2. Po drugiej stronie Wodospadu
Podmuch lodowatego wiatru uderzył z impetem w okno, prawie wyrywając je z zawiasów.
Edmund zmarszczył nos, mając wrażenie, że mróz osadza się mu na policzkach i rzęsach. Ostrożnie uchylił powieki.
W pokoju zrobiło się dziwnie jasno i chłodno, choć był przecież środek nocy. Chłopak podciągnął wyżej zimną pościel, lecz i tak nie dał rady opanować drżenia. Jego oddech zamieniał się w parę.
Śpiący po przeciwnej stronie pokoju i odwrócony do niego plecami Piotr zdawał się nie zwracać na ten dziwny chłód uwagi. Edmund spróbował podnieść się do pozycji siedzącej, nie tracąc resztek ciepła.
Światło wpadające przez okno do ich sypialni, sprawiało, że całe pomieszczenie jaśniało odcieniami zimnego błękitu. Chłopak miał wrażenie, że znajduje się pod wodą albo w pałacu...
Spojrzał na okno, za którym szalała teraz burza śnieżna.
- Tęskniłem za tobą. - usłyszał swój własny głos, choć przecież się nie odezwał. - Tak bardzo za Tobą tęskni...
Lodowaty śmiech. Uderzenie w policzek. Nie sen, lecz wspomnienie.
Miał wrażenie, że się zmniejsza, że ponownie ma 9 lat. Że podniebienie zasycha mu bez słodkiego smaku czekolady. Że serce mu pęka, a lodowate palce wbijają się w jego klatkę piersiową.
- Edmundzie. - nagle ktoś wyszeptał jego imię, ale nie była to Jadis. - Edmundzie Pevensie.
Jej ręka, nie ręka Jadis- tylko ciepła, mała ręka pojawiła się na jego klatce piersiowej, którą cały czas rozrywały szpony i palące pragnienie.
Nie bał się tej ręki. Pomyślał nawet, że może to anioł albo jego mama. Tak, to chyba mama, bo osoba ta zaczęła śpiewać i miał wrażenie, że jest to kołysanka, którą znał z dzieciństwa.
Co dziwne im dłużej śpiewała, tym bardziej cichło wspomnienie, a pokój stawał się coraz cieplejszy. Lęk całkiem ustał.
Obudził go ryk lwa. W sypialni było ciemno, a za oknem nie padał śnieg.
Edmund wstał, odgarniając z czoła mokre włosy. Jakim cudem spocił się, śniąc o burzy śnieżnej?
Chłopak nie był w stanie wytrzymać w pokoju, bo zbyt bardzo przypominał mu niedawno co przeżyty koszmar. Postanowił zejść na dół do kuchni.
Gdy schodził po drewnianych schodach, podłoga zaskrzypiała, a on zaklął pod nosem. Nie miał zamiaru obudzić ciotki i wujka.
Okazało się jednak, że to nie o wujostwo powinien się martwić.
- Czemu nie śpisz? - zapytała szeptem Łucja, wychylając głowę ze swojego pokoju. Miała na sobie różowy szlafrok, a jej oczy lepiły się od snu.
Uciszył ją gestem, ona jednak zamiast wrócić do łóżka, wysunęła się na korytarz i powędrowała za nim na dół.
Edmund nie miał wyjścia, nie chcąc postawić na nogi reszty domu, pozwolił siostrze iść za sobą.
- Jutro szkoła, powinnaś się wyspać. - powiedział, gdy już znaleźli się na parterze, w białej kuchni ciotki Polly.
- Ty też. - zauważyła dziewczynka, siadając przy stole. Chłopak wstawił mleko na gaz.
- Nie śpię ostatnio najlepiej. - wyznał. Z Łucją szło mu prościej niż z Piotrem czy Zuzanną. Nie bał się jej oceny i zdecydowanie bardziej jej ufał.
- Masz złe sny? - wyszeptała, zapalając stojącą na środku stołu świeczkę. - Takie jak w Ker?
Nie wiedział, skąd wysunęła takie przypuszczenia, ale skinął głową.
- Yhm. - przytaknął. - Tylko nie do końca takie jak wtedy. Są bardziej... tutejsze. No i pojawia się w nich Aslan.
Dziewczynka uniosła wzrok na dźwięk swego ulubionego imienia.
- Aslan? - prawie się uśmiechnęła. - Śni Ci się Aslan?
