jak kobieta mierzy w niego z łuku.

- Spokojnie, Arwen. - dołączyła do niej kolejna osoba. - Nie strzelaj.

Był to mężczyzna, a raczej wyglądał, jak mężczyzna jedynie w połowie, ponieważ dolna część jego ciała należała do konia. Aurelia zdusiła okrzyk przerażenia.

W tym momencie otaczała ich już cała gromada postaci. Z czego większość nawet nie przypominała ludzi.

Młoda dziewczyna w czerwonej sukni i na kasztanowym rumaku, wysunęła się do przodu.

Miała długie, proste włosy, kolorem podobne do sierści konia, na którym siedziała. Jej policzki były lekko zaczerwienione od jazdy, a zielone, pełne szoku oczy wlepione w czarnowłosego chłopaka.

- Edmund? - wydukała z niedowierzaniem, zakrywając usta dłonią. - To naprawdę Ty?

Pevensie spojrzał na nią i aż zamrugał ze zdumienia. Przecież to była...

- Łucja! - wykrzyknął. - Co ty tutaj robisz? I czemu jesteś taka stara?

Piękna niewiasta zaśmiała się głośno. Kilka osób szepnęło coś do siebie, przyglądając się królowej, jakby postradała zmysły.

- Ja stara? - chichotała dziewczyna. - Powiedz mi lepiej, czemu ty jesteś taki mały?

Do otaczającego ich grona dołączyła jeszcze dwójka osób. Wysoka, blada kobieta w zielonej suknii oraz mężczyzna z brodą i błyszczącą, złotą koroną na głowie.

- Co tu się dzieje? - zapytał, wyciągając miecz. Wyglądał tak majestatycznie, że Aurelia od razu wzięła go za tego całego Kaspiana, króla Narnii.

Jego ciemnowłosa towarzyszka ściągnęła sceptycznie brwi. W jej twarzy można było dostrzec pewien chłód i powagę, ale też... dziwne podobieństwo.

Podobieństwo do nastoletniego chłopaka, który stał w samym środku tego zbiorowiska i także szczerze zdumiony ściągał brwi.

- Piotrek, Zuza, nie uwierzycie! - zawołała na widok nowoprzybyłych niewiasta o kasztanowych włosach. - Znaleźliśmy Edmunda! I jest młodszy ode mnie o przynajmniej 7 lat! Czyż to nie zabawne?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top