4. Słodkich Snów
Jesienne liście opadały na tafle skrzącego się od popołudniowego słońca jeziora. Aurelia starała się płynąć w stronę brzegu, ale było to trudne. Nie miała gruntu pod nogami.
- Chwyć się. - przed jej nosem pojawił się zanurzony do połowy kawałek pnia. Drugi jego koniec trzymał Edmund.
Dziewczyna posłusznie złapała za gałąź i Pevensie pociągnął ją ku skalnej wysepce. Gdy wreszcie z pomocą chłopaka się na nią wgramoliła, zdała sobie sprawę, że jej biała sukienka jest całkiem mokra, a szalik gdzieś przepadł.
Nie czuła jednak zimna, co było dość dziwne. Mieli przecież środek jesieni, prawda?
Spróbowała odwrócić się możliwie jak najbardziej w stronę słońca, aby jego promienie pomogły jej szybciej wyschnąć. Edmund zmieszany odwrócił wzrok.
- Ekhm. - chrząknął, gapiąc się gdzieś w dal i usilnie unikając jej spojrzenia. - Witaj w Narnii.
Blondynka zmarszczyła brwi.
- Narnii? - wyrwało jej się, ponieważ jeszcze nigdy nie słyszała takiej nazwy i ponieważ jej brzmienie wzbudziło w niej dziwne podekscytowanie. - To jakaś dzielnica Londynu?
Czarnowłosy uśmiechnął się pod nosem, nadal jednak na nią nie patrząc.
- Nie jesteśmy w Londynie.
- Co?
Nastolatka rozejrzała się niespokojnie. Jezioro, z którego wypłynęła, otaczały zasłony pobliskich drzew i nie można było dostrzec nic, co znajdowało się poza nimi.
- Co to znaczy, że nie jesteśmy w Londynie? - zapytała odrobinę spanikowana. Jak to w ogóle możliwe?
Chłopak westchnął, dłonią osłaniając oczy przed rażącym słońcem.
- Przenieśliśmy się do takiej jakby krainy. - spróbował wyjaśnić, choć wiedział, jak absurdalnie to brzmi. - Istnieje ona poza przestrzenią i czasem w naszym świecie...
Aurelia gapiła się na niego w osłupieniu. Jeszcze chwila i rozchyli usta ze zdumienia, a Edmund nie wytrzyma i wybuchnie śmiechem. Choć przecież miał się w nią nie wgapiać.
- Musiałam mocno uderzyć się w głowę. - powiedziała cicho blondynka. - Albo po prostu głęboko śnię.
- Jest to jakieś wyjaśnienie. - przyznał Pevensie, kucając obok niej. - Tylko dlaczego o tym samym śnię także i ja?
W jego słowach czaiło się jakieś drugie dno. Nie wiedziała jednak, jak je zinterpretować.
Brunet zdjął marynarkę od mundurka i ją jej podał. Biała koszula, którą miał pod spodem była tak przemoknięta, że płasko przylegała do jego skóry. Aurelia zarumieniła się i pośpiesznie przyjęła od niego odzienie.
- Dzię-ki. - mruknęła pod nosem, czując, że palą ją policzki. Jeżeli jego mokra koszula tak prześwitywała, to nie chciała sobie nawet wyobrażać swojej własnej sukienki.
Zażenowana wsunęła dłonie w odrobinę za duże rękawy marynarki.
- Powinniśmy poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. - stwierdził chłopak, patrząc na powoli zmierzające ku zachodowi słońce. Oprócz liści po tafli jeziora pływały również lilije wodne.
- Więc nie spróbujemy znaleźć drogi powrotnej? - zapytała dziewczyna, wyławiając jeden kwiatuszek z wody. - Moi rodzice będą się martwić.
- Z doświadczenia wiem, że to nie takie proste. -westchnął Edmund. - Rodzicami bym się jednak nie przejmował, bo po tamtej stronie czas zazwyczaj staje w miejscu. Kiedy wrócimy, będzie tak jakbyśmy nigdy nie zniknęli.
Blondynka przyjrzała się trzymanej w dłoni lilii.
- Dużo wiesz o tym miejscu. - zauważyła. - Bywałeś tu często?
- Dwa razy. - odrzekł. - Ostatni raz, w tym roku przed wakacjami. Spędziłem w Narnii kilka tygodni. Wcześniej, rok temu, mieszkałem tu kilkanaście lat.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
- Kilkanaście lat? - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Ale to by znaczyło, że...
- Zestarzałem się, byłem dorosły. - doprecyzował, wrzucając jakiś płaski kamyk do jeziora. - A potem wróciłem do naszego świata, by znów stać się dzieciakiem.
Aurelia zmarszczyła brwi, jakby próbując przetworzyć właśnie usłyszaną informację.
- To strasznie dziwne. - stwierdziła w końcu.
Edmund podniósł się.
- Nie martw się, o ile Aslan nie będzie nas tu dłużej potrzebował, powinniśmy wrócić wcześniej. - powiedział, podając jej rękę i także pomagając wstać.