- Raczej jego słowa lub... ryki. - doprecyzował chłopak. Schylił się, próbując wyjąć coś z głębi szafki pod kuchenką.
- Wiesz, mi też kiedyś śnił się Aslan. - rzekła jego siostra z dumą. Bądź co bądź sny o lwie nie były czymś zwyczajnym, jak sny o faunach, driadach czy skrzatach. On nigdy nie pojawiał się we śnie od tak, bez przyczyny.
- Tutaj? - dopytał Edmund z głową w szafce.
Łucja wyraźnie posmutniała.
- Tutaj właśnie nie. - odpowiedziała, zagapiając się w jaśniejący przed nią płomień.- Tutaj w ogóle nie śnię o Narnii.
W jej głosie słychać było nutę żalu, ale jej brat wiedział, że czasem lepiej o czymś nie śnić niż śnić i jeszcze mocniej żałować, że się jest tu a nie tam.
- Właśnie. - rzekł, wynurzając się spod szafki. W ręku trzymał triumfalnie jakąś puszkę. - Tutaj w ogóle nie powinienem o tym śnić.
Edmund wsypał brązowy proszek do ciepłego już mleka i zamieszał.
- To nie są normalne sny, Łucjo. - stwierdził. - Są na w pół tutejsze, na w pół tamtejsze. Jak wspomnienia albo... groźby.
Zerknął na nią, ale nie wyglądała na wystraszoną.
- Jeżeli pojawia się w nich Aslan. - powiedziała z przekonaniem. - To znaczy, że chce Ci coś w ten sposób przekazać. Jestem tego pewna.
Chłopak postawił przed nią kubek ciepłego kakao, drugi biorąc dla siebie. Mama zawsze robiła im ten czekoladowy napój, gdy mieli koszmary. I zawsze działał.
- Ta, próbuję zrozumieć, co. - Edmund usiadł na przeciwko niej, masując się po czole. - Bo tak szczerze to nie ma sensu.
Dziewczynka spuściła wzrok na trzymany w swoich małych dłoniach kubek. Nie chciała naciskać.
- To dlatego ciągle późno wracasz? - zapytała w końcu ostrożnie, rzucając mu zmartwione spojrzenie zza świecy.
Nie było to takie samo zmartwione spojrzenie, jakie otrzymałby od Zuzanny. Łucja nigdy nie powiedziałaby, żeby dał sobie spokój i przestał włóczyć się późnymi wieczorami.
Ona wspierałaby go i kryła przed wujostwem. Czasami naprawdę jej nie doceniał.
- Jest pewna... osoba. - wyjaśnił powoli, nerwowo bawiąc się uchem kubka.- Ta osoba często pojawia się w moich snach.
Jego siostra przechyliła głowę z zaciekawieniem.
- Znam ją? - zapytała.
- Chyba tak. - Edmund nie patrzył jej w oczy. - Kiedyś bawiliśmy się wszyscy razem jako dzieci.
Łucja zauważyła, że nie chce zdradzać jej tożsamości.
- I co o tym myślisz? - podjęła więc inną kwestię. - Co ta osoba może mieć z tym wszystkim wspólnego?
Chłopak przez chwilę milczał, wpatrując się w płomień świeczki.
- Zaczynam myśleć - stwierdził, upijając łyk czekolady. - Zaczynam myśleć, że coś jej grozi.
I to ja mogę mieć z tym czymś wiele wspólnego. - dodał w myślach.
____________________
Deszcz uderzał w szyby okiennic, a poranna mgła nie znikła jeszcze znad powierzchni ziemi.
Edmund próbował się skupić na słowach nauczyciela, ale jego umysł wędrował gdzieś daleko. Kiedy zadzwonił dzwonek, jako pierwszy poderwał się z ławki.
- Hej, Ed! - zatrzymał go, siedzący za nim Louise. - Chodź z nami na baraki.
Czarnowłosy pokręcił głową. Na barakach za szkołą siedzieli starsi uczniowie. Palili, pili, znęcali się nad jakimś nowym dzieciakiem lub po prostu łamali którąś z zasad regulaminu.
- Nie mogę. - odpowiedział, uśmiechając się przepraszająco i przepychając się w stronę drzwi. Louise podążył za nim.
- No weź, będzie fajnie. - nalegał tamten. Był dużo wyższy i bardziej barczysty niż Edmund, choć byli w tej samej klasie. Może dlatego starsze chłopaki uznawali go za równego sobie.
- Powiedziałem, że nie mogę. - powtórzył ostrzej Pevensie, przyśpieszając kroku. Nie miał pojęcia, jak pozbyć się Louise'a.
Korytarz zaczął się wypełniać coraz większą ilością uczniów, ale kolega z klasy dalej nad nim wisiał.
- A dokąd ty tak ciągle łazisz, Pevensie? - zapytał, prawie dysząc mu w kark.
Czarnowłosy dostrzegł stojącą nieopodal Zuzannę i odetchnął z ulgą. Ruszył w jej kierunku.
- No jak to dokąd? - zarechotał jakiś inny typ, który właśnie do nich dołączył. - Do swojej dziew- czy - ny! - zaświergotał.
- To moja siostra. - zauważył Edmund, podchodząc do Zuzy.
- Nie mówię o tej! - machnął ręką dryblas. - Chodzi mi o tą blondi, za którą łazisz.
Zuza uniosła brwi.
- O kim oni mówią? - zapytała, gdy tamci wreszcie dali mu spokój i się oddalili. Najwyraźniej Zuzanna wyglądała już zbyt poważnie, by się przy niej wydurniać. Przywilej osób, chodzących do ostatniej klasy.
- O nikim. - odpowiedział jej brat, starając się brzmieć swobodnie. - Szukają zaczepki, to wszystko.
Chłopak oparł się o ścianę obok siostry, rozluźniając krawat i wlepiając spojrzenie w sufit. Musiał odczekać aż pójdą sobie wystarczająco daleko.
- Chyba właśnie znaleźli. - zauważyła Zuza. Edmund spojrzał w kierunku, na który wskazywała.
W ich szkole po drugiej stronie korytarza na parterze, znajdowało się wyjście na otoczony drzewami dziedziniec. Teraz pomimo lekkiego deszczu stał na nim Louise wraz ze swoim kolegą.
Popychali jakiegoś młodszego dzieciaka, który kulił się pod drzewem i zakrywał dłońmi, próbując unikać ich uderzeń.
- O nie. - Edmund westchnął.
- Mam nadzieję, że masz trochę więcej rozumu i nie zamierzasz bawić się w Piotra. - powiedziała Zuzanna. - Trzeba powiadomić nauczycieli.
Wyglądała tak, jakby już kierowała się do nauczycielskiego. Wtedy jednak jej brat ponownie jęknął:
- O nie!
Między bijącymi się chłopakami stanęła dziewczyna. Miała na sobie czarną sukienkę, a gruba opaska utrzymywała w ładzie jej złote włosy.
- Edek! - Zuza próbowała go powstrzymać, ale było już za późno. Chłopak przepchnął się przez gapiów i wybiegł na deszcz.
- Zostawcie go w spokoju! - krzyczała jasnowłosa dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Krople skapywały jej po policzkach i mokrych włosach.
Tamci tylko śmiali się na jej widok.
- Och, tak strasznie się boję! - wołali. - Mała, straszna dziewczynka, tylko nie to!
- Nie jestem mała. - Aurelia zacisnęła ze złości pięści. - Chodzimy do tej samej klasy, Travis. I to ty zachowujesz się jak pięciolatek.
- Uuuuuuu - zabuczeli na nią. - Dorosła!
- Dajcie jej spokój. - Edmund wszedł pomiędzy nich a blondynkę, zasłaniając ją ramieniem. - Serio, chłopaki, przestańcie się wydurniać.
Jego pojawienie się tylko dolało oliwy do ognia.
- No, no Pevensie! - zarechotał Travis, wydymając w jego kierunku usta. - Przyszedłeś po buziaka od swojej dziewczyny?
Chłopak cmoknął, przedrzeźniając go. Louis do niego dołączył.
- Poważnie, oboje zachowujcie się jak byście byli napruci. - Edmund pokręcił głową. Jego twarz zwykle blada była teraz jednak czerwona.
Oni wytrzeszczyli oczy i zaczęli jeszcze bardziej się nabijać. Dzieciak, któremu dokuczali, skorzystał z okazji i czmychnął ukradkiem do budynku.
- Więc nie chcesz od niej buziaka? - śmiali się. - A wydawało nam się, że tylko o tym marzysz, śliniąc się za nią po korytarzach.
Zuzanna nie miała racji, Edmund nie zachowywał się jak Piotr. Był jeszcze gorszy.