- Kim jest Aslan? - zapytała, gdy udało jej się już stanąć na nogi.
- Lwem. - odpowiedział chłopak, nie puszczając jednak jej dłoni, tylko ciągnąc ją za sobą w stronę ściany drzew. - I władcą tego miejsca.
Bellflower ruszyła za nim pełna dziwnej radości i nadziei. Czyżby kot, który jej pomógł, nie był tylko wytworem jej wybujałej wyobraźni?
Chłopak poprowadził ich w kierunku lasu i już chwilę później zagłębili się w naprawdę ciemną gęstwinę. Na szczęście cały czas trzymał ją za rękę.
Aurelia czuła się trochę zawstydzona taką bliskością bruneta, lecz mimo wszystko była mu wdzięczna. Miał rację ze znalezieniem noclegu, bo teraz spędzenie nocy w tym miejscu, wydało jej się nie najlepszym pomysłem.
- Niedługo powinniśmy natrafić na jakąś jaskinię.- rzekł, przyśpieszając kroku. - Obok Jeziora jest ich mnóstwo.
Dziewczyna starała się nie wywrócić z powodu narzuconego jej tempa. Ucisk jego ciepłej dłoni wzmocnił się.
- Nie jestem pewien w jakich czasach się znajdujemy. -powiedział chłopak, oglądając się za siebie. - Mam nadzieję, że w spokojnych.
W końcu udało im się odnaleźć wydrążoną w skale i zdatną do przenocowania jaskinię. Po dokładnym sprawdzeniu, czy aby na pewno nikt w niej nie pomieszkuje, postanowili rozpalić ognisko.
- Ostatnim razem zostawiłem w Narnii latarkę. - zwierzył jej się Edmund, podnosząc leżącą na ziemii gałąź i przyglądając się jej. - Musimy zadowolić się prymitywnymi sposobami. Ale przynajmniej będzie nam ciepło.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, pomagając mu w znoszeniu drewna na opał.
Nie wiedziała za bardzo, jak powinna się zachować. Pomimo przyjaznej atmosfery kłótnia, która wydarzyła się pomiędzy nimi na dachu szkoły, ciągle wisiała w powietrzu. Chłopak z resztą nadal unikał patrzenia jej w oczy.
- Przepraszam. - zdecydowała się wykonać pierwszy krok, kiedy uzbierali już pokaźny stos gałęzi. - Za to, co mówiłam. Byłam sfrustrowana, bo nie wiedziałam, co się dzieje.
Edmund w końcu na nią spojrzał. Niebo nad nimi robiło się już coraz ciemniejsze, mimo to jednak mogła dostrzec blady rumieniec, który pojawił się na jego piegowatym policzku.
- W porządku. - rzekł, wracając do pracy nad paleniskiem. - Jeżeli nie żywisz już do mnie urazy i nie jesteś wściekła, że wylądowałaś ze mną w środku Bóg raczy wiedzieć czego, to ja też nie mam powodu, by się gniewać.
Aurelia uśmiechnęła się, przysuwając bliżej, by mu pomóc.
- Cieszę się, że wylądowałam w środku Bóg raczy wiedzieć czego właśnie z Tobą.
Rozpalić ogień udało im się dość sprawnie i szybko. Nie mieli za to nic do jedzenia i picia, a było już zbyt ciemno, by wyruszać na poszukiwania.
- Może jutro uda nam się dotrzeć do zamku. - powiedział Edmund, siadając przed ogniskiem. - Może Kaspian dalej rządzi w Narnii.
Aurelia podkurczała kolana i objęła je dłońmi, rozkoszując się bliskością ognia. Nadal miała na sobie jego przydużą marynarkę.
- Są tu zamki? - zapytała. - I kto to Kaspian? Myślałam, że Aslan rządzi tą krainą.
Brunet pokręcił głową.
- Ciągle zapominam, że przecież ty jesteś tu po raz pierwszy. - rzekł, opierając się wygodnie o skalną ścianę. - Aslan jest prawowitym władcą Narnii, ale rzadko się tu pojawia. To raczej taki nieśmiertelny opiekun, który obserwuje nas gdzieś z daleka i odwiedza, kiedy jest potrzebny. Kaspian to człowiek i po tym, jak ja i moje rodzeństwo opuściliśmy Narnię, to on zasiadł na tronie.
Oczy blondynki rozbłysły ze zdumienia.
- Byłeś tu razem ze swoim rodzeństwem? - zdziwiła się, na co on przytaknął. - I skoro zasiada na tronie to znaczy, że jest królem? Takim mieszkającym w zamku?
W kąciku ust Edmunda pojawił się zawadiacki uśmiech. Chłopak nachylił się w stronę dziewczyny.
- Też byłem królem i mieszkałem w zamku. - rzekł, wyraźnie z siebie zadowolony. - W gruncie rzeczy to nadal nim jestem. Razem z moim bratem i siostrami- królowymi, oczywiście.
Po czym pełen entuzjazmu zaczął opowiadać jej o jeszcze wielu cudach, których o Narnii nie wiedziała. Aurelia wyglądała na naprawdę zdumioną, ale i podekscytowaną i oczarowaną. Widać było, że chciałaby zobaczyć to wszystko na własne oczy.