______________
- Nie wierzę, że wdałeś się w bójkę! - zawołała Zuza, patrząc jak jej młodszy brat przykłada okład do napuchniętego policzka. - A nie, przepraszam. Ty nie wdałeś się w bójkę... Ty ją rozpocząłeś!
Siedzieli w gabinecie pielęgniarki, wszyscy czworo. Ciotka Polly rozmawiała teraz z dyrektorem liceum w jego gabinecie. Piotr chciał zabrać się z nią do szkoły, jak tylko dowiedział się, co się stało. Natomiast Łucja wcześniej dziś kończyła zajęcia.
- Wiesz, że omija mnie teraz ważna lekcja łaciny? - Zuzanna kontynuowała swoją tyradę.
Siedzący na pielęgniarskim łóżku chłopak mruknął:
- A kto Ci każe tu siedzieć?
Osiemnastolatka rzuciła mu mordercze spojrzenie, po czym przeniosła swoją uwagę na Piotra.
- Powinieneś dawać mu lepszy przykład. - zauważyła, zwracając się do blondyna. - On Cię naśladuje.
- Och, tak, teraz obwiniaj mnie za coś, czemu nawet nie mogłem zapobiec! - Piotrek wzniósł ramiona ku górze. - Ty natomiast byłaś z nim...
- Próbowałam! - Zuzanna załamała ręce. - Ale on leciał jak ślepy za tą dziewczyną...
- Za dziewczyną? - Piotr uniósł brwi. - Jeżeli stawał w czyjejś obronie, w takim razie nie zatrzymywałbym go, ale poparł. Postąpił słusznie.
Zuza przewróciła oczami.
- To on rozpoczął bójkę.
- W dobrej intencji.
- Skąd wiesz w jakiej intencji? - starsza Pevensie nie dawała za wygraną. - Bójka to bójka! Czy wy faceci nie potraficie załatwiać spraw po ludzku? Na przykład rozmawiając?
- Próbowałem z nimi rozmawiać, jakbyś nie zauważyła. - prychnął Edmund, który miał już dość tej awantury. - I to właśnie przez to twoje rozmawianie doszło do rękoczynów.
Zuzanna westchnęła i usiadła obok niego na materacu. W końcu odezwała się Łucja:
- Myślę, że powinniście przestać się o to kłócić. - powiedziała. - I tak czeka nas jeszcze wykład od ciotki.
Edek otarł wolną dłonią rozciętą wargę. Nadal krwawiła.
- Będziesz mieć szlaban. - stwierdziła już spokojniej Zuza, odwracając się do niego i pomagając mu opatrzyć ranę.
- Taak - poparł ją Piotr. - To koniec twoich wieczornych wypadów do teatru, młody.
Chłopak jęknął. W tym momencie ktoś zapukał do gabinetu.
- Hej... - jakaś dziewczyna zajrzała przez szparę w drzwiach. - Nie przeszkadzam?
Gdy usłyszała zachęcającą odpowiedź, wsunęła się cicho do środka. Jej jasne włosy były już prawie suche, a na ramionach miała teraz gruby, ciepły sweter.
- Chciałam tylko sprawdzić, czy nie masz wstrząśnienia mózgu. - skinęła nieśmiało w stronę Edmunda.
Czarnowłosy uśmiechnął się zza kompresu.
- Pielęgniarka o niczym nie wspominała. - powiedział.
- To dobrze. - blondynka nerwowo bawiła się palcami. - Jestem Aurelia, tak w ogóle. - przedstawiła się reszcie rodzeństwa.
- Pamiętam Cię! - zawołała Łucja. - Twój tata był cukiernikiem, prawda?
- Tak. - Bellflower uśmiechnęła się do niej, po czym dodała. - Nie będę zabierać Wam czasu... - przygryzła wargę, zerkając w stronę Edmunda.- Po prostu chciałam przekazać, że rozmawiałam z dyrektorem. Powiedziałam mu, co zrobili tamtemu chłopakowi. I że chciałeś tylko mi pomóc.
- Dzięki. - Pevensie odchrząknął, bo miał wrażenie, że zaschło mu w ustach. - Naprawdę dziękuję.
- Nie masz za co. - machnęła ręką i zwróciła się do wyjścia. - Ach i zaraz będzie tu twoja ciocia z wychowawcą. Wrócisz na resztę zajęć.
To rzekłszy, wycofała się i zniknęła za drzwiami.
- Ładna jest, prawda? - zauważyła Łucja.
Piotr i Zuzanna wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Edmund kazał im się przymknąć.