- Nie wierzę! - powtarzała co jakiś czas, gdy wspominał o jakiejś nimfie wodnej, faunie, centaurach czy zwierzętach znających ludzką mowę.
Z zewnątrz dobiegały ich już pohukiwania sów, a niebo upstrzone było niezliczoną ilością gwiazd.
- Są niesamowite. - powiedziała w pewnym momencie Aurelia, przyglądając się konstelacjom. - W Londynie takich nie ma.
Jej powieki zaczęły robić się już odrobinę ciężkie, więc ziewając, zwinęła się w kłębek i położyła w pobliżu ognia.
Edmund chwilę przyglądał się płomieniom tańczącym przy jej twarzy. Rozumiał coraz bardziej, że sny, które miewał, nie mogły być przypadkowe.
A może to przez to, że tak się nimi przejmował i nadawał im tak duże znaczenie, spowodował to, co się stało? Może Aurelia nigdy nie znalazłaby się w Narnii, gdyby tak za nią ciągle nie łaził?
Chłopak osunął się na ziemię i również zamknął oczy. Nie było sensu gdybać. Trafili tu razem, czy tego chcieli czy nie i musieli zmierzyć się z przygodą, którą szykował dla nich los.
____________
Ostatni płomień paleniska już prawie dogasał, gdy silny wiatr zawitał do jaskini. Edmund przekręcił się na drugi bok, wybudzając z kolejnego mętnego koszmaru.
Jadis. Z resztą od jakiegoś czasu praktycznie nic innego mu się nie śniło. Naprawdę chciałby, aby dała mu spokój.
Był już na w pół zanurzony w kolejnym śnie, gdy rozbudził go krzyk Aurelii. Zerwał się na równe nogi, odruchowo chwytając za pazuchę, w której przecież nie miał miecza.
Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, dysząc ciężko.
- Kto-oś mnie du-usił. - jęknęła, kuląc się ze strachu. Po policzkach mimowolnie pociekły jej łzy.
Chłopak sięgnął po grubą gałąź i dzierżąc ją w ręku niczym broń, rozejrzał się po jaskini. Nikogo w niej nie było.
- To tylko zły sen. - zażenowana blondynka ukryła twarz w dłoniach. - Przepraszam.
Nie powinna była się tak mazać. Co on sobie o niej pomyśli? Że jest jakąś histeryczką, bojącą się własnego cienia. Jednak szpony, które jeszcze przed chwilą zaciskały się na jej szyi, wydawały się tak żywe i realne...
Edmund podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Chodź. - przyciągnął ją do siebie, zaciągając w głąb jaskini.- I nie przepraszaj. Złe sny są to kitu.
Przesunęli się pod samą ścianę, jak najdalej od wyjścia. Chłopak ciągle mocno ją trzymał, a ona przytuliła się do jego piersi. Nie myślała wtedy o tym, że może było to nieodpowiednie. Nadal trzęsła się ze strachu, a jego ciepłe ramiona dodawały jej otuchy.
- Dziękuję. - szepnęła, zdając sobie sprawę, że większość jej łez utonęła gdzieś w jego koszuli. Przyłożyła dłoń do materiału, by je zetrzeć. Pod palcami czuła nierówne bicie jego serca.
Oddech Edmunda przyspieszył nieznacznie. Nie wyglądało jednak na to, że miał zamiar ją puścić. Przeciwnie wręcz, gdy położyła twarz na jego klatce piersiowej, jeszcze bardziej wzmocnił uścisk.
- Ostatnio naprawdę dużo mi dziękujesz albo przepraszasz. - zauważył, ostrożnie opierając brodę o czubek jej głowy.
Pod wpływem dotyku jej gładkiej ręki, jego ciało przeszył ciepły dreszcz. Och, było to coś zupełnie innego niż przytulanie Łucji. Naprawdę nie chciał jej teraz puszczać.
- Okej, przestanę. - zaśmiała się cicho, ustami muskając jego obojczyk. Czuła, jak wargi Edmunda powoli zanurzają się pomiędzy jej włosy, jak jego oddech zbliża się do jej szyi.
Teraz to ona zaczęła mieć naprawdę poważne problemy z oddychaniem. Nie potrzebowali już nawet ogniska, bo nagle zrobiło się tu okropnie gorąco.
- Nie jesteś taki, jak myślałam. - wyszeptała po dłuższej chwili pełnej ich ciężkich oddechów.
- Straszny i wredny? - brunet uśmiechnął się lekko. Ona pokiwała głową.
Przymknęła oczy, ponieważ wspomnienie złego snu już prawie całkowicie wyblakło, a dzięki objęciom chłopaka czuła się wyjątkowo bezpieczna.
- To zabawne. - rzucił Edmund. - Bo ja też zawsze myślałem, że to Ty jesteś straszna i wredna.
Niedługo później każde z nich zmorzył sen. Tym razem jednak, aż do samego poranka, nie nękał ich ani jeden koszmar.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top