___________________
Biegła, a płuca paliły ją niemiłosiernie, zaciskając się wokół dławionego przez nią powietrza. 1, 2, 3...
- Szybciej, Aurelio! - ponaglił ją ktoś z przodu, kogo nie widziała. - Masz coraz mniej czasu.
Serce prawie rozrywało jej klatkę piersiową, gdy próbowała złapać kolejny płytki oddech. 3, 2, 1...
Jej noga zahaczyła o gałąź, a ona upadła jak długa. Policzkiem przytulała się do mokrej trawy, pod palcami czuła ziarenka ziemi.
- Musisz wstać. - usłyszała. - Nie możesz się poddać.
- Śledzisz mnie?
Aurelia odwróciła się do stojącego za nią chłopaka, zatrzaskując głośno szafkę.
- Chodzimy do tej samej szkoły, więc technicznie rzecz biorąc to nie jest śledzenie.
Edmund uśmiechnął się do niej, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Bujał się w tył i w przód, stając raz na palcach, raz na piętach.
- Technicznie? - uniosła brwi, przyciskając książkę do piersi. Był wyższy od blondynki przynajmniej o głowę.
-Tak. - wzruszył od niechcenia ramionami i oparł się o dopiero co zamkniętą szafkę.
- Przychodzisz na wszystkie moje próby. - stwierdziła, mrużąc powieki.
- Teraz już nie. - odpowiedział. - Teraz mam szlaban.
Bellflower stanęła na palcach, by znaleźć się na jego wysokości.
- O co Ci chodzi, Edmundzie Pevensie? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy. Z tej odległości mogła dostrzec drobne piegi zdobiące jego nos.
Chłopak pochylił się w jej stronę. Policzek dalej miał fioletowy, a na rozciętą wargę założono mu kilka szwów.
- Nie uwierzyłabyś, gdybym Ci powiedział.
Przewróciła oczami i odwróciwszy się do niego plecami, ruszyła korytarzem na zajęcia. Poszedł za nią.
- Naprawdę dziękuje Ci, że wtedy się za mną wstawiłeś. - powiedziała. - Nie musiałeś.
Nie odezwał się. Cisza pomiędzy nimi coraz bardziej jej ciążyła, więc blondynka zatrzymała się przed salą od biologii.
- Edmundzie, czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?
Pevensie przeczesał dłonią swoją czarną czuprynę i przełknął ślinę.
Nawet jeżeli była od niego o wiele niższa, miała mały, uroczy nosek i jeszcze dziecięco pulchne policzki, przerażała go.
Zwłaszcza jej bystre, bursztynowe spojrzenie, które zdawało się przewiercać go na wskroś i doskonale znać wszystkie jego brudne sekrety.
- Tak, Aurelio, posłuchaj...
- Aurelia!
Nagle czyjeś szerokie ramiona przysłoniły mu pole widzenia. Dziewczyna została porwana w ich objęcia.
-Elton? -wydusiła, odwzajemniając uścisk. Wyglądała na zdezorientowaną, ale i ucieszoną.
Chłopak, a raczej już mężczyzna, bo przy bliższych oględzinach można było stwierdzić, że był starszy nawet od Piotra, odsunął się na odległość wyprostowanych rąk, by lepiej się jej przyjrzeć.
- Przyjechałem, jak tylko się dowiedziałem! - zawołał z ekscytacją.- I zostanę do dnia premiery! Nie mógłbym tego przegapić.
Uśmiech na twarzy blondynki momentalnie zbladł i Edmundowi wydawało się, że jest odrobinę wymuszony. Spojrzała w jego kierunku przepraszająco.
- Eltonie, to Edmund. - przedstawiła go, jak wymagała tego grzeczność. Mężczyzna skinął głową, ale nie wyglądał na bardzo zainteresowanego jego osobą.
- Macie jeszcze zajęcia? - zapytał za to.
- Do 16. - przytaknęła Aurelia. - Nie ma chyba sensu, żebyś czekał...
I wtedy jej wzrok przykuło coś po drugiej stronie okna.
- Łabędź. - powiedziała osłupiała, po czym zamrugała, jakby próbując przekonać się, że nie śni. - Na dachu jest łabędź! - powtórzyła, wskazując na niego palcem.
Edmund spojrzał w tym kierunku i również go dostrzegł. Biały, z długą szyją, nastroszonymi piórami i spiczastym dziobem.
- To niemożliwe. - Elton nawet nie zerknął w stronę okna. - Mogę zaczekać, jeżeli chcesz.
Bellflower pokręciła głową, dalej wlepiając wzrok w ptaka.
- Boi się. - rzekła i w jej oczach także odmalował się lęk. - Utknął i trzeba mu pomóc!
Mężczyzna westchnął.
- Uspokój się. - powiedział. - To tylko jakiś gołąb.
- To nie jest żaden gołąb! - dziewczyna wyglądała na podirytowaną. - To łabędź!
- Łabędzie nie latają po dachach. - stwierdził Elton, nadal nie patrząc w tamtym kierunku. - Za bardzo denerwujesz się przedstawieniem. Wydaje Ci się.
Oburzona Aurelia tupnęła nogą.
- Nic mi się nie wydaje! - zawołała ze łzami w oczach. - On tam jest!
- Ja też go widzę. - odezwał się Edmund.
Elton posłał mu spojrzenie pełne politowania.
- Nieważne. - machnął ręką. - To czekać na Ciebie?
- Nie. - dziewczyna już nie zwracała na niego uwagi. - Wracaj do domu.
Po czym puściła się pędem po schodach prowadzących na dach. Edmund instynktownie ruszył za nią.
________________
Łabędź był znakiem dla niej. Była tego pewna.
I tak jak Alicja za zającem, tak ona, Aurelia musiała podążyć za swoim łabędziem, czy jej się to podobało czy nie.
Gdy jednak wdrapała się na dach, okazało się, że oprócz starych kominów i ogromnej warstwy brudu niczego więcej na nim nie ma. Żadnych ptaków, nawet gołębi. Silny wiatr zaszczypał ją w oczy.
- Był tu. - zacisnęła wargi. - Przysięgam na Boga, że tu był.
- Wiem.
Pevensie stał tuż za nią, ale nie odwróciła się. Nie chciała, by widział zawód w jej oczach.
- Nie jestem wariatką. - rzekła twardo. Nie była pewna, czy próbuje przekonać siebie samą czy też jego.
- Wiem. - powtórzył.
- Och, przestań! - prychnęła, w końcu zwracając się twarzą do Edmunda. - Mam dość twojej litości!
Wiało teraz tak bardzo, że jej czerwony szalik ledwo co utrzymywał się na szyi.
- Nie jestem tutaj z litości. - zaoponował, podnosząc odrobinę głos, ponieważ zagłuszał go coraz silniejszy wiatr.
Aurelia zaśmiała się.
- Proszę Cię - przewróciła oczami.- Oboje wiemy, że zżera Cię poczucie winy z powodu tego, co kiedyś robiłeś.
Edmund cofnął się o krok.
- Co ty możesz wiedzieć... - chłopak pokręcił głową. - Nic o mnie nie wiesz.
Pierwsze krople deszczu uderzyły o betonowy dach. Chciał odejść. Nie miał ani trochę przyjemności w przebywaniu z nią i jej oskarżeniami. Ale nie potrafił się poruszyć.
- Wiem, że mnie nie znosiłeś.- mówiła dalej dziewczyna. - Dlaczego teraz usilnie chcesz być miły? Możesz sobie to darować.
Nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć jej, że tamtego Edmunda Pevensie już dawno nie ma. Woda lała się z nieba coraz mocniejszymi strumieniami.
- Tu nie chodzi o bycie miłym! - odkrzyknął wyraźnie podirytowany. - Ale teraz widzę, że ty wcale nie przestałaś być wkurzająca!
I w tym momencie ogromna fala rozdzieliła nastolatków, tworząc pomiędzy nimi łuk z wody.
- Co do... - wystraszyła się Aurelia. Siła odrzutu sprawiła, że upadła na ziemię.
Strumień powoli zmieniał barwę, a z jego głębi zaczęły wypływać obrazy. Dziewczyna zmrużyła oczy. To były wspomnienia. Wspomnienia z dzieciństwa.
W zasadzie to nie wiedziała, czemu się podniosła. Gdy zbliżyła rękę do wartko płynącej wody, wydawało jej się nawet, że śni.
Zupełnie zapomniała, że stoi na dachu szkoły. Zapomniała też, że po drugiej stronie, gdzieś tam leży Edmund Pevensie, z którym przed chwilą się kłóciła.
Zahipnotyzowana barwą wspomnień strumienia, przestąpiła krok naprzód. Weszła do Wodospadu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